O najnowszej książce Magdaleny Grzebałkowskiej "Dezorientacje.
Biografia Marii Konopnickiej" (Znak 2024) było głośno, zanim się ukazała. A że cenię pisanie Grzebałkowskiej, a biografia obok beletrystyki jest ostatnio moją ulubioną formą literacką, sama złapałam się na tym, że jakoś reportaż poszedł w odstawkę - kiedy ostatnio czytałam reportaż? kiedy kupiłam? - więc stało się oczywiste, że po biografię Konopnickiej sięgnę. Oczywiście magnesem była też sama poetka, symbol literackiej nudy i przebrzmiałej wielkości, a jednocześnie kobieta o bardzo ciekawej biografii. Od razu muszę wyrazić moje zdumienie zdumieniem innych, którzy dopiero przy okazji książki Magdaleny Grzebałkowskiej odkrywali, że Konopnicka, mając sześcioro dzieci, odeszła od męża, a właściwie wyprowadziła się od niego, i była wieloletnią partnerką malarki i działaczki feministycznej, Marii Dulębianki. O tym pierwszym fakcie wiedziałam od wczesnej młodości, bo przy jakiejś okazji powiedziała mi o tym mama, raczej z podziwem niż z przyganą, przynajmniej ja tak to wtedy odebrałam, o drugim po lekturze najpierw "Homobiografii" Krzysztofa Tomasika, a potem książki Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej "Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki".Czy wobec tego, skoro znałam dwa najbardziej bulwersujące i intrygujące fakty z jej życia, zostałam czymś jeszcze zaskoczona? Odkryłam coś interesującego? Oczywiście tak, bo przecież trudno powiedzieć, abym wiedziała o niej wszystko. No a poza tym w biografiach uwielbiam szerszy kontekst, spojrzenie na epokę, a tego w książce Magdaleny Grzebałkowskiej jest sporo.
Od razu napiszę, co mnie najbardziej zaskoczyło, jeśli chodzi o stronę warsztatową. Otóż autorka zupełnie wstrzymuje się od własnych komentarzy, snucia przypuszczeń, dociekania przyczyn. Tylko fakty i liczne świadectwa z epoki - fragmenty artykułów prasowych i książek. Tym bardziej byłam tym zaskoczona, ponieważ w kilku wywiadach, których wysłuchałam przy okazji promocji książki, jak zwykle w takich wypadkach autorka wyskakiwała z przysłowiowej lodówki, Magdalena Grzebałkowska nie odżegnywała się od komentowania, tłumaczenia, usprawiedliwiania swojej bohaterki. Tak było na przykład, kiedy opowiadała, w rzeczonych wywiadach, ale nie kiedy pisała, o stosunku Marii Konopnickiej do córki Heleny, która stale przysparzała rodzinie problemów, bo kradła, co prawdopodobnie było związane z jej chorobą psychiczną. Dziś oczekiwalibyśmy jakiejś troski, prób pomocy, tymczasem poetka uciekała od problemu. Między innymi z tego powodu wyjechała z Warszawy, pozostawiając los Heleny w rękach rodzeństwa, sądów i lekarzy. W wywiadach Magdalena Grzebałkowska doszukiwała się przyczyn, takiego postępowania poetki, w biografii same fakty.
Konsekwentnie autorka w książce nie zabiera również głosu w sprawie charakteru długoletniego związku obu Marii, chociaż bardzo często używa określenia partnerka, pisząc o Dulębiance. Zrobiła to natomiast Karolina Dzimira-Zarzycka w jej biografii. Najpierw powołując się na dokumenty i literaturę epoki, pokazała, że bliskie związki dwóch kobiet nie były wtedy rzadkością, chociaż większość z nich nie miała podłoża erotycznego, mogło mieć za to uczuciowe, a często była to po prostu przyjaźń okazywana w inny sposób niż dziś. Ostatecznie określa ich relację facebookowym to skomplikowane. Natomiast we wspomnianych wywiadach Magdalena Grzebałkowska często odnosi się do tej kwestii i podobnie jak autorka biografii Dulębianki stwierdza, że nigdzie nie ma bezpośrednich dowodów na erotyczny charakter ich związku. Być może był w listach spalonych przez dzieci po śmierci Konopnickiej. Niemniej jednak przez wiele lat podróżowały razem, potem zamieszkały w Żarnowcu, troszczyły się o siebie, miały swój językowy kod, kiedy się rozstawały, pisały listy, a gdy poetka chorowała przed śmiercią, Dulębianka wiernie przy niej trwała. O tym wszystkim przeczytamy w obu biografiach, o tym mówi też Magdalena Grzebałkowska w wywiadach.
Oczywiście książkę znakomicie się czyta, bo autorka ma lekkie pióro. Aby zaciekawić czytelniczki i czytelników, czasem celowo zawiesza jakiś wątek, żeby potem do niego wrócić, chociaż muszę przyznać, że miałam wrażenie, jakby robiła to od przypadku do przypadku, jakby nie trzymała się konsekwentnie tego zabiegu. A może po prostu trudno go było wykorzystywać częściej, w końcu to biografia, nie powieść. Jak już obszernie pisałam, autorka nie powstrzymuje się od komentarzy, zostawiając ocenę i ewentualne spekulacje czytającym jej książkę, za to stosuje inny zabieg. Często wyobraża sobie jakąś scenę z udziałem Konopnickiej, beletryzując te fragmenty jej biografii. Na szczęście, bo przyznam, że nie przepadam za takim pisaniem, nie ma tego w nadmiarze i nie są to długie partie.
Na koniec wspomnę, co najbardziej zainteresowało mnie lub zaskoczyło w biografii Konopnickiej. Historia jej nieudanego małżeństwa. Mąż poetki okazał się nieodpowiedzialnym fantastą i awanturnikiem, doprowadził do ruiny majątek rodzinny, a potem majątki dzierżawione, nie uczestniczył w życiu rodziny, trudno było na niego liczyć, a ostatecznie utrzymywały go dzieci. A kobieta wychodząc za mąż, była według Kodeksu Napoleona obowiązującego w Królestwie Polskim wieczyście małoletnia, co między innymi oznaczało, że nie mogła sama wystąpić o paszport. Była wpisana do paszportu męża, jak dzieci, a jeśli z jakiegoś powodu musiała czy chciała podróżować sama, o ten dokument dla niej musiał ubiegać się jej mąż. Z tego powodu poetka miała bardzo często problemy, gdy jej paszport tracił ważność, a Jarosław Konopnicki nie reagował na jej prośby.
Jednak Jarosław Konopnicki wciąż nie zgadza się na wydanie żonie paszportu. Co kilka miesięcy Maria prosi Zofię, żeby nakłoniła ojca do zmiany decyzji. Nic z tego. Jakie podaje przy tym argumenty - nie wiadomo.
Druga sprawa to sytuacja finansowa poetki w kontekście jej niezwykłej popularności. Nawet kiedy uznana już została za czwartego wieszcza, a właściwie wieszczkę, ledwo wiązała koniec z końcem. Musiała brać rozmaite chałtury, aby jakoś żyć i pomagać dzieciom, a czasem nawet mężowi. Bardzo często zadłużała się, aby przetrwać.
"Od dziesięciu lat nie miałam takiego miesiąca, w którym mogłabym bez troski pomyśleć o jutrze."
Na mediolańskim bruku ląduje bez grosza. Ostatnie pieniądze wydała w Zurychu na droższy wagon drugiej klasy, bo na dworzec przyszła ją pożegnać emigracja polska i nie wypadało, żeby widzieli, jak ich poetka wsiada do wagonu dla biedoty. Za ostatniego franka kupuje w Mediolanie przewodnik po mieście, szuka monte pietatis - lombardu - i tam zastawiwszy zegarek, kupuje kawałek salami, bułkę i winogrona, bo kona z głodu. Na szczęście na poczcie czekają na nią pieniądze od wydawcy, wysłane na poste restante. Część zostawia sobie, część wysyła dzieciom.
Konopnicka znów musiała zastawić zegarek w lombardzie. Choć pisze w tempie fabrycznym i śle do Warszawy artykuły, wiersze, recenzje i nowele - cenzura odrzuca większość jej tekstów. A za takie utwory, choćby były wcześniej zamówione, wydawcy nie płacą.
Cóż, pisarzy czczono, ale niekoniecznie doceniano ich finansowo. Z przykrością stwierdzam, że niewiele się od tamtych czasów zmieniło, o czym ostatnio szczególnie głośno. Muszę też przyznać, że nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo popularna była Konopnicka i jak rewolucyjna była jej twórczość, bo pokazywała ludzką nędzę i niedolę. Ten jej aspekt bywał krytykowany, podobnie jak chłodny, a raczej niechętny, stosunek do Kościoła.
Co mnie w niej razi? Antysemickie uwagi, których świadectwo odnajdujemy w korespondencji poetki przywoływanej przez autorkę biografii.
"Ślicznie położone, ale Żydy aż się roją" "[...] żydostwa wszędzie jak nabił. Jak ci ludzie się leczą, jak sobie na kurację nie żałują, to strach! Chałaciarzy obszarpanych wszędzie pełno po wsiach, gdzie tylko jakiś zakład hydropatyczny. Więc że mnie abominacja brała na kąpiel wszelką w takich warunkach, uciekłam aż na Szląsk Austriacki, w pobliżu Bielska, na pustą wieś, gdzie przynajmniej tak się to plugastwo nie roi"
No i stosunek do Heleny, chęć pozbycia się problemu, brak empatii do córki. Można to oczywiście tłumaczyć epoką - sposobem wychowywania dzieci i relacjami rodzice-dzieci. Tak właśnie robiła autorka "Dezorientacji", opowiadając o swojej książce. Nie przynoszą jej też chwały podstępne zabiegi, aby uniemożliwić innej córce, Laurze, karierę aktorką.
Bardzo się cieszę, że Magdalena Grzebałkowska postanowiła otrzepać z naftaliny zapomnianą już nieco dzisiaj pisarkę. Wcześniej zrobiła już trochę Karolina Dzimira-Zarzycka. Nie wiem, jak dziś oceniłabym jej twórczość, kiedyś była dla mnie symbolem szkolnej nudy, nie wykluczam, że inaczej spojrzałabym teraz na jej nowele będące świadectwem czasu, ale życie na pewno miała niebanalne i ciekawe. Była kobietą samodzielną, wzięła swój los w swoje ręce.