W czeluściach mojego czytnika leży nieprzeczytana dotąd powieść izraelskiego pisarza Meira Shaleva "Rosyjski romans". Kiedy tylko napiszę tę notkę, zabieram się za nią. Dlaczego? Bo właśnie skończyłam fascynującą powieść ... Meira Shaleva "Dwie niedźwiedzice" (Marginesy 2017; przełożyła Anna Halbersztat). Jeśli komuś jego nazwisko wydaje się znajome, to słusznie. Autor jest kuzynem świetnie w Polsce znanej Zeruyi Shalev, jednej z moich ulubionych autorek.
Nawet nie pamiętam, jak na "Dwie niedźwiedzice" wpadłam, gdzie znalazłam jakąś informację o tej powieści. Bo nowość to nie jest, wyszła przed rokiem. I tu nie mogę się oprzeć, i nie podzielić się smutną refleksją - o ilu jeszcze książkach wartych lektury nie mam pojęcia? Jak często tylko przypadek, szczęśliwy czytelniczy los sprawia, że odkrywam coś fascynującego? Bo dawno nie czytałam tak przykuwającej uwagę książki. Czytelniku tej notki, czy znasz to uczucie, kiedy w trakcie lektury z jednej strony pochłania cię pytanie, jak to się skończy i nie możesz doczekać się odpowiedzi, a z drugiej chciałbyś, aby książka nie skończyła się nigdy? Chciałbyś ją czytać i czytać, jak najdłużej, a tymczasem pochłaniasz tak szybko, zdecydowanie za szybko. Tak właśnie było z lekturą "Dwóch niedźwiedzic". Przy czym spieszę uspokoić - nie jest to tylko czytadło. Nie, to szczęśliwe połączenie powieści niezwykle ciekawej, świetnie napisanej i jednocześnie powieści o czymś, jednym słowem mądrej.
Mówiąc najprościej, to saga rodzinna, której akcja rozgrywa się w jednym z izraelskich moszawów. Opowiadana zupełnie niechronologicznie - musimy sobie składać historię jak puzzle, co oczywiście tylko podkręca ciekawość czytelnika. Historia bardzo mroczna, momentami wręcz okrutna, ale przy tym niejednoznaczna. Bo jak w jednym człowieku mogą się mieścić jednocześnie szorstkość, twardość, upór, nienawiść prowadząca do okrutnej zemsty, z drugiej mądrość, pracowitość, siła charakteru, czułość dla wnuków i miłość do przyrody? Ale i to jest niejednoznaczne, bo Ze'ew, senior rodu, jeden z głównych bohaterów, zna się na kwiatach i roślinach, pieczołowicie je pielęgnuje, zbiera nasiona, jego codziennym rytuałem są spacery po okolicy, której pięknem się zachwyca, swoją wiedzę przekazuje wnukom, ale jednocześnie bez mrugnięcia okiem strzela do sójek.
Już to, co napisałam, pokazuje charakter tej wielowątkowej, wieloznacznej, niezwykle bogatej powieści. Bo z jednej strony jest to opowieść o żydowskich pionierach, którzy zakładali kibuce i moszawy, ludziach twardych, prostych, prymitywnych nawet, ciężko pracujących, wydzierających, często niegościnnej, ziemi jej tajemnice. Z drugiej strony nie ma tu ani polityki, ani historii syjonizmu czy kolonizowania Palestyny przez Żydów napływających z Europy, ani historii powstania Izraela, konfliktu żydowsko-arabskiego. Nie wiemy, jak rodzina Taworich znalazła się w Palestynie, skąd przybyła. To wszystko jest nieważne. Ważna jest za to pierwotność, odwieczny związek człowieka z ziemią, z przyrodą, z krajobrazem. Stąd opowieść o praczłowieku mieszkającym niegdyś w jaskini w ulubionej dolinie dziadka Ze'ewa, niedaleko drzewa karobu, które też jest istotne w tej historii. Ta opowieść powraca wielokrotnie w różnych odsłonach.
Ale ten trzon, ten pień - historia rodu Taworich, na którym osnuta jest historia, rozrasta się, pączkuje. Bardzo istotnym motywem silnie związanym z głównym tematem jest oczywiście zanurzenie w przyrodzie. Wiele tu fascynujących, pięknych opisów krajobrazu, opowieści o kwiatach, drzewach, owocach, zwierzętach, ale też o ciężkiej pracy w polu, w ogrodzie, w gospodarstwie. Przyroda hojnie obdarza człowieka swymi darami, ale bywa też niebezpieczna, okrutna, o czym boleśnie przekonują się bohaterowie. Kolejnym ważnym motywem powieści Meira Shaleva, spoiwem łączącym różne wątki, są odniesienia do Biblii, oczywiście do Starego Testamentu. To częste w literaturze izraelskiej. Tak bywa choćby u mojego ukochanego Amosa Oza czy u Zeruyi Shalev. Już sam tytuł nawiązuje do biblijnej opowieści o dwóch niedźwiedzicach, które wyszły z lasu i zjadły dzieci wyśmiewające się z proroka, a on rzucił na nie taką właśnie klątwę. Bardzo ważna jest też historia Abrahama i Izaaka, okrutna, kompletnie niezrozumiała z racjonalnego punktu widzenia. W niej też pojawiają się zresztą niedźwiedzice, tym razem chodzi o gwiazdozbiory. Znajdziemy też nawiązanie do opowieści o Rut. W ogóle książka usiana jest cytatami z Biblii choćby dlatego, że główna bohaterka, narratorka zarazem, to nauczycielka hebrajskiej Biblii w liceum w moszawie.
I tu dochodzimy do kolejnej warstwy "Dwóch niedźwiedzic" - opowieści o kobiecie, Rucie Tawori, wnuczce Ze'ewa i Rut. O kobiecie niezwykle oryginalnej. Muszę przyznać, że już dawno nie zafascynowała mnie żadna z powieściowych bohaterek, a w niej niemal się zakochałam. To ona opowiada, a robi to różnorodnie i fascynująco. Są tu i jej szkice, bo lubi pisać, i jej opowieści, które powstały dla jej synka, Netty, i rozmowa z Wardą, doktorantką, która przybywa do moszawu, aby przeprowadzać w nim badania, i wreszcie jej zwierzenia. Ta narracyjna różnorodność jest w powieści istotna, bo pokazuje różne stopnie wtajemniczenia. Moszaw kryje swoje tajemnice, ludzie wiedzą, ale milczą, a już na pewno obcym sprzedają inną, wygładzoną wersję zdarzeń. Tu brudy pierze się we własnym domu, tu o zbrodniach się milczy, tu na nieprawość przymyka się oko, bo ta nieprawość ma zawsze jakieś drugie dno. Tu samemu wymierza się sprawiedliwość. To kolejna warstwa powieści - opowieść o zamkniętej społeczności z jej wszystkimi zaletami, ale i wadami. Z nią łączy się inna, może drobniejsza, ale istotna - historie prawdziwe stają się literacką inspiracją. Ruta przetwarza rzeczywistość w swoich szkicach i opowieściach pisanych dla synka.
No właśnie, Ruta. To o niej miałam pisać, to nią się zachwycam. Jest dowcipna i rozgadana, bywa złośliwa i nie kryje swoich sądów o ludziach, niejednokrotnie bez ogródek nazywa kogoś idiotą, romantyczna, a jednocześnie twardo stąpa po ziemi, samodzielna, pewna siebie, oczytana, wie, czego chce, cierpliwa, mądra. Oryginalna i trochę szalona. W tym bardzo męskim świecie, który Ruta oskarża, bo widzi, jak męskie ambicje, upór i sama męskość, a właściwie maczyzm, doprowadzają do tragedii i cierpienia, ona wybija się na niepodległość. Chce przerwać to męskie zaklęte koło, toczące się jeszcze od owego praczłowieka, który być może mieszkał w jaskini w dolinie obok drzewa karobu. Czasem zwycięża, czasem się cofa, czasem ponosi porażkę. Ale cierpliwie próbuje, bije się o swoje. Zupełnie nie udało się to jej babce, Rut, postaci tragicznej, naznaczonej wielkim cierpieniem, z którego nigdy się nie podniosła. Jej wnuczka, która też przeżyła tragedię, umiała sobie mądrze z nią poradzić. Bo jest to też opowieść o utracie, o nieszczęściu, o bólu i o tym, co potem. Jak dalej żyć. Mnie podejście Ruty jest bardzo bliskie. Jednoczesne przeżywanie żałoby i korzystanie z życia. Wielu uzna, że tak nie można, że tak nie wypada, że tak się nie da. A jednak jest to możliwe. Bo życie trwa, toczy się dalej.
No i na koniec muszę dodać coś bardzo ważnego - to także historia miłosna. A właściwie historie miłosne. Mroczna, ta sprzed lat, i radosna, witalna, wesoła, gorąca - miłość Ruty i jej męża Ejtana.
"Dwie niedźwiedzice" są powieścią na tyle wielowarstwową, tak bogatą, skrywającą tak wiele pokładów i znaczeń, że można by pisać jeszcze długo. Dlatego po prostu trzeba ją przeczytać, do czego gorąco namawiam. A ja zapisuję Meira Shaleva na listę moich ulubionych pisarzy i mam nadzieję, że nie skreślę go z niej po lekturze "Rosyjskiego romansu", po który zaraz sięgam. A coś takiego, aby czytać powieść za powieścią tego samego pisarza, jeszcze mi się chyba nie przydarzyło.