Walter Kempowski "Wszystko na darmo"

Kiedy tylko dowiedziałam się, że ArtRage zamierza wydać powieść 

niemieckiego pisarza Waltera Kempowskiego "Wszystko na darmo" (2023; przełożyła Małgorzata Gralińska), której akcja rozgrywa się na terenie Prus Wschodnich  zimą roku 1945, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Nie żebym wcześniej znała autora albo słyszała o tej książce, nic z tych rzeczy. Z mojej niewiedzy czuję się jednak rozgrzeszona, bo to pierwsza pozycja tego niemieckiego pisarza, jaka wychodzi w Polsce, choć w jego dorobku ostatnia. Nieprzypadkowo w artrage'owskiej serii Cymelia, w której mają ukazywać się zapomniane lub nigdy niewydawane w naszym kraju klasyki literatury światowej. Choć powieść "Wszystko na darmo" ukazała się w Niemczech kilkanaście lat temu, już na tamtejszym rynku klasyką się stała. Tak przynajmniej zapewnia szefostwo ArtRage i tłumaczka. 

Zatem jeśli nie o pisarza chodziło, to  magnesem był temat - historia Prus Wschodnich, ewakuacja mieszkańców tych terenów zimą 1945 roku, cały ten skomplikowany splot  cierpienia ludności cywilnej i niemieckiej winy. Temat długo przemilczany, od jakiegoś czasu poruszany. Tu muszę oczywiście polecić znakomitą powieść wydawanego w Polsce, chociaż chyba słabo rozpoznawalnego, innego niemieckiego pisarza Siegfrieda Lenza "Muzeum ziemi ojczystej", której akcja rozgrywa się na tych terenach, ale obejmuje znacznie szerszą perspektywę czasową, bo sięga jeszcze przed pierwszą wojnę światową. 

Akcja "Wszystko na darmo" rozpoczyna się w styczniu 1945 roku w popadającym w ruinę dworze Georgenhof należącym do rodziny von Globig. Gdzieś pomiędzy Elblągiem, a Olsztynem, niedaleko miasteczka Mitkau, którego nie udało mi się zidentyfikować. Tu dygresja dotycząca nazewnictwa. Może byłoby lepiej, bo bardziej autentycznie, gdyby wszystkie nazwy miejscowości zostały zapisane w niemieckiej wersji, a te, których polskich nazw nie udało się rozszyfrować, dodatkowo opatrzone przypisem? Trochę nie rozumiem, dlaczego Elbląg, Olsztyn, Królewiec, Tylża pojawiają się w polskim brzmieniu, skoro inne, prawdopodobnie trudne do identyfikacji, a może w ogóle wymyślone przez pisarza, w niemieckim. Ale to drobiazg. Wróćmy do sedna. 

Pan domu, Eberhard von Globig, przebywa na froncie włoskim, w posiadłości mieszka jego żona Katharina, ich dwunastoletni syn Peter i cioteczka, stara panna, rezydentka, dzięki staraniom której życie we dworze jakoś się jeszcze toczy, bo matka i syn zdają się być pogrążeni w jakimś marazmie, niemocy, śnie. Regularnie odwiedza ich przychodzący z miasteczka nauczyciel Petera, który odkąd zamknięto szkołę, udziela mu prywatnych lekcji. Co jakiś czas z krótkiej gościny korzysta ktoś obcy, później na kilkudniowy odpoczynek pojawiają się uchodźcy. W domu jest zimno, ponuro, większość pomieszczeń stoi nieużywana, bo nie ma ich czym opalać, na głód nikt nie narzeka, ale o prowadzeniu wystawnego życia, jak kiedyś, nie ma już mowy, trzeba zadowolić się tym, co jest, a i tak żyje się łatwiej niż w mieście i można podzielić się zapasami z gośćmi albo z kilkoma ważnymi osobistościami z Mitkau. Autor znakomicie oddał atmosferę tego ponurego domu i tego czasu. Czytając, czułam się tak, jakbym tam była.

Pozornie niewiele się dzieje, to taki okres wyczekiwania, zawieszenia. Niby wiadomo, że Armia Czerwona się zbliża, z daleka słychać kanonadę, zdarza się alarm lotniczy, na horyzoncie widać łunę pożarów, ale wszyscy wierzą, że ofensywa zostanie odparta, a jeśli trzeba będzie wyruszyć w drogę i uciekać, to na krótko. Potem się wróci i zrobi porządki, wyremontuje zapuszczony dwór, znowu będzie się przyjmować gości i żyć jak dawniej. Tylko ci najbardziej zapobiegliwi i przewidujący już latem wysłali żony i dzieci do Berlina, Monachium czy innego miejsca w głębi Rzeszy. Tymczasem każdy z mieszkańców dworu żyje swoim życiem. Cioteczka się krząta, Katharina zamyka się w swoich pokojach, czyta, słucha radia, także zakazanego BBC, wspomina dawne czasy, jakiś przelotny romans nie-romans, który być może miał swoje poważne konsekwencje, od czasu do czasu jedzie do Mitkau załatwić jakieś sprawy albo spotkać się z przyjaciółką, która potrafi ją rozweselić. Peter uczy się, bada różne obiekty pod ulubionym mikroskopem, bawi się kolejką. Urozmaiceniem monotonii są te niezapowiedziane wizyty. To takie chwytanie normalności, chwil radości w czasach niepewności, tuż przed katastrofą, w którą prawie nikt nie wierzy. 

Jak dowiedzieć się można z posłowia tłumaczki, Walter Kempowski był archiwistą dnia codziennego, kronikarzem życia Niemców, zbierał listy, dzienniki, pamiętniki, dokumenty, wycinki gazet, które wydał w kilkunastu tomach. I taką swoistą kroniką jest też ta powieść. Bo chociaż na pierwszy plan wysuwają się mieszkańcy dworu, to w mniejszych lub większych epizodach poznajemy także kilkoro mieszkańców miasteczka, osiedla domków, które zostało wybudowane po drugiej stronie szosy, pojawiają się też robotnicy przymusowi czy jeńcy wojenni. Często są to tylko migawki, ale dzięki nim dostajemy całą panoramę postaw. To przeciętni Niemcy. Jaki jest ich stosunek do wojny, nazizmu, Hitlera? Różny. Od gorliwych wyznawców przez takich, którzy nie zastanawiają się jakoś specjalnie nad tym, co się dzieje, o ile nie utrudnia im to życia, do takich, którzy być może zaczynają wątpić i jak Katharina słuchają potajemnie obcych rozgłośni. Ile wiedzą? Co wypierają? Czemu dają wiarę? I chociaż w to w miarę spokojne życie mieszkańców dworu nagle wkroczą nieoczekiwane zdarzenia o tragicznych konsekwencjach, to oni zdają się je przyjmować wprawdzie z niedowierzaniem, zdumieniem, ale jednocześnie ze spokojem, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, co grozi zamieszanym w nie osobom. Jest to na tyle sugestywne, że  ja również przyjęłam podobną perspektywę i wydawało mi się, że małomiasteczkowe koneksje, zbliżający się front sprawią, że sprawa jakoś się rozmyje. Dziwne jest to, jak w gruncie rzeczy mieszkańców dworu niewiele łączy. Jakby każdy żył swoim życiem i troszczył się sam o siebie, jakby nie stanowili rodziny, jakby byli pogrążeni we śnie, znieczuleni.

Druga część książki to opowieść o gehennie ewakuacji. Wędrówce nieprzeliczonego ludzkiego węża na zachód, aby przedostać się do Rzeszy. Chaos, niepewność, niewiadoma, szaber, oszustwa, kradzieże, opuszczone domy i wsie, trupy ludzi i koni przysypane śniegiem zamarzające na mrozie, bombardowania. Śmierć przychodzi nagle, nieoczekiwanie i znowu jakby niespecjalnie poruszała. Trzeba zostawić zmarłych, pozbyć się niepotrzebnego bagażu i ruszać dalej w niewiadomą. Także narrator w beznamiętny sposób informuje o śmierci bohaterów. Nagle rzuca lakoniczną informację. Oprócz ludzi i zwierząt zagładzie podlegają też książki, obrazy, całe niematerialne, duchowe dziedzictwo. Nic nie ocaleje.

Na koniec chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na specyficzny zabieg, jakim posługuje się autor. Otóż bardzo wiele zdań o charakterze twierdzącym kończy znakiem zapytania. Na mnie sprawia to takie wrażenie, jakby narrator opowiadając o tym bezpowrotnie minionym świecie, sam nie był pewny, jak było naprawdę. Może tak? A może jednak nie? Jakby ktoś usiłował po wielu latach przypomnieć sobie tamte zdarzenia, odczucia. Może też dlatego do niektórych wspomnień bohaterowie wracają po wielokroć. Wspominają je w krótkich migawkach, jakby sami nie byli pewni, czy miały miejsce, czy nie.

Bardzo ciekawa powieść, skłaniająca do zadumy i refleksji. Jedna z takich książek, o których się nie zapomina, mimo że trudno powiedzieć, aby się polubiło jej bohaterów.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty