"Pusty las" Moniki Sznajderman (Czarne 2019) to nowość, która już nowością być przestała. Brzmi paradoksalnie, ale paradoksem wcale nie jest. Po prostu kupiłam ją dość szybko po premierze, nie przeczytałam od razu, tak się dzieje najczęściej, bo książki nabywam napadowo po kilka na raz, a potem przez kilka tygodni nic. No więc jak zwykle w międzyczasie pojawiały się inne nowości, z rzadka sięgałam też po tytuły z głębin czytnika, a "Pusty las" czekał, aż wreszcie przyszedł jego moment, właściwie sama nie wiem, dlaczego akurat teraz. Najważniejsze, że w końcu go przeczytałam, a lektura sprawiła mi ogromną przyjemność, chociaż jest to książka nostalgiczna, melancholijna, opowiadająca o pogmatwanej, często tragicznej, historii. No i wiadomość z ostatniej chwili - znalazła się wśród dwudziestu tytułów nominowanych do Nike.
Skąd się wziął "Pusty las" i o który konkretnie pusty las chodzi? Kiedy zadaję takie pytanie, wydaje mi się ono czysto retoryczne, no bo myślę sobie, że przecież każdy miłośnik literatury o najnowszej książce Moniki Sznajderman na pewno słyszał. W gruncie rzeczy zdaję sobie jednak sprawę, że tak wcale być nie musi, bo przecież nowości wychodzi tyle, że trudno nadążyć. A więc wracam do mojego pytania - skąd się wziął "Pusty las"? Przynajmniej z dwóch powodów. Z miłości autorki do Beskidu Niskiego, w którym mieszka już ponad czterdzieści lat razem z mężem Andrzejem Stasiukiem. Stąd przecież wzięła się nazwa wydawnictwa - Czarne, od wioski, w której przez jakiś czas mieszkali. I powód drugi ściśle związany z tym pierwszym. Monika Sznajderman chciała przywołać pamięć o swoich sąsiadach, bo jak pisze w książce - ona może tu mieszkać dlatego, że ich tu nie ma. Oczywiście należy rozumieć to symbolicznie, bo przecież gdyby dawni mieszkańcy Wołowca, Czarnego, Łosi, Ropicy, Zdyni i wielu innych miejscowości Beskidu Niskiego nadal w nich żyli, to nic nie stałoby na przeszkodzie, aby autorka osiedliła się w jednej z tych miejscowości. Zgaduję jednak, że przyciągnęła ją właśnie pustka i dzikość tych terenów, a puste i dzikie stały się w wyniku powojennych wysiedleń do Związku Radzieckiego, akcji Wisła i Zagłady. Bo Beskid Niski przed drugą wojną i wcześniej był gęsto zaludniony. To dlatego las wokół Wołowca i innych miejscowości jest pusty. Należałoby właściwie napisać, że dlatego w ogóle jest. Bo w czasach kiedy tętniło tu życie, kiedy rozwijał się przemysł naftowy, lasy karczowano. Tak jednak się dzieje, że gdy ludzie znikają, przyroda natychmiast wypełnia pustkę po nich. Zarastają łąki i hale, stare cmentarze, opuszczone, popadające w ruinę domy. Z czasem tylko bardzo wprawne oko jest w stanie dostrzec, że w tym miejscu był kiedyś sad, a w tamtym wejście do domu.
Żeby uświadomić sobie tę pustkę, niech przemówią liczby. Przed drugą wojną w Wołowcu, gdzie ostatecznie po kilkukrotnej zmianie miejsca osiedliła się autorka, mieszkało blisko osiemset osób. Po wojnie, która tych terenów jakoś szczególnie nie doświadczyła - nie dotyczy to oczywiście ludności żydowskiej - w wyniku przesiedleń do Związku Radzieckiego zostało około stu. Reszty dokonano z akcją Wisła. W jej wyniku nie został właściwie nikt. Udało się tylko pojedynczym rodzinom. Tak stało się z w całym Beskidzie Niskim. Potem, pod koniec lat pięćdziesiątych czy w latach sześćdziesiątych, wrócili nieliczni. Bo trudno stale zaczynać od nowa, szczególnie jeżeli tam, gdzie ich przymusowo osiedlono, urodziły się dzieci, które wrosły w nowe miejsce. To dlatego las jest pusty, to dlatego las jest. To dlatego Monika Sznajderman może tam mieszkać. To dlatego chciała spłacić dług i postanowiła przywołać pamięć o swoich dawnych sąsiadach, których nigdy nie spotkała.
Kim byli mieszkańcy tych terenów? Nazywano ich różnie - Rusińcami, Rusnakami, Odwicznymi albo po prostu Ukraińcami. W powszechnej świadomości najbardziej przyjęło się, że są Łemkami. Skąd przybyli? Jaka jest ich tożsamość? Tu teorii jest kilka. Autorka przytacza je w książce. I opowiada, a właściwie lepiej pasuje tu słowo snuje, historię tych terenów i ludzi, którzy je zamieszkiwali. Bardzo często skrupulatnie przywołuje ich imiona i nazwiska, o ile to tylko możliwe, śledzi ich losy, wyobraża sobie, jak żyli, jak się krzątali, jak kochali, rodzili dzieci i umierali. Wielokrotnie powtarza zdanie - Lubię wyobrażać sobie .... albo Lubię sobie myśleć ...... (Cytaty z zawodnej pamięci.) I tak toczy się opowieść o pogromach, zarazach, na które, bywało, czekali kilka miesięcy, bo wieść niosła, że nadchodzą z dalekiej Rosji, o klęskach nieurodzaju, o biedzie, która kazała emigrować do dalekiej Ameryki, o czym pisał Martin Pollack w znakomitej, arcyciekawej książce "Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji", na którą autorka się powołuje, o boomie naftowym, o tragicznej dla tych terenów pierwszej wojnie, o krótkim czasie Drugiej Rzeczpospolitej, wreszcie o drugiej wojnie, która sprawiła, że zniknęli mieszkający w Beskidzie Niskim Żydzi, w końcu o niby dobrowolnych przesiedleniach do Związku Radzieckiego. Piszę niby, bo rzeczywiście zapisywał się na wyjazd ten, kto chciał, ale kiedy to zrobił mamiony opowieściami, jak to cudownie będzie mu w nowej ojczyźnie, odwrotu już nie było. Wtedy w brutalny sposób, nie patyczkując się, zmuszano do wyjazdu. A szybko rozeszła się wieść, że raj rajem wcale nie jest i wielu chciało zrezygnować. Nie wiedzieli, że i tak czekałby ich los wygnańców, bo wkrótce miała się zacząć niesławna akcja Wisła.
Oczywiście nie tylko nieszczęścia przytrafiały się mieszkańcom tych terenów. One zdarzają się co jakiś czas, poza tym toczy się normalne życie. Praca w rozwijającym się przemyśle naftowym, w gospodarstwie, przy wycince drzew, wypasanie owiec. I codzienne krzątactwo - sprzątanie domu i obejścia, gotowanie, pranie, troska o domowników i domowe zwierzęta, plewienie, sianie, zbieranie. W tym miejscu nie mogę powstrzymać się od przytoczenia pięknego cytatu: .... świat bowiem przemija z każdą chwilą, następują po sobie pokolenia, ktoś rodzi się, a ktoś umiera, codzienna oswojona zagłada. Nie widzimy tego, póki życie toczy się leniwie i spokojnie, póki są zwykłe radości, smutki i zmartwienia, ale niekiedy czas zagęszcza się i przyspiesza, śmierć idzie ławą, jak fala, jak lawina, zabiera na równi młodych i starych, i mówi się wtedy, że jest nieludzka, okrutna. Jakie mądre, jakie trafne, jakie aktualne, jak ładnie napisane. Nie zawsze na śmierci się kończy, nieraz takie zagęszczenie i przyspieszenie czasu niesie zmianę radykalną, niestety niekoniecznie na lepsze.
Ale "Pusty las" jest czymś więcej niż tylko pięknie i wrażliwie opowiedzianą historią mieszkańców Beskidu Niskiego. To także historia autorki. Opowieść o jej miłości do tych terenów, o fascynacji nimi, o miejscach, w których tu mieszkała, o trudnościach, z jakimi się zmagała, a które, jak to bywa, z perspektywy czasu wydają się tylko romantyczne. Wreszcie jest to opowieść o codzienności, o krzątactwie, o stwarzaniu domu i o wędrówkach po okolicy. Chociaż nigdy nie byłam w Beskidzie Niskim, w czasie lektury powstawał w mojej wyobraźni. Te pusty lasy, te drogi, potoki, rzeczki, łąki, pozarastane cmentarze, zniszczone cerkwie i domy, zdziczałe sady. Monika Sznajderman znakomicie o tym pisze, tak plastycznie, że aż chciałoby się rzucić to całe miejskie życie i uciec, i zamieszkać w tej pustce, i zapomnieć o świecie, o tych wszystkich problemach, zmartwieniach. No ale zaraz przychodzi otrzeźwienie - przecież to tylko piękna iluzja i jednak nie mam w sobie aż takiej determinacji i siły woli, aby ją zrealizować, no i jestem stuprocentowym człowiekiem miasta. A poza tym czas przecież cyklicznie się zagęszcza, przyspiesza i nie ma takiej dziury, takiej pustki, gdziebyśmy mogli się przed fatum schować. Ale na tym polega siła dobrej literatury, że tak mami i zwodzi, pozwala się przenieść tam, gdzie nas nie ma, chociaż na chwilę.
Piękna, mądra, ciekawa i ważna książka. Taka, która odkrywa nieznane, albo znane słabo, światy. Ale to proces bolesny, bo nie lubimy pamiętać o trupach w naszej szafie, a Monika Sznajderman chcąc przywrócić pamięć o dawnych mieszkańcach Wołowca, Czarnego, Łosi, Ropicy, Olchowca, Zdyni i wielu innych wiosek, musi te trupy z szafy powyjmować. Lektura obowiązkowa.