Zwiedziona magią literatury z dalekich, małych krajów, między
innymi z obszaru Karaibów, sięgnęłam po "Czarny tort" Charmaine Wilkerson (Znak 2023; przełożyła Agata Ostrowska). Książkę polecają autorzy Podcastu Zamorskiego, którego słucham, a ponieważ, jak już wspomniałam, lubię zapędzać się w nieoczywiste literackie rejony, dałam się namówić. Od początku wiedziałam, że to powieść popularna, ale miałam nadzieję, że będzie mocno osadzona w tamtym rejonie świata. Przynajmniej tak obiecywali prowadzący wspomniany podcast. Miał to być dobry wstęp do poznawania, nie tak znowu licznych, książek z tego obszaru.Rzecz w tym, że kilka lat temu natrafiłam na dwie bardzo dobre powieści karaibskie, które zrobiły na mnie duże wrażenie. To "Błogie odwroty" Yanick Lahens i "Niedziela 4 stycznia" Lyonela Trouillot. Obie z Haiti. Do dziś mam je w pamięci. Stały się dla mnie wyznacznikiem tego, czego szukam, sięgając po książki z odległych regionów. Chcę się dowiedzieć czegoś o kraju, o życiu jego mieszkańców, o ich problemach. Tymczasem akcja "Czarnego tortu" w dużej mierze toczy się w Wielkiej Brytanii, a przede wszystkim w Stanach, bo tam osiedli bohaterowie, którzy wywodzą się z Karaibów. Nie takie miałam oczekiwania. Moje marudzenie, bo chyba już widać, że jestem nieco rozczarowana, ma i drugą przyczynę. Otóż przeczytałam "Czarny tort" bezpośrednio po "Faktorii jedwabiu" Tasha Awa, też książce mocno popularnej. Dwie takie lektury pod rząd sprawiły, że zatęskniłam za czymś o większym ciężarze gatunkowym, chwilowo mam przesyt pozycjami lekkimi, łatwymi i przyjemnymi.
Na tym tle o niebo lepiej wypada "Mr Loverman" Bernardine Evaristo. Szczególnie w warstwie językowej, chociaż nie tylko. Nietuzinkowi bohaterowie, którzy drażnili, ale jednocześnie budzili sympatię, istotne problemy niesprawiające wrażenia wydumanych, prawdziwe dramaty, nieoczekiwane zapętlenia zdarzeń, no i fantastyczny język znakomicie oddany przez tłumaczkę, Agę Zano. A przecież Agata Ostrowska też jest bardzo dobra w swoim fachu, czytałam kilka książek w jej przekładzie, więc to Charmaine Wilkerson nie jest najwyraźniej wybitną stylistką. Po tym długim wstępie okraszonym dygresjami czas przejść do rzeczy.
Nie jest łatwo pisać o "Czarnym torcie", nie zdradzając za wiele, bo akcja skrywa wiele tajemnic. Wprawdzie po jakimś czasie można się pewnych rozwiązań domyślić, to jednak spojlery byłyby niewybaczalnym błędem. Posłużę się więc tym, co pisze wydawca. Byron i Benny, czarnoskóre rodzeństwo o karaibskich korzeniach, ale urodzone i wychowane w Kalifornii, które z powodu rodzinnego konfliktu nie widziało się od kilku lat, spotyka się po śmierci swojej matki, Eleanor Bennett. Zanim dojdzie do pogrzebu, muszą wysłuchać nagrania, które zdeponowała przed śmiercią u adwokata razem z testamentem. To w taki sposób postanowiła opowiedzieć im swoją historię, zdradzić, co ukrywała i dlaczego. Powieść, której akcja zbudowana jest na tylu tajemnicach, czyta się oczywiście bardzo dobrze, ale przecież nie tylko o to chodzi.
Jak już wspomniałam, dla mnie za mało w "Czarnym torcie" karaibskości, za mało lokalnego kolorytu, lokalnych problemów. A problemy, które porusza Charmaine Wilkerson, znam z innych książek. O życiu karaibskiej społeczności w Wielkiej Brytanii znacznie obszerniej i lepiej opowiada Bernardine Evaristo w przywołanym "Mr Lovermanie", o problemach rasy, dyskryminowaniu ludzi o czarnym kolorze skóry w białych społeczeństwach zdecydowanie więcej i głębiej pisze w znakomitym eseju "Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry" Reni Eddo-Lodge. Całkiem niedawno czytałam też "Przyjęcie" Natashy Brown czy "Dziewczynę, kobietę, inną" Bernardine Evaristo, które również poruszają to zagadnienie. Poza tym jest to przede wszystkim historia rodzinnych konfliktów, czyli nic nowego. Z zagadnień poważniejszych dostajemy problem tożsamości i degradacji środowiska. Ten ostatni wydał mi się jednak wrzucony trochę na siłę. Trudno powiedzieć, abym jakoś specjalnie przejęła się losem bohaterek i bohaterów. Może najbardziej polubiłam zbuntowaną, szukającą swojej drogi Benny, chociaż jej problemy nie były czymś oryginalnym i świeżym
Czytać? Nie czytać? Można, ale na pewno nie jest to książka z umownej kategorii must read. Umownej, bo przecież najlepiej wybierać lektury zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, co nie zawsze oznacza, że musimy sięgać po tytuł, który wyskakuje nawet z lodówki, a krytyczki i krytycy obwołali go arcydziełem.
PS. Na koniec pretensja do uchodzącego za szacowne wydawnictwa. Dlaczego na stronie Znaku nie ma informacji o autorce? A co za tym idzie żadne polskie źródło ich nie podaje. Wobec tego dla porządku wspomnę, że Charmaine Wilkerson ma jamajskie korzenie, urodziła się w Stanach, dzieciństwo spędziła na Jamajce, a potem wielokrotnie zmieniała miejsce pobytu. Jest dziennikarką i pisarką.