Austriacki pisarz, tłumacz, eseista, publicysta Martin Pollack to jeden z tych autorów, których czytam regularnie od momentu, kiedy objawił mi się bardzo głośną książką "Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu", w której odważnie zmierzył się z historią swojej rodziny, a przede wszystkim swojego ojca - zdeklarowanego nazisty, członka gestapo, zbrodniarza wojennego poszukiwanego listem gończym. To dyskusja wokół tej lektury uświadomiła mi, pewnie nie tylko mi, jak Austriacy sprytnie zmistyfikowali swoją historię - w powszechnej świadomości uznawani byli za ofiary drugiej wojny, a ukrywali czy umniejszali swój udział w niej. Dziś świadomość, jak było naprawdę, jest już chyba powszechna. To od "Śmierci w bunkrze" zaczęłam nie tylko sięgać po nowe książki Martina Pollacka, ale systematycznie uzupełniałam zaległości, byłam też przynajmniej dwa razy na spotkaniach z autorem. Przeczytałam znakomitego "Cesarza Ameryki", "Po Galicji", "Skażone krajobrazy" i "Topografię pamięci". Wszystkie godne polecenia. Oczywiste więc było, że sięgnę po najnowszą książkę pisarza - "Kobieta bez grobu. Historia mojej ciotki" (Czarne 2020; przełożyła Karolina Niedenthal).
Tytuł nieco myli. Nie jest to tak naprawdę opowieść o ciotce, a właściwie siostrze dziadka, Pauline Bast, po mężu Drolc, bo po prostu niewiele o niej wiadomo. Tragiczny koniec jej życia, próba odtworzenia jej ostatnich dni, ustalenia, gdzie została pochowana, staje się pretekstem do opowiadania o historii rodziny i Dolnej Styrii, krainy, która przechodziła z rąk do rąk. Zamieszkiwana była przez Austriaków i Niemców, czyli przez ludność niemieckojęzyczną, oraz przez Słoweńców, ale także przez inne narodowości, bo przecież przed pierwszą wojną znajdowała się w granicach Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Po jej zakończeniu stała się częścią Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców przemianowanego później na Jugosławię, a od inwazji Trzeciej Rzeszy znowu wpływy odzyskali tu Niemcy. W końcu po drugiej wojnie te ziemie stały się ponownie częścią Jugosławii. Dziś należą do Słowenii. Wraz ze zmianą granic zmieniały się nazwy miejscowości - Tuffer, gdzie zamieszkała rodzina Bastów, stawał się Laszkiem, potem na odwrót i tak kilkakrotnie. Zmieniała się też pisownia nazwisk - mąż ciotki Pauline, Słoweniec, raz był Drolcem, raz z niemiecka Drolzem. Oczywiście nie działo się to dobrowolnie, zmiana nazwiska została wymuszona urzędowo.
Historia Dolnej Styrii jest historią przemocy, symbolicznej i fizycznej, prześladowania tych, którzy akurat nie rządzą, zemsty, odzyskiwania i tracenia wpływów. Okrutni byli jedni i drudzy, po latach trudno rozplątać ten gordyjski węzeł żalów i nienawiści. Kto był winien? Kto zaczął? Dlaczego obie nacje nie mogły żyć pokojowo, szanować swoich praw? Historia się dziwnie plecie. Sąsiedzi, ludność niemieckojęzyczna i Słoweńcy, na poziomie codziennej egzystencji najczęściej żyli ze sobą w zgodzie, ale jednocześnie ci sami sąsiedzi potrafili się wzajemnie prześladować. Na przykład pomiędzy pierwszą a drugą wojną, kiedy Dolna Styria była częścią Jugosławii, Słoweńcy atakowali Niemców chodzących w swoich narodowych strojach, które stały się przejawem wielkoniemieckiej ideologii. Z kolei ci ostatni lubili prowokować w ten sposób swoich słoweńskich sąsiadów. Sprzyjała temu polityka państwa. Kto rządził, ten z czasem, albo od razu, delegalizował stowarzyszenia zakładane przez mniejszości, usuwał ze stanowisk urzędników i nauczycieli, wprowadzał inne restrykcje. Najtragiczniejsze oczywiście były czasy drugiej wojny i tuż po niej. Prześladowania Słoweńców, działalność partyzantki, zbiorowe egzekucje stosowane przez Niemców w odwecie za akcje zbrojne. Nic dziwnego, że potem role się odwróciły. Ludność niemieckojęzyczna i ci, których uznano za kolaborantów, trafiali do obozu na zamku w Hrastovcu. Nie wszyscy przeżyli ciężkie warunki.
Kiedy patrzymy w skali makro, myślimy - dokonała się sprawiedliwość, winnych należało ukarać. Kiedy spojrzymy w skali mikro, sprawa się komplikuje. Czym zawiniła Pauline? Dlaczego ją aresztowano? Z przekazów, które się zachowały, wynika, że była kobietą spokojną, cichą, życzliwą, lubianą przez sąsiadów, prawie nie wychodziła z domu, nie popełniła żadnej zbrodni, nie należała do żadnej organizacji, nie interesowała się polityką. Trudno dziś odtworzyć, jakie dokładnie miała poglądy, ale wydaje się, że nie była gorliwą nazistką, być może nawet ta ideologia była jej zupełnie obca. Inaczej niż jej braciom, szczególnie Ernstowi i Rudolfowi - ten drugi to dziadek Martina Pollacka. Paradoks polega na tym, że im niemal włos z głowy nie spadł, po powojennych restrykcjach, które trwały stosunkowo krótko, do końca życia byli szanowanymi adwokatami. Koniecznie trzeba też dodać, że nigdy nie zmienili swoich zapatrywań. Nie widzieli swojej winy i winy swojego narodu, uważali się za ofiary, nie wyrazili skruchy. W takiej atmosferze dorastał Martin Pollack, o czym pisał już w "Śmierci w bunkrze". To kolejny paradoks i przejaw zawiłości ludzkiego losu. Trudno oddzielić od siebie te dwie sprawy. Z jednej strony autor z sentymentem wspomina dzieciństwo, swoją rodzinę, szczególnie dziadka, z którym chodził po górach, łowił ryby, jego fascynujące rodzinne opowieści o życiu w Dolnej Styrii, która jawi się jak raj utracony, z drugiej strony zdaje sobie sprawę z ich poglądów i win, potrafi patrzeć na nich krytycznie i obiektywnie, surowo ocenić.
Po zapoznaniu się z historią rodziny Martina Pollacka trudno oprzeć się refleksji, jak dziwnie układają się ludzkie losy, nawet losy członków tej samej rodziny. Fascynuje też pytanie, jak to się stało, że niektórzy stali się gorliwymi wyznawcami ideologii nazistowskiej, a ojciec autora zbrodniarzem wojennym? Kim byli przodkowie Martina Pollacka? Skąd się wzięli w Dolnej Styrii? Jego pradziadek, Paul Bast, przybył do Tuffel z Nadrenii, tu zbudował dom, który jednoczył rodzinę. To w nim do końca życia mieszkała Pauline, to z jego powodu nie zdecydowała się na wyjazd, co pewnie uratowałoby jej życie. A dzięki koneksjom braci, Ernsta i Rudolfa, mogła to zrobić bez problemu. Jak to się stało, że trzech synów Paula Basta tak bardzo się zradykalizowało, a ich siostry i pozostali bracia nie? Autor dopatruje się przyczyn tego w ich drodze życiowej i środowisku, do którego trafili. Najpierw niemieckie gimnazjum w sąsiednim mieście, potem studia prawnicze w Grazu i przynależność do antysemickiej, nacjonalistycznej korporacji studenckiej Germania. Częścią jej kultury było wdawanie się w pojedynki, atakowanie Żydów, Słowian i Włochów, dumne obnoszenie blizn i niemieckiego honoru. Konsekwencjami takiej postawy były styl życia, na przykład polowania, a potem przynależność do nielegalnej w Austrii NSDAP. Bracia byli pod silnym wpływem nacjonalistycznego, antysemickiego, antykatolickiego ruchu Georga von Schonerera i zwolennikami przyłączenia Austro-Węgier do Wielkiej Rzeszy. To ich ukształtowało, tu tkwią korzenie ich poglądów. Pozostałe dzieci Paula Basta, które się nie kształciły, nie przesiąkły ideologią wielkoniemiecką i nazistowską. Jedna z sióstr wyszła za mąż za Chorwata, druga za chorwackiego Żyda. Rodzina się rozproszyła od Chorwacji po Austrię (Amstetten). A jednak mimo dzielących ich odległości i poglądów utrzymywali ze sobą bliski kontakt. O dziwo problemem nie był nawet siostrzeniec, którego ojcem był Żydem. Tak dziwnie plotą się ludzkie losy.
Książki Martina Pollacka zawsze są pretekstem do zadumy nad dziwnością i komplikacją świata, nad przypadkowością ludzkich losów, stanowią też ostrzeżenie, jak łatwo się zradykalizować i zbłądzić. Autor jest do bólu szczery, rozgrzebuje rany, odkrywa tajemnice przeszłości. Bardzo ciekawa to opowieść o dawnym życiu, obyczajach, o rodzinie i o krainie, gdzie mieszały się narodowości i języki. Ale Dolna Styria to przecież tylko przykład. Takich miejsc o skomplikowanej historii jest na świecie wiele. Co nie pozwala sąsiadom mówiącym różnymi językami żyć w pokoju? Kto miesza im w głowach? Te pytania unoszą się nad tą bardzo ciekawą i mądrą książką.