tag:blogger.com,1999:blog-92172521052496885272024-03-27T07:35:22.953+01:00czytam, oglądamczytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.comBlogger977125tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-85128086400689814122024-03-26T20:02:00.003+01:002024-03-26T20:02:30.765+01:00Aleksander Kaczorowski "Babel. Człowiek bez losu".<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Sięgnięcie po najnowszą książkę Aleksandra Kaczorowskiego </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4i2fD1R6Y6khxMH2zP5cc62h1FIvkS7ojsBIcn5X9bhbfoqgRNcA-igSzhIUHYzRcT4anNfgHIsxUf_YKrZfHWq-BWbTh5W2lT0LgaMomkAaGR6g2WtoGN2lvNCB9B6W2xUf9FsaMzXswaQWZf3OwKcFigzy0UecF4Lrqm4G0dRv59g4fzQOVWpkUaD1n/s500/1094755-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4i2fD1R6Y6khxMH2zP5cc62h1FIvkS7ojsBIcn5X9bhbfoqgRNcA-igSzhIUHYzRcT4anNfgHIsxUf_YKrZfHWq-BWbTh5W2lT0LgaMomkAaGR6g2WtoGN2lvNCB9B6W2xUf9FsaMzXswaQWZf3OwKcFigzy0UecF4Lrqm4G0dRv59g4fzQOVWpkUaD1n/s320/1094755-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">"Babel. Człowiek bez losu" (Czarne 2023) było dla mnie oczywiste. Po pierwsze dlatego, że bardzo cenię autora. <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2018/09/aleksander-kaczorowski-pavel-pod_78.html" target="_blank">Biografia Oty Pavla</a>, która wyszła spod jego pióra, zrobiła na mnie duże wrażenie. W czytniku czeka biografia Hrabala i "Praski elementarz". Lubię też słuchać jego opowieści, kiedy od czasu do czasu komentuje w radiu jakieś czeskie sprawy. Drugi powód to bohater jego najnowszej książki, Izaak Babel, klasyk literatury rosyjskiej. Rosyjski Żyd, a może bardziej ukraiński, a najbardziej odeski. I tu dziwne wyznanie. Nie wiem, jak to się stało, ale Babla nigdy nie czytałam. Może dlatego, że to mistrz krótkiej formy, który nie napisał żadnej powieści? A może w młodości, kiedy zaczytywałam się klasyką literatury rosyjskiej, tematyka jego opowiadań wydała mi się nudna? Wojna i opowieści o odeskim półświatku kiedyś odstręczały. Kilka lat temu kupiłam w antykwariacie klasyczne, bo z serii Nike, czytelnikowskie wydanie Babla, ale jakoś dotąd po nie nie sięgnęłam. Oczywiście po lekturze biografii pisarza, w której Aleksander Kaczorowski siłą rzeczy odnosi się do jego utworów, nabrałam na nie wielkiej ochoty, ale kiedy przeczytam, któż to wie.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Może się wydawać dziwne, że bohemista, znawca kultury czeskiej napisał książkę o rosyjskim pisarzu. W kilku popremierowych wywiadach, których wysłuchałam, autor wyjaśnia, że literaturą rosyjską zainteresował się w czasie studiów dzięki Andrzejowi Drawiczowi, z którym miał zajęcia. To właśnie jemu zadedykował swoją książkę. A szczególne zainteresowanie twórczością Babla zawdzięcza Hrabalowi, bo to właśnie on był jego ulubionym pisarzem.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Muszę przyznać, że przystępując do lektury, niewiele o Bablu wiedziałam. Chyba tylko tyle, że związany był z Odessą, no i oczywiście, co napisał. Nawet nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, że cykl opowiadań "Armia Konna" powstał dzięki temu, że Babel zaciągnął się do formacji Budionnego. Nie walczył, pozostawał na tyłach frontu wojny polsko-bolszewickiej, bo był oficerem politycznym i redaktorem frontowej gazetki. Stąd późniejsze ataki na jego opowiadania. Budionny zarzucał mu, że przedstawił fałszywy, oczywiście niekorzystny, obraz armii, bo nie walczył. Tymczasem on opisywał to, co dzieje się po przejściu frontu. Nieszczęście ludzi, po których przejechała się Historia. W ogóle jego pisarstwo zanurzone było w rzeczywistości, czerpał z życia, był znakomitym obserwatorem. Podobny rodowód mają jego "Opowiadania odeskie". To w tym mieście się urodził, do niego wracał, kiedy mógł, chociaż wiele lat dzieciństwa spędził w Mikołajowie, gdzie na jakiś czas wyprowadzili się jego rodzice. Z konieczności wyjechał też z Odessy </span><span style="font-size: large;">do Kijowa </span><span style="font-size: large;">na czas studiów, bo tamtejsza uczelnia przyjmowała Żydów. Kiedy w latach trzydziestych podczas jednego z pobytów we Francji, gdzie mieszkała jego żona, odwiedził Marsylię, zakochał się w tym mieście, bo przypominało mu Odessę czasów jego młodości. Tamta Odessa umarła razem z rewolucją październikową, z miasta portowego, tętniącego życiem, stała się miastem prowincjonalnym, skąd, kto mógł, uciekał do Moskwy, bo to tam było życie. No i on w końcu też wyjechał.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kim właściwie był Babel? Żydem? Rosjaninem? Ukraińcem? Urodził się przecież w dość zamożnej kupieckiej żydowskiej, ale postępowej, odeskiej rodzinie. Znakomicie władał językiem jidysz, bo to język jego domu i środowiska. Ale mówił też po rosyjsku i to w tym języku potem pisał. Ponieważ odebrał staranne wykształcenie, znakomicie znał też francuski, co pozwoliło mu czytać w oryginale opowiadania jego ukochanego pisarza Guy de Maupasanta. Ale swoje dzieciństwo i młodość spędził w Ukrainie, dopiero potem wyjechał do Petersburga i Moskwy. Wszystko wskazuje na to, że jak wielu w tamtym miejscu i czasie miał płynną tożsamość.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">To, co w biografii Babla wydało mi się najciekawsze, to historia pisarza, który po rewolucji bolszewickiej w zupełnie nowej niechcianej rzeczywistości usiłuje jakoś żyć, jakoś się urządzić. Jeśli nie zdecydował się uciec, to czekały go wieczne lawirowanie i wieczne kompromisy. Jeżeli chciał pisać i wydawać, nie mógł ignorować rzeczywistości, musiał szukać sobie protektorów z Czeki i grać z władzą. To była powszechna praktyka wśród sowieckich pisarzy. Sam autorytet Gorkiego, który od początku wspierał jego literacką karierę, nie wystarczał. Jak twierdzi Aleksander Kaczorowski, musiał też podkoloryzować swój życiorys. Powszechnie uważa się, że w młodości sam pracował w Czeka, bo tak pisał w opowiadani<i>u Życiorys własny</i>. Ale to tylko fikcja literacka. Naprawdę nie ma go na listach pracowników Czeki, nie należał też do partii. Postępując w ten sposób, długo jakoś funkcjonował w sowieckiej rzeczywistości. Jego "Armia Konna" i "Opowiadania odeskie" były wydawane i tłumaczone, przyniosły mu sławę. Współpracował z filmem, co dawało mu pieniądze. Problemy zaczęły się w latach trzydziestych, kiedy sztukę opanował socrealizm. Tak Babel pisać nie chciał, dlatego tworzył do szuflady, znowu lawirował, rozsiewając informacje, że planuje powieść o kolektywizacji wsi albo o Czeka. Za tę pierwszą nawet nawet się zabrał, ale to, co zobaczył w czasie wizyt w kolektywizowanych wsiach, przeraziło go. Takiego obrazu nie mógł pokazać w tamtych realiach. Dlatego nic z tego nie wyszło. Poza tym chyba nie potrafił napisać powieści, dobrze czuł się w krótkich formach, których był mistrzem. W końcu jednak stał się ofiarą czasów wielkiego terroru. Zgubił go romans z żoną Jagody. I nie o sam romans chodziło, a o zarzuty o szpiegostwo, które rzucił na niego w śledztwie aresztowany mąż jego dawnej kochanki. W tamtym okresie, kiedy po kolei Stalin wykańczał wszystkich swoich dawnych sojuszników i współpracowników, nie miał już parasola ochronnego. Zginął rozstrzelany po brutalnym śledztwie jak wielu innych. Dlaczego nie został za granicą, gdzie wcześniej wyprawił swoją rodzinę? Żonę, teściową, matkę i siostrę. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę? Skoro tak długo się udawało, był przekonany, że nadal tak będzie?<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bardzo ciekawe było też życie osobiste Babla, o którym nie miałam oczywiście pojęcia. I tu też lawirował, nie był szczery. Poza tym, jak w każdej biografii, niezwykle interesujące jest tło historyczne. To jeden z powodów, dla których po ten gatunek lubię sięgać. Trochę wiedziałam, ale jak zwykle natrafiłam na wiele nowych informacji. </span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-50634099936054361712024-03-19T15:44:00.000+01:002024-03-19T15:44:23.600+01:00Sabina Jakubowska "Akuszerki"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">O powieści Sabiny Jakubowskiej "Akuszerki" (Grupa Wydawnicza</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQOrPLf8S8kMPUvodYkQfdTpaYLGr3QY5eHYzMFeg3OCcw_1YsBHvFFp5DgRHBQ35VWN7P9Mmh83CMv1YfSgxcTtRmvV4JZBlRR2zeerkfmCE-rZF7NzqYRdt1yNk5NX15lvi7HeUhyE5ZYLnsMC3tsqWA6XmHHz3AxUm3dt6K5vbYvkKL5SX8uV-4XOZg/s500/953945-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQOrPLf8S8kMPUvodYkQfdTpaYLGr3QY5eHYzMFeg3OCcw_1YsBHvFFp5DgRHBQ35VWN7P9Mmh83CMv1YfSgxcTtRmvV4JZBlRR2zeerkfmCE-rZF7NzqYRdt1yNk5NX15lvi7HeUhyE5ZYLnsMC3tsqWA6XmHHz3AxUm3dt6K5vbYvkKL5SX8uV-4XOZg/s320/953945-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">Relacja 2022) zrobiło się głośno w momencie premiery. Znakomite recenzje, nominacje do Nike i Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza (debiuty). A ponieważ na książkę </span><span style="font-size: large;">w bibliotece </span><span style="font-size: large;">nadal czeka się w kolejce, należy przypuszczać, że cieszy się także uznaniem czytelniczek, pewnie przede wszystkim, no i może czytelników. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Trudno się dziwić, aby było inaczej! Bo kto, tak jak ja, mimo mód literackich, mimo wszelakich postmodernizmów i innych izmów lubi przeczytać porządną, grubą, po bożemu napisaną powieść, a do tego sagę rodzinną, ten prawdopodobnie zachwyci się "Akuszerkami". Chociaż uprzedzam - nie jest to lektura lekka łatwa i przyjemna. Akcja nie gna, są opisy, bardzo głębokie portrety bohaterek, nie niesie łatwego pocieszenia, nie stroni od dramatycznych wydarzeń, losy bohaterów nie są usłane różami, choćby dlatego, że przeczołgała ich Historia, a do tego dużo tu fizjologii, co może odstręczać niektóre czytelniczki, a zwłaszcza czytelników. Wszak tytuł nie jest przypadkowy. Chociaż nie lubię takich porównań, to ja "Akuszerki" postawiłabym na półce obok moich ulubionych "Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej. Jeśli tym zestawieniem odstręczyłam kogoś od lektury powieści Sabiny Jakubowskiej, wiem, wiem, że saga Marii Dąbrowskiej uznawana jest przez wielu za ramotę, to pragnę zaznaczyć, że "Akuszerki" to jednak wersja 2.0. Aż dziwne że ta klasyczna książka znalazła też uznanie krytyczek i krytyków. Takie to niedzisiejsze w czasach, kiedy raczej sięga się po krótsze formy, ceni literacki eksperyment i uwielbia babrać we wszelkich autofikcjach. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Tymczasem mną powieść Sabiny Jakubowskiej zawładnęła całkowicie, wchodziłam w wykreowany przez nią świat całą sobą, czytałam w każdej wolnej chwili i siedemset stron większego formatu połknęłam w półtora tygodnia, a przecież w tym czasie normalnie pracowałam. Kiedy skończyłam, przeżyłam syndrom odstawienia - zrobiło mi się smutno i dziwnie, kiedy po powrocie do domu nie mogłam się już zanurzyć w jadownickim świecie. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Użyłam tu słów <i>wykreowany świat</i>, tymczasem to nie do końca prawda. Chociaż główną bohaterkę, Franciszkę Diabelec-Dadejową, i wiele innych postaci, zawdzięczamy wyobraźni autorki, to przecież świat tej powieści bardzo mocno został osadzony w rzeczywistości historycznej. Już miejsce jest prawdziwe - wieś Jadowniki obok Brzeska. Na wyklejkach książki znajduje się mapka obu miejscowości. (Uwielbiam mapy!) Tak, tak, Sabina Jakubowska jest związana z Jadownikami. Stamtąd pochodzą jej przodkowie, tam wrócili jej rodzice, kiedy była dzieckiem, tam nadal mieszka. Anna Czernecka, położna, jedna z drugoplanowych bohaterek, to jej prababka. I nie jest to jedyna postać prawdziwa w tej książce. Na końcu znajdziemy spis osób rzeczywistych. A liczne zapiski dotyczące przebiegu porodu, opieki nad rodzącą kobietą i jej dzieckiem, czyhających na nich zagrożeń, które w powieści pochodzą z zeszytu Franciszki, w rzeczywistości są cytatami z takiego samego zeszytu Anny Czerneckiej, prababki autorki. Sama autorka jest doulą, czyli osobą, która towarzyszy kobiecie w czasie porodu. Sabina Jakubowska interesuje się historią regionu, co widać w jej książce. Znajdziemy na kartach powieści sporo historycznych wydarzeń - wielki pożar Brzeska, powódź, pogromy Żydów, zdarzenia z czasów pierwszej i drugiej wojny światowej, ruch ludowy, kryzys z czasów Drugiej Rzeczpospolitej, epidemię tyfusu.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Akcja powieści zaczyna się w roku 1885, kończy w 1950. Główną bohaterką jest Franciszka, córka Reginy Perkowej, wiejskiej akuszerki. Poznajemy ją w momencie, kiedy rodzi swoje pierwsze dziecko. Ma wtedy osiemnaście lat. Ona też zostanie akuszerką, a potem dyplomowaną położną. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności będzie mogła skończyć Cesarsko-Królewską Szkołę Położnych w Krakowie. Szkoła też nie jest dziełem wyobraźni autorki, a nazwiska pracujących w niej profesorów, asystentów i położnych znajdziemy w wykazie postaci rzeczywistych, o którym wspominałam. Było dla mnie wielkim zaskoczeniem, że taka szkoła istniała, a jeszcze większym, że aby się w niej uczyć, nie trzeba było mieć świadectwa ukończenia szkoły. Wymagano oczywiście umiejętności czytania i pisania. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Wielkim odkryciem był dla mnie świat wiejskich akuszerek i położnych. Jak już wspominałam, fizjologii jest w tej powieści bardzo dużo - opisy licznych porodów, cytaty z zeszytu Anny Czerneckiej, który powstał w czasie, kiedy uczyła się w krakowskiej szkole położnych. Te wiejskie akuszerki i położne to kobiety niezwykle silne. Dzięki zawodowi zdobywały w swojej społeczności niezwykłą pozycję. Dzieci rodziło się bardzo dużo, były potrzebne, miały ręce pełne roboty. Wykonywane zajęcie dawało im samodzielność - możliwość zarobkowania, chociaż nie zawsze za odebranie porodu dostawały pieniądze. Często płacono im w naturze - dostawały żywność, bo o to na wsi najłatwiej. Ale to jednocześnie zawód trudny, wymagający. Trzeba pomagać niezależnie od okoliczności, pory roku, dnia czy nocy, odległości. Nawet jeśli do porodu ktoś zawiezie, to często wracać położna musiała sama, bo mąż rodzącej zostawał przy żonie i dziecku. Bywało, że ledwo wróciła do domu i marzyła tylko o odpoczynku, a już wzywano ją do kolejnej kobiety. A przecież najczęściej sama miała dzieci i kilkakrotnie była w ciąży. Nawet wtedy pracowała. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Chociaż z opowieści przebija zachwyt dla cudu narodzin, tkliwość i szczęście, to autorka nie ucieka od ciemnych stron tego zawodu. O zmęczeniu już wspominałam, ale są też rodziny, miejsca i okoliczności, których wolałoby się unikać. Franciszce często towarzyszy strach, bo nie wie, co ją może spotkać po drodze i na miejscu, albo obrzydzenie z powodu warunków, w jakich żyją kobiety, do których ją wezwano. Ciemną stroną tego zajęcia był alkohol. Położne i akuszerki zwyczajowo częstowano wódką i trudno było odmówić szczęśliwym rodzicom. Nikt nie pytał, czy są głodne, a często były, nikt nie proponował im jedzenia, za to proponowano wódkę. Alkohol był też lekarstwem na zmęczenie. Nieodłączną towarzyszką tego zawodu jest też Śmierć, tak właśnie pisana w tej powieści - z dużej litery. Często to wybawienie, dlatego Regina i Franciszka nazywają ją Łaskawością. Autorka pokazuje też, jak ten zawód z czasem zaczyna się zmieniać. Dwie córki Franciszki, też absolwentki tej samej szkoły, będą wolały pracować w szpitalu, jedna w Krakowie, druga w Brzesku. A to już zupełnie inny świat.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">A poza tym, jak to w rodzinnej sadze, dostajemy opowieść o ludzkich losach. O ich meandrach, o wielkiej miłości, ale i wielkim bólu. Bo bohaterka doświadcza w swoim życiu wszystkiego - ciężkiego losu wiejskiej dziewczyny wydanej za mąż za starszego od siebie, niekochanego mężczyznę, potem wielkiej miłości, radości macierzyństwa, ale i utraty, wielkiego cierpienia, upadku na samo dno, dostatku i biedy. Takie doświadczenia są wspólne dla wielu bohaterek i bohaterów tej powieści. Jak to w życiu. Autorka, jak już wspominałam, nie lukruje rzeczywistości. Akcja powieści toczy się w określonym czasie historycznym i trudno byłoby uwierzyć, że bohaterek i bohaterów nie dotykają nieszczęścia związane z wojnami i innymi tragicznymi wydarzeniami historycznymi. Takie jest życie, raz z górki, raz pod górkę. Wielu nie przeżyje zawirowań losu, a ci, którym się uda, będą musieli jakoś odbudować swoją codzienność, chociaż nie zawsze jest to łatwe. Czy to, że wszystko w końcu mija, że każda wojna, każdy pożar, każda powódź, każda epidemia kiedyś się kończą, niesie pocieszenie? Jakieś tak, ale wolałabym nie doświadczyć takich nieszczęść, jakie spadały na bohaterki i bohaterów tej powieści. Mnie szczególnie poruszyły fragmenty o epidemii tyfusu. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jest to wreszcie książka o życiu na wsi, o sile, jaką daje rodzina, a przede wszystkim o codzienności wiejskich kobiet. Jej uzupełnieniem na pewno mogą być "Chłopki" Joanny Kuciel-Frydryszak. Ta lektura wciąż przede mną. Wielką zaletą powieści są wspaniałe bohaterki, przede wszystkim Franciszka i jej matka Regina, no i sama ekscytująca historia, od której naprawdę trudno się oderwać.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ja się w "Akuszerkach" zakochałam i polecam je gorąco. </span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-77488463776873718962024-03-12T21:28:00.002+01:002024-03-12T21:28:38.897+01:00Santiago Roncagliolo "Noc szpilek"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ponieważ mój czytelniczy radar w sposób szczególny nastawiony </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqZ3TlW5PZpFe-WyDsFTf3HdMg8uK045yH6HbdZlaOnz_g4C6QuJpqXcDVeDeI703VUCHQoHLKKBBBmeXiPYoTw-JOL635x3SMfZ56AWorBRAv15m1nceZRQt6VMiiJa8aDSr4Y5vqb-1rSQL4-Sx0FFj1y1wrI-2RTzF8puq_SnAvxPfqk416vAy9pL39/s500/1120726-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqZ3TlW5PZpFe-WyDsFTf3HdMg8uK045yH6HbdZlaOnz_g4C6QuJpqXcDVeDeI703VUCHQoHLKKBBBmeXiPYoTw-JOL635x3SMfZ56AWorBRAv15m1nceZRQt6VMiiJa8aDSr4Y5vqb-1rSQL4-Sx0FFj1y1wrI-2RTzF8puq_SnAvxPfqk416vAy9pL39/s320/1120726-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">jest na Amerykę Łacińską, co oczywiście nie oznacza, że z automatu czytam wszystko, co stamtąd do nas przychodzi, nie ominęłam powieści peruwiańskiego pisarza Santiago Roncagliolo "Noc szpilek" (ArtRage 2024; przełożył Tomasz Pindel). To już trzecia książka tego autora wydana w Polsce, aż dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Po lekturze jestem pewna, że sięgnę po "Czerwony kwiecień". Już sobie namierzyłam w bibliotece. Z tego prosty wniosek, że "Noc szpilek" spełniła pokładane w niej oczekiwania.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jest to tego typu powieść, którą z jednej strony znakomicie się czyta, nie można się od niej oderwać - po nudnym jak flaki z olejem <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2024/03/ananda-devi-indian-tango.html" target="_blank">"Indian tangu" Anandy Devi</a>, na które pomstowałam tydzień temu, to była prawdziwa ulga. Z drugiej strony trudno powiedzieć, aby lektura sprawiała przyjemność, bo ciężar gatunkowy tego, o czym autor pisze, czasem trudno udźwignąć. Jest to opowieść czterech dorosłych facetów, którzy w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku spotkali się w jednej z męskich szkół katolickich w Limie. Raczej nie cieszyli się uznaniem i szacunkiem kolegów, uważani byli za mięczaków i ofermy. Kiedy nagle dochodzi do konfliktu między nimi, a surową i nielubianą nauczycielką, panną Pilgrin, nieoczekiwanie stają się bohaterami rówieśników. Każdy z nich ma jakiś powód, aby się na niej odegrać. To, co zaczęło się od szkolnego wygłupu nastolatków, nieposłuszeństwa i buntu, nieoczekiwanie wymknęło się spod kontroli. Carlosa, Manu, Moco i Beto z jednej strony na zawsze połączyły tamte wydarzenia, z drugiej zrobili wszystko, aby wspomnienia o nich stłumić i wyprzeć, aby żyć tak, jakby tamto się nie zdarzyło. Po latach szczerze o tym opowiadają przed kamerami. Kto kręci ten dokument? reportaż? Dlaczego zdecydowali się przerwać milczenie, chociaż to dla nich trudny, bolesny i niewygodny </span><span style="font-size: large;">temat</span><span style="font-size: large;">? Tego dowiadujemy się na końcu. Każdy z nich przedstawia swoją wersję historii, każdy trochę inaczej pamięta tamte zdarzenia, a już na pewno trochę inaczej je interpretuje. Dzięki temu, że ich opowieści prowadzone są naprzemiennie i stale zmienia się perspektywa, akcja jest bardzo dynamiczna. Z jednej strony chciałam wiedzieć, co dalej, z drugiej przerażało mnie to, co czytałam.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bo wszystko jest tu przerażające. Szkoła, do której chodzą chłopcy. Z jednej strony surowe zasady, katolicki dryl, z drugiej bezduszność. Wszystko oczywiście w imię dobra uczniów. A pod powierzchnią aż kipi od nastoletniego testosteronu. Nikt z tymi chłopakami nie chce i nie umie rozmawiać o ich problemach. Królują zakazy i kary. Trudno też polubić pannę Pilgrin, która wiedzie chyba prym wśród surowych nauczycieli. Wydaje się być niewzruszona i odporna na niewybredne wygłupy nastoletnich uczniów, a karanie ich sprawia jej przyjemność. Przynajmniej takie wrażenie odniosłam. Dopiero kiedy potem poznałam ją bliżej, jej tragiczną osobistą historię, kiedy obserwowałam to, co się jej przydarza, odnalazłam w niej ludzkie rysy. Z jednej strony współczułam, z drugiej podziwiałam jej wolę walki i zimną krew, którą starała się zachować. Jaka by nie była, nie powinno było ją spotkać to, co spotkało. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Przerażające jest oczywiście to, co robią Carlos, Manu, Moco i Beto. Jednak kiedy poznajemy ich relacje rodzinne i kraj, w którym żyją, rozumiemy, że to okoliczności łagodzące - w sądzie wykorzystałby je każdy adwokat, gdyby do rozprawy doszło. Chociaż trzech z nich pochodzi z dobrych rodzin i mieszka w dobrej dzielnicy, trudno te rodziny uznać za szczęśliwe. Dziś nazwalibyśmy je dysfunkcyjnymi. Jeszcze gorzej wyglądają relacje rodzinne czwartego. Przede wszystkim w ich domach panuje kult macho i jeśli z jakiegoś powodu tego silnego faceta zabraknie, syn czuje się nieszczęśliwy. Matka zajęta swoimi problemami nie potrafi z nim rozmawiać albo próbuje go chronić przed trudną dla niego wiedzą. Jeszcze gorzej jest, kiedy to matki zabraknie, a ojciec na oczach syna z powodu żalu i alkoholu staje się wrakiem. Wtedy nastoletni syn musi wejść w rolę macho. Skąd czerpie wzorce? Z filmów, które stają się dla niego jedyną rozrywką, wytchnieniem, niosą na chwilę zapomnienie. Miłość do kina okazuje się zgubna, bo mądrości stamtąd wyniesione nie bardzo sprawdzają się w prawdziwym życiu. Jednak nawet jeśli ten silny ojciec w domu jest, niewiele to zmienia, bo syna kształtuje na swoje podobieństwo i nie dopuszcza myśli, że może być wrażliwy, delikatny, że może nie ma w nim tego machystowskiego pierwiastka. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Carlos, Manu, Moco i Beto są w gruncie rzeczy przeraźliwie samotni. Mają dużo swobody, ale to wynika z tego, że dorośli się zajęci swoimi sprawami albo chcą mieć święty spokój. Dopóki nie wzywa się ich do szkoły, wszystko jest w porządku. Ale nawet na pretensje nauczycieli rodzice reagują różnie. Bywa, że je lekceważą, szczególnie ojcowie, bo przecież nastolatek musi się wyszumieć, a ja byłem kiedyś taki jak mój syn. O swoich nastoletnich problemach nie mogą szczerze porozmawiać ani w domu, ani w szkole, ani między sobą. Bo przed sobą też grają, też starają się założyć maski cynicznych macho. Każdy kto się choć trochę odróżnia od powszechnego wzorca, musi to za wszelką cenę ukryć i tym większego cynika i twardziela zgrywa.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Przerażający jest też kraj i czasy, w których żyją. To Peru lat dziewięćdziesiątych. Świeża w pamięci jest wojna z Ekwadorem, jeszcze dogorywa Świetlisty Szlak. Limą wstrząsają ataki terrorystyczne, zabójstwa nie tylko na tle politycznym, często zdarzają się wyłączenia prądu spowodowane wysadzaniem infrastruktury energetycznej. Są dzielnice, do których lepiej się nie zapuszczać. Każdy zna granice, których nie powinien przekraczać. Większość tych zbrodni pozostaje bezkarna, a sprawcy niewykryci. W takim świecie, gdzie przemoc jest codziennością, gdzie można zginąć na ulicy, obojętnieje się na zło i śmierć. Bardzo łatwo stanąć po tej drugiej stronie. </span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-29691474127530891042024-03-05T19:36:00.002+01:002024-03-05T19:36:52.235+01:00Ananda Devi "Indian tango"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">O Anandzie Devi, pochodzącej z Mauritiusa pisarce o korzeniach </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTyjR0kdReLhMeQfb5CM_wSkxISoN2Rba90ABltU0G-enzRwO6FVh67UnmtNyTMshYsFOQVEZEtRuGXOJysK_PxiXxSPDof8C92rcqReG62d7dRQgX0mhkNhlEQcE4cL-EjbMOzeQzBr8RIrLTxJmnR39JhO-czemGf-PaVi5yeU5wFb7XY-19MO0HSo2X/s500/1034386-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTyjR0kdReLhMeQfb5CM_wSkxISoN2Rba90ABltU0G-enzRwO6FVh67UnmtNyTMshYsFOQVEZEtRuGXOJysK_PxiXxSPDof8C92rcqReG62d7dRQgX0mhkNhlEQcE4cL-EjbMOzeQzBr8RIrLTxJmnR39JhO-czemGf-PaVi5yeU5wFb7XY-19MO0HSo2X/s320/1034386-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">indyjskich, która obecnie mieszka we Francji, usłyszałam kilka lat temu, kiedy w Polsce ukazała się jej powieść "Zielone sari". Kupiłam ją nawet, ale jeszcze nie przeczytałam. Za to ostatnio sięgnęłam po wydaną dwa lata temu inną jej książkę, "Indian tango" (Wydawnictwo w Podwórku 2022; przełożył Krzysztof Jarosz). Nie ukrywam, że przeczytałam ją w pierwszej kolejności dlatego, bo jej akcja toczy się w Indiach i to ten kraj był magnesem. Ananda Devi jest pisarką bardzo cenioną, niestety mnie "Indian tango" rozczarowało i potwornie nużyło. Wprawdzie czytałam ją w nie do końca sprzyjających okolicznościach, ale to nie dlatego tak bardzo się z nią męczyłam. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Akcja powieści toczy się w roku 2004 w stolicy Indii, Delhi, i prowadzona jest dwutorowo. Mamy dwoje narratorów. Jeden klasyczny trzecioosobowy, dzięki któremu poznajemy życie pięćdziesięcioletniej Hinduski, Subhardy, która mieszka z mężem, synem studentem i teściową, nie pracuje, jest gospodynią domową. Druga narratorka i bohaterka to pisarka, która przeżywa kryzys twórczy i życiowy. Niedawno zniszczyła wszystkie swoje książki. Nie mieszka na stałe w Indiach, przyleciała do Delhi, wynajęła mieszkanie i tkwi w letargu. Wyrywa ją z tego stanu przypadkowe spotkanie z kobietą, która przychodzi niemal codziennie przed sklep z instrumentami muzycznymi i obserwuje sitarę. Narratorka nic o niej nie wie, nazwie ją Bimalą i platonicznie się w niej zakocha. Z czasem orientujemy się, że opowieść o Subhardzie zaczyna mieć wiele punktów stycznych z historią Bimali. Stanowi jej rozwinięcie. Czy narratorka, która jest przecież pisarką, przetwarza twórczo to, co ją spotyka? Czy to jej nowa powieść? Być może tak. Ile z tego, co wydarzyło się między nimi, jest prawdą, a ile to twórcza wyobraźnia? Tego tym bardziej nie wiemy. I nie dlatego jestem powieścią rozczarowana. Powody są dwa.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Pierwszy - książka Anandy Devi od pewnego momentu wydała mi się do bólu przewidywalna i schematyczna. Jest to opowieść o pięćdziesięcioletniej hinduskiej kobiecie, Subhardzie, której życie toczyło się wokół domu. Jej cały świat to sprzątanie i gotowanie. Nie miała swojego zdania, była posłuszna mężowi i teściowej. Jej pragnienia się nie liczyły, także dlatego, że ich nie miała. Teraz pod wpływem spotkań z tajemniczą kobietą budzi się w niej chęć do życia. Marzy o sitarze, na którym uczyła się grać w dzieciństwie, dopóki ojciec z dnia na dzień nie zmienił zdania. Stawia opór teściowej i mężowi, popiera decyzje syna, których jeszcze do niedawna na pewno by nie zaakceptowała. No i budzi się w niej uśpiona seksualność. To wszystko wydało mi się tak schematycznie, tak jednoznacznie przeprowadzone, aż trudno było mi uwierzyć, że w ten sposób można.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Drugi powód to pustosłowie. O ile historia Subhardy opowiadana jest dość konkretnie, o tyle opowieść narratorki tonie w morzu egzaltowanych słów. Dla mnie było to potwornie nudne i nieznośne. Z ulgą wracałam do rozdziałów z narracją trzecioosobową, bo chociaż historia ich bohaterki z czasem okazała się strasznie jednoznaczna, to przynajmniej było tam coś, o co mogłam się zahaczyć - detale codzienności. Opisy miasta, życie codzienne, sytuacja polityczna. To mnie przynajmniej ciekawiło. Oczywiście to, co ja nazywam nadmiarem słów i egzaltacją, inni nazywają językiem poetyckim.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Książka kończy się posłowiem napisanym przez tłumacza, Krzysztofa Jarosza. Nie ukrywam, że przeczytałam je z dużym zainteresowaniem. I to nie jest ironia! Dowiedziałam się z niego, dlaczego powinnam się zachwycić "Indiańskim tangiem" uchodzącym w dorobku pisarki za jej najważniejszą książkę. To właśnie on pisze o języku poetyckim, odkrywa liczne aluzje do innych dzieł literackich czy filmowych - najważniejsza do słynnego, niegdyś skandalizującego, filmu "Ostatnie tango w Paryżu" Bernardo Bertolucciego. Chociaż film widziałam, nie przyszło mi to do głowy w trakcie lektury. Usprawiedliwieniem może być fakt, że było to bardzo dawno temu. Pisze też o grze, jaką prowadzi autorka - na ile historia narratorki pierwszoosobowej jest jej historią? Ile w tej książce autofikcji? Cóż, w tym wypadku niewiele mnie to interesuje. Ja pozostałam nieczuła i zamknięta na wielkość tej powieści. Powinna zachwycać, a jednak nie zachwyca. Nic na to nie poradzę. Na pewno nie kupię żadnej innej książki Anandy Devi. Czy przeczytam kiedyś "Zielone sari", które mam w domu? Nie wiem. Może kiedyś sięgnę po nie z ciekawości, aby przekonać się, czy to, co tak mnie zirytowało w "Indian tangu", jest typowe dla pisarki. </span> <br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-40618014000759269242024-02-27T19:34:00.002+01:002024-02-27T19:34:36.095+01:00Alfred Hayes "Dziewczyna na via Flaminia"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Lekturę powieści Alfreda Hayesa "Dziewczyna na Via Flaminia" </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxogNWGVNem4loJdTPcG8ied-2WPOaxvSpv11tyE10UnlUcFgiFMh4SS-SVuQLdJi_BXyyYlfKd3rZgfgSU99oN-hVdzGS99qTPZ0KhC2hmC4mP5DHmJqC-XwSNgyMJAAMJMsTC-T5v3eqZz3MODtW3cDL2daj9tKXLT_bBmAd49K-9sQNWoKp9Nkn91i2/s500/1094794-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxogNWGVNem4loJdTPcG8ied-2WPOaxvSpv11tyE10UnlUcFgiFMh4SS-SVuQLdJi_BXyyYlfKd3rZgfgSU99oN-hVdzGS99qTPZ0KhC2hmC4mP5DHmJqC-XwSNgyMJAAMJMsTC-T5v3eqZz3MODtW3cDL2daj9tKXLT_bBmAd49K-9sQNWoKp9Nkn91i2/s320/1094794-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">(Próby 2023; przełożyła Anna Arno) zawdzięczam szczęśliwemu przypadkowi. No bo wcześniej nie słyszałam ani o autorze, ani o książce. Ten przypadek to zachwyty prowadzącej audycję literacką w jakimś niszowym, chyba internetowym, radiu, która to audycja dość chimerycznie wpada mi w formie podcastu na moją playlistę w znanej podcastowni. Uwielbiam takie sytuacje, kiedy na swojej czytelniczej drodze znajduję nieoczekiwaną perełkę. Dwa największe odkrycia z tej dziedziny to <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2015/02/natalia-ginzburg-dni-wczorajsze_12.html" target="_blank">"Nasze dni wczorajsze" Natalii Ginzburg</a> i powieści Siegfrieda Lenza, szczególnie <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2011/04/siegfried-lenz-niemieckiego_27.html" target="_blank">"Lekcja niemieckiego"</a> i <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2011/10/siegfried-lenz-ziemi-ojczystej_84.html" target="_blank">"Muzeum ziemi ojczystej"</a>. Tę ostatnią należy przeczytać w pakiecie z <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2024/01/walter-kempowski-wszystko-na-darmo.html" target="_blank">"Wszystko na darmo" Waltera Kempowskiego</a> i pewnie z "Tonią" Ishbel Shatrawskiej. Piszę <i>pewnie</i>, bo ta lektura ciągle przede mną. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Zanim o powieści, parę słów o jej autorze. Otóż ja o Alfredzie Hayesie dotąd nie słyszałam, ale prawdopodobnie znali go filmoznawcy, bo był współscenarzystą filmów takich włoskich twórców jak Roberto Rossellini czy Vittorio de Sika. Potem pracował w Hollywood, gdzie współpracował z Fritzem Langiem, Hughiem Hudsonem czy Alfredem Hitchcockiem. Na podstawie powieści, o której dzisiaj, powstał film "Ich wielka miłość" z Kirkiem Douglasem i Brigitte Bardot. Próby wydały jeszcze jedną jego powieść - "Zakochany". Jak można przeczytać na stronie wydawnictwa, dziś jest na nowo odkrywany jako pisarz.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Dziewczyna na Via Flaminia" to powieść bardzo klimatyczna, melancholijna i smutna. Jej akcja toczy się </span><span style="font-size: large;">w Rzymie </span><span style="font-size: large;">w grudniu 1944 roku i w styczniu roku 1944. Miasto, podobnie jak znaczna część Włoch, zostało odbite już z rąk faszystów i znajduje się pod rządami sprzymierzonego z aliantami rządu i króla. W tym samym czasie północnymi Włochami wciąż rządzi Mussolini, który jest sojusznikiem Hitlera. W Rzymie stacjonują żołnierze angielscy i amerykańscy, zdarzają się i inne nacje. Mowa jest też o Polakach, którzy pewnie wkrótce przybędą. Włosi ciężko znoszą trudy wojny - braki żywności, drożyznę, przerwy w dostawach prądu, sytuację pogarsza jeszcze zima i panujący za jej sprawą chłód. W mieście po zmroku zapadają ciemności, bo nie świecą uliczne latarnie, jest niebezpiecznie, lepiej siedzieć w zimnym i często ciemnym mieszkaniu niż spacerować po ulicach. Pod mostami i w niektórych punktach miasta wystają zdesperowane dziewczyny czekające na amerykańskich i angielskich żołnierzy. W ten sposób mogą poprawić swój byt w czasach, kiedy niewiele jest możliwości zarobkowania. Te sprytniejsze, ładniejsze i obrotniejsze nie muszą marznąć pod mostami - mają swojego żołnierza. Największe szczęściary spotykają się z oficerami. Każdy radzi sobie, jak może. Na przykład Adela Pulcini ratuje rodzinny budżet, prowadząc w swoim mieszkaniu na Via Flaminia coś w rodzaju szynku dla żołnierzy, czasem wynajmuje im i ich włoskim <i>żonom </i>albo <i>narzeczonym </i>pokój, czasem stręczy dziewczynę na jedną noc. Wpadają wieczorami, kupują wino i coś do jedzenia, rozmawiają z nią i jej mężem Ugo, niekiedy pojawia się ich syn Antonio. Dla żołnierzy to odrobina normalności. Tęsknią za domem, w którym nie byli od początku wojny, za żonami i dziećmi. Mają dość koszarowego życia.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ta powieść znakomicie pokazuje, czym jest wojna, ta daleka od frontu. Bo nie ma tu wielkich dramatów - bombardowań, tortur, faszystów, hitlerowców, łapanek i tego wszystkiego, co jest polskim doświadczeniem wojennym i okupacyjnym. Ale życie trwa w zawieszeniu, którego każdy ma dość. Ludzi dotyka bezsens wojny i związane z nią ciężary. Jednych dręczy tęsknota za bliskimi i ojczyzną, innych trudy codziennego życia, wszystkich strach i zmęczenie. I ten brak nadziei, że to się kiedyś skończy. Tylko pozornie wydaje się, że wszyscy jakoś się urządzili i trwają w letargu. Pora roku, zimno i ciemności znakomicie podbijają atmosferę tej powieści. Bohaterowie marzą o wiośnie. Może wtedy będzie lepiej. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Pod powierzchnią pozornej zgody pomiędzy mieszkańcami Rzymu, a żołnierzami alianckich armii, aż kipi od sprzecznych uczuć. Ci Włosi, którzy początkowo traktowali aliantów jak wyzwolicieli, teraz mają już ich dość, pragną tego, aby sobie poszli. A przecież są i tacy, zwolennicy Mussoliniego, dla których ich przybycie to klęska. Stosunek do Mussoliniego, Hitlera i aliantów bardzo podzielił mieszkańców Italii. Żołnierze traktują Włochów z góry, pogardzają nimi. W salonie Pulcinich na Via Flaminia czasem pękają tamy i rozwiązują się języki, mnożą się wzajemne pretensje, chociaż pani Adela i pan Ugo starają się, każde na swój sposób, tonować nastroje. Podskórne wrzenie spowodowane jest także niejednoznacznym stosunkiem Włochów do wojny, o czym już wspominałam. Przecież wielu z nich popierało Mussoliniego i sprzymierzonych z nim hitlerowców. Teraz nagle sojusze się odwróciły, nie wszystkim się to podoba. Jeszcze inni czują się przegrani. To przypadek syna Pulcinich, Antonia. Walczył w oddziałach włoskich w Afryce północnej, został ranny, potem zdezerterował, ojciec w obawie przed aresztowaniem ukrywał go w piwnicy do nadejścia wojsk alianckich. Jest w nim wiele goryczy, nie potrafi poradzić sobie ze swoją sytuacją. Czy dręczy go to, że zdezerterował, czy to, że potem ukrywał się w piwnicy, zamiast przystąpić do oddziałów partyzanckich? A może trauma spowodowana przeżyciami na froncie afrykańskim spowodowała, że bał się walczyć? To on prowokuje ostre dyskusje. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale to wszystko, o czym tu pisałam, zarysowane jest bardzo subtelnie i delikatnie. Na główny plan wybija się historia tej tytułowej dziewczyny z Via Flaminia. To dwudziestokilkuletnia Lisa, którą ojciec wysłał z Genui do Rzymu w obawie przed bombardowaniami miasta. Sama, skazana tylko na siebie, nie ma pracy, jest głodna. Nina, która razem z amerykańskim oficerem wynajmowała pokój u Pulcinich, a teraz wyjeżdża z nim do Florencji, skontaktowała ją z amerykańskim żołnierzem, Robertem. Będą udawać małżeństwo i zajmą pokój po niej i jej oficerze. To transakcja wiązana - Lisa jest głodna i nie ma pracy, on ma już dość mieszkania w koszarach i pragnie kobiety. Nie oszukuje jej, nie wmawia, że ją kocha, że kiedyś się z nią ożeni i że wyjadą razem do Stanów. Za to może zapewnić jej przyzwoity pokój i jedzenie, nawet takie rarytasy jak kawa czy czekolada. Problem w tym, że chociaż robią tak setki dziewczyn, Lisa nie potrafi. Nie umie odnaleźć się w tym układzie. Najchętniej zrezygnowałaby z niego, ale nie widzi żadnej alternatywy. Jakoś musi żyć. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Nieoczekiwanie powieść Alfreda Hayesa, która została napisana albo na początku lat pięćdziesiątych, albo pod koniec czterdziestych (film, który powstał na jej podstawie jest z roku 1953), staje się bardzo współczesna. Bo całe odium takich związków jak Lisy i Roberta spada na kobiety. To nimi pogardzają patrioci, uważając, że puszczają się z wrogiem. To im goli się głowy, to one mogą zostać złapane przez policję, zawiezione na upokarzające badanie </span><span style="font-size: large;">do szpitala</span><span style="font-size: large;">, gdzie dostaną żółtą książeczkę, która ostatecznie je napiętnuje jako prostytutki. To wszystko dlatego, że władze obawiają się epidemii chorób wenerycznych. W najgorszym razie mogą nawet zostać aresztowane. Problem w tym, że do tanga trzeba dwojga. Nikt nie piętnuje żołnierzy, nikt ich nie ocenia, nie interesuje się tym, czy gdzieś w swoim kraju mają żony i dzieci, nikt ich nie łapie, nie bada ani nie wręcza żółtej książeczki. A przecież to oni pod tymi mostami albo na ulicach szukają dziewczyn na jedną noc lub na dłużej. Jak zawsze cierpią kobiety. To one są winne, to one są kryminalizowane, to one na wojnach są gwałcone. Nie dość, że traktuje się je jak nagrodę dla strudzonego i wyposzczonego żołnierza, to jeszcze spotykają je za to szykany. Tak podsumuje to pani Adela:<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> <i>... zrzucają na siebie bomby, miasta obracają w ruinę, ale dziewczyna w łóżku to zbrodnia.<br /></i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bardzo dobra, poruszająca powieść. Nie może mnie opuścić. Na pewno sięgnę po "Zakochanego", którego też wydały Próby.</span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-47383235087917466062024-02-07T18:55:00.003+01:002024-02-21T02:22:16.072+01:00Adania Shibli "Drobny szczegół"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">O krótkiej powieści "Drobny szczegół" palestyńskiej pisarki Adanii </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3KAa6TGvL9YIqM_T3424dZHv8p_aOkTnkBt6izcNdsAk4CPER6tIP-XBbSdzNHLoWG7WzQYv5_ILqoQWufxhOzeg9SPD0Zls_fy5AJalxRVdU5nFTMWcG4sqTi52PNfbLdazg9rfzYeRCjFRqZj53HOZWpOw7AfQa1ZokWTn3-qA3bQbfK-ggAAy_9V7d/s500/1104627-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3KAa6TGvL9YIqM_T3424dZHv8p_aOkTnkBt6izcNdsAk4CPER6tIP-XBbSdzNHLoWG7WzQYv5_ILqoQWufxhOzeg9SPD0Zls_fy5AJalxRVdU5nFTMWcG4sqTi52PNfbLdazg9rfzYeRCjFRqZj53HOZWpOw7AfQa1ZokWTn3-qA3bQbfK-ggAAy_9V7d/s320/1104627-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">Shibli (Drzazgi 2023; przełożyła Hanna Jankowska) zrobiło się w Polsce głośno, kiedy po wybuchu kolejnej odsłony konfliktu izraelsko-palestyńskiego odwołano jej udział na targach książki we Frankfurcie, gdzie miała odebrać prestiżową nagrodę za niemieckie wydanie swojej powieści. Awantura zbiegła się z polską premierą książki, która na świecie ukazała się w roku 2020 (w jednym ze źródeł znalazłam nawet informację, że w 2017). </span><span style="font-size: large;">Powieść </span><span style="font-size: large;"> nominowana była do Międzynarodowego Bookera i National Book Award, a w Polsce zbiera bardzo dobre recenzje. Jednak ani rozgłos wzmocniony przez awanturę wokół odwołania pobytu pisarki we Frankfurcie, ani bardzo dobre recenzje nie miały wpływu na moją decyzję, że muszę tę powieść przeczytać. Jak już nie raz tu wspominałam, interesuje mnie ten zakątek świata i dlatego pilnie śledzę literaturę izraelską i książki pisane przez palestyńskich autorów, których w Polsce ukazuje się znacznie mniej. Kiedy tydzień temu pisałam o "Jestem stamtąd, jestem stąd" nieżyjącego już palestyńskiego poety Mourida Barghoutiego, polecałam inne pozycje palestyńskich autorów, przede wszystkim trzy książki Raja Shehadeha wydane przez Karakter i "Żywopłot" Dorit Rabinyan. Naprawdę warto po nie sięgnąć. Krótka powieść Adanii Shibli, której przeczytanie stale odkładałam na rzecz innych tytułów, stała się teraz znakomitym dopełnieniem książki Mourida Barghoutiego.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Drobny szczegół" składa się z dwóch części. Akcja pierwszej rozgrywa się w roku 1949 na pustyni Negew. Oddział izraelskich żołnierzy zostaje tam skierowany, aby strzec płynnych jeszcze granic i przeczesywać pustynię w poszukiwaniu infiltratorów. Tak określani są wrogowie nowego państwa, Arabowie i Beduini. Zdarzenia opowiadane w beznamiętny sposób poznajemy z punktu widzenia dowódcy oddziału. Każdy dzień jest do siebie podobny. Poranna toaleta, posiłki, patrolowanie pustyni, upał, od którego odpocząć można tylko wczesnym rankiem albo po zachodzie słońca. Dowódca tłumaczy swoim żołnierzom, jak ważna jest ich rola, po co tu są, stara się wzmocnić w nich wiarę w sens tego, co robią, chociaż nie widać oznak buntu czy niezadowolenia. Ta monotonia zostaje nagle przerwana przez zdarzenie, którego się spodziewałam, przystępując do lektury, bo zostało zapowiedziane w informacjach od wydawcy. To gwałt na schwytanej beduińskiej dziewczynie i jej zastrzelenie. Chociaż wiedziałam, że o tym jest ta książka, czytając te fragmenty, dostałam obuchem w głowę. Siła przekazu zostaje wzmocniona przez chłodny, beznamiętny styl. Nie wiemy, co siedzi w głowie dowódcy, który najpierw każe strzec dziewczyny, chce ją nawet skierować do pracy w polowej kuchni, a potem sam ją gwałci, a na koniec każe zastrzelić. Przez moment wydaje się, że może szuka bliskości. Jest samotny, ma trudne zadanie, w dodatku męczy go rana na nodze, pamiątka po ugryzieniu przez jakiegoś owada. Nawet gdyby tak było, nic go nie usprawiedliwia. Pewnie w cywilu był porządnym człowiekiem, pewnie przybył do Palestyny niesiony wzniosłą ideą budowy żydowskiego państwa, pewnie cieszy się, że powstało. Tacy jak on pionierzy są pewnie wzorem do naśladowania, bo przecież to, co się wydarzało w czasie podobnych patroli, albo nigdy nie wyszło na jaw, albo było przyjmowane jako oczywisty koszt budowy państwa. Wojna to wojna, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. To beznamiętna skala makro. W powieści dostajemy skalę mikro, która budzi grozę.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Druga część powieści to historia Palestynki mieszkającej i pracującej w Ramallah, która przeczytała w izraelskiej prasie artykuł o tamtych zdarzeniach. Historia zgwałconej i zamordowanej Beduinki nie daje jej spokoju także dlatego, że urodziła się dokładnie dwadzieścia pięć lat po jej śmierci. Za wszelką cenę chce się dowiedzieć więcej na jej temat, dlatego wyrusza w podróż do Izraela. Nic prostszego, ale nie dla Palestynki. Chociaż wszędzie jest blisko, aby dojechać na pustynię Negew, musi przejechać przez liczne granice, ominąć mur, poddać się kontrolom na chceckpointach. W podróż zabiera ze sobą trzy mapy. Wśród nich jedną starą, drugą współczesną. Te mapy uświadamiają jej, jak bardzo zmienił się krajobraz i ten teren. Także, a może szczególnie, na Zachodnim Brzegu. Droga, którą wolno jej jechać, to labirynt, łatwo się w nim zgubić, a kolejna kontrola może oznaczać kłopoty. Sama pustynia zmieniła się i nie zmieniła jednocześnie. Rzeczywiście ziściło się marzenie ludzi takich jak dowódca i udało się ją okiełznać - okrzepły kibuce, które stały się zielonymi oazami, powstały plantacje warzyw i owoców, a jednocześnie nadal gdzieś w jej głębi są biedne beduińskie wioski sklecone z byle czego. Tu odsyłam do zbioru reportaży <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2018/07/pawe-smolenski-szarkija-beduini-z_38.html" target="_blank">Pawła Smoleńskiego "Wieje szarkija. Beduini z pustyni Negew"</a>. Jak już wspominałam, czas zatarł tamte zdarzenia. Śledząc poszukiwania narratorki, patrzymy na historię i współczesność z dwóch punktów widzenia. Dla niej te zmiany są niezabliźnionymi ranami, pamięcią o tym, co utracone, żywym dowodem na to, jak świat został pocięty granicami, które kiedyś kreślono na piasku, a które teraz wyznaczają mury, checkpointy i drogi, którymi mogą poruszać się obywatele Izraela i turyści, ale nie mieszkańcy Zachodniego Brzegu. A dla sympatycznych osadników z kibucu, w którym nocuje, te zmiany to dowód na siłę państwa i pionierów, którzy o nie walczyli i które budowali. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Trudno oprzeć się gorzkiej refleksji, że w imię ideałów mających stworzyć lepszą przyszłość, zbudowano świat podzielony, w którym obu stronom konfliktu towarzyszy strach, przemoc i upokorzenie. To ostatnie dotyczy poniżanych Palestyńczyków. Tamta wojna wcale się nie skończyła. A rozwiązania tego węzła gordyjskiego, jakim stały się stosunki izraelsko-palestyńskie, nie widać, czego dowodzi kolejna odsłona konfliktu.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">PS Historia zgwałconej i zamordowanej Palestynki jest prawdziwa. Gdzieś słyszałam, że sprawcy tamtego zdarzenia zostali ukarani, o czym w powieści autorka nie wspomina. Moim zdaniem nie ma to jednak znaczenia, bo nie o szukaniu sprawiedliwości jest "Drobny szczegół". Poza tym to w końcu powieść.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kibuc Nirim znajdujący się obok Strefy Gazy, który odwiedza i w którym nocuje narratorka drugiej części powieści, jest jednym z miejsc brutalnie zaatakowanych siódmego października zeszłego roku przez terrorystów z Hamasu. Kolejny dowód, jak skomplikowana to sytuacja. </span> <br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-19110445481054402832024-02-06T15:38:00.002+01:002024-02-14T03:39:36.851+01:00Mourid Barghouti "Jestem stamtąd, jestem stąd"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Książka Mouridiego Barghouti'ego "Jestem stamtąd, jestem stąd" </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDpsmmb3HI25bmShyphenhyphenwfh6NTJy9ubOxui1dj5OlLlkmHP2OIUmOfJdytkuhA71kYd91PTP1Lh6yk-ULBifip3n77409ihvexgSXgZq_tXSnKtC6PNa1wzzg5sZ3TDPbuWeUngN-yd39PHA11o2WFC_374gpSM9Rte4hPKiutlX4MIMsx3lcOX5UAM0zdbod/s500/220464-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDpsmmb3HI25bmShyphenhyphenwfh6NTJy9ubOxui1dj5OlLlkmHP2OIUmOfJdytkuhA71kYd91PTP1Lh6yk-ULBifip3n77409ihvexgSXgZq_tXSnKtC6PNa1wzzg5sZ3TDPbuWeUngN-yd39PHA11o2WFC_374gpSM9Rte4hPKiutlX4MIMsx3lcOX5UAM0zdbod/s320/220464-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">(Czarne 2014; przełożyła Hanna Jankowska) wpadła mi w ręce przez przypadek. Aż dziwne, że ją przeoczyłam, bo przecież i wydawnictwo, i temat pozostaje w kręgu moich zainteresowań. Dlatego korzystając z okazji, postanowiłam ją przeczytać, tym bardziej, że temat boleśnie się zaktualizował. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Zacznę od autora. Mourid Barghouti to palestyński poeta. Urodził się w latach czterdziestych dwudziestego wieku pod Ramallah. Studiował w Kairze, tam się ożenił z Egipcjanką, ale pod koniec lat siedemdziesiątych został z Egiptu wydalony, a ponieważ nie miał też wstępu do Palestyny, pozostawał bezpaństwowcem. Mieszkał i pracował w Kuwejcie, Ammanie i Budapeszcie. Do Egiptu mógł wrócić po ponad dziesięciu latach, na Zachodni Brzeg po porozumieniach z Oslo. Zmarł w roku 2021. "Jestem stamtąd, jestem stąd" to jego druga książka prozatorska, pierwsza to niewydana w Polsce autobiograficzna powieść "I saw Ramallah". Natomiast bibliografia jego tomików poetyckich liczy kilkanaście pozycji. Dlaczego wydawnictwo zdecydowało się na opublikowanie najpierw/tylko drugiej jego książki prozatorskiej, chociaż jest uzupełnieniem pierwszej, oczywiście nie mam pojęcia. Warto jeszcze dodać, że syn Mourida Barghouti'ego, Tamim, jest również bardzo znanym poetą świata arabskiego.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Tematyka zagmatwanych i tragicznych stosunków izraelsko-palestyńskich nie jest mi obca. Znam ją z reportaży Pawła Smoleńskiego <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2011/08/pawe-smolenski-juz-nie-frunie_44.html" target="_blank">"Izrael już nie frunie"</a> i <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2012/12/pawe-smolenskii-strzela-zyd-sie-cieszy_47.html" target="_blank">"Arab strzela, Żyd się cieszy"</a>, z powieści <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2017/06/dorit-rabinyan_83.html" target="_blank">Dorit Rabinyan "Żywopłot"</a>, a przede wszystkim z trzech znakomitych i przejmujących książek palestyńskiego prawnika i pisarza Raja Shehadeha - <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2012/07/raja-shehadeh-wedrowki_67.html" target="_blank">"Palestyńskie wędrówki"</a>, <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2013/05/raja-shehadeh-w-domu_89.html" target="_blank">"Obcy w moim domu"</a> i <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2014/10/raja-shehadeh-czasu-okupacji_60.html" target="_blank">"Dziennik czasu okupacji"</a>. Pierwszą z nich wznowił właśnie Karakter, który wprowadził go przed laty na nasz rynek. Warto też sięgnąć po wydane kilka miesięcy temu opowiadania <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2023/04/yossi-granovski-adzami-opowiesci-z-jafy.html" target="_blank">Yossi'ego Granovskiego "Adżami. Opowieści z Jafy"</a>, których akacja toczy się w czasach przełomu, kiedy kończył się mandat brytyjski sprawowany nad Palestyną i powstawało państwo Izrael. Jeśli ktoś chce zrozumieć, jak się żyje na okupowanym Zachodnim Brzegu, powinien koniecznie przeczytać książki Raja Shehadeha, jeśli ktoś chce spojrzeć na ten konflikt z obu stron, niech sięgnie po reportaże Pawła Smoleńskiego. A jeśli ktoś chce popatrzeć w miarę obiektywnie na najnowszą tragiczną i krwawą odsłonę tego konfliktu, niech słucha i czyta na bieżąco.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">O czym jest książka Mourida Barghoutiego? To skrzyżowanie dość chaotycznych autobiograficznych wspomnień (Co nie dziwi, skoro "Jestem stamtąd, jestem stąd" to rozszerzenie jego pierwszej autobiograficznej powieści.), relacji z licznych podróży na Zachodni Brzeg mających miejsce już po porozumieniach z Oslo (Tu szczególne miejsce zajmuje jedna z nich odbyta w towarzystwie syna, który udał się po dokumenty palestyńskie.) i emocjonalnego, gniewnego politycznego eseju. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jeśli ktoś niewiele wie o tym, jakie skutki dla Palestyńczyków, dla ich codzienności niesie wybudowanie muru, podział Zachodniego Brzegu na trzy strefy, okupacja jego części, znacznie więcej dowie się ze wspomnianych książek Raja Shehadeha i Pawła Smoleńskiego. "Jestem stamtąd, jestem stąd" można traktować jako uzupełnienie tamtych lektur ewentualnie wstęp do nich. Autor wspomina o rozmaitych niedogodnościach, ale znacznie więcej dowiedziałam się z pozycji wspomnianych przed chwilą autorów. Mourid Barghouti skupia się przede wszystkim na trudnościach, na jakie narażeni są Palestyńczycy przekraczający granicę z Jordanią na rzece Jordan. To zawsze oznacza długie oczekiwanie i niepewność, bo nigdy nie wiadomo, jak człowiek zostanie potraktowany przez izraelskich żołnierzy pilnujących granicy. Czasem wszystko może pójść sprawnie, innym razem może się skończyć wielogodzinnym przesłuchaniem, a nawet odmową wjazdu na teren Zachodniego Brzegu. Do tego dochodzi pogarda i buta okazywana przez izraelskich żołnierzy raczej częściej niż rzadziej. Motyw upokorzeń i niepewności przy przekraczaniu granicy jest leitmotivem tej książki, bo autor wspomina kilka podróży do swojej ojczyzny. Samo czekanie na punkcie granicznym staje się metaforą wielu innych czekań.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Jedną ze zbrodni okupacji jest zmuszanie ludzi do czekania. Czekania na przejściach granicznych i punktach kontrolnych, czekania na wydanie zezwoleń i poświadczeń. Na godziny otwarcia i zamknięcia, na godzinę policyjną i jej zniesienie, na koniec piekielnego przesłuchania, na koniec wyroku. Czekania aż znów włączą prąd i wodę, na wszystkie terminy i odroczenia negocjacji, które ustala tajemnicza potęga trzymająca władzę, nieustannie skrywająca swoje zamiary. A przede wszystkim do czekania przez całe życie, z roku na rok, z pokolenia na pokolenie, aż zniknie sama okupacja.</i> <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Autor opowiada też o chekpointach na drogach i komplikacjach, jakie z tego wynikają, o brutalnym wchodzeniu do domów palestyńskich przez izraelskich żołnierzy, o aresztowaniach, zniszczeniach, jakie temu towarzyszą, o godzinie policyjnej. Pisze też o swojej tęsknocie za Jerozolimą, do której legalnie nie może wjechać. Przejmujący jest fragment, w którym wspomina ucieczkę swojej rodziny z Izraela. Miał wtedy cztery lata, jego starszy brat kilka więcej, a najmłodszy parę miesięcy. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Książka Mourida Barghouti'ego zaprawiona jest nie tylko gniewem, ale i goryczą. I nie są to uczucia skierowane wyłącznie pod adresem władz Izraela i izraelskich żołnierzy oraz urzędników, którzy w praktyce realizują politykę rządu. Jego gniew wymierzony jest również we władze Autonomii Palestyńskiej, nieudolne i skorumpowane, oraz w państwa arabskie, które losem Palestyńczyków nie przejmują się zupełnie. Stąd gorycz i brak nadziei. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Dla reżimów arabskich Palestyńczyk jest tylko teczką w archiwum tajnych służb. Zajmują się nim ministerstwa spraw wewnętrznych, a nie spraw zagranicznych, jakby wcielając w życie tajne hasło państw arabskich od oceanu do zatoki: "Kochamy Palestynę i nienawidzimy Palestyńczyków". Przejście w Rafah na granicy Strefy Gazy z Egiptem w najohydniejszy sposób ucieleśnia brutalność oficjalnej polityki egipskiej i okrucieństwo reżimu wobec zwykłego palestyńskiego obywatela. </i> <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Niestety jego opinia, formułowana przecież kilkanaście lat temu, pozostaje aktualna do dziś. Widać to teraz przy okazji kolejnej odsłony konfliktu - Egipt nie ma zamiaru przyjmować Palestyńczyków ze Strefy Gazy, a władze Autonomii Palestyńskiej nie są żadnym partnerem do ewentualnych negocjacji z Izraelem, nie byłyby też w stanie sprawować kontroli nad Strefą Gazy. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Jestem stamtąd, jestem stąd" Mourida Barghouti'ego wymaga od czytelnika jakiejś orientacji w problemach, o których autor pisze. Chociaż sporo wiem na ten temat, to gubiłam się trochę w odmętach wydarzeń politycznych. Być może przyczynił się do tego sposób opowieści - mieszanie czasów, dygresje, wybieganie w przyszłość, wspomnienia. Muszę też przyznać, że szczególnie partie eseistyczne, które zamieniały się w manifesty polityczne i wchodziły głęboko w politykę, trochę mnie nudziły. Mimo wszystko nie żałuję, że ta książka trafiła w moje ręce.</span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-34477111112413225882024-02-04T09:26:00.001+01:002024-02-06T20:04:07.205+01:00Aleksandra Tarnowska "Wniebogłos"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Nie raz zwierzałam się w tych notkach, jak nieufnie podchodzę do </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiO-LgQGevvBPW_oepKUPzIYK4Aii7XzWg9L0rol08tXl7czKTOS8vxw84G3bUvFjsAgnZi2hD-2wfsGT-RVzyKkJQLjwJUN2SwmfS0Uvm5KjIEgEeA4XhNETgxsCSqA9EBdDTL6RhiFdWHuTMVv-1dFGJa4kUe8wtR69hEhTZMEM_QwFcT-A9GD72onqx/s500/1066349-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiO-LgQGevvBPW_oepKUPzIYK4Aii7XzWg9L0rol08tXl7czKTOS8vxw84G3bUvFjsAgnZi2hD-2wfsGT-RVzyKkJQLjwJUN2SwmfS0Uvm5KjIEgEeA4XhNETgxsCSqA9EBdDTL6RhiFdWHuTMVv-1dFGJa4kUe8wtR69hEhTZMEM_QwFcT-A9GD72onqx/s320/1066349-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">debiutów. Rozumiem, że są istotne, ale wolę poczekać na kolejne książki. Pierwszymi niech zajmują się zawodowe krytyczki i zawodowi krytycy. Czasem jednak daję się skusić. Tak się właśnie stało w przypadku powieści Aleksandry Tarnowskiej "Wniebogłos" (ArtRage 2023). Co mnie przyciągnęło? Oprócz pochlebnych recenzji, a z tymi trzeba, jak wiadomo, ostrożnie, temat. Wieś lat siedemdziesiątych (podobno - taka informacja zamieszczona jest w opisie wydawcy, sama nie doszłabym do tego, czy to lata siedemdziesiąte, sześćdziesiąte, a może nawet pięćdziesiąte). A pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu ten temat by mnie odstręczył, ale wszystko zmieniła moja późna miłość do twórczości Wiesława Myśliwskiego. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Napiszę krótko i bez owijania w bawełnę - debiutancka powieść Aleksandry Tarnowskiej naprawdę mnie zachwyciła. Najpierw złapała od pierwszych zdań, potem nieco zdumiała i stawiała opór, aby wreszcie nie pozwolić się od siebie oderwać, kazać wejść w wykreowany świat głęboko, a nawet wzruszyć do łez. Nie losem głównego bohatera, dwunastoletniego Ryśka, chociaż bardzo mu kibicowałam, ale dlatego, że przywołała osobiste wspomnienia. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jestem pełna podziwu dla młodej autorki, rocznik 1990, która potrafiła wykreować ten wiejski świat i związane z nim pogrzebowe obyczaje. Jak młoda osoba wpada na taki pomysł? Niewiele o niej wiadomo. Mieszka w Turcji, gdzie wyjechała za pracującym tam mężem, wychowuje dziecko. Tym bardziej to dziwne. Raczej można by się spodziewać reportażu stamtąd albo opowieści o doświadczeniach młodej matki. A tu polska wieś lat siedemdziesiątych, dwunastoletni chłopak marzący o graniu i śpiewaniu, pogrzebowe obyczaje. </span><span style="font-size: large;">Jakieś rodzinne inspiracje?</span><span style="font-size: large;"> Literackie? Wszak z wykształcenia jest polonistką. Podobno swoją książką autorka nawiązuje do powieści Tadeusza Nowaka "Wniebogłosy". Tytułem na pewno. Nie znam jego twórczości, czytałam dawno temu jedną książkę, wtedy mnie śmiertelnie nudziła i nic, a nic nie obchodziła. No ale byłam wówczas bardzo młoda i nie umiałam przyjąć obcego mi doświadczenia. Aż mnie korci, aby spróbować jeszcze raz, tym bardziej, że twórczość Tadeusza Nowaka od czasu do czasu jest przez kogoś przywoływana. Ale po tych dywagacjach, czas przejść do sedna, czyli do "Wniebogłosu".</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jak wspominałam, bohaterem powieści jest dwunastoletni Rysiek mieszkający we wsi Tuklęcz, który marzy o tym, aby śpiewać i grać w wiejskiej kapeli. Kto usłyszał jego śpiew, twierdzi, że ma głos jak dzwon. Babcia chciałaby, aby wykonywał pogrzebowe pieśni i przejął pałeczkę po niej i innych starych kobietach, które towarzyszą rodzinie i znajomym w czasie czuwania przy zwłokach zmarłego. Ale on pragnie zaciągnąć się do wiejskiej kapeli. Problem w tym, że nie ma instrumentu, a ojciec o jego śpiewaniu i graniu nie chce słyszeć. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ryśkowi, tak jak i innym mieszkańcom wsi, stale towarzyszy śmierć, która jest tu czymś naturalnym, częścią ludzkiego losu. Kiedy ktoś umiera, wysyła się dzieci z różańcem, który mają zawiesić w przydrożnej kapliczce na figurze świętego Jana Nepomucena. To znak dla wszystkich, że ktoś nie żyje. Wieść roznosi się lotem błyskawicy, dlatego sąsiedzi zbierają się w przy zwłokach zmarłego na czuwaniu, któremu towarzyszą pogrzebowe pieśni. Wcześniej trzeba ciało umyć i ubrać, przynieść specjalną deskę, na której zmarły będzie leżał do dnia pogrzebu. Potem kondukt żałobników wyruszy pod górę na miejscowy cmentarz. Ciało pojedzie na wozie należącym do ojca Ryśka, który jest grabarzem. Profesję przejął po swoim ojcu. We Wszystkich Świętych mieszkańcy tłumnie stawiają się na cmentarzu. Ale ze zmarłymi obcuje się nie tylko wtedy. Oni są obecni, czuwają, przychodzą, dlatego nie można o nich zapominać, zwłaszcza przy okazji Bożego Narodzenia. Tego uczył Ryśka dziadek, który wynosił duszom zmarłych jedzenie po wigilijnej wieczerzy. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Chociaż śmierć jest w tym świecie czymś naturalnym, chociaż oswaja się z nią dzieci, to nie oznacza braku cierpienia. Rysiek boleśnie odczuwa odejście swoich najbliższych, tym bardziej, że obwinia się o ich śmierć. Wierzy, że umarli, bo śpiewał przy nich pogrzebowe pieśni. Jest sam ze swoim cierpieniem, nie ma komu o tym opowiedzieć. Ojciec nie umie go wysłuchać, traktuje szorstko, bez sentymentów. Poza tym zajęty jest swoimi sprawami, o co Rysiek ma do niego pretensje i żal. Czuje się zdradzony, niepotrzebny i odrzucony. Jest na ojca wściekły. Nie ma odwagi porozmawiać z nim o instrumencie, o którym marzy. Właściwie ma pewność, że zostanie wyśmiany i zgaszony. Stale odwleka tę rozmowę. Kłębią się w nim uczucia - tęsknota za zmarłymi, złość na ojca, pragnienie śpiewania i chęć stłumienia tej pasji, bo święcie wierzy, że przyczyniła się do nieszczęścia. Doprowadzony do rozpaczy, chciałby porzucić wieś, wyjechać za Wisłę, poznać inny świat, o którym opowiadają starsi bracia kolegów. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Rzeka w sposób symboliczny oddziela Tuklęcz od cywilizacji. Ryśkowi wydaje się, że jego wieś jest gdzieś na końcu świata. A dom rodzinny, znajdujący się w cienistej dolinie, od tego świata oddalony jest jeszcze bardziej. Nawet elektryfikacja tu nie dotarła. Tuklęcz rozpięta jest gdzieś pomiędzy cmentarzem znajdującym się na wzgórzu, a doliną, w której mieszka Rysiek. On stale jest w ruchu, ciągle gdzieś gna, pędzi, przemierza wielokrotnie tę trasę góra dół, jakby chciał dać upust targającym go emocjom. Jakby schodził gdzieś na dno swojej rozpaczy. <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Aleksandra Tarnowska wykreowała na kartach swojej powieści świat w sposób tak intensywny, że z łatwością można się w nim zanurzyć i trudno o nim zapomnieć. Pokazuje wieś, jakiej już nie ma. Świat, w którym role są tradycyjnie przypisane - mężczyźni są oschli, piją, bywają brutalni, a kobiety ciepłe, opiekuńcze. To u babć i matek można znaleźć ukojenie i zrozumienie, dlatego ich brak oznacza głęboką samotność.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jak się skończy historia Ryśka? Czy odnajdzie wewnętrzny spokój, pogodzi się z sobą i z ojcem? Czy będzie mógł śpiewać? Towarzysząc jego historii, bardzo chciałam, aby tak się stało. Chciałam katharsis dla niego i dla siebie. No ale zakończenia nie mogę zdradzić.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bardzo dobra powieść, która ze mną została. No i pięknie napisana. </span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-58839981358813736922024-01-30T15:33:00.002+01:002024-01-30T23:12:29.046+01:00Weronika Rokicka "Indie. Kraj miliarda marzeń"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Półtora roku temu pojawiło się na naszym rynku książkowym nowe </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEMRHZLZ1Cw8FDOgEZEUrSjLu8zBdDhJi4z-deQhxAHAmW9qEGEqLO4yxfxqx-KKXbjgobjEKgtivLg6QiC-LbToUs2Kqsu-Id9nb_y2VIH4iXTQz_8v0HJt7PeJV5eZvJbjShqh4T1uBDonSdu5-7ykc5XAoVYz6_GWG08KBVjNpsVe5df9npGV3dYgLY/s500/1011104-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEMRHZLZ1Cw8FDOgEZEUrSjLu8zBdDhJi4z-deQhxAHAmW9qEGEqLO4yxfxqx-KKXbjgobjEKgtivLg6QiC-LbToUs2Kqsu-Id9nb_y2VIH4iXTQz_8v0HJt7PeJV5eZvJbjShqh4T1uBDonSdu5-7ykc5XAoVYz6_GWG08KBVjNpsVe5df9npGV3dYgLY/s320/1011104-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">wydawnictwo, właściwie imprint Wydawnictwa Otwartego, </span><span style="font-size: large;">Szczeliny. Ukazują się w nim książki non fiction poświęcone konkretnym państwom lub problemom współczesnego świata. Autorami, rzadziej autorkami, są przede wszystkim specjaliści z jakiejś dziedziny, często naukowcy, choć zdarzają się też dziennikarze. Właściwie każda z dwunastu wydanych dotąd przez Szczeliny książek zapowiada się ciekawie, no ale przeczytanie ich wszystkich jest raczej nierealne, są przecież i inne wydawnictwa, w których też ukazują się interesujące tytuły. Dlatego póki co jestem posiadaczką trzech pozycji z katalogu Szczelin, na czwartą poluję. Właśnie przeczytałam jedną z nich - to "Indie. Kraj miliarda marzeń" Weroniki Rokickiej (2022). Autorkę znam z radia, gdzie od czasu do czasu komentuje indyjską rzeczywistość. Pracuje na wydziale orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, z wykształcenia jest indolożką i politolożką, w Indiach studiowała i często tam wraca.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Indie fascynowały mnie od dawna. Chyba wszystko zaczęło się od filmowych adaptacji powieści angielskich autorów, których akcja rozgrywała się w tym kraju jeszcze za czasów kolonialnych, potem przeczytałam ich literackie pierwowzory, a jeszcze później kilka innych książek. O niektórych pisałam na tym blogu, niektóre czytałam jeszcze w czasach przedblogowych. A w swoich zasobach mam jeszcze kilka - niektóre czekają na swoją kolej od dobrych kilku lat, ale właśnie nadeszła ich pora. Moją ulubioną autorką jest Arundhati Roy, szkoda, że pisze tak niewiele. Jej <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2018/03/arundhati-roy-rzeczy-maych_14.html" target="_blank">"Bóg rzeczy małych"</a> i <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2018/05/indyjskie-lektury-i-arundhati-roy_67.html" target="_blank">"Ministerstwo niezrównanego szczęścia"</a> to fascynujące lektury. Warto też sięgnąć po zbiór reportaży <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2018/06/indyjskie-lektury-iii-arundhati-roy_49.html" target="_blank">"Indie rozdarte"</a>. Mam też duży sentyment do wspomnianych już angielskich pisarzy i ich powieści - "Drogi do Indii" Edgara Morgana Forstera i tetralogii Paula Scotta. To właśnie ich ekranizacje stały się źródłem mojej początkowo naiwnej i romantycznej z ducha fascynacji Indiami. Dopiero potem wraz z innymi lekturami przyszło trzeźwe spojrzenie. Ale czas przejść do najnowszej lektury.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">W swojej książce Weronika Rokicka opowiada o przemianach, jakie zachodzą w Indiach od trzydziestu lat, ale aby pozwolić czytelniczkom i czytelnikom lepiej zrozumieć zjawiska, o jakich pisze, w każdym z rozdziałów sięga do okresu kolonialnej przeszłości, czasem też jeszcze wcześniejszej, i do czasów, kiedy Indie odzyskały niepodległość. Aby urozmaicić swoją opowieść, często odwołuje się do literatury i filmu, pisze też o konkretnych ludziach, którzy są egzemplifikacją opisywanych przez nią problemów.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Autorka zajęła się kilkoma tematami, które wzajemnie się przenikają. To przemiany systemu kastowego, marzenie Indusów o awansie ekonomiczno-społecznym, miasto i wieś, migracje, mnogość języków, sytuacja kobiet i osób nieheteronormatywnych, a wreszcie w ostatnim rozdziale zastanawia się, co to znaczy być Indusem, czyli jaka jest tożsamość mieszkańców Indii. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Trzeba przyznać, że to pytanie niezwykle ważne, jeśli uświadomimy sobie, jak niesamowicie różnorodnym krajem są Indie. Już sama mnogość języków przyprawia o zawrót głowy - istnieje trzydzieści jeden języków, z których każdym mówi ponad milion mieszkańców Indii, wśród nich są dwadzieścia dwa urzędowe, zapisane w konstytucji. Do tego dochodzi angielski jako pomocniczy. Ale to nie koniec. W najbardziej zróżnicowanych pod względem językowym Indiach północno-wschodnich używa się około dwustu języków. Do tego dochodzą dialekty, wersje literackie i potoczne, którymi posługuje się ulica, a które znacznie się różnią od tych skodyfikowanych oficjalnych. I wbrew pozorom hindi wcale nie jest językiem, którym mówią wszyscy Indusi. Nic dziwnego, że mieszkańcy różnych stanów, zwłaszcza starsi, nie są w stanie się ze sobą porozumieć. Decyzja, w jakich językach kształcić dziecko, przyprawia o ból głowy rodziców, zwłaszcza tych z klasy średniej i wyższej. W praktyce wielu Indusów, szczególnie młodszych i wykształconych, posługuje się przynajmniej trzema językami. A przecież różnorodność mieszkańców Indii nie ogranicza się tylko do kwestii językowych. Muszę przyznać, że właśnie rozdział poświęcony językom zafascynował mnie najbardziej, bo uświadomił skalę wyzwań, z jakim musiały się mierzyć i mierzą nadal władze niepodległych Indii.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Chociaż Weronika Rokicka pokazuje rozmaite skomplikowane procesy, jakie toczą się współcześnie w tym kraju, pisze o blaskach i cieniach modernizacji, to obraz Indii, jaki wyłania się z jej książki, jest zaskakująco optymistyczny. Zupełnie inny niż pamiętam ze wspomnianego tu zbioru reportaży Arundhati Roy czy innej fascynującej książki, <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2017/08/rana-dasgupta-stolica-ze-zota-i-snu_48.html" target="_blank">"Delhi. Stolica ze złota i snu" Rany Dasgupty</a>, który też opowiada o okresie transformacji. Czytając tę ostatnią pozycję, odniosłam wrażenie, że państwo abdykowało wobec nadmiaru problemów. Weronika Rokicka pokazuje obraz dynamicznych przemian społecznych, aspiracji mieszkańców, którzy dążą do poprawy swojego losu, żywego, energicznego społeczeństwa, które buzuje, zmienia się i poddając się procesom globalizacji, jednocześnie podtrzymuje własną tożsamość i tradycję. Chociaż tyle tu różnic, to jednak w przeważającej mierze Indusi z różnych warstw społecznych, wyznający różne religie, władający różnymi językami potrafią żyć obok siebie. Przynajmniej tak optymistycznie widzi to autorka. Która wizja Indii jest bliższa prawdy? Czy ta Weroniki Rokickiej, czy Rany Dasgupty i Arundhati Roy? Nie mnie rozstrzygać. Przede mną kolejne lektury.</span> </p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-51265935308230002032024-01-23T22:54:00.000+01:002024-01-23T22:54:04.505+01:00Shehan Karunalitaka "Siedem księżyców Maalego Almeidy"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że ukazała się powieść </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiysqdEvLhKcQhFF6QnuoKes-jHUHgoxrwmiVob72z5cwRiJGo1ownYJ5JP6f0xKcmq4BL016SAmsriN1ha8v7fnuHStstaB2uTCXamvVg4YSuKWIqoAcd3Jj-DdfK2tbpnDgrqiMtJavlHfRix6SOGDj3Wj-WV7ReuzrnzOZipuIXGA9EhI2I7pHqmX88i/s500/1098503-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiysqdEvLhKcQhFF6QnuoKes-jHUHgoxrwmiVob72z5cwRiJGo1ownYJ5JP6f0xKcmq4BL016SAmsriN1ha8v7fnuHStstaB2uTCXamvVg4YSuKWIqoAcd3Jj-DdfK2tbpnDgrqiMtJavlHfRix6SOGDj3Wj-WV7ReuzrnzOZipuIXGA9EhI2I7pHqmX88i/s320/1098503-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">lankijskiego pisarza Shehana Karunalitaka "Siedem księżyców Maalego Almeidy" (Marginesy 2023; przełożył Mariusz Gądek). I wcale nie chodziło o Bookera, którego autor za swoją książkę otrzymał, ale o Sri Lankę. Od dawna bardzo chciałam przeczytać powieść, której akcja toczyłaby się właśnie tam, napisaną przez kogoś stamtąd. Wprawdzie nieco odstraszyła mnie informacja, że zdarzenia rozgrywają się w planie realistycznym i fantastycznym: na Sri Lance i w zaświatach, ale pomyślałam, że te drugie będą tylko dodatkiem, a to, co istotne, dziać się będzie na Ziemi. No i chociaż rzeczywiście tak jest, to niestety powieść mnie rozczarowała. Muszę przyznać, że nie podzielam zachwytów, które tu i ówdzie słyszę.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale od początku, czyli kilka zdań wprowadzenia. Kolombo rok 1990. Na Sri Lance od lat trwa wojna domowa, w którą zaangażowane są różne siły. Zasadnicza walka rozgrywa się pomiędzy Tamilskimi Tygrysami z północy, którzy dążą do utworzenia swojego państwa, a siłami rządowymi, czyli w większości Syngalezami. Kiedy północ kraju stoi w ogniu, w Kolombo życie toczy się w miarę normalnie. Jeśli ktoś nie angażuje się w politykę, może spać spokojnie, o ile nie stanie się przypadkową ofiarą zamachu terrorystycznego. Bohaterem powieści jest Maali Almeida, fotograf, hazardzista i sprzedawczyk, jak sam o sobie mówi. Od siebie dodałabym jeszcze - cynik i erotoman. Od początku wiemy, że właśnie zginął i trafił w zaświaty w miejsce zwane Pomiędzy. Ma siedem księżyców, czyli siedem dni, aby wyświetlić zagadkę swojego morderstwa. Nie pamięta momentu śmierci. Podejrzewa, że powodem zabójstwa mogły być zrobione przez niego zdjęcia, na których utrwalał wojnę, akty terroru, ich ofiary. Miał w swojej kolekcji także takie fotografie, które kompromitowały rządzących. Ale Maali Almeida nie jest szlachetną postacią. Wysługiwał się różnym stronom konfliktu, pracował dla tych, którzy dawali mu zarobić. Czasem jako fikser zagranicznych dziennikarzy, czasem jako niezależny korespondent wojenny, ale współpracował też z armią rządową, poznał różnych polityków. Mógł narazić się wielu stronom. Stopniowo poznajemy jego historię zawodową, relacje rodzinne, związki.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Co mnie rozczarowało? Przede wszystkim potwornie nudziła mnie warstwa fantastyczna, której wbrew pozorom jest całkiem sporo. Zupełnie nie interesowały mnie rozgrywki pomiędzy zmarłymi, upiorami, duchami i demonami. Ich walka o dalszą drogę Maalego Almeidy, wygłaszane przez nie mądrości. Przez dłuższy czas mieszały mi się te wszystkie pozaziemskie zjawy, na szczęście z pomocą przychodził sporządzony przez autora </span><span style="font-size: large;">spis bohaterów</span><span style="font-size: large;">, do którego musiałam często zerkać. Trudno mi powiedzieć, na ile te zaświaty osadzone są w hinduizmie albo w jakichś mitach. Czy w ogóle? Ani mnie to nie bawiło, a podobno powinno, ani nie przerażało. Makabryczne zjawy, które do Pomiędzy trafiają w takim stanie, w jakim skończyły życie, przypominały mi postacie z obrazów Boscha - podziwiałam wyobraźnię autora, ale nie budziły we mnie lęku. Starałam się brnąć przez te fragmenty jak najszybciej, aby razem z duchem bohatera znaleźć się w ziemskim świecie.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Niestety tu wcale nie było lepiej. W gruncie rzeczy jest to powieść kryminalna czy sensacyjna - na pierwszy plan wybija się rozwiązanie zagadki, jak zginął Maali Almeida. Chcąc ją rozwikłać, jego duch wplątuje najbliższe mu osoby w polityczną awanturę, której konsekwencje mogą okazać się dla nich tragiczne. Potem przy pomocy zjaw i upiorów próbuje je uratować. Oczywiście można stawiać pytania, czy w imię swoich interesów, w imię wyświetlenia prawdy o politykach, czego nie zrobił za życia, ma prawo kogokolwiek narażać. Można się zadumać nad tym, jak mieszkańców Kolombo niewiele obchodzą ludzkie nieszczęścia, które dzieją się tuż obok nich. Niestety moim zdaniem to wszystko nie wybrzmiewa. Podobnie jak ginie gdzieś w morzu sensacyjnych zdarzeń tło polityczne i tragedia ludzi wplątanych w wojnę domową. Jeśli ktoś jest naprawdę zainteresowany tamtą zapomnianą wojną na tej rajskiej wyspie, niech sięgnie po reportaż <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2019/02/frances-harrison-dzis-liczymy-zabitych_71.html" target="_blank">Frances Harrison "Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance"</a> wydany kilka lat temu przez Czarne. A już na pewno powinien to zrobić każdy, kto tam był albo się wybiera. Mnie "Siedem księżyców Maalego Almeidy" nie przekonało.<br /></span></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-50536346134913789642024-01-14T11:41:00.001+01:002024-01-16T23:47:05.153+01:00Natasha Brown "Przyjęcie"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Powieść Natashy Brown "Przyjęcie" (Wydawnictwo Poznańskie </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiI8g9WYa7b7DN2nNwqZcRJxpme16AWiGtx2tKLpbMzUzYom9IC6dArd7J45thvSTEO6ZDp1_LBUteuybU72M6TvbejKhKv1od8fqg-KxCrgVd_EEQxIriZrh5bXVkQKRKbbbhbqxGL6cEkh2eQIAh7hOlCCcXphhgmzqsrZ4CPtLiRmMpOpxp8TB0HxdM5/s500/1071030-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiI8g9WYa7b7DN2nNwqZcRJxpme16AWiGtx2tKLpbMzUzYom9IC6dArd7J45thvSTEO6ZDp1_LBUteuybU72M6TvbejKhKv1od8fqg-KxCrgVd_EEQxIriZrh5bXVkQKRKbbbhbqxGL6cEkh2eQIAh7hOlCCcXphhgmzqsrZ4CPtLiRmMpOpxp8TB0HxdM5/s320/1071030-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">2023; przełożyła Martyna Tomczak) to jedna z tych książek, nad którą hamletyzowałam - czytać czy nie czytać? warto czy jednak szkoda czasu? Najpierw zapisałam ją na listę alertów cenowych, która jest dla mnie nie tylko czekaniem na przystępną cenę, ale także rodzajem książkowego czyśćca - próbę czasu przetrwają tylko te tytuły, które naprawdę chcę przeczytać. Mimo że dość często cena świeciła się na czerwono, jakoś jej nie kupowałam. Spotkanie z autorką na Festiwalu Conrada zaciekawiło mnie na tyle, że postanowiłam "Przyjęcie" wypożyczyć z biblioteki. Jeśli nie będę zachwycona, przynajmniej nie będzie mi żal wydanych pieniędzy. No bo temat bardzo ciekawy - kwestia rasy, klasy, feminizm, patriarchat. Co mnie odstraszało? Skondensowana forma, która bywa zaletą, ale bywa też pułapką. Bałam się trochę jej przerostu nad treścią. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Wypożyczyłam, przeczytałam. Jaki jest werdykt? Jeden z blurbów zamieszczonych na okładce głosi: <i>Lektura tej książki robi niezapomniane wrażenie!</i> Otóż na mnie nie robi! Być może byłoby inaczej, gdybym wcześniej nie poznała znakomitego eseju <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2019/09/reni-eddo-lodge-dlaczego-nie-rozmawiam.html" target="_blank">Reni Eddo-Lodge "Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry"</a>, który traktuje dokładnie o tym samym, o czym powieść Natashy Brown, robi to jednak znacznie dokładniej i wnikliwiej, zwraca uwagę na problemy, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, pokazuje, dlaczego takie książki warto czytać także w kraju, którego społeczeństwo nadal jest dość homogeniczne. Jeśli jednak ktoś nie ma ochoty i czasu na bardziej wymagający esej, nie zastanawiał się dotąd głębiej nad kwestiami koloru skóry, rasy, białego przywileju, niech przynajmniej sięgnie po krótką powieść Natashy Brown, która przedstawia te problemy w pigułce.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Narratorka "Przyjęcia" to młoda czarna Brytyjka, która pracuje w jednym z banków na wysokim stanowisku i właśnie dostała awans na jeszcze wyższe. Na tym zawodowym szczeblu jest jedyną kobietą wśród mężczyzn. Osiągnęła sukces zawodowy, a co za tym idzie finansowy. Do jednego z jej dotychczasowych zadań należy jeżdżenie do szkół z prelekcjami i zaświadczanie swoim przykładem, że czarna dziewczyna z niższej klasy społecznej też może do czegoś dojść. Do tego dochodzi udany związek z białym facetem z klasy wyższej. Niby wszystko jest w porządku, niby powinna być zadowolona, jej rodzina na pewno jest z niej dumna, a jednak coś tu nie gra. Pod wpływem pewnego zdarzenia zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem, a robi to, jadąc na to tytułowe przyjęcie w wiejskim domu rodziców swojego partnera. Przyjęcie, na które nie ma ochoty, ale nie potrafi powiedzieć - nie. Dlaczego? Bo dla jej dobra tak została sformatowana - przez rodzinę, przez szkołę, przez społeczeństwo.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Bądź
najlepsza. Pracuj ciężej, działaj sprytniej. Przechodź wszelkie
oczekiwania. Lecz zarazem, bądź niewidzialna, niezauważalna. Nie stawiaj
nikogo w niezręcznej sytuacji. Nie sprawiaj kłopotu. Istniej tylko w
przestrzeni negatywnej. Nie wciskaj się na pierwszy plan! Przemykaj
niezauważona. Stań się powietrzem. Otwórz oczy.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Tego uczy się czarne dziewczyny, dla ich dobra, aby kiedyś mogły osiągnąć sukces. I ona ten sukces osiągnęła, ale myśl, że jej życie dalej ma się toczyć takim właśnie trybem, przeraża ją. Praca, której tak naprawdę nie lubi - wybrała karierę w finansach, bo tylko w tej dziedzinie ona, czarna dziewczyna, mogła stosunkowo łatwo, chociaż ciężko pracując, dojść do stanowisk dających stabilizację finansową. Mimo sukcesu nadal czuje, że jej kolor skóry i fakt, że jest kobietą, to problem dla jej kolegów. To ją ogranicza, tworzy szklany sufit. Być może ten awans jest </span><span style="font-size: large;">ostatnim </span><span style="font-size: large;">na jej drodze zawodowej.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Jestem
tym, czym zawsze byliśmy dla imperium: je...nym czystym zyskiem.
Zasobem naturalnym, który się eksploatuje, lekceważy zużywa. (...) Nie
jestem im winna kolejnych czterdziestu lat mojego życia.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Związek z białym mężczyzną, dzieckiem arystokratów w gruncie rzeczy oparty został na obopólnej korzyści, a ile w nim prawdziwego uczucia, trudno powiedzieć. Ją legitymizuje w oczach jej zwierzchników i partnerów z pracy, jego w Partii Pracy, gdzie próbuje robić polityczną karierę. Czuje, że oszukuje te wszystkie młode dziewczyny, którym opowiada o swoim sukcesie.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>W najlepszym razie te dzieciaki dorosną, zasymilują się i swoją pracą będą zasilały budżet państwa, które w kółko im powtarza, że nie są Brytyjczykami. Że tutaj nie jest ich dom. Czy powinnam im o tym powiedzieć?</i> <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jej opowieść miejscami aż kipi gniewem. Jest wściekła na białych Brytyjczyków, którzy nie pamiętają, że ich dobrobyt został zbudowany na eksploatacji i wyzysku czarnych.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">[czarne] <i>ciała, wystawiane na targach, upychane, skute łańcuchami, bok przy boku i głowa przy stopie pod pokładem (...) statku. Warunki gorsze niż dla zwierząt.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jest wściekła, bo chociaż w Wielkiej Brytanii urodziła się nie tylko ona, ale także jej rodzice, nadal nie jest stąd.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Tu się urodziłam, tu urodzili się moi rodzice, tu mieszkam całe życie - ale nigdy nie będę stąd. Ich kultura w moim wykonaniu staje się parodią.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jak znaleźć tę równowagę? Ten złoty środek? Być sobą, czarną dziewczyną, której przodkowie urodzili się na innym kontynencie, może byli niewolnikami, a jednocześnie czuć się częścią brytyjskiego społeczeństwa? Ale właśnie to społeczeństwo na to jej nie pozwala. Bądź taka jak my, ale przecież ona z jej historią nie może być taka jak oni. Pozwólcie mi być sobą! - zdaje się krzyczeć narratorka. Tyle tylko, że ona już nie ma ochoty walczyć, brnąć dalej w ten fałsz. Tak myśli o swoim udziale w przyjęciu, na które została zaproszona.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Rozumiem, co oznacza ten weekend. Odsłonięcie kotary, zaproszenie do ukrytych komnat. Ale nie przyjęcie do grona. Jeszcze nie. Tylko jeden krok naprzód, krok bliżej. (...) uczę się, czym jest kapitał kulturowy. Uczę się poruszać po ich świecie. Jak powinnam żyć. Co powinno sprawiać mi przyjemność. Obserwuję i chłonę. To wymaga wprawy. Zrozumienia, co jest poza zasięgiem. Do czego nigdy nie doskoczę.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Niech lektura "Przyjęcia" Natashy Brown będzie wstępem do sięgnięcia po wspomniany przeze mnie esej Reni Eddo-Lodge.<br /></span></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-21211127223311585142024-01-09T19:52:00.003+01:002024-01-09T19:52:19.613+01:00Walter Kempowski "Wszystko na darmo"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kiedy tylko dowiedziałam się, że ArtRage zamierza wydać powieść </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicIbV2lL8YRUazlbuVmfv5vDOQgGw9VNCHILZrh12sK-YAj7QMGLMR43cLL4SdQN2yKVLr1XPB6_TDkdHFWq0vtmMoz5G-TYgiTL3Mp6uMzppYyR6Q4h_Eju814IY7qE_FRIuOdnQ-zWB4fybvNNzjR6wtBqlI6Ljxx7ca_vhzwlfWfPdSNZALypQDVeF3/s500/1066240-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicIbV2lL8YRUazlbuVmfv5vDOQgGw9VNCHILZrh12sK-YAj7QMGLMR43cLL4SdQN2yKVLr1XPB6_TDkdHFWq0vtmMoz5G-TYgiTL3Mp6uMzppYyR6Q4h_Eju814IY7qE_FRIuOdnQ-zWB4fybvNNzjR6wtBqlI6Ljxx7ca_vhzwlfWfPdSNZALypQDVeF3/s320/1066240-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">niemieckiego pisarza Waltera Kempowskiego "Wszystko na darmo" (2023; przełożyła Małgorzata Gralińska), której akcja rozgrywa się na terenie Prus Wschodnich zimą roku 1945, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Nie żebym wcześniej znała autora albo słyszała o tej książce, nic z tych rzeczy. Z mojej niewiedzy czuję się jednak rozgrzeszona, bo to pierwsza pozycja tego niemieckiego pisarza, </span><span style="font-size: large;">jaka wychodzi w Polsce, </span><span style="font-size: large;">choć w jego dorobku ostatnia. Nieprzypadkowo w artrage'owskiej </span><span style="font-size: large;">serii </span><span style="font-size: large;">Cymelia, w której mają ukazywać się zapomniane lub nigdy niewydawane w naszym kraju klasyki literatury światowej. Choć powieść "Wszystko na darmo" ukazała się w Niemczech kilkanaście lat temu, już na tamtejszym rynku klasyką się stała. Tak przynajmniej zapewnia szefostwo ArtRage i tłumaczka. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Zatem jeśli nie o pisarza chodziło, to magnesem był temat - historia Prus Wschodnich, ewakuacja mieszkańców tych terenów zimą 1945 roku, cały ten skomplikowany splot cierpienia ludności cywilnej i niemieckiej winy. Temat długo przemilczany, od jakiegoś czasu poruszany. Tu muszę oczywiście polecić znakomitą powieść wydawanego w Polsce, chociaż chyba słabo rozpoznawalnego, innego niemieckiego pisarza <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2011/10/siegfried-lenz-ziemi-ojczystej_84.html" target="_blank">Siegfrieda Lenza "Muzeum ziemi ojczystej"</a>, której akcja rozgrywa się na tych terenach, ale obejmuje znacznie szerszą perspektywę czasową, bo sięga jeszcze przed pierwszą wojnę światową. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Akcja "Wszystko na darmo" rozpoczyna się w styczniu 1945 roku w popadającym w ruinę dworze Georgenhof należącym do rodziny von Globig. Gdzieś pomiędzy Elblągiem, a Olsztynem, niedaleko miasteczka Mitkau, którego nie udało mi się zidentyfikować. Tu dygresja dotycząca nazewnictwa. Może byłoby lepiej, bo bardziej autentycznie, gdyby wszystkie nazwy miejscowości zostały zapisane w niemieckiej wersji, a te, których polskich nazw nie udało się rozszyfrować, dodatkowo opatrzone przypisem? Trochę nie rozumiem, dlaczego Elbląg, Olsztyn, Królewiec, Tylża pojawiają się w polskim brzmieniu, skoro inne, prawdopodobnie trudne do identyfikacji, a może w ogóle wymyślone przez pisarza, w niemieckim. Ale to drobiazg. Wróćmy do sedna. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Pan domu, Eberhard von Globig, przebywa na froncie włoskim, w posiadłości mieszka jego żona Katharina, ich dwunastoletni syn Peter i cioteczka, stara panna, rezydentka, dzięki staraniom której życie we dworze jakoś się jeszcze toczy, bo matka i syn zdają się być pogrążeni w jakimś marazmie, niemocy, śnie. Regularnie odwiedza ich przychodzący z miasteczka nauczyciel Petera, który odkąd zamknięto szkołę, udziela mu prywatnych lekcji. Co jakiś czas z krótkiej gościny korzysta ktoś obcy, później na kilkudniowy odpoczynek pojawiają się uchodźcy. W domu jest zimno, ponuro, większość pomieszczeń stoi nieużywana, bo nie ma ich czym opalać, na głód nikt nie narzeka, ale o prowadzeniu wystawnego życia, jak kiedyś, nie ma już mowy, trzeba zadowolić </span><span style="font-size: large;">się tym, co jest, a i tak żyje się łatwiej niż w mieście i można </span><span style="font-size: large;">podzielić </span><span style="font-size: large;">się zapasami z gośćmi albo z kilkoma ważnymi osobistościami z Mitkau. </span><span style="font-size: large;">Autor znakomicie oddał atmosferę tego ponurego domu i tego czasu. Czytając, czułam się tak, jakbym tam była.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Pozornie niewiele się dzieje, to taki okres wyczekiwania, zawieszenia. Niby wiadomo, że Armia Czerwona się zbliża, z daleka słychać kanonadę, zdarza się alarm lotniczy, na horyzoncie widać łunę pożarów, ale wszyscy wierzą, że </span><span style="font-size: large;">ofensywa </span><span style="font-size: large;">zostanie odparta, a jeśli trzeba będzie wyruszyć w drogę i uciekać, to na krótko. Potem się wróci i zrobi porządki, wyremontuje zapuszczony dwór, znowu będzie się przyjmować gości i żyć jak dawniej. Tylko ci najbardziej zapobiegliwi i przewidujący już latem wysłali żony i dzieci do Berlina, Monachium czy innego miejsca w głębi Rzeszy. Tymczasem każdy z mieszkańców dworu żyje swoim życiem. Cioteczka się krząta, Katharina zamyka się w swoich pokojach, czyta, słucha radia, także zakazanego BBC, wspomina dawne czasy, jakiś przelotny romans nie-romans, który być może miał swoje poważne konsekwencje, od czasu do czasu jedzie do Mitkau załatwić jakieś sprawy albo spotkać się z przyjaciółką, która potrafi ją rozweselić. Peter uczy się, bada różne obiekty pod ulubionym mikroskopem, bawi się kolejką. Urozmaiceniem monotonii są te niezapowiedziane wizyty. To takie chwytanie normalności, chwil radości w czasach niepewności, tuż przed katastrofą, w którą prawie nikt nie wierzy. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jak dowiedzieć się można z posłowia tłumaczki, Walter Kempowski był archiwistą dnia codziennego, kronikarzem życia Niemców, zbierał listy, dzienniki, pamiętniki, dokumenty, wycinki gazet, które wydał w kilkunastu tomach. I taką swoistą kroniką jest też ta powieść. Bo chociaż na pierwszy plan wysuwają się mieszkańcy dworu, to w mniejszych lub większych epizodach poznajemy także kilkoro mieszkańców miasteczka, osiedla domków, które zostało wybudowane po drugiej stronie szosy, pojawiają się też robotnicy przymusowi czy jeńcy wojenni. Często są to tylko migawki, ale dzięki nim dostajemy całą panoramę postaw. To przeciętni Niemcy. Jaki jest ich stosunek do wojny, nazizmu, Hitlera? Różny. Od gorliwych wyznawców przez takich, którzy nie zastanawiają się jakoś specjalnie nad tym, co się dzieje, o ile nie utrudnia im to życia, do takich, którzy być może zaczynają wątpić i jak Katharina słuchają potajemnie obcych rozgłośni. Ile wiedzą? Co wypierają? Czemu dają wiarę? I chociaż w to w miarę spokojne życie mieszkańców dworu nagle wkroczą nieoczekiwane zdarzenia o tragicznych konsekwencjach, to oni zdają się je przyjmować wprawdzie z niedowierzaniem, zdumieniem, ale jednocześnie ze spokojem, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, co grozi zamieszanym w nie osobom. Jest to na tyle sugestywne, że ja również przyjęłam podobną perspektywę i wydawało mi się, że małomiasteczkowe koneksje, zbliżający się front sprawią, że sprawa jakoś się rozmyje. Dziwne jest to, jak w gruncie rzeczy mieszkańców dworu niewiele łączy. Jakby każdy żył swoim życiem i troszczył się sam o siebie, jakby nie stanowili rodziny, jakby byli pogrążeni we śnie, znieczuleni.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Druga część książki to opowieść o gehennie ewakuacji. Wędrówce nieprzeliczonego ludzkiego węża na zachód, aby przedostać się do Rzeszy. Chaos, niepewność, niewiadoma, szaber, oszustwa, kradzieże, opuszczone domy i wsie, trupy ludzi i koni przysypane śniegiem zamarzające na mrozie, bombardowania. Śmierć przychodzi nagle, nieoczekiwanie i znowu jakby niespecjalnie poruszała. Trzeba zostawić zmarłych, pozbyć się niepotrzebnego bagażu i ruszać dalej w niewiadomą. Także narrator w beznamiętny sposób informuje o śmierci bohaterów. Nagle rzuca lakoniczną informację. Oprócz ludzi i zwierząt zagładzie podlegają też książki, obrazy, całe niematerialne, duchowe dziedzictwo. Nic nie ocaleje.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Na koniec chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na specyficzny zabieg, jakim posługuje się autor. Otóż bardzo wiele zdań o charakterze twierdzącym kończy znakiem zapytania. Na mnie sprawia to takie wrażenie, jakby narrator opowiadając o tym bezpowrotnie minionym świecie, sam nie był pewny, jak było naprawdę. Może tak? A może jednak nie? Jakby ktoś usiłował po wielu latach przypomnieć sobie tamte zdarzenia, odczucia. Może też dlatego do niektórych wspomnień bohaterowie wracają po wielokroć. Wspominają je w krótkich migawkach, jakby sami nie byli pewni, czy miały miejsce, czy nie.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bardzo ciekawa powieść, skłaniająca do zadumy i refleksji. Jedna z takich książek, o których się nie zapomina, mimo że trudno powiedzieć, aby się polubiło jej bohaterów. </span> <br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-57545620843229012382024-01-01T12:40:00.002+01:002024-01-02T23:17:11.199+01:00Tove Ditlevsen "Twarze"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Po autobiograficznej <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2021/11/tove-ditlevsen-trylogia-kopenhaska.html" target="_blank">"Trylogii kopenhaskiej"</a>, powieści <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2021/11/tove-ditlevsen-ulica-dziecinstwa.html" target="_blank">"Ulica </a></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhePpJ_Q0mfvHgSw2C8uvDl5eiyw9GKmrnvOvg0yKAj9Kh2XkuH61ODEBxIp8Ns1mXGaeTeNg_hFcS57v3x6rV0b871UJhKd5Hlvpp88p2-tWgP77zVenp45AHiNfHvYyI6kAW2w8PVAqxlUVC8YQiDrc2fEKDLeA7xjf3idWFAXZO7gX7rJbrmzrSY1-lq/s500/909935-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhePpJ_Q0mfvHgSw2C8uvDl5eiyw9GKmrnvOvg0yKAj9Kh2XkuH61ODEBxIp8Ns1mXGaeTeNg_hFcS57v3x6rV0b871UJhKd5Hlvpp88p2-tWgP77zVenp45AHiNfHvYyI6kAW2w8PVAqxlUVC8YQiDrc2fEKDLeA7xjf3idWFAXZO7gX7rJbrmzrSY1-lq/s320/909935-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">dzieciństwa" i opowiadaniach <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2023/11/tove-ditlevsen-moja-zona-nie-tanczy.html" target="_blank">"Moja żona nie tańczy"</a> przyszedł czas na "Twarze" (Kojro 2007; przełożyła Elżbieta Frątczak-Nowotny). To pierwsza wydana w Polsce książka duńskiej pisarki Tove Ditlevsen, która za sprawą Czarnego zyskała w naszym kraju należne jej miejsce. Ta niewielkich rozmiarów powieść, ledwo ponad sto stron, więc może jednak dłuższe opowiadanie, przeszła w chwili wydania bez echa. Szukając z ciekawości recenzji, znalazłam kilka na blogach i jedną w znanym tygodniku. Wydawnictwo, które miało specjalizować się w literaturze fińskiej, wydało zaledwie kilka tytułów i chyba już nie istnieje.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Twarze" to nie jest lektura łatwa - z tych czterech pozycji dla mnie najtrudniejsza w odbiorze. Nie chodzi o formę, o hermetyczność, ale o temat, jakim jest choroba psychiczna, z którą zmaga się główna bohaterka. Lise to kobieta po czterdziestce, autorka popularnych książek dla dzieci, ma drugiego męża, troje dzieci i wygodne życie. Ale nie jest szczęśliwa. Od jakiegoś czasu nie pisze, mąż ją zdradził, w domu rządy sprawuje Gitte, młoda dziewczyna, która stała się kimś więcej niż służącą. Opiekuje się dziećmi, ma na nie wpływ, zajmuje się domem, trzyma jakąś władzę nad Lisą i jej mężem. Jest irytująca, nieco demoniczna, stara się nadrobić braki w wykształceniu, czytając książki, chodzi na demonstracje przeciwko wojnie w Wietnamie, głosi miłość bliźniego i ma lewicowe poglądy. <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Liczy się tylko miłość bliźniego, wszystko inne jest całkowicie aspołeczne. (...) Rodzina to przeżytek. Nie chcemy ani się pobierać, ani wydawać na świat dzieci.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Gitte siedziała w kącie, prowadząc ożywioną rozmowę z pacjentką. Jej twarz była oderwana od kontekstu jak zdania, które Gitte wyciągała w domu z książek i ubierała się w nie, jakby wkładała kostium, co do którego nikt nie miałby wątpliwości, że został uszyty właśnie dla niej.</i> </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Wygląda na to, że owinęła sobie rodzinę wokół palca i pociąga za sznurki. </span><span style="font-size: large;">Właściwie nie wiadomo, przynajmniej na początku, na ile jej obraz zniekształcony jest przez perspektywę popadającej w chorobę Lise. Tak jak w opowiadaniach z tomu "Moja żona nie tańczy" więcej tu pytań niż odpowiedzi. Można snuć domysły. Czy to przypadkiem nie Gitte jest jedną z przyczyn pogarszającego się stanu Lise? Czy to nie ona wzbudza w nadwrażliwej chlebodawczyni wyrzuty sumienia, że nie dość przejmuje się strajkującymi górnikami w Hiszpanii, więzionymi rosyjskimi pisarzami, więźniami politycznymi w Grecji, wojną w Wietnamie? Jednym słowem całym złem tego świata? Że w gruncie rzeczy nie jest dość postępowa, ma rasowe uprzedzenia, a może nawet jest antysemitką? Ona, która sama wywodzi się z robotniczej rodziny, a teraz wiedzie wygodne mieszczańskie życie? <i> </i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>... powinniśmy przede wszystkim kochać tych, których inni przeoczyli. Tych, których kochanie wymaga trudu, tych, których w głębi duszy uważamy za odrażających, ponieważ uniemożliwiają nam przyjemne życie.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Nie może pani współczuć ludziom, których nigdy pani nie widziała.</i> - usłyszy </span><span style="font-size: large;">Lise </span><span style="font-size: large;">od lekarza, kiedy po trzech tygodniach pobytu w szpitalu psychiatrycznym zacznie dochodzić do siebie. Czy jej choroba jest próbą ucieczki od świata? Od jego zła i od domowych problemów? A może niezgodą na siebie? </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jednak nie odpowiedź na te pytania jest w tej książce najważniejsza. Największe wrażenie robi opis samej choroby. Cierpienia, jakie ze sobą niesie. Niemożności wyrwania się z jej szponów. My, tak samo jak personel szpitala, wiemy, że głosy, który słyszy Lise, mikrofon, który rzekomo ukryty jest w poduszce, twarze, które pojawiają się w kratce ściekowej, to wszystko jest wytworem jej chorej wyobraźni. Nikt też nie chce jej otruć. Tymczasem te głosy, te nieistniejące rozmowy dręczą ją, sprawiają ból i wywołują strach. Pojawia się w nich Gitte, Gert, jej mąż, matka. Wszyscy mają do niej pretensje albo chcą się jej pozbyć. To, że patrzymy na świat z perspektywy osoby chorej, jest przejmujące. A Tove Ditlevsen wie, o czym pisze, bo sama zmagała się z chorobą psychiczną, podejmowała liczne próby samobójcze, a ostatnia okazała się skuteczna. Równie przejmujący jest obraz szpitala psychiatrycznego, a szczególnie oddziału zamkniętego, na który trafia bohaterka.</span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Pacjentki spacerowały </span><span style="font-size: large;"> tam i z powrotem </span><span style="font-size: large;">długim korytarzem w sukienkach, które były na nie albo za małe, albo za duże. Ich przypadkowe twarze były szare i okrągłe i nie pasowały do nich tak samo jak sukienki. (...) Jedną ręką wodziły po ścianie, która pochylała się lekko w kierunku pokoju; wiedziały, że pewnego dnia przewróci się na nie w swoim żółtym, zapomnianym zmęczeniu i je zmiażdży. (...) na nowo podejmowały wyczerpującą pracę, polegającą na oddzielaniu od siebie kolejnych godzin, żeby wieczór nie zaskoczył ich w samym środku popołudnia, a noce nie zlewały się w długie łańcuchy, tak, że nie bardzo było wiadomo, co stało się z rozdzielającymi je dniami.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Pełna nieokreślonego lęku weszła do pozbawionego wspomnień pomieszczenia, w którym pacjentki siedziały naprzeciwko odwiedzających osób z pozbawionymi konturów przestarzałymi twarzami, wyjętymi z garderoby, gdzie wisiały na wieszakach jak sukienki, które nigdy nie pasowały.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kto zna ostatnio wydane książki Tove Ditlevsen, powinien koniecznie sięgnąć po "Twarze". To uzupełnienie jej twórczości. Kto dotąd się z nią nie zetknął, może ten brak nadrobić, bo warto. A właściwie przynajmniej spróbować. W końcu nie wszystko wszystkim musi odpowiadać.<br /></span></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-72876389710602505832023-12-26T19:15:00.002+01:002023-12-26T19:15:39.147+01:00Saša Stanišić "Skąd"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Chociaż literatura bałkańska pozostaje w zasięgu moich</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEip5MxHhJZMB526QZ8vOJVUALEt3XPKkxhFxmNHF8W18eukapOqY7HJ8nRu_SDlcz0vWAHGgs0R3K_zj9ye7MULSqfgoANplEAmp4CnCLxcxSzCgGcOdre2kziYwkSxJ-OSSEh6skntWFUhqV50_lLvsaIcPORb9SZBE_7YQDTFXS_0iAlvvaiIBsH_SG8y/s500/997539-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEip5MxHhJZMB526QZ8vOJVUALEt3XPKkxhFxmNHF8W18eukapOqY7HJ8nRu_SDlcz0vWAHGgs0R3K_zj9ye7MULSqfgoANplEAmp4CnCLxcxSzCgGcOdre2kziYwkSxJ-OSSEh6skntWFUhqV50_lLvsaIcPORb9SZBE_7YQDTFXS_0iAlvvaiIBsH_SG8y/s320/997539-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">zainteresowań, nie od razu sięgnęłam po książkę "Skąd" </span><span style="font-size: large;">Sašy Stanišića, niemieckiego pisarza o bośniackich korzeniach (Książkowe Klimaty 2022; przełożyła Małgorzata Gralińska). Moją czujność wzbudziła, kiedy znalazła się wśród nominowanych do Angelusa, nagrody dla pisarzy z Europy Środkowej, a kiedy ją zdobyła, postanowiłam wreszcie po nią sięgnąć. Napisałam, że autor jest niemieckim pisarzem o bośniackich korzeniach, bo taką informację można znaleźć na stronie Angelusa, ale tak naprawdę problem jego tożsamości jest mocno skomplikowany i między innymi o tym opowiada jego książka określana, na tej samej stronie, jako <i>bardzo biograficzna powieść</i>. Czy rzeczywiście jest to powieść można mieć wątpliwości nawet, jeśli przyjmiemy, że nie dostajemy historii życia autora opowiedzianej jeden do jednego. Jak jest w rzeczywistości, trudno powiedzieć. Nie udało mi się znaleźć żadnego wywiadu z Sašą Stanišićem. Mniejsza o to - powieść czy nie powieść, autobiograficzna w stu procentach czy tylko częściowo nie ma znaczenia. Tak czy inaczej po "Skąd" naprawdę warto sięgnąć.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Muszę jednak przyznać, że nie od razu było mi z tą książką po drodze. Może dlatego, że początkowo czytałam z doskoku, nie mogłam poświęcić jej więcej czasu, a może musiałam przyzwyczaić się do jej formy? Do sposobu opowiadania? Bo czasem dostajemy coś w rodzaju krótkich opowiastek o członkach rodziny, szkolnych kolegach, zdarzeniach z przeszłości dalszej lub bliższej, czasem konkretne informacje autobiograficzne, czasem jakieś rozważania dotyczące tożsamości autora? narratora?, a czasem dłuższe partie układające się w większą całość. Wątki rodzinne przeplatają się ze wspomnieniami o doświadczeniach nastolatka, który musi odnaleźć się w całkiem nowej rzeczywistości, który został brutalnie wyrwany ze swojego bośniackiego życia i razem z mamą, Boszniaczką, ale nieidentyfikującą się religijnie, przedzierał się przez liczne granice do Niemiec. Ojciec, Serb, został jeszcze ze swoją matką przez jakiś czas w Višegradzie, bośniackim mieście nad Driną, i dołączył do rodziny pół roku później. Mieszają się czasy i bohaterowie. Dopiero po jakimś czasie książka wciągnęła mnie tak bardzo, że trudno było mi się od niej oderwać. Dałam się jej porwać, unieść i mocno ją przeżyłam.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Autor meandruje pomiędzy różnymi tematami. Jednym z nich jest doświadczenie nastolatka wyrwanego ze swojego świata i przeniesionego w miejsce, gdzie wszystko musi zaczynać od nowa. Pisze o degradacji ekonomicznej, ciasnym mieszkaniu, życiu w gorszych dzielnicach zamieszkiwanych przez imigrantów z różnych krajów. O towarzyszącym temu wstydzie, który nie pozwalał mu zapraszać do domu szkolnych kolegów. O tym, jak szybko zrozumiał, na ile ważna jest znajomość języka i wykształcenie, bo tylko to pozwalało mu dorównać do niemieckich kolegów. Opowiada o dyskryminacji, której doświadczali tacy jak on. <i>Zbieraliśmy przypadki dyskryminacji niczym pieczątki w schroniskach. </i>Ale nie narzeka. Oparciem dla niego byli nie tylko rodzice i inni krewni, ale także grupa kolegów poznanych w szkole, też imigrantów z różnych stron. To dzięki nim dobrze wspomina tamten czas. Dlatego nigdy nie doświadczył tak głębokiej samotności jak <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2023/12/maryam-madjidi-lalka-i-marks.html" target="_blank">Maryam Madjidi, autorka "Lalki i Marksa"</a>, o której pisałam poprzednio. Znacznie gorszą sytuację mieli jego rodzice, ludzie wykształceni, którzy po trzydziestce musieli zaczynać życie od nowa, pracować ciężko fizycznie, byli wykorzystywani przez pracodawców, a jednocześnie robili wszystko, aby on miał lepiej. Przyznaje, że w tamtym czasie nie zdawał sobie sprawy, czego naprawdę doświadczali i z ogromu ich wyrzeczenia, bo nigdy się nie skarżyli. On parł do przodu i dzięki nim mógł prowadzić życie beztroskiego nastolatka. Zastanawia się, co było kluczem do jego sukcesu, do tego, że jemu się udało, że nie został deportowany do Bośni, kiedy wojna się skończyła, a taki los spotkał wielu jego krewnych, że ostatecznie ma dobre, ułożone życie. Dochodzi do wniosku, że oprócz szczęścia do ludzi, którzy w różny sposób mu pomogli, ważne było jego nastawienie - nigdy nie fetyszyzował swojego pochodzenia, narodowej tożsamości, zawsze próbował przynależeć do jakiejś grupy, szukał najmniejszego wspólnego mianownika. Tak o tym pisze, przyglądając się sobie z dystansu.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>... jest chłopakiem z Bośni, który w winnicach u stóp Emmertsgrund uczy się niemieckiego od pewnej dziewczyny. Znacznie później uzmysłowi sobie, że przypadkiem stał się chłopcem z Heidelbergu. Zrządzenie losu nazwie szczęściem, a miasto - swoim Heidelbergiem.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kolejny temat to powroty, </span><span style="font-size: large;">już po wojnie,</span><span style="font-size: large;"> do rodzinnego miasta, do babci, która tam została. Z jednej strony, oprócz niej, łączą go z tym miejscem wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa i rodzinne korzenie. Z drugiej nie jest to już jego miasto. Na wszystkim cień położyła wojna.</span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">W </span><span style="font-size: large;">Višegradzie nie ma już dla mnie prawie żadnych beztroskich miejsc. Prawie żadnych wyłącznie osobistych wspomnień. Niemal każde pojawia się z dopiskiem, z przypisem o sprawcach, o ofiarach i okrucieństwach, które się tam rozegrały. To, co kiedyś tam odczuwałem, wymieszało się z tym, co wiem o konkretnym miejscu.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">W 1996 roku podczas mojej pierwszej wizyty w </span></i><span style="font-size: large;"><i>Višegradzie po zakończeniu wojny, miasto było pełne ludzi i rozpaczy, brutalne i bezrobotne. Nie wróciłem, znalazłem się po raz pierwszy w nowym miejscu.<br /></i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Podobnie na miasto, które stało się cieniem dawnego siebie, patrzy jego matka. Te odczucia potęgowane są przez towarzyszący jej lęk i napięcie, których źródłem jest jej pochodzenie. To przecież stąd uciekła z powodu grożącego jej śmiertelnego niebezpieczeństwa.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Dostrzega apatię zniszczenia, na wpół załatwione sprawy, nepotyzm, upadek, wieczny mrok, wieczne wczoraj. I czuje nienawiść.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jego powrotom towarzyszą wyrzuty sumienia. Bo wprawdzie nie miał lekko, ale nie przeżył wojny jak jego koledzy stamtąd, a dziś może śmiało powiedzieć, że u niego wszystko w porządku, kiedy oni narzekają, jak źle im się wiedzie.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Osobny ważny temat, który przeplata się przez całą książkę, to opowieść o babci, matce ojca, która powoli popada w demencję. Jak zapewnić jej opiekę, kiedy nikt z rodziny nie mieszka na miejscu? Przejmująca jest ta historia bliskiej osoby, która coraz częściej nie jest już sobą, traci pamięć, staje się coraz słabsza, nie radzi sobie z codziennością. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Babcia składa się z pustych miejsc - niedokończonych zdań i zgubionych wspomnień ...</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Na koniec chcę wspomnieć jeszcze o krótkim, ale niezwykle przejmującym fragmencie. Nie od razu zorientowałam się, że dotyczy autora i jego matki. To zapisana w kilkunastu zdaniach, w trzeciej osobie skondensowana historia ich tułaczki, kiedy po ucieczce z Bośni usiłowali się dostać do Niemiec. Obok toczy się normalne życie, a oni obciążeni bagażem, skrajnie wyczerpani, głodni, niewyspani wędrują, często na piechotę, próbując przekroczyć kolejną granicę. To wszystko zapisane tak bezosobowo, z dystansu, w wielkiej kondensacji zrobiło na mnie niezwykłe wrażenie. Te wspomnienia prowokują migranci, których spotyka w swoim rodzinnym mieście i jego okolicach.</span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Myślę o uchodźcach w lasach, pod mostem w </span><span style="font-size: large;">Višegradzie. Bałkańskie szlaki prowadzą ich przez miejsca, z których my uciekaliśmy. Otwieram okno. Jestem tu z własnej woli.<br /></span></i></p><p style="text-align: justify;"> </p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-27208396854632796092023-12-19T16:15:00.002+01:002023-12-20T06:18:41.886+01:00Maryam Madjidi "Lalka i Marks"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Lektura "Lalki i Marksa" Maryam Madjidi (PIW 2018; przełożyła </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXNdys83Occ-aL6XbySym3tCqyFcIGwoAKCcQ6tVUmipGrD1N0YpYZ-GpjyKbXx80HjBvrlP_EQ5vyUE_R7ZYZtMvAxloYM05yjtQUW-7j2swS1lDcgo2eCaTV6u1iPZUS8rXSe-drQlwvxp5_elWzzBJ3j0qC1yFIGy0_goDNkB-nkzKjBAJFzWmrJ_-B/s500/698077-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXNdys83Occ-aL6XbySym3tCqyFcIGwoAKCcQ6tVUmipGrD1N0YpYZ-GpjyKbXx80HjBvrlP_EQ5vyUE_R7ZYZtMvAxloYM05yjtQUW-7j2swS1lDcgo2eCaTV6u1iPZUS8rXSe-drQlwvxp5_elWzzBJ3j0qC1yFIGy0_goDNkB-nkzKjBAJFzWmrJ_-B/s320/698077-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">Magdalena Pluta) to efekt tegorocznego Festiwalu Conrada, który jak co roku wyjął mi tydzień z życia, na co nie narzekam. Byłam na spotkaniu z tą irańską pisarką i zaciekawiła mnie na tyle, że natychmiast kupiłam jej książkę. Urodziła się w Teheranie w roku 1980, a kiedy miała sześć lat, jej </span><span style="font-size: large;">rodzice </span><span style="font-size: large;">z powodów politycznych zdecydowali się wyjechać do Francji. O swoich doświadczeniach migranckich opowiadała w czasie festiwalowego spotkania i o tym jest jej powieść uhonorowana w roku 2017 Nagrodą Goncourtów za debiut. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Muszę powiedzieć, że w trakcie lektury towarzyszyły mi mieszane uczucia. O tym za chwilę, a na początek chciałabym podzielić się wątpliwościami, czy rzeczywiście tę książkę można nazwać powieścią. Wydaje mi się, że w tym wypadku trzeba mocno rozciągnąć kryteria tego epickiego gatunku. Czym więc, według mnie, jest "Lalka i Marks"? Skrzyżowaniem wspomnień i eseju. Od razu zaznaczam, że nie traktuję tego w kategorii zarzutu. Zresztą kupując książkę i zabierając się za jej lekturę, mniej więcej tego się spodziewałam. Właściwie dopiero teraz, sprawdzając datę wydania i nazwisko tłumaczki, ze zdziwieniem stwierdziłam, że trafiła do szufladki powieść. Jeśli jednak ktoś oczekuje takich tradycyjnych, potoczystych wspomnień kipiących od rozmaitych anegdot, zawiedzie się. I to także w moim przypadku nie jest zarzutem. Bo Maryam Madjidi w "Lalce i Marksie" przeprowadza wiwisekcję kondycji imigranta. Przyglądając się sobie trochę z dystansu, analizuje swoją żmudną drogę od momentu wyjazdu z Teheranu do osiągnięcia kondycji, w jakiej się znajdowała, pisząc swoją książkę. Najpierw konfrontuje swoje teherańskie dzieciństwo z dzieciństwem spędzonym w Paryżu, potem bada proces kształtowania siebie jako osoby zawieszonej między Iranem, a Francją. Szuka odpowiedzi na pytanie - kim jestem? Ile we mnie Persjanki (takiego terminu używa), a ile Francuzki? I czy kondycja kogoś, kogo ukształtowały dwa języki i dwie kultury, kogoś, kto musiał zderzyć się z dorastaniem w nowym kraju i w nowym, zupełnie obcym, środowisku, jest godna pozazdroszczenia? Często wyobrażamy sobie, że czyjaś wielokulturowość to tylko wartość. Przyznaję, że i mnie nie było obce takie myślenie. Tymczasem Maryam Madjidi pokazuje, jakimi cierniami okupiona jest ta droga. Myślę, że inaczej mogą odczuwać to osoby, których wielokulturowość nie jest wynikiem migracji, ale faktu, że ich rodzice pochodzą z różnych krajów.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Analizując swoją drogę, najpierw pokazuje bolesne paryskie dzieciństwo. Przede wszystkim utratę wygodnego teherańskiego życia. Bo choć na te sześć lat spędzonych w Teheranie przypadł okres rewolucji po dojściu do władzy Chomeiniego, protestów, w które zaangażowani byli jej rodzice, wojny irańsko-irackiej, to w jej wspomnieniach na pierwszy plan wysuwają się dziecięce zabawy, wygodny dom, wielka rodzina, ukochana babcia, zapachy, smaki ulubionych potraw. Najbardziej dojmującym doświadczeniem tamtego okresu była konieczność dzielenia się wszystkim i oddawania zabawek biedniejszym dzieciom sąsiadów, co wymuszali na niej jej rodzice o silnie lewicowych, marksistowskich poglądach. Tymczasem w Paryżu czekały na nią kawalerka </span><span style="font-size: large;">z toaletą na korytarzu </span><span style="font-size: large;">na szóstym piętrze mieszczańskiej paryskiej kamienicy. To piętro dobitnie uświadamiało jej gorszy status rodziny. Aby na nie dotrzeć, mijała drzwi do zamożnych mieszkań na niższych kondygnacjach. Tam wszystko było inne, lepsze, eleganckie, a na schodach leżał dywan, którego nie było już na piętrze piątym i szóstym. Do tego dochodziły bariera języka i różnice kulturowe, które oddzielały ją od rówieśników, czyniąc dzieckiem samotnym, żyjącym w pustce. Dalej - strach przed ośmieszeniem, szkolne francuskie jedzenie, którego nie znosiła, rasistowskie docinki i fakt, że dla postronnych była po prostu imigrantką niekojarzoną z jej perską, irańską kulturą, tylko wrzuconą do jednego worka z innymi. Długo czuła się podwójna - perska w domu i francuska w szkole, przy czym ta francuskość została jej urzędowo narzucona. Zrobimy wszystko, żebyś jak najszybciej była taka jak my, wtedy będzie ci u nas dobrze. Najpierw był bunt, przejawiający się w rysowaniu koszmarnych rysunków, milczenie w szkole, a potem walka o akceptację i dorównanie do francuskich rówieśników. Aby to osiągnąć musiała zniszczyć swój perski język i posiąść nowy, francuski. Zrobiła to z wielką gorliwością.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Chcę być jak oni: zwyczajna, normalna, francuska. To tam toczy się życie. Tutaj czuć nędzę i wykluczenie. </i> <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Owo <i>tam </i>to zwyczajna klasa w szkole, którą dzieliła z tym <i>tutaj</i>, czyli klasą wyrównawczą, do jakiej we francuskich szkołach uczęszczają przez pewien czas dzieci imigrantów. Pogardzała nimi, bo przypominali jej, że dla Francuzów jest taka sama jak oni.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Oni wyciągali do mnie lustro, w którym nie chciałam się przeglądać.<br /></i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Gorzko wypowiada się o tym systemie.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Wyciera się nas, czyści, zawsze we francuskich wodach, by wyprać naszą pamięć i tożsamość, a kiedy jest już czyściutka, nieskazitelna i puściutka w środku, pora na zadośćuczynienie - spotkał cię wielki zaszczyt, jesteś już u Francuzów, spróbuj stanąć na wysokości zadania.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>... akceptuję, że będziesz u mnie, ale pod warunkiem, że się postarasz być taki jak ja. Zapomnij, skąd pochodzisz, tutaj to już bez znaczenia. </i> <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Potem we wczesnej młodości nastąpił etap, kiedy z jednej strony drażniło ją, że ludzie zwracali uwagę na jej perskość, niektórzy z zazdrością, podziwem, inni z pogardą, z drugiej sama lubiła tym grać, otaczać się romantycznym nimbem inności, tajemnicy. Jednocześnie zaczęło ją uwierać, że nakłada na siebie maskę romantycznej uchodźczyni. Nadal szukała swojej drogi, samej siebie. Ten proces zaczęła od odzyskiwania języka perskiego. Tym razem była to jej świadoma decyzja, nagle poczuła, że tego chce. Zachowała go, ale tylko w mowie, prawie w nim nie pisała i nie czytała. Językowi poświęca autorka sporo miejsca. Pisze o tym, jak w jej paryskim dzieciństwie toczyła się między nią, a rodzicami, szczególnie ojcem, walka o język. Ona chciała wyprzeć z siebie perski, bo ją odróżniał, był synonimem gorszości, oni chcieli, żeby posługiwała się nim na równi z francuskim. Jednocześnie, jak wiele imigranckich dzieci, była przewodniczką rodziców w nowym języku, bo zaczęła posługiwać się nim swobodnie, załatwiała w ich imieniu sprawy urzędowe.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ciekawym doświadczeniem był pierwszy powrót do Iranu, kiedy miała dwadzieścia trzy lata. Zachłysnęła się swoją ojczyzną na nowo, nawet chciała zostać. Szybko jednak zrozumiała, między innymi dzięki babci, że we Francji stała się wyzwoloną kobietą i nie umiałaby już żyć w kraju dzieciństwa. Tak o tym pisze:<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Omal nie straciłam głowy. Poślizgnęłam się na swojej tożsamości. Przewróciłam się.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Potem przyjeżdżała do Teheranu wielokrotnie, a po powrocie do Francji zawsze odczuwała ulgę.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Iran wyzuty z moich wyobrażeń i idealizacji, stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Francji nigdy nie idealizowałam.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Mimo to ciągnie ją tam obowiązek, poczucie winy wobec współplemieńców, którzy muszą znosić irański reżim, tęsknota za rodziną, szczególnie starszym pokoleniem. Ma świadomość, że w czasie kolejnej wizyty kogoś może już brakować. Maryam Madjidi na własnym przykładzie pokazuje całą paletę odczuć, jaka towarzyszy imigrantom. Wszystko to rozłożone na czynniki pierwsze, dokładnie zanalizowane jest naprawdę ciekawe. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale obiecywałam, że wyjaśnię, jakie mam do książki zastrzeżenia. Najpierw o tym, co mnie drażniło. Momentami udziwniona forma - posługiwanie się językiem przypowieści. Ot, choćby utrzymana w takim tonie rozmowa narratorki z językiem irańskim spotkanym na ławce. Egzaltacja w warstwie językowej, która od czasu do czasu daje o sobie znać. Jest i rozczarowanie. To Marks w tytule. Brakuje mi opowieści o doświadczeniu rodziców, którzy w Iranie byli radykalnie lewicowi. Mało jest o tym, co się stało z tą ich lewicowością we Francji. Czy wrzuceni do jednego worka z innymi imigrantami wyzbyli się jej? Czy przestała być dla nich ważna, bo zaczęła ich określać imigranckość nie ona? O ile mnie pamięć nie myli, w czasie spotkania pisarka więcej na ten temat mówiła.<br /></span></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-2955417337085990902023-12-12T19:03:00.002+01:002023-12-12T19:03:58.660+01:00Urszula Honek "Białe noce"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">O zbiorze opowiadań Urszuli Honek "Białe noce" (Czarne 2022) </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjo81dmyE21CY2ZzzCF0n3vXcWMrZkG3Q20xBB8fIh4xBGNFKpH6o_nl_0hKGcxMW8mymuwX39ZGvQSIj621hWX9Vqbje8blYwcDKxPWzdIKtUT-MsCfBLmB2_Ak2gmbwBjv8b1e4kS53NZjbkv3x72wRawH9GlOuf1CPc2AdMx5OI5xAi_0iu0VxE2_4hW/s500/945603-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjo81dmyE21CY2ZzzCF0n3vXcWMrZkG3Q20xBB8fIh4xBGNFKpH6o_nl_0hKGcxMW8mymuwX39ZGvQSIj621hWX9Vqbje8blYwcDKxPWzdIKtUT-MsCfBLmB2_Ak2gmbwBjv8b1e4kS53NZjbkv3x72wRawH9GlOuf1CPc2AdMx5OI5xAi_0iu0VxE2_4hW/s320/945603-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">było głośno od chwili, kiedy książka się ukazała. To jej debiut prozatorski, wcześniej wydała trzy tomiki poetyckie. Od początku zastanawiałam się, czy po niego nie sięgnąć, ale widocznie imperatyw nie był aż tak silny. Tymczasem "Białe noce" zostały nominowane do Paszportu Polityki, dostały prestiżową Nagrodę Kościelskich, a wreszcie Nagrodę Conrada za debiut prozatorski. Dopiero jednak rekomendacja koleżanki i jej zachwyt nad książką Urszuli Honek sprawiły, że postanowiłam przeczytać. Połknęłam w dwa popołudnia i ja też się zachwyciłam, chociaż nie jest to książka przyjemna. Na pewno nie dla tych, którzy szukają w lekturze pociechy, których książka ma otulić (brrr, nie cierpię tego określenia), nie zrobi się po niej miło, nie wprowadzi w dobry nastrój. Muszę przyznać, że kiedy czytałam ją w niedzielne, ciemne już, popołudnie, to w pewnym momencie przeszedł mnie dreszcz. Czego się bałam? Powiem wprost - myśli o śmierci. Bo ten zbiór opowiadań wokół niej krąży. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">To opowieści powiązane wspólnym miejscem, z Beskidu Niskiego. Ich centrum jest wieś Binarowa i jej okolice - sąsiednie miasteczko, pobliskie wioski. Akcja meandruje pomiędzy latami. Szybko orientujemy się, że chociaż każde z opowiadań ma innego wyrazistego bohatera, który czasem przemawia swoim głosem, a czasem wyręcza go trzecioosobowy narrator, to większość z nich pojawia się w kolejnych opowieściach. Okazują się czyjąś siostrą lub czyimś bratem, córką albo synem, a przynajmniej sąsiadem. Raz są młodsi, raz starsi, tu chronologia nie ma znaczenia. Wielu z nich umarło, zginęło, odebrało sobie życie, ktoś zajrzał śmierci w oczy, ale jej się wywinął. O czym myślała młoda dziewczyna, wchodząc do wody z kieszeniami pełnymi ciężkich kamieni? O czym myślał mężczyzna, który się powiesił? Co czuły dzieci, które spłonęły w pożarze? Te pytania wracają niczym mantra, jakby ci, którzy je zadają, byli śmierci ciekawi, jakby ich samych przyciągała. A może chcą po prostu zrozumieć, dlaczego ich sąsiadka czy sąsiad, osoby, które znali, nagle zdecydowali się ze sobą skończyć? A może boją się śmierci? Albo pustki po niej?</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Jak ktoś mówi, że drugi raz chciałby przeżyć całe życie, to ja mu nie wierzę. tak tylko gada, bo się boi, że jak umrze, to się okaże, że nic tam nie ma albo w piekło trafi, w sam środek pożaru.</i> <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Dlaczego kobietę sprzedającą w piekarni znaleziono martwą na brzegu rzeki u stóp urwiska? Skoczyła? Poślizgnęła się na wąskiej ścieżce? Ktoś jej pomógł? Nie, nie są to opowiadania kryminalne, a jeśli to horror, to taki codzienny. Te śmierci nie zdarzają się przecież w jednym czasie. Ot, zwyczajnie, przecież ludzie umierają. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Innym tematem tych opowieści jest samotność, marzenie o szczęściu, takim codziennym, najczęściej u boku drugiego człowieka. Czasem o lepszym życiu, które daje kontakt z książką, wykształcenie albo chociaż wyjazd gdzieś trochę dalej. Ale i to rzadko się udaje. Najczęściej wracają, dusząc w sobie tajemnicę niepowodzeń, która tak jak śmierć rozpala ciekawość najbliższych i sąsiadów. A może ich los naznaczyła trauma wojny? Taka, która odbija się w kolejnych pokoleniach? Tych, które nawet jej nie doświadczyły? Jest właściwie tylko jedno opowiadanie, "Anielka", które w dość aluzyjny sposób odnosi się do wojny. Jakieś inne, najbardziej oniryczne, niekonkretne, jakby lament albo ludowa przyśpiewka. Trochę płynne, a trochę kanciaste, drażniące, niedające spokoju. We wspomnieniach narratorki wracają wszystkie okrutne zdarzenia, o jakich, być może mimochodem, wspominali dziadkowie i rodzice. I wszystkie jej dziecinne troski, lęki i rozczarowania. Może to w wojennych losach tej rodziny, a szczególnie dziadka, należy dopatrywać się źródła niepokoju, jaki towarzyszy bohaterom, jaki rozpościera się nad tą okolicą? <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Był dobrym człowiekiem, tak mówi pani Owczarowa. Niemców gonił z widłami, a potem razem pili wódkę. Dla niepoznaki. Dla poznaki wkładał ciężki kożuch i szedł przed siebie szukać małych rudych główek, koślawych nóżek i wypchanych od pieniędzy worków. (...) Dziadek zatacza się od wiatru i jarzębinówki, którą znalazł w stodole, gdzie nie palono ludzi, tylko małe ryże główki. Ahoj, kapitanie! Dziesiąty grudnia, pora łapać dzieci! Idzie przed siebie, bo mrozy mu niestraszne. Ma grube buty wypchane gazetami i czapę z baraniego futra.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ilu jeszcze było takich dziadków? Może stąd to milczenie, te samotności, nieudane życia? Więcej w tych opowiadaniach niedających spokoju pytań niż odpowiedzi. W każdym razie to nie pozwala o sobie zapomnieć, drażni swoją odmiennością i prowokuje do myślenia.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kończy się jak modlitwa wypowiadana przez małą narratorkę.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Zabierz nas, Panie Boże. Ześlij deszcz, niech ugasi, co dziadek zapalił. Niech tatko wstanie z rowu, choć już od czterech dni w nowych skarpetkach i butach nie wstaje. Niech mamcia odda nową boazerię ryżym, bo jeszcze nieokopcona, a im się przyda na wczasach. (...) Niech babcia odda rysunek małej Iritce, która nadaje jej we znakach, że wsiadła do pociągu. Niech Mateuszek nie zdycha, choć mu powiedziałam, żeby zdechł, gdy Burkowi uciął siekierą kawałek ogona. Niech następna świnka nie wisi jak święty Andrzej, tylko pojedzie w dalekie kraje, gdzie krokodyle lubią daktyle, a osy kokosy. Niech konik na karuzeli nie kręci się za kilo wiśni trzy minutki, tylko minutek piętnaście. (...) Niech pani Zosia wyciągnie razem z nami ręce do nieba i przestanie się bać piorunów, choć strach wielki jak dom.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale odwrócić przeszłości się nie da<i>, </i>więc może ta modlitwa odwróci przynajmniej zły los?<i> </i> <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jeszcze jedną bohaterką opowieści Urszuli Honek jest przyroda, która buduje nastrój. Piękna za dnia, wiosną i latem, groźna i tajemnicza, gdy zapada zmrok, nieprzyjazna zimą.</span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Co wieczór, gdy zamknę furtki, gdy poukładam w komórce porozrzucane motyki i grabie, to czy zimno, czy deszcz, czy wiatr albo zaduch przystaję w progu i patrzę, jak ciemność zabiera wszystkiemu kształty.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Sady otaczające stare, chylące się ku upadkowi domy, rzeka, która daje latem ochłodę, ale która potrafi być groźna, wzgórza, pola - w takim miejscu toczą się te opowieści. Opowieści bez happy endu.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>- Życie nie jest miłe - tak im powiedziałam.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Te słowa mogłyby być mottem całego zbioru.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale przede wszystkim trzeba się w te opowiadania zanurzyć i je smakować, bo są pięknie napisane.<br /></span></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-10422607656398908912023-12-05T23:14:00.002+01:002023-12-05T23:14:26.278+01:00Kateryna Babkina "A pamiętasz, mamo?" <p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Najnowsza powieść ukraińskiej pisarki Kateryny Babkiny "A </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfHTzj1-D35YXgm15uNycRWPpzBnC1pk0LNjfsOaKchihu4LllQDO9XWe-c0pQdpIM41Ta_SHDEhwE0KUdqDVMR6y_1gTrdqTPhrd6cwM5hdAAuhDqkNBGVfMGUhqe7C7gs2IUPnjlFCsmbWieUlQ3_6RziYp3WQexUSAsiUzleAlWLOEbM-xoIC19GgBR/s500/1095872-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfHTzj1-D35YXgm15uNycRWPpzBnC1pk0LNjfsOaKchihu4LllQDO9XWe-c0pQdpIM41Ta_SHDEhwE0KUdqDVMR6y_1gTrdqTPhrd6cwM5hdAAuhDqkNBGVfMGUhqe7C7gs2IUPnjlFCsmbWieUlQ3_6RziYp3WQexUSAsiUzleAlWLOEbM-xoIC19GgBR/s320/1095872-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">pamiętasz, mamo?" (Warstwy 2023; przełożył Bohdan Zadura) to jedna z pierwszych książek, zwłaszcza beletrystycznych, które zostały napisane już po wybuchu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę i bezpośrednio się do niej odnoszących. Wiele ukraińskich pisarek i wielu pisarzy zamilkło, potem zaczęła się pojawiać poezja, teraz błyska raczej coś z non fiction. Wydaje mi się, że nie słyszałam o żadnym innym ukraińskim tytule powieści czy zbioru opowiadań, które powstały </span><span style="font-size: large;">już po 24 lutego 2022 roku, odnosiły się do doświadczeń tego etapu wojny </span><span style="font-size: large;">i zostały w Polsce wydane. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Zanim przejdę do samej książki, kilka słów o pisarce. Jej znakomity zbiór opowiadań <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2022/06/kateryna-babkina-nikt-tak-nie-tanczy.html" target="_blank">"Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek"</a> dostał dwa lata temu (2021) Angelusa, czyli przyznawaną we Wrocławiu literacką nagrodę dla pisarek i pisarzy z Europy Środkowej. Przyznam, że nie od razu po niego sięgnęłam, tu dała znać o sobie moja niechęć do opowiadań. Była to jedna z tych książek ukraińskich, na którą rzuciłam się w ramach zacierania białych czytelniczych plam po wybuchu wojny. Zachwyciła mnie całkowicie i odtąd postanowiłam za twórczością Kateryny Babkiny podążać. Wcześniej ukazał się w Polsce jeszcze jeden zbiór opowiadań, tomik poezji i krótka powieść "Sonia", którą zamierzam przeczytać. Pisarka razem z Tamarą Dudą (<a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2022/06/tamara-duda-coreczka.html" target="_blank">"Córeczka"</a>) i Hałyną Kruk (zbiór opowiadań "Ktokolwiek, tylko nie ja" - czytałam, nie napisałam, warto sięgnąć) była gościnią tegorocznego Festiwalu Conrada, a ja oczywiście nie mogłam ominąć ich bardzo ciekawej dyskusji. Tyle tytułem wstępu, a teraz czas przejść do książki.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"A pamiętasz, mamo?" to pozycja krótka, niecałe dwieście stron - autorka najwyraźniej lubi kondensować treść, bo jej poprzednie książki też nie grzeszą objętością. To powieść napisana w formie listów do mamy. Pisze je nastoletnia dziewczyna, raczej licealistka, która w jakiś czas po wybuchu wojny trafia ze swoją kilkumiesięczną </span><span style="font-size: large;">przyrodnią </span><span style="font-size: large;">siostrą, Iwanką, do ojca od dawna mieszkającego w Wiedniu. Po rozwodzie rodziców miała z nim wielokrotnie kontakt, odwiedzała go, spędzała z nim wakacje. Niemniej jednak nie dzielili codzienności, a ich więź nie była bardzo głęboka. Więcej w niej tego, co daje rodzic widujący swoje dziecko głównie z doskoku, czyli rozpieszczania, prezentów, wspólnych podróży. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ojciec narratorki jest człowiekiem, który w Wiedeń już wrósł, dobrze mu się powodzi, a posiadanie pieniędzy najwyraźniej ma dla niego znaczenie - narratorka lubi ironicznie podkreślać, że kupując coś dla niej czy dla Iwanki, wybrał oczywiście najdroższy model. Mieszka w dobrej dzielnicy w dużym mieszkaniu, wiele potrafi załatwić, jest zaradny. Żyje życiem singla, chociaż na horyzoncie majaczy jego partnerka, pewnie już któraś z kolei. Jego pobieżna charakterystyka może zniechęcać, ale ja czuję do niego sympatię. Mnie kojarzy się raczej z takim niebieskim ptakiem, może trochę Piotrusiem Panem niż z nowobogackim. Jako że znakomicie ogarnia rzeczywistość, kiedy trafia razem ze swoją córką do punktu pomocy uchodźcom ukraińskim, w którym ona od czasu do czasu pomaga, natychmiast dostrzega wszystkie jego słabe punkty i bezinteresownie angażuje się w ich naprawienie. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Teraz, kiedy znaleźli się w tych nieoczekiwanych dla siebie okolicznościach i nie wiadomo, jak długo to potrwa, muszą budować swoją więź na nowo, a jest to tym trudniejsze, że przecież narratorka to wojenna uchodźczyni. Została wyrwana ze swojego dobrego, też zamożnego, życia (właśnie miała z matką, Iwanką i ojczymem Orestem lecieć na Malediwy, gdy wybuchła wojna), w dodatku przywiozła ze sobą niemowlę, o którego istnieniu jej ojciec nie miał pojęcia. Była żona nie musiała mu się przecież spowiadać ze swojego nowego życia, kontaktowali się tylko w sprawach wspólnej córki. Kto ma się Iwanką teraz zajmować? Nieoczekiwane tragiczne zdarzenia zaskoczyły wszystkich, wszystkim zburzyły codzienność. Jemu wygodną rutynę, narratorce wywróciły świat. Jak się mają w tym odnaleźć? Co tak naprawdę przeżyła? Na pewno doświadczenie drogi spod Kijowa do Lwowa, potem do granicy austriackiej, gdzie odebrał ją ojciec. </span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Nie wiem, czy jestem taka jak on, ale wtedy na granicy przez chwilę czułam, że toczymy ze sobą pojedynek jak równy z równym. Co prawda ja miałam zajęte ręce, za to on w ogóle nie był przygotowany na taką sytuację, bo przecież na coś takiego nie da się przygotować.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Nikt teraz nie wie, jak z wami postępować. Ani specjaliści, ani zwykli ludzie, ani ci, którzy was kochają. Jak postępować z tym, co przeżyliście, co widzieliście, i z tym, co myślicie. Z tym, co, gdzie i jak was złamało. I bez tego nie wiadomo, jak robić z nastolatkami, ale co robić z wami - nikt nie ma najmniejszego pojęcia. <br /></span></i></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Każdy list zaczyna się od tytułowej frazy: <i>A pamiętasz, mamo?</i> Potem następują albo wspomnienia przedwojennego życia, albo opowieści o tym, co dzieje się z narratorką w Wiedniu. Listy są pisane w lekkim tonie, początkowo odniosłam wrażenie, jakby narratorkę niewiele z tego, co się stało, dotknęło. Gdyby nie kontekst znany od początku, można by pomyśleć, że nastolatka z zamożnego domu, której niczego nie brakowało ani nie brakuje, zamieszkała na jakiś czas z ojcem i relacjonuje mamie swój pobyt u niego. Coś niepokojącego do tej miłej, beztroskiej narracji mogłaby wprowadzać swoją obecnością Iwanka, niemowlę skądinąd wyjątkowo grzeczne, nienastręczające wielu problemów. No bo jak to? Matka wysłała kilkumiesięczne dziecko ze starszą siostrą do jej ojca? Dlaczego niby nastolatka miałaby się nim zajmować? Ale z drugiego listu dowiadujemy się, co i jak, więc się nie dziwimy. Potem zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego narratorka zwracając się do mamy: <i>A pamiętasz, mamo?</i> opowiada jej o tym, co dzieje się w Wiedniu. Jak mama może to pamiętać, skoro jej tam nie ma? Z czasem śladów wojennych przeżyć uchodźczyń i uchodźców dostajemy coraz więcej. Narratorka chodzi najpierw sama, potem z ojcem, pomagać w punkcie z darami, o czym już wspominałam, no i przede wszystkim pojawia się Dawid. Kilka lat starszy, minęli się gdzieś w tłumie we Lwowie, potem na granicy austriackiej. Później wpadają na siebie w Wiedniu. Dawid jest dziwny, pojawia się i znika, milczy. Milczenie i dziwne zachowanie to wynik tego, co przeżył w czasie wojny. Jego historia, opowiedziana krótko, bez patosu, bez epatowania okrucieństwem, jest naprawdę tragiczna. Jeśli przyzwyczailiśmy się do tej wojny, to właśnie ona pozwala na nowo uświadomić sobie, ile nieszczęść się za nią kryje. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Wielką zasługa Kateryny Babkiny polega właśnie na tym, że nie epatuje okrucieństwem i nie dostarcza łatwych wzruszeń. To raczej nie jest książka, nad którą się płacze. Z każdym kolejnym listem zdajemy sobie jednak sprawę, że coś tu nie gra. Że narratorka to nie beztroska nastolatka, która nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i spędza miły czas z ojcem w Wiedniu, a ewentualne niedogodności wynikają tylko z tego, że ma pod opieką malutką siostrę. Zresztą ojciec szybko zatrudnia do pomocy przy Iwance sympatyczną Ukrainkę, Wirę. W końcu zaczynamy rozumieć, że ta beztroska, ten okrężny sposób pisania jest efektem wyparcia tego, co się zdarzyło, traumy, jaką bohaterka przeżywa. Wreszcie, znowu w sposób lakoniczny, bez epatowania nieszczęściem i okrucieństwem wojny, dowiemy się, co ją spotkało.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jest więc ta powieść pisanym na gorąco świadectwem pierwszych miesięcy po inwazji. Doświadczeniem świeżym, także dla autorki. Jak oddać ten czas? Jak pisać o ludziach, zwłaszcza o dzieciach, ich matkach, osobach starszych, które zostały nagle wyrwane ze swojego świata? Musiały nagle porzucić wszystko i ruszyć w nieznane. Na jak długo? Jest to zarazem doświadczenie uniwersalne, bo przecież nie pierwszy raz, i niestety nie ostatni, ludzie zostają postawieni w takiej sytuacji. Powieść przypomina, że są takie zdarzenia i sprawy, na które nie mamy żadnego wpływu, które naprawdę nie od nas zależą i dlatego zadawanie sobie pytania: <i>dlaczego?</i> nie ma sensu.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>I wiesz, co jej powiedziałam? Że w takim razie świat to kompletny chaos, a ona przyznała mi rację. I dodała, że negować tego w ogóle nie ma sensu, ale można nauczyć się nie cierpieć z tego powodu. I że to, oczywiście, nie dotyczy nauki czy jakichś strategicznych decyzji, ale na co dzień lepiej zapomnieć o pytaniach "Dlaczego coś się stało?" ...<br /></i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Mimo wrażenia lekkości stwarzanego przez bohaterkę książka Kateryny Babkiny pozostała we mnie i, jak to się ostatnio często mówi, nadal we mnie pracuje, nadal coś mi robi.</span> <br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-41942091858363975492023-11-28T17:19:00.001+01:002023-11-28T17:19:31.935+01:00Milan Kundera "Nieznośna lekkość bytu"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Nieznośna lekkość bytu" Milana Kundery (W.A.B. 2014; przełożyła</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaytE3Nqkvh4Zf3pxF8GUCHFoYOQeEOjXLDGaTxB6aEFje4kSRX8HluXZVqn6gqQQ3uoZdQHAN80xiFNiX-TWkWFwNByYcKrbje6qm4BddcAAiZIIQ483seCK2rGlbuhi9ryOOYRqW2of4t6HN96pYZ0kJDBnppCygejFxRkl47tR-5H2BYKuKa6jEUiQw/s500/1085509-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaytE3Nqkvh4Zf3pxF8GUCHFoYOQeEOjXLDGaTxB6aEFje4kSRX8HluXZVqn6gqQQ3uoZdQHAN80xiFNiX-TWkWFwNByYcKrbje6qm4BddcAAiZIIQ483seCK2rGlbuhi9ryOOYRqW2of4t6HN96pYZ0kJDBnppCygejFxRkl47tR-5H2BYKuKa6jEUiQw/s320/1085509-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">Agnieszka Holland) to jego trzecia powieść, którą przeczytałam w ramach nadrabiania karygodnych zaległości. Z tymi karygodnymi to celowa przesada, bo już dawno zrozumiałam, że nie da się poznać ani całej klasyki, a Kundera takim klasykiem już jest, ani wszystkich nowości wartych lektury. Przestałam uważać, że coś powinnam albo muszę. Czytam, co chcę i co mnie interesuje. Nie ukrywam, że po twórczość Milana Kundery postanowiłam sięgnąć, kiedy po jego śmierci wysłuchałam dwóch ciekawych rozmów jej poświęconych. Nie zamierzam jednak czytać wszystkiego. Podążam za rekomendacjami i gustem Aleksandra Kaczorowskiego, znakomitego znawcy czeskiej literatury i kultury. Czegoś trzeba się trzymać. "Nieznośna lekkość bytu" to wyjątek na mojej liście książek czeskiego pisarza, którą sobie sporządziłam po wysłuchaniu wspomnianych rozmów. Dlaczego? Bo jako jedyną czytałam ją już kiedyś. Jest więc to moje ponowne z nią spotkanie, z pierwszego niewiele zostało - zarys fabuły i sylwetek trojga głównych bohaterów, świadomość, że mi się podobała.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kundera wraca tu do swoich ulubionych tematów, którymi są splot indywidualnego losu z Historią, niszczenie jednostki przez reżim komunistyczny, rola przypadku, nad którą w sposób szczególny zastanawia się w tej powieści. Wraca też do swojej ulubionej formy - mamy kilkoro bohaterów, tym samym zdarzeniom przyglądamy się z różnych perspektyw. Za to znacznie więcej jest w "Nieznośnej lekkości bytu" fragmentów eseistycznych czy nawet rozważań filozoficznych. Przyznaję, pewnie nie po raz pierwszy, że filozofia to moja nieodwzajemniona miłość. No może miłość to zbyt duże słowo, w każdym razie bardzo bym chciała jakoś ją liznąć, ale zawsze okazuje się, że to nie na moją to głowę. Wszelkie próby kończą się fiaskiem. Dlatego i tu niektóre fragmenty, szczególnie te z przedostatniego rozdziału, a właśnie tam jest ich najwięcej, nieco mnie nużyły, bo podążanie za myślą pisarza nie do końca było łatwe. Ale też bez przesady, da się przez nie przejść i naprawdę warto czytać do końca.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Historia chirurga Tomasza, jego żony Teresy, kochanki Sabiny i kilku jeszcze drugoplanowych, chociaż też istotnych, postaci, myślę tu szczególnie o Franzu, który przez jakiś czas związany był z drugą z tych kobiet, wpisana została w opozycję ciężaru i owej tytułowej lekkości bytu, którą wywiódł Kundera od idei wiecznego powrotu Nietzschego i od Parmenidesa. Przymiotnik nieznośna jest już wkładem samego pisarza. Czy ktoś jeszcze nie zajmował się tą antynomią, pojęcia nie mam, trudno zakładać, żeby nie. W skrócie, gdyby przyjąć, że wszystko powraca, nasze życie, każdy nasz czyn byłby obciążony ciężarem odpowiedzialności. Ponieważ nie wraca pojawia się ta lekkość. Z drugiej strony dopiero ciężar sprawia, że nasze życie staje się prawdziwsze, bardziej realne, bardziej je odczuwamy, lekkość oznacza ulotność, odebranie wagi. Co w takim razie lepsze? Ciężar czy lekkość? Nietzsche wybiera ciężar, a Parmenides lekkość. Referuję za Kunderą, jeśli coś przekręciłam, czegoś nie zrozumiałam, z góry przepraszam. W to wszystko wplata też autor rolę przypadku. Teresa pojawiła się w życiu Tomasza w wyniku splotu okoliczności - musiał nastąpić szereg przypadków, aby się spotkali, z tak różnych światów byli. On, wykształcony chirurg z Pragi, który świadomie porzucił żonę i syna, aby skakać od kochanki do kochanki i oddać się pracy. Cóż, w prawdziwym życiu nazwalibyśmy go pewnie seksoholikiem, ale pisarz nadaje jego niepohamowanej skłonności do kobiet głębsze znaczenie. Ona, kelnerka z prowincji, bez wykształcenia, doświadczona przez dom rodzinny, zakompleksiona, ale, jak się później okaże, zdolna i wrażliwa. Nie jest odpowiednikiem Łucji z <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2023/08/milan-kundera-zart.html" target="_blank">"Żartu"</a>. Czy wybierając ją, wybrał ciężar? Czy ją skrzywdził, bo zdradzał, chociaż tylko fizycznie? W tych skokach w bok nie było przecież żadnych uczuć, kochał ją. Ale ona odczuwała je boleśnie. A może to ona skrzywdziła jego, kiedy wróciła z Genewy do Pragi, gdzie wyemigrowali </span><span style="font-size: large;">po upadku praskiej wiosny, a on po jakimś czasie wyjechał za nią? Gdyby został, nadal byłby chirurgiem, a chirurgia była dla niego wszystkim, czymś, co wybrał świadomie, w czym się spełniał. W Pradze po jakimś czasie skończył, myjąc szyby. Ale to było przecież wynikiem jego przypadkowego chwilowego zaangażowania się w politykę. Gdyby stał z boku, może nie musiałby odchodzić ze szpitala. Nad tym wszystkim zastanawia się narrator, obserwując swoich bohaterów z dystansu, przyglądając się im niczym eksponatom, egzemplifikacjom ludzkich postaw.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bo powieść Kundery bardzo mocno wpisana została w politykę, w zdarzenia praskiej wiosny z roku 1968, a szczególnie ich konsekwencje dla czeskiej inteligencji, zwłaszcza dla tych, którzy nie potrafili stać z boku, jakoś dali świadectwo swojej niezgodzie na stłumienie chwilowej wolności zakończonej radziecką okupacją. Ich los był taki jak Tomasza. Tomasza, który wcześniej zawsze wybierał to, co lekkie, dopiero Teresa i Historia wprowadziły w jego życie ciężar. Zdegradowani, wyrzucani z uczelni, gazet, zmuszeni pracować fizycznie. Albo jeszcze gorzej zamykani w więzieniach. Pisząc o tym, autor zastanawia się nad sensem masowych protestów, owych Wielkich Marszów, jak je nazywa, organizowanych przez intelektualistów i aktywistów z Zachodu w obronie tłamszonej wolności. To polityczny teatr zamiast prawdziwego czynu. Czy mają sens, skoro najczęściej nie przynoszą rezultatów? Zwłaszcza już, natychmiast. Czy są tylko sposobem na poprawę samopoczucia protestujących, którzy nie chcą się czuć bezradni i mają złudne wrażenie, że coś robią? A dla osób sławnych, Kundera nie używa jeszcze słowa celebryci, są sposobem lansowania się, czy może zwracania uwagi na protest w słusznej sprawie? Pisarz pozostaje raczej pesymistą, przynajmniej ja tak odczytuję jego stanowisko. Lepiej jednak, gdy nie ma innej drogi, wybrać teatr, skoro nie można wybrać czynu. Z drugiej strony, przecież wiadomo, że kropla drąży skałę. Gdyby pesymizm Kundery zawsze się sprawdzał, nadal w tej części Europy panowałaby komuna i wszystko, co z nią związane.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Nieznośna lekkość bytu", chociaż chyba najbardziej wymagająca spośród tych pozycji Kundery, które do tej pory przeczytałam (wspomniany "Żart" i <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2023/09/milan-kundera-walc-pozegnalny.html" target="_blank">"Walc pożegnalny"</a>), daje najwięcej pola do rozważań. Wiele tu symbolicznych snów, które dręczą bohaterów, zwłaszcza Teresę, powracających scen. Są związki z muzyką, beethovenowskie <i>ess mussein</i>, czyli tak musi być, które dręczy Tomasza. Ale jest też kawał życia. Zwłaszcza Teresa wydaje mi się najciekawiej sportretowaną bohaterką. Godna by była osobnych rozważań, można w jej postaci odnaleźć wiele tego, co dręczy kobiety także dzisiaj. Zwłaszcza relacja z matką, która położyła się cieniem na jej osobowości, ukształtowała ją, stała się przyczyną wielu kompleksów, lęków, ale i buntu. Uczyniła ją kruchą i silną zarazem. Są też w tej powieści momenty wzruszające. Szczególnie silny związek Teresy z psem, który się do niej przyplątał, a którego nazwała Karenin. W ogóle końcówka powieści chyba najbardziej mnie poruszyła i wynagrodziła trudy czytania partii eseistycznych i filozoficznych. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Po raz kolejny przekonałam się, że warto po Kunderę sięgnąć. W planach mam jeszcze dwie jego powieści z czasów czeskich, może najważniejsze eseje. A teraz obraz praskiej wiosny najlepiej byłoby skonfrontować z powieścią "Cud", poświęconą też praskiej wiośnie, mojego ulubionego czeskiego pisarza, Josefa </span><span><span style="font-size: large;">Škvoreckiego</span></span><span style="font-size: large;">. Kiedyś to nastąpi. Kiedy? Nie wiem. <br /></span></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-83582100425248701242023-11-21T20:01:00.000+01:002023-11-21T20:01:32.616+01:00Tove Ditlevsen "Moja żona nie tańczy. Opowiadania wybrane"<div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Moja żona nie tańczy. Opowiadania wybrane" Tove Ditlevsen<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-DfEypftCK6DuuMiCMEk3z4ubpyEsbMY4WZqG_yzMMGkQYGgSBeaCLsZQqAmO78TRakRDnvd3d9i3fW3kIcsyf64PieH2qx1bZMjRD5VtAyFi85bDc5hCDeHEZzbKgZV9RoTzwh-4YAWe7izlJIfGEg-FWikgHHEP_7JUS92U4K4LefG9A4E9JdSQ9Oyo/s500/1002605-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-DfEypftCK6DuuMiCMEk3z4ubpyEsbMY4WZqG_yzMMGkQYGgSBeaCLsZQqAmO78TRakRDnvd3d9i3fW3kIcsyf64PieH2qx1bZMjRD5VtAyFi85bDc5hCDeHEZzbKgZV9RoTzwh-4YAWe7izlJIfGEg-FWikgHHEP_7JUS92U4K4LefG9A4E9JdSQ9Oyo/s320/1002605-352x500.jpg" width="225" /></a></div>(Czarne 2022; przełożyła Iwona Zimnicka) to czwarta, tak, tak, czwarta, </span><span style="font-size: large;"> wydana w Polsce książka tej duńskiej pisarki, o której w bańce czytających zrobiło się głośno dopiero za sprawą Czarnego. Pierwsze w roku 2007 wyszły "Twarze" i nawet ja zapomniałam, że wygrzebałam tę informację, pisząc o jej poprzednich książkach. Właśnie sprawdziłam - bez problemu można ją dostać w bibliotece, więc pójdę za ciosem. Druga to </span><span style="font-size: large;"><a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2021/11/tove-ditlevsen-ulica-dziecinstwa.html" target="_blank">"Ulica dzieciństwa"</a></span><span style="font-size: large;">, wydana przez Marpress w roku 2021, też przeszła bez echa, dopiero trzecia, </span><span style="font-size: large;"><a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2021/11/tove-ditlevsen-trylogia-kopenhaska.html" target="_blank">"Trylogia kopenhaska"</a>, która ukazała się nakładem Czarnego rok później, narobiła szumu, zapewne dzięki sile przebicia wydawnictwa. Bo zapewniam, że "Ulicę dzieciństwa" miłośnicy Tove Ditlevsen też powinni przeczytać. Cóż, lepiej późno niż wcale albo do trzech razy sztuka - bardzo dobrze się stało, że dzięki Czarnemu zrobiło się o tej duńskiej pisarce, która zmarła w roku 1976, tak głośno.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Moja żona nie tańczy" to, jak zaznaczono w podtytule, zbiór opowiadań. Pochodzą z kilku okresów twórczości pisarki. Z opowiadaniami mam zawsze kłopot, a już szczególnie tak krótkimi jak te. Przyznaję, nie jest to moja ulubiona forma, zdecydowanie wolę dłuższe i jeszcze jakiś czas temu niemal w ogóle opowiadań nie czytałam. Teraz to się zmieniło, chociaż coś, czyli najczęściej tematyka, musi mnie do nich przyciągnąć, abym sięgnęła po ich zbiór. Bo jak je czytać, zwłaszcza jeśli są takie króciutkie jak te, które pisała Tove Ditlevsen? Robić po każdym przerwę? Przejść od razu do kolejnego? A to kolejne to przecież nowe bohaterki i nowi bohaterowie, inny świat, inne problemy. Chociaż w wypadku tego zbioru jest jeden wspólny dominujący problem, o czym za chwilę. Właściwie przecież każde z nich mogłoby być zaczątkiem dłuższego opowiadania albo powieści. Tyle tu ludzkich historii! Cóż, nieprzypadkowo wybrałam tę książkę </span><span style="font-size: large;">właśnie teraz</span><span style="font-size: large;">, chociaż w moim czytniku leżała od dłuższego czasu - wiedziałam, że w najbliższym okresie będę musiała wykradać chwile poświęcone lekturze, więc takie króciutkie opowiadania były znakomite. Czytałam po jednym, dwa, czasem więcej. Może zresztą dobrze się złożyło, bo są bardzo przygnębiające i pochłaniane w większych dawkach mogłyby nieźle zdołować, a ja nie potrafię czytać dwóch książek jednocześnie, żeby zrobić sobie odskocznię. Zawsze kończy się to odłożeniem jednej i z nieznanych mi przyczyn potem bardzo trudno mi do niej wrócić.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale do rzeczy. Co łączy opowiadania Tove Ditlevsen? Wszystkie mówią o samotności, często też poczuciu pustki, wynikającej z braku porozumienia między bohaterkami i bohaterami. Tych pierwszych jest zresztą więcej. Stop! Może nie tyle więcej, ile są najczęściej na pierwszym planie. Bo wcale nierzadko jest tak, że sytuację oglądamy z punktu widzenia dwojga, jej i jego. W kilku jest to dziecko i rodzice. Te są szczególnie przejmujące. Bo bohaterki i bohaterowie Tove Ditlevsen milczą. Oczywiście nie w sposób dosłowny. Komunikują się ze sobą, ale są to rozmowy o sprawach codziennych. Milczą o tym, co czują, o co mają pretensje, o swoich pragnieniach i o tym, co ich boli, denerwuje. Egzystują w swoim zamkniętym świecie. Jakby każde z nich otoczone było niewidzialną bańką. Żyją razem, ale obok siebie, mijają się. To milczenie czyni ich życie trudnym, czasem nie do zniesienia, wręcz beznadziejnym, bo dopóki nie zaczną z sobą rozmawiać, dopóty tkwić będą w marazmie, emocjonalnej drętwocie, a rozmawiać nikt ich nie nauczył. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Potem wyminęła męża i weszła do niewielkiego salonu, z powrotem do tego, co przewidywalne, znośne, raz na zawsze ustalone.</i> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>W oczach bez wyrazu mieli wypisane małżeństwo i pracę biurową.</i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bohaterki i bohaterowie rzadko przeżywają wielkie tragedie, niewiele tu fizycznej przemocy, za to mnóstwo psychicznej, zupełnie nieuświadamianej. Najczęściej dzielą ich oczekiwania, pragnienia. Skąd to milczenie? W dużej mierze ma korzenie w patriarchacie. Kobiety, mężczyźni i dzieci to tutaj osobne światy. Co z tego, że są razem - w sferze relacji niewiele z tego wynika. Mężczyźni zajęci swoimi sprawami, nie dostrzegają potrzeb swoich żon, kochanek, rzadziej partnerek. Zresztą, gdyby nawet dostrzegali, to i tak pewnie by się z nimi nie liczyli. Pracują, przynoszą do domu pieniądze, potem odpoczywają, usypiając nad gazetą, jeśli mają problemy, topią je w alkoholu, wyładowują wybuchami agresji. A kobiet nikt nie nauczył, aby mówić, czego chcą, co je boli. Wchodzą w przypisane im od dzieciństwa role żony, matki, a potem babci. Tak dzieje się z bohaterką opowiadania "Młoda kobieta zostaje babcią".<br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Słuchaj, mamo, teraz kiedy zostaniesz babcią, naprawdę musisz skończyć z byciem młodą dziewczyną. </i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i> </i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Takie słowa słyszy od swojej córki, która oczekuje dziecka. Podobnie myśli jej mąż, przyszły dziadek. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Masz w sobie niesamowitą witalność. (...) Kobiety w twoim wieku zaczynają żyć jednak trochę spokojniej.</i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i> </i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Podobnie widzi ją fryzjerka, do której zawsze chodzi. A ona odczuwa zamęt, raz chce być taka jak dotąd, raz wydaje jej się, że powinna dopasować się do tych oczekiwań. Zawsze od niej czegoś chcieli. Najpierw, żeby wyszła za mąż, potem, żeby była młoda, wręcz wciskali ją w młodość tak, jak teraz wciskają ją w babciowość. A ona nie wie, kim chciałaby być naprawdę. Umie być żoną, matką, kiedyś umiała być wnuczką, teraz sama będzie musiała nauczyć się być babcią, co ją przeraża, ale nie potrafi o tym powiedzieć. Czy się dostosuje? Nie ma tu zbuntowanych bohaterek.<br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kobiety nie chcą być bez mężczyzny, bo będą postrzegane jako te gorsze. Tak je wychowano. Często małżeństwo jest ucieczką od ciężkiej, nisko płatnej pracy. Potem dopasowują się do tego, czego oczekują od nich ich partnerzy i są nieszczęśliwe. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>(...) wieczorem weszły w małżeństwo tanecznym krokiem, a rano obudziły się z widokiem na ciągłe zmywanie i samotność w świecie istniejącym dzięki mężczyznom, lecz w którym one są zbędne.</i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i> </i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Dlatego porzucenie jednego mężczyzny dla drugiego najczęściej niewiele w ich sytuacji zmienia. Za wszelką cenę starają się spełniać nowe oczekiwania. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Jego ciągła obecność wywróciła jej życie do góry nogami, bo w kobiecie głęboko zakorzenione jest przekonanie, że mąż ma wychodzić rano i wracać wieczorem.. Nie wiedziała, jak ma się zachowywać przy mężczyźnie, który całe dnie spędza w domu. Stał się dla niej obcy. Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, poza tym musiała trzymać dzieci z dala od niego, ponieważ go irytowały. </i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i> </i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Wiedzą, że coś je uwiera, ale albo nie potrafią powiedzieć co, albo nie umieją się zbuntować. Boją się samotności. Zresztą mężczyźni też wchodzą w przypisywane im role, o czym już wspominałam. Jeśli nie potrafią im sprostać, rodzi się strach. Tak jest z bohaterem opowiadania "Lęk". Ale może jeszcze gorsza jest sytuacja dzieci. Dzieci, które ze względu na sytuację materialną albo pojawienie się młodszego rodzeństwa, musiały przejąć obowiązki dorosłych albo nawet wejść w ich rolę i troszczyć się o ich dobro. Innym bezpieczny świat zrujnowało rozstanie rodziców. Są bezradne, nic nie mogą zrobić. Pragnienie bliskości, ciepła, okazanego uczucia aż się z nich wylewa, ale boją się o tym mówić. Milczą i cierpią, udając, że wszystko jest w porządku. Trudno się zatem dziwić, że jako dorośli zachowują się podobnie. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Chyba największe wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie "Dobry interes". O kobiecie porzuconej przez męża, która musi sprzedać dom, aby utrzymać siebie i troje dzieci. Czuje się bezradna, zmęczona, nie zna się na interesach, co bezwzględnie wykorzystują agent nieruchomości i jego klient. W to wszystko wpleciona jest jeszcze jedna kobieta, żona kupującego, która wkrótce sama zostanie matką. Z jednej strony współczuje tej obcej kobiecie. Z drugiej nie potrafi sprzeciwić się mężczyznom, chociaż wie, że wykorzystują podbramkową sytuację porzuconej żony. Z trzeciej cieszy się, bo dom jej się podoba. Jak to jest znakomicie rozegrane, jak subtelnie napisane!<br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Opowiadania Tove Ditlevsen są gęste, o każdym można by rozmawiać z osobna, analizować postawy bohaterek i bohaterów. Mimo tak małej objętości wchodzimy głęboko w ich osobowość, w ich wewnętrzny świat. Wiele dzieje się pomiędzy słowami. To naprawdę mistrzostwo. Najlepszym probierzem tego, jakie zrobiły na mnie wrażenie, jest łatwość, z jaką mi się o nich pisało, chociaż nie od razu po zamknięciu książki miałam czas, aby podzielić się tu moimi refleksjami. Pisząc, zupełnie nie musiałam zerkać do notatek, które robiłam, słowa same płynęły spod palców. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Mottem opowiadań Tove Ditlevsen mógłby być cytat z jednego z nich: <i>Może wiele nieszczęść wynika stąd, że ludzie nie są zbyt zainteresowani tym, co się dzieje w kimś najbliższym.</i> A zaczynając robić notatki po lekturze kilku pierwszych, napisałam: o życiu, co stale stawia nowe wymagania i nie daje spokoju.<i><br /></i></span></div>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-9758337976552731292023-11-14T20:19:00.002+01:002023-11-14T20:19:24.312+01:00Bernardine Evaristo "Mr Loverman"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">A było tak. Nie zamierzałam sięgać po drugą wydaną w Polsce </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi31ssgfJEUiv1ikcO86987ytyDv7CrwIVnbvwKZ4WJpcQyDId2tvzbkvfGSOs9rXWclMQoUbEPGv_BBBj3zIe5KL9liMse0Rwrqrxvt2Jkf3DDyURSbry2uszXhJo-WKjb2ZufGDchygkAhrNKyFsrX8i7EbDRufF_Ve18wF2vI7cXiNJvc46CJHKnUE7E/s500/1090902-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi31ssgfJEUiv1ikcO86987ytyDv7CrwIVnbvwKZ4WJpcQyDId2tvzbkvfGSOs9rXWclMQoUbEPGv_BBBj3zIe5KL9liMse0Rwrqrxvt2Jkf3DDyURSbry2uszXhJo-WKjb2ZufGDchygkAhrNKyFsrX8i7EbDRufF_Ve18wF2vI7cXiNJvc46CJHKnUE7E/s320/1090902-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">powieść Bernardine Evaristo "Mr Loverman" (Wydawnictwo Poznańskie 2023; przełożyła Aga Zano), może nigdy, a na pewno nie w najbliższym czasie. Jej pierwsza książka, która ukazała się w Polsce, <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2021/11/bernardine-evaristo-dziewczyna-kobieta.html" target="_blank">"Dziewczyna, kobieta, inna"</a>, a wokół której było bardzo, bardzo dużo szumu, achów, ochów i zachwytów, mnie aż tak bardzo nie porwała. Nie żeby mi się nie podobała, no ale żeby aż takie halo robić? (Przed chwilą odświeżyłam swoje wrażenia, czytając moją notkę, i odkryłam, że jakoś bardzo krytyczna nie byłam, chociaż kilka zastrzeżeń miałam. A jednak, jak widać, z czasem lektura zblakła.) Dlatego wobec morza innych ważnych, a przynajmniej na takie się zapowiadających, książek postanowiłam odpuścić. Nawet nie zainteresowałam się, jaki jest temat "Mr Lovermana". Tymczasem na pewnym spotkaniu nie tylko mnie do niej przekonano i zapewniono, że warto, ale nawet nieoczekiwanie dostałam ją w prezencie. Wobec takiego obrotu spraw zrejterowałam i niemal natychmiast pogrążyłam się w lekturze. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">A zanętą stała się <i>karaibskość </i>powieści. Tym razem Bernardine Evaristo, która ma korzenie angielsko-nigeryjskie, opowiada o środowisku migrantów z Karaibów, którzy w latach sześćdziesiątych osiedlili się w Londynie. Jej bohaterki i bohaterowie pochodzą z Antigui, a wyjazd do Anglii był dla nich czymś oczywistym. I nie tyle chodziło o lepszy byt materialny, bo nie wiodło im się jakoś źle, przynajmniej nie wszystkim, ale o perspektywy, których na małej rodzinnej wyspie dla siebie nie widzieli. To trochę tak jak migruje się z prowincji do metropolii, bo nudno, bo brak widoków na lepszą pracę. Dziś mogliby szukać swojej szansy w turystyce i ci, którzy wrócili, znaleźli ją dzięki finansowym zasobom. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Tym razem nie problem rasy i koloru skóry oraz sytuacja czarnych kobiet jest tematem powieści, chociaż też się przecież pojawia. Głównemu bohaterowi, zarazem jednemu z dwojga narratorów, Barremu, powiodło się finansowo, nawet bardzo, dzięki inwestycjom w nieruchomości i nie rozpamiętuje jakoś specjalnie upokorzeń czy krzywd, których pewnie trochę zaznał. Jest człowiekiem inteligentnym, oczytanym, zakochanym w Szekspirze, wprawdzie nie ma formalnego wykształcenia, ale nie jest to wynik braku białego przywileju, bo studia skończyć mógł. Zrobiła to jego żona, Carmel, druga narratorka powieści. Wprawdzie jako dorosła osoba, ale jednak. Miała potem całkiem przyzwoitą pracę w wydziale mieszkalnictwa w swojej dzielnicy, co z dumą lubi podkreślać. Studia skończyły ich dwie córki, a zdolny wnuk dostał się na Harvard. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">O czym w takim razie jest powieść Bernardine Evaristo? W szerszej perspektywie o tym, jak życie w zakłamaniu niszczy nie tylko tego, kto buduje je na fałszu, ale także jego bliskich. I o tym, że zawsze jeszcze można wszystko naprawić, zacząć żyć pełną piersią. To ostatnie brzmi jak z taniego poradnika, no i nie ma co ukrywać, że trochę takie ulukrowane jest. Bo wprawdzie "Mr Loverman" mówi o naprawdę poważnych problemach, które rujnują ludziom życia, a przynajmniej bardzo je wikłają, ale </span><span style="font-size: large;">jednak </span><span style="font-size: large;">w sposób dość pogodny. Czy to zasługa takiej a nie innej konstrukcji głównych bohaterów? Pewnego siebie, a pewność być może dają mu pieniądze, jakich dorobił się dzięki zmysłowi do biznesu i pracy, pogodnego gaduły Barrego, który sam o sobie z dumą mówi, że jest grzesznikiem i pijakiem, no i wcale się tego nie wstydzi? Z przyjemnością podążałam za jego gawędą, a źródłem tej przyjemności było przede wszystkim to, jak opowiadał. Z kolei Carmel, ta bardziej poszkodowana, nad którą powinnam się pochylić, żałować jej, współczuć, bo nie z własnej winy znalazła się w opresji, nie budziła mojej wielkiej sympatii, bo została przedstawiona jako bigotka. A przecież to ona przeżywa prawdziwy dramat i kiedy wreszcie dociera do niej, że zmarnowała pięćdziesiąt lat swojego życia, pięćdziesiąt!, i nawet fakt posiadania dwóch córek nie jest w stanie jej tego wynagrodzić, to świadomość wagi tych słów sprawia, że na chwilę staje się to bardzo, bardzo mocne. Nawet jako narratorka pozostaje w cieniu Barrego - to on opowiada więcej, to jego rozdziały opatrzone są zawsze słowem <i>sztuka</i>, czyniąc go artystą stąpania po kruchym lodzie, ślizgania się pomiędzy przeszkodami i po powierzchni życia tak, żeby to jemu było wygodniej. Tymczasem jej narracja to <i>pieśń</i>, najczęściej smutna i zawodząca. Od pieśni słodyczy, jaką odczuwa naiwna młoda dziewczyna zakochana w swoim świeżo poślubionym mężu, przez pieśń rozpaczy, modlitwy, pożądania, aż do pieśni siły. Ja jednak najbardziej zapamiętałam jej lamentacyjny ton, marudzenie i drażniącą mnie fanatyczną religijność. I chociaż oboje są ofiarami patriarchatu, tak, tak, on też, to jednak Barry zawsze górą. Czytając książkę, to jemu współczułam, a teraz myślę, że to ona została bardziej skrzywdzona.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Czas zdradzić, o czym jest ta powieść w węższej perspektywie, czyli na jakim kłamstwie zbudował swoje życie Barry. I od razu dodaję, to nie spojler, bo dowiadujemy się tego z pierwszego rozdziału, a i okładka nie pozostawia wątpliwości. Otóż główny bohater tej powieści jest gejem i od lat nastoletnich pozostaje w ściśle ukrywanym przed wszystkimi związku z Morrisem, który trochę wcześniej opuścił Antiguę. Stop, to znowu, podobnie jak w chilijskiej powieści <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2023/10/pedro-lemebel-drze-o-ciebie-matadorze.html" target="_blank">Pedro Lemebela "Drżę o ciebie matadorze"</a>, jest nieco bardziej skomplikowane. On nigdy tak o sobie nie myślał. W czasach młodości jego i Morrisa, w Antigui, ale także w Londynie, a szczególnie w dzielnicy, w której zamieszkali, słowa gej nikt nie używał. Nawet kiedy jako dojrzały mężczyzna zaczyna poważnie mierzyć się z komplikacjami, jakie niesie ukrywanie prawdziwej tożsamości, wzdraga się przed słowem homoseksualista, a co dopiero gej. Tego wyrazu nie ma w jego języku.</span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">- Barry, jesteś homoseksualistą. - Morris patrzy na mnie i jeszcze bardziej się krzywi. - Ustaliśmy to już bardzo dawno temu.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">- Morris, mój drogi, żaden ze mnie homoseksualista. Ja jestem ... Barryseksualistą! </span></i></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Nie dam się nikomu upchnąć w żadną szufladę i zalepić etykietą. Jeszcze czego.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">I nie jest to dowód dzisiejszego queerowego podejścia do problemu, wielu gejów i wiele lesbijek nie lubi się etykietować, o czym pisze na przykład Renata Lis w swojej książce "Moja ukochana i ja" (Niestety nie napisałam o niej, bo skończyłam tuż przed urlopem, a po miesiącu było mi już trudno do niej wrócić.), ale strachu, a nawet jakiejś skrywanej homofobii, która też czasem w tym środowisku występuje. Jest więc to powieść o opresji, jaką nakładały społeczeństwa, rodziny, środowiska na osoby nieheteronormatywne. Opresja Barrego i Morrisa była jeszcze silniejsza, bo wywodzili się z Karaibów i w Londynie obracali się też głównie w takim środowisku. Dlatego zastygli ze swoją homoseksualnością w czasach swojej młodości i kiedy w końcu wychodzą z szafy, przecierają oczy ze zdumienia, tak inaczej wygląda dziś świat takich jak oni. Dziwią się wszystkiemu jak dzieci. Ale nawet w roku 2010, w którym toczy się zasadnicza część zdarzeń, nie jest łatwo. Uprzedzenia, homofobia mają się dobrze także w środowisku białych, bogatych Anglików, czego dowodem jest pewna bardzo ważna scena, która wywołuje lawinę konsekwencji. I może najważniejsze - jest to także powieść o </span><span style="font-size: large;">gejach </span><span style="font-size: large;">starszych, żeby nie powiedzieć starych, bo po siedemdziesiątce, o których mało się mówi, bo, tak jak Barry i Morris, urodzili się w czasach, kiedy wyjście z szafy było niemal niemożliwe. Tacy jak oni dla kamuflażu żenili się, mieli dzieci i unieszczęśliwiali swoje żony. Odbijało się to też na dzieciach, rodziło dramaty. O tym wszystkim jest ta powieść, chociaż opowiedziana w tonie raczej lekkim, dzięki językowi Barrego nawet humorystycznym, ironicznym. Czy to zarzut? Może trochę. bo, jak pisałam, ofiarą takiego zabiegu pada odbiór Carmel. Ale nie wykluczam, że to tylko moje wrażenia.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">I na koniec, bo bardzo się rozpisałam, muszę wspomnieć o języku. W tym Bernardine Evaristo, no i jej tłumaczka, Aga Zano, są mistrzyniami. Tym razem chodzi o oddanie nie tylko różnej maści angielszczyzny, ale w dodatku angielszczyzny zabarwionej naleciałościami patois, którym porozumiewają się mieszkańcy Antiguy. Inaczej mówi Barry, inaczej Carmel, inaczej ich córki i wnuk. Nie tylko z powodu tego, gdzie się wychowali i do jakich szkół chodzili, ale też dlatego, że każde z nich ma inną osobowość i obraca się w innym środowisku. Całe bogactwo języka, łamańce, kolory. Wielka przyjemność czytania. Aga Zano w posłowiu opowiada o trudnościach, jakie napotkała, i o strategii, którą wybrała. Nie byłabym sobą, gdybym nie zacytowała, tak na zanętę.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Córcia wyciąga z torebki pudełeczko sushi - jedzeniopodobna bzdurka, popularna wśród anorektyczek. Zrywa folię czarnymi szponami i wkłada sobie do ust jeden z tych ponoć zdatnych do spożycia klocków. Wychylam się z fotela, by rzucić okiem na ten jej "obiad": cztery skrawki surowego łososia na wałeczkach ryżu wielkości kciuka, parę listków sałaty i ze dwadzieścia strączków z ogonkami, przypominających trochę ludzkie embriony, kołtun ze startej marchewki, szczypta ziarna dla ptaków, kilka plasterków marynowanego imbiru i jakieś oślizgłe liściaste zjawisko, któremu należało pozwolić pozostać w morzu.</i> </span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-67580805286657539602023-11-07T19:59:00.002+01:002023-11-07T19:59:20.807+01:00Monika Śliwińska "Panny z "Wesela". Siostry Mikołajczykówny i ich świat"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Każda książka ma swój czas. Kolejny tytuł Moniki Śliwińskiej</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLzI1DUiF03BLLUBI6i67mG74daLllRWLhDB6ThV4U7s97iSN_TyKVoLkA9kHTsn-dCefTNPpqfKDbJkZNOA1zEd3YpcK90SGFBAX4ra-oxIwmqYnlJ7PZp3rdKyMvAZjeFDXc63qe64TUJ9DGiqyh8g3sqSI5Tg-O0U2uhaJxhutC7k-U0v1kl2xVaiGs/s500/843878-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLzI1DUiF03BLLUBI6i67mG74daLllRWLhDB6ThV4U7s97iSN_TyKVoLkA9kHTsn-dCefTNPpqfKDbJkZNOA1zEd3YpcK90SGFBAX4ra-oxIwmqYnlJ7PZp3rdKyMvAZjeFDXc63qe64TUJ9DGiqyh8g3sqSI5Tg-O0U2uhaJxhutC7k-U0v1kl2xVaiGs/s320/843878-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">"Panny z "Wesela". Siostry Mikołajczykówny i ich świat" (Wydawnictwo Literackie 2020) przeleżał w moim ukochanym czytniku trochę, aż wreszcie teraz okazał się znakomitym uzupełnieniem wystawy malarstwa Włodzimierza Tetmajera, którą niedawno obejrzałam. Wcześniej porwały mnie jej dwie inne książki - <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2021/04/monika-sliwinska-muzy-modej-polski.html" target="_blank">"Muzy Młodej Polski. Życie i świat Marii, Zofii i Elizy Pareńskich"</a> oraz <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2021/06/monika-sliwinska-wyspianski-dopoki.html" target="_blank">"Wyspiański. Dopóki starczy życia"</a>. Z niecierpliwością czekam na biografię Boya, oczywiście tej samej autorki, która powstaje. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Monika Śliwińska kręci się wokół podobnych tematów, wyraźnie interesuje ją Młoda Polska, a co za tym idzie - Kraków, jej książki uzupełniają się wzajemnie, tworząc coraz szersze uniwersum. We wszystkich trzech pozycjach pojawia się wiele tych samych postaci, co oczywiste, nie może być przecież inaczej. Ja jednak nie narzekam, bo pamięć jest tak zawodna, że przeczytanie po raz kolejny tych samych informacji, raz w wersji rozszerzonej, raz okrojonej, zawsze pod trochę innym kątem, powoduje, że coś się tam w głowie uleży. Jej opowieści mają to do siebie, że wpadam w nie całkowicie. Działają na mnie na wielu polach - wywołują emocje, pobudzają wyobraźnię, dostarczają solidnej dawki wiedzy, czasem pozwalają spojrzeć na pewne sprawy znane ze szkolnych czasów w nowy sposób, a często odsłaniają zupełnie nieznane światy. Tak było szczególnie w przypadku biografii sióstr Pareńskich i teraz Mikołajczykówien.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Zacznę od wyjaśnienia istotnej kwestii. Otóż książka Moniki Śliwińskiej, o której piszę dzisiaj, to jednak bardziej sygnalizowany w tytule <i>ich świat</i> niż biografia sióstr upamiętnionych na zawsze przez Stanisława Wyspiańskiego w "Weselu". To nie znaczy, że ich tam nie ma, oczywiście są, ale znacznie więcej miejsca poświęca autorka obyczajom bronowickich włościan, Krakowowi, a przede wszystkim sławnym mężom dwóch sióstr, Włodzimierzowi Tetmajerowi, który ożenił się z najstarszą Anną, i Lucjanowi Rydlowi, który zakochał się w tej najmłodszej. Co ciekawe najmniej informacji znajdziemy w książce o średniej, Marii, w której, jak głosi legenda, zakochał się malarz Ludwik de Laveaux. Podobno byli nawet zaręczeni, ale jego przedwczesna śmierć pokrzyżowała ich plany. Monika Śliwińska wątpi w prawdziwość ich zaręczyn, udowadniając swoją hipotezę na podstawie różnych źródeł. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Warto zadać sobie pytanie, dlaczego w "Pannach z "Wesela"" jest mniej biografii, a więcej ich świata. Podejrzewam, że w tym wypadku sprawdziło się przysłowie, tak krawiec kraje, jak materii staje. Siostry Mikołajczykówny, inaczej niż sportretowane przez autorkę wcześniej siostry Pareńskie, były chłopkami z Bronowic i najprawdopodobniej jest na ich temat znacznie mniej materiałów. Nie pochodziły ze znanej zamożnej krakowskiej rodziny związanej ze światem naukowym i artystycznym, wychowały się w Bronowicach w chałupie Jacentego Mikołajczyka. Z trudem przychodziło im pisanie, czego wstydziły się do końca życia, szczególnie Jadwiga. Dlatego też pewnie najmniej wiemy o Marii, bo obaj jej mężowie, tak jak i ona, pochodzili z ludu. Anna i Jadwiga są bardziej znane dzięki ich sławnym mężom. No i zostały uwiecznione w "Weselu", co za ich życia niekoniecznie się im przysłużyło, szczególnie Jadwidze. Oliwy do ognia dolała jeszcze "Plotka o "Weselu"" Boya.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">W takim razie czego się o nich dowiadujemy? Że wychodząc za mąż za panów z miasta, artystów musiały się początkowo zmierzyć z niechęcią ich rodzin, a nawet z ostracyzmem krakowskiego towarzystwa. To ostanie szczególnie dotknęło Jadwigę, którą, kiedy pojawiała się w Krakowie, traktowano jak dziwowisko. Zdarzało się, że na ulicy dotykano jej stroju, przyglądano się jej z niezdrową ciekawością, a nawet bywało, że ktoś napluł jej pod nogi. Dlatego kiedy w kryzysowych finansowych sytuacjach albo zimą zdarzało się Rydlom, wcale nie tak rzadko, mieszkać w mieście, Jadwiga niechętnie wychodziła z domu. Niechętnie bywała też w teatrze z tych samych powodów. Znacznie łatwiej było Annie, bo małżeństwo Tetmajerów zostało przez rodzinę i krakowskie towarzystwo zaakceptowane szybciej. Potem nie mogli opędzić się od gości, co utrudniało im codzienne życie. Obie też nigdy nie wyrzekły się swoich chłopskich, bronowickich korzeni. Prowadziły gospodarstwo, sprzedawały plony, szczególnie na początku, na krakowskim targu, który wtedy mieścił się na placu Szczepańskim. Zawsze chodziły w bronowickich strojach. Ale już dzieci kształciły i ubierały po miejsku. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Obie wspierały swoich mężów, były im oddane, podobnie jak oni im. Lucjan Rydel mimo ciągłych kłopotów finansowych rozpieszczał Jadwigę, nie żałował pieniędzy na jej stroje, które, jak się okazuje, były kosztowne. Zmagały się z problemami dnia codziennego, kłopotami z lokum. Zanim Tetmajerowie osiedli w swoim trzecim i ostatnim domu, a Rydlowie ostatecznie w dworku, który dziś znany jest jako Rydlówka, a w którym odbyło się ich wesele uwiecznione, ku utrapieniu nie tylko ich, przez Stanisława Wyspiańskiego, tułali się po różnych miejscach. Towarzyszyły im kłopoty finansowe, bo pieniądze pojawiały się nieregularnie i znikały bardzo szybko. Jadwiga była słabego zdrowia w przeciwieństwie do Anny, której nie nadwyrężyły liczne porody i połogi. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale najbardziej </span><span style="font-size: large;">niesamowite są jej </span><span style="font-size: large;">wojenne losy. Z najmłodszą córką, jej mężem, dziećmi, teściową trafiła na zesłanie na Syberię. Mimo niewyobrażalnie ciężkich warunków nie straciła ducha, wspierała córkę, która musiała katorżniczo pracować, wierzyła, że wróci do swoich Bronowic. Potem cudem znalazły się wśród rodzin żołnierzy Armii Andersa ewakuowanych najpierw do Iranu, a potem do Indii. A nie była to łatwa droga. Jak się okazuje, niewiele na ten temat wiedziałam. Mimo tych trudów wróciła do swoich ukochanych Bronowic, przetrwała wszystko i dożyła naprawdę sędziwego wieku. Opowieść o tym okresie jej życia jest wzruszająca.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Równie ciekawa jest historia Włodzimierza Tetmajera i Lucjana Rydla, o których coś tam wiedziałam, więcej oczywiście o tym drugim, ale jak się okazuje i tak niewiele. To dla mnie też odkrycie. Tak jak olśnieniem okazało się bajecznie kolorowe malarstwo Tetmajera, którego nie znałam. Widziałam pojedyncze obrazy w muzeach, ale wypadły mi z pamięci. Zgromadzone na jednej wystawie robią wrażenie, barwą, witalnością, tematyką. Nie będę tu pisała o losach obu artystów, wspomnę tylko o tym, co szczególnie zwróciło moją uwagę. Ich małżeństwa nie były przejawem kaprysu, chwilowej mody, jak się je często przedstawiało, ale wynikiem miłości. Musieli pokonać opór swoich rodzin i ostracyzm krakowskiego towarzystwa. Okazały się udane, a oni na zawsze związali się z Bronowicami i ich mieszkańcami, pozostali wierni temu miejscu, mimo że obracali się także w miejskim i artystycznym środowisku. Uczestniczyli w życiu wsi i zajmowali się także gospodarstwem. Koegzystencję tych dwóch światów widać w obu domach, które wybudowali Tetmajerowie, w Rydlówce i w tym trzecim, który stał się rodzinną siedzibą i do dziś pozostaje w rękach ich potomków. To zawsze miało być połączenie wiejskiej chałupy i dworku szlacheckiego.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bardzo ciekawa książka. Wiele się z niej dowiedziałam. Mam nadzieję, że po biografii Boya Monika Śliwińska nie zarzuci swoich zainteresowań epoką i będzie rozszerzała uniwersum, które tworzy w swoich książkach.</span><br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-20637056100100374722023-11-01T09:45:00.003+01:002023-11-01T09:45:36.889+01:00Miriam Akavia "Moja winnica"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Książkę Miriam Akavi "Moja winnica" (Wydawnictwo Literackie </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSB5JQkLRPM_dnidAlGiEd_UQ0d8vhvcqKFdJUCZ8WdS_eIm3bT5cuvgd-9wOAwtoERvLRWCA9UN6Li0_D_7crAPwbNenmtrLtd5Sap8-SO21gJL6Oj9qRmzhvsrxDNnz0Nu4fvkHzuT2ICYgh-zaxhi3JOYSZwkXo3FilSh_kuz6skQO0Gq3HSkb6FqQ5/s280/352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="280" data-original-width="199" height="280" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSB5JQkLRPM_dnidAlGiEd_UQ0d8vhvcqKFdJUCZ8WdS_eIm3bT5cuvgd-9wOAwtoERvLRWCA9UN6Li0_D_7crAPwbNenmtrLtd5Sap8-SO21gJL6Oj9qRmzhvsrxDNnz0Nu4fvkHzuT2ICYgh-zaxhi3JOYSZwkXo3FilSh_kuz6skQO0Gq3HSkb6FqQ5/s1600/352x500.jpg" width="199" /></a></span></div><span style="font-size: large;">2014) miałam od dawna, ale jakoś nigdy się nie składało, aby po nią sięgnąć, aż do niedawna, kiedy po skończeniu <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2023/10/catalin-mihuleac-zota-dziewczynka-z.html" target="_blank">"Złotej dziewczynki z Jassów" Cătălina Michuleaca</a> potrzebowałam czegoś lżejszego. Pomysł, żeby na odtrutkę wybrać sagę żydowskiej rodziny, nad którą, jak doskonale dzisiaj wiemy, wisiało fatum przyszłej wojny, może nie był najszczęśliwszy, ale jakoś nie znalazłam niczego innego.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale zanim o książce, parę słów o autorce. Miriam Akavia, właściwie Matylda Weinfeld, zwana w domu Maniusią albo Anią, to polska Żydówka urodzona i wychowana w Krakowie w połowicznie zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Językiem jej i jej rodzeństwa od początku był polski, ale rodzina przestrzegała żydowskich świąt, dla ojca religia była ważna, dla matki nieco mniej. Rodzice i dziadkowie wywodzili się z Kazimierza, ale potem, kiedy ojcu zaczęło się wieść finansowo, przenieśli się do centrum miasta, zamieszkali na ulicy Łobzowskiej wśród Polaków, chociaż nie tylko, bo w dwudziestoleciu międzywojennym wielu Żydów, zwłaszcza zasymilowanych, opuszczało Kazimierz i osiedlało się w centrum Krakowa. To zjawisko ma nawet swoją nazwę - marsz na Rynek. Kiedy wybuchła wojna, Miriam Akavia miała dwanaście lat. Trafiła do krakowskiego getta, potem do obozu KL Plaszow (powinno używać się niemieckiej nazwy, więc Plaszow, nie Płaszów), wreszcie do Auschwitz i Bergen- Belsen. Z jej bardzo licznej rodziny ocalało sześć osób! Dwie tak jak ona zamieszkały w Izraelu, trzy osiadły w innych miejscach świata. Pisać zaczęła późno, zadebiutowała, kiedy miała czterdzieści siedem lat. Tworzyła albo po polsku, albo sama przekładała swoje książki z hebrajskiego na język dzieciństwa. Zmarła w roku 2015.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Moja winnica" to opowieść o żydowskich rodzinach Weinfeldów, Karmelów i Plessnerów, z których wywodziła się autorka. Książka podzielona została na trzy części, w starszych wydaniach znajduje to wyraz w podtytule. Pierwsza obejmuje lata 1909-1920 i opowiada historię dziadków, dzieciństwo oraz wczesną młodość rodziców. Część druga to rok1927, skupiona jest na losach dwóch sióstr ojca autorki, Heli i Hani, oraz na małżeństwie jej rodziców. Kończy się przyjściem na świat małej Ani, czyli Miriam. Część trzecia to lata 1934-1939, opowiada o dzieciństwie autorki, jej starszego rodzeństwa i kuzynki.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Książkę czyta się bardzo dobrze. Losy licznych krewnych, tych najbliższych, sióstr i brata jej ojca, rodziny matki, i tych dalszych, licznych ciotek, wujków, kuzynek i kuzynów, są bardzo interesujące. Dostajemy całą panoramę żydowskich postaw. Wśród jej krewnych byli Żydzi religijni i tacy, którzy stopniowo się asymilowali, szczególnie dziewczęta od dzieciństwa mówiły po polsku, a chłopcy, jak pisze autorka, <i>po żydowsku</i>, czyli w jidisz. Oni też byli bardziej religijni, bo pobierali nauki w chederach czy w jesziwach, a ich siostry chodziły do normalnych szkół. Czuły się Polkami, odzyskanie przez Polskę niepodległości przyjęły z radością, emancypowały się. Byli wśród jej krewnych syjoniści, którzy szykowali się do wyjazdu do Erec Israel, jej matka Bronka i ciotka Hania, przyjaciółki od dzieciństwa, bundowcy, ciotka Hela, najbardziej samodzielna, wyemancypowana, nieszczęśliwie zakochana, nigdy nie ułożyła sobie życia, i komuniści. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Życie jej przodków po raz pierwszy zakłócił zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie, a właściwie jego konsekwencje, czyli wojna. Jej koniec przyniósł nie tylko odrodzenie Polski, ale też strach przed pogromami. Kiedy młode ciotki autorki w centrum Krakowa stają się świadkiniami wybuchu radości z powodu odzyskanej niepodległości, czują potrzebę przyłączenia się do świętującego tłumu, razem z innymi śpiewają Mazurek Dąbrowskiego. W tym samych godzinach na Kazimierzu żydowscy mężczyźni gromadzą się przed synagogami i tworzą ochotniczą straż, która ma uratować mieszkańców dzielnicy przed pogromem, co się udaje. Z czasem wszystko wskakuje na zwyczajne, codzienne tory. Część krewnych opuszcza Kazimierz, osiedla się w centrum Krakowa. Żyją bezpiecznie, ale raczej w izolacji, trudno nawiązać bliższe relacje z polskimi sąsiadami. Mieszkają na tych samych ulicach, w tych samych kamienicach, a jednak osobno. Inni wyjeżdżają za granicę, często do Niemiec. Jedna z jej ciotek, Rózia, która nagle opuściła miasto, odnajduje się po jakimś czasie w Palestynie. W Polsce narasta antysemityzm, coraz częściej pojawiają się napisy na murach wysyłające Żydów do Palestyny, początkowo szokują i przerażają, potem stają się przezroczyste, niewidoczne. Polacy bojkotują żydowskie biznesy, ale i z tym ojciec Ani i jej wujek jakoś sobie radzą. Potem dochodzi do napadów na Żydów - w jednym z nich zginie ich krewny. W Niemczech karierę polityczną zaczyna robić Hitler, początkowo lekceważony, z czasem coraz groźniejszy. Matka i ciotka Hania od czasu do czasu mówią o wyjeździe do Palestyny, o którym jako zaangażowane syjonistki marzyły w młodości, ale przeszkód jest wiele. Jak porzucić wygodne życie? Dobrze prosperujące interesy? Jak wyrwać dzieci z ich szkół, od przyjaciół? A co ze starą matką? I tak czas płynie, temat wyjazdu od czasu do czasu wraca, ale nigdy się nie konkretyzuje. Tylko nieliczni krewni zdecydują się na opuszczenie Polski i Europy. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jak wspominałam, książkę czyta się bardzo dobrze, ale świadomość, jak ta historia musi się skończyć, ciąży nad lekturą. Im bliżej końca, tym bardziej. Jest taka dramatyczna scena na dworcu pod koniec sierpnia 1939 roku, ostatni moment, kiedy rodzina Ani może wyjechać, wsiąść do jednego z ostatnich pociągów, którymi da się opuścić kraj. Tym razem ojciec jest gotów, ale Bronka nie czuje się na siłach, jest zmęczona po powrocie z letniska, martwi się o starą matkę. Chwila wahania, rozterek i okienko możliwości się zamyka. Potem jest za późno. Jaki był finał, wiemy.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Chcę jeszcze koniecznie wspomnieć jeden poruszający fragment, bardzo współgrający z tym, co teraz. To stosunkowo słabo w Polsce znana historia wypędzenia z Niemiec jesienią 1938 roku siedemnastu tysięcy polskich Żydów. Słabo znana, bo wstydliwa - polskie władze nie chciały ich przyjąć. Przez jakiś czas koczowali pomiędzy granicami, potem zostali wpuszczeni do czterotysięcznego Zbąszynia, gdzie z pomocą przyszli im mieszkańcy i organizacje żydowskie, ale nie władze. Część dołączyła do swoich rodzin w innych miejscach w Polsce. W takiej sytuacji znaleźli się krewni autorki. Większość z nich nie mówiła po polsku, ci zasymilowani nie znali też jidysz. To preludium Zagłady.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Książka napisana jest nieco staroświecko, co początkowo trochę mi przeszkadzało, ale potem się przyzwyczaiłam i dałam się porwać ciekawej rodzinnej historii. Może dlatego wszystkie tragedie, poza tą ostateczną, nie wybrzmiewają dostatecznie mocno. A może taki był zamysł autorki, która chciała skupić się na zwyczajnym życiu, ocalić je, przywrócić, a nie rozdrapywać rany? Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie przed laty lektura "W ogrodzie pamięci" Joanny Olczak-Ronikier. Jak bardzo dotarła do mnie wtedy świadomość, że nawet zasymilowani Żydzi, którzy czuli się Polakami, byli odtrącani, skazani na izolacji. Ale może zadziałała tak silnie dlatego, że była to pierwsza książka, która uświadomiła mi los polskich Żydów, także tych, którzy nie żyli jeszcze w cieniu Zagłady. I chyba był to moment, kiedy zaczęłam się tym tematem interesować i stopniowo sięgać po inne lektury. <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">"Moja winnica" to znakomita książka dla młodego pokolenia i dla tych, którzy niewiele wiedzą o życiu żydowskiej diaspory w Polsce. Dodatkową przyjemność mają czytelniczki i czytelnicy z Krakowa, bo przecież to po kazimierskich i krakowskich ulicach chodzili przodkowie Miriam Akavi i ona sama. </span> <br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-23547403608239672232023-10-22T18:53:00.002+02:002023-11-01T09:06:49.015+01:00Cătălin Mihuleac "Złota dziewczynka z Jassów"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kiedy usłyszałam o powieści Cătălina Mihuleaca "Złota </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWaHODuRXbDF3iKbGyjvTSuumNNfpvJCmq6tm-y9-aHC4r__as_XfZus91YU8k-6vxLCD7hDu4tPVlwSuOPJh2JPcu1C-o6LCXu6kx9_6rLdyU-FcMWiLQnbDWkSmTjLFYAUV_7Yb8RNsGpHzAkLsiWt6uGX2rgFsFQIzXxeFp-yAZzFcziyQxdnfKqTXI/s500/1058611-352x500.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWaHODuRXbDF3iKbGyjvTSuumNNfpvJCmq6tm-y9-aHC4r__as_XfZus91YU8k-6vxLCD7hDu4tPVlwSuOPJh2JPcu1C-o6LCXu6kx9_6rLdyU-FcMWiLQnbDWkSmTjLFYAUV_7Yb8RNsGpHzAkLsiWt6uGX2rgFsFQIzXxeFp-yAZzFcziyQxdnfKqTXI/s320/1058611-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">dziewczynka z Jassów" (Noir sur Blanc 2023; przełożył Kazimierz Jurczak), natychmiast postanowiłam, że muszę ją przeczytać. Wystarczyła informacja, że to książka rumuńskiego autora i pobieżny rzut oka na notkę od wydawcy. Muszę przyznać, że początki były trudne, mimo że lektura nie nastręczała problemów - czytało się gładko i szybko, ale jakoś było mi z nią nie po drodze. Odstręczała wszechobecna ironia na dodatek podszyta nutą groteski, denerwowała narratorka, Suzy, a jej opowieści o handlu ciuchami z drugiej ręki i innymi używanymi przedmiotami, którym to biznesem zajmowała się rodzina jej męża, Bena, po prostu nudziły. Długo czułam się rozczarowana. Ale z czasem przekonałam się do bohaterki, zaimponowała mi jej siła charakteru, wciągnął zasadniczy wątek powieści, a wreszcie zrozumiałam, czemu służą w tym wypadku ironia i groteska - bez nich przez niektóre fragmenty tej książki trudno byłoby przebrnąć. A i tak dostałam obuchem po głowie, a po skończeniu lektury gorączkowo zaczęłam szukać jakiejś lżejszej książki. Padło na "Moją winnicę" Miriam Akavii, ten wybór sprawdził się tylko częściowo, ale o tym za tydzień.</span></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale od początku. Powieść prowadzona jest na dwóch planach czasowych. Pierwszy, współczesny, to ten, którego narratorką jest Suzy, Rumunka z Jassów, do której los się uśmiechnął, bo została zatrudniona w znakomicie prosperującej firmie zajmującej się sprzedażą na wielką skalę używanych ciuchów, innych przedmiotów trafiających do second-handów oraz tej markowej odzieży, która wędruje do sklepów vintage. Przedsiębiorstwo należy do Bernsteinów, rodziny amerykańskich Żydów, która na tym handlu dorobiła się majątku. Suzy zostaje </span><span style="font-size: large;">zatrudniona </span><span style="font-size: large;">na próbę, wyjeżdża do Stanów, a ponieważ sprawdza się znakomicie, przyczyniając się do jeszcze większego prosperity, między innymi dzięki stworzeniu rumuńskiej filii, zostaje w firmie na zawsze. Swój sukces przypieczętowuje małżeństwem z dużo starszym od siebie Benem, synem właścicieli firmy, Dory i Joego. Najpierw zachłysnęła się amerykańskim życiem, dobrobytem, pracą, z czasem jednak coś się zmienia. Irytuje ją beztroskie życie Bernsteinów, którzy szastają pieniędzmi i żyją tym, co teraz. Szczególnie drażni ją mąż i jego dwaj bracia. W chwili złości wykrzyczy mu:</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Nie masz pojęcia, skąd pochodzisz, pojęcia nie masz, przez co przeszła twoja rodzina, żebyś ty mógł prowadzić swojego lexusa ...</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">A ona chce odzyskać historię rodziny, do której weszła, dla swoich dzieci. Złości ją, że Ben nigdy nie zainteresował się, dlaczego nie ma dziadków ze strony matki, złości ją też Dora.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Twoja matka, jeszcze jedna, którą nic nie obchodzi. Szczęściarze, którzy trafili na mnie, bym im sprzedawała ciuchy na pięciu kontynentach. Ja sprzedaję starzyznę, żebyście wy mogli sobie kupować nowe ubrania markowe. (...) Odwiedzacie kawiarnie i domy mody zamiast żydowskich muzeów. Można by uwierzyć, że wywodzicie się z rodziny kosmitów. Państwo Kosmitowiczowie. Benjamin Kosmitowicz z mamuśką, Dorą Kosmitowicz.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Z całej rodziny Bernsteinów Suzy sympatią darzy tylko teścia.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale jest też drugi plan czasowy - międzywojnie, wojna i okres tuż po niej. To historia zamożnej rodziny Oxenbergów mieszkającej w Jassach. Głowa rodziny to Jacques, lekarz ginekolog i położnik, który wyspecjalizował się w robieniu cesarskich cięć tak pożądanych przez bogate Rumunki, które nie chcą rodzić naturalnie. Oxenbergowie również wiodą beztroskie życie, nie oglądając się na przeszłość. Wprawdzie Jacques już na studiach zetknął się z antysemityzmem, ale potem jego niezwykły talent, czar działający na pacjentki i idące za tym pieniądze pozwoliły mu o tamtych nieprzyjemnych zdarzeniach zapomnieć. Domaganie się przez rumuńskich studentów, aby ich żydowscy koledzy kroili w prosektoriach żydowskie trupy, z czasem stało się nieistotne. (Niedawno dowiedziałam się, że i polscy studenci w tamtych czasach domagali się tego samego.) Wszyscy lekceważą objawy narastającego antysemityzmu, a kiedy robi się coraz bardziej niebezpiecznie, Jaques i jego żona Roza wierzą, że na <i>kłopoty, no te żydowskie</i>, zaradzi wysoko postawiona persona, której żona też była pacjentką doktora Oxenberga.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Wszędzie dostrzega podpalone antyżydowskie lonty. Zastanawia go liczba antyżydowskich dowcipów i tempo, w jakim się rozchodzą; niektóre opowiadane przez Żydów! Czy oni nie wiedzą, co robią? Nie zdają sobie sprawy, że to głuchy telefon antysemitów? Budzą śmiech, ale jakże dziki, nietolerancyjny, nieludzki.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Kulminacyjnym momentem powieści są rozdziały relacjonujące pogrom w Jassach, o którym wcześniej chyba nie słyszałam. Jassy to wstydliwa karta rumuńskiej historii, takie polskie Jedwabne tylko na o wiele większą skalę. To pogrom, do jakiego doszło w czerwcu 1941. Miejscowa ludność szybko winę zrzuciła na hitlerowców, ale prawda jest taka, że masakry dokonali rumuńscy wojskowi, policjanci, żandarmi i członkowie antysemickiej Żelaznej Gwardii przy współudziale mieszkańców. Pretekstem była plotka, że Żydzi pomagają radzieckim spadochroniarzom. Na ulicach Jassów zginęło ponad osiem tysięcy Żydów, kolejne pięć w dwóch pociągach, do których zostali załadowani, a które w upale krążyły po kraju. Nie udało mi się znaleźć informacji, czy ta zbrodnia jest dla Rumunów takim samym punktem zapalnym jak w Polsce Jedwabne. Chyba jednak nie.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>Rumunia osądziła ogółem może 10% zbrodniarzy wojennych. Odpowiedzialni za pogrom stali się po 23 sierpnia 1943 sojusznikami Związku Sowieckiego, część uciekła za granicę.<br /></i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">To też cytat z powieści. I to właśnie w tych rozdziałach opowiadających o tamtych strasznych zdarzeniach tak bardzo sprawdzają się ironia i groteska. Dzięki nim byłam w stanie przez te dramatyczne fragmenty przebrnąć, dzięki nim udaje się autorowi uniknąć kiczu, pornografii przemocy i taniego współczucia. Ale taka konwencja ma jeszcze większą siłę rażenia. Dostajemy jakieś koszmarne obrazy, ale zniekształcone, wykrzywione. Ofiarami pogromu są głównie mężczyźni i chłopcy, ale kobiety, jak zawsze w takich sytuacjach, też obrywają. Ich nie prowadzi się na policję, nie pakuje do wagonów, one są gwałcone, a potem o ich cierpieniu na kartach historii nikt nie pamięta.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>... z żalem informujemy, że kobiety nie mają czego szukać na kartach historii, których zadaniem jest sławić bohaterstwo naszych armii. Popsułyby grupową fotografię, gdyby je umieszczono obok narodowych herosów (...) jak by to wyglądało, gdyby na lekcjach wychowania patriotycznego dopuścić przekazywanie takiej niepotrzebnej nikomu wiedzy? W oczach tych, którzy zapisują i korygują stronice historii, ofiara nieszczęsnych kobiet jest bez znaczenia. Kochani, wiadomo, że żołnierze też muszą niekiedy się wyładować. A że czasami przesadzają, cóż, to daje się wytłumaczyć wyrzeczeniami, jakie znoszą, walcząc bohatersko za ojczyznę i naród. Kiedy dzieją się te rzeczy, najlepiej odwrócić się plecami, zapalić papierosa i zaciągnąć się dymem tak głęboko, aż ci znieczuli duszę. Nie możesz zrobić nic innego, i nie masz prawa robić. Zwłaszcza, że niekiedy damy to lubią. Nie ma się co śmiać, taka jest prawda. Słowo honoru, że one to lubią.</i> </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Cytat długi, ale nie mogłam się oprzeć, aby go nie przytoczyć. Raz, że jest znakomitym przykładem ironii, dwa, że doskonale oddaje podejście do kobiecego wojennego doświadczenia.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Z czasem przekonujemy się, że nieprzypadkowo rodzina Bernsteinów handluje używanymi ciuchami. Ten motyw jest w powieści bardzo ważny. Kiedy trwał pogrom, miejscowa ludność zdzierała z trupów ubrania, aby w nich chodzić albo sprzedać. Współcześnie nadmiar ciuchów dusi nas, szybko stają się towarem z drugiej ręki, handlujemy nimi, chodzimy w nich, nie zastanawiając się, że też są przedmiotem opresji. Nie myślimy o tych, którzy za marne grosze harują w azjatyckich szwalniach.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jest to też powieść o tym, że nawet jeśli się bardzo chce, nie można zapomnieć o przeszłości. Joe, teść Suzy, ma taką maksymę: <i>Nie możesz zabrać ze sobą kraju na podeszwie buta, ale zawsze coś zostanie w obcasie</i>. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">I jeszcze na koniec cytat z wiersza Jesienina, wielokrotnie przywoływanego przez bohaterów powieści.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>I na mnie druh, czysty jak łza, / wyciągnie majcher zza cholewy.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Mogłabym jeszcze wspomnieć o rumuńskim powieściopisarzu<i> </i>Jonelu Teodoreanu (1897-1954) z Jassów, którego twórczością zachwyca się w młodości Suzy, a który był antysemitą i w międzywojniu złożył wniosek o wykluczenie Żydów z palestry (pracował jako adwokat). Na próżno szukać informacji o jego poglądach w internetowej encyklopedii PWN, dowiadujemy się tylko, że wielkim rumuńskim pisarzem był. Mogłabym też dodać, jak współcześnie brzmią fragmenty o powojennych ucieczkach rumuńskich Żydów przez zieloną granicę do Austrii. Mogłabym, ale już i tak się rozpisałam, więc tylko o tym napomykam.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Trudna lektura, ale warto.<i> </i> <i><br /></i></span></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-14398514501441292752023-10-17T21:51:00.002+02:002023-10-17T21:51:52.958+02:00Lea Ypi "Wolna. Dzieciństwo i koniec świata w Albanii"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Po książkę Lei Ypi "Wolna. Dzieciństwo i koniec świata w Albanii" </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirtwcbQ1vTk4DnmIA8Il3utFZ0CU2Et6V7IgYwhL_cK22yWCzbRHPjtSXWzcIRfCS9rV0rfnDIgO9zais8Cf6K0xrYOFv4I_8-lWtAAGU8gV9f7q3_RhxCA0Gd3y4T8w3dB_1LLCh1bxWqQKPpA0q3H8Cf1QESIrpVDjbBm9R8YgQKyDBHdM3LPORW_ilZ/s500/1012634-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirtwcbQ1vTk4DnmIA8Il3utFZ0CU2Et6V7IgYwhL_cK22yWCzbRHPjtSXWzcIRfCS9rV0rfnDIgO9zais8Cf6K0xrYOFv4I_8-lWtAAGU8gV9f7q3_RhxCA0Gd3y4T8w3dB_1LLCh1bxWqQKPpA0q3H8Cf1QESIrpVDjbBm9R8YgQKyDBHdM3LPORW_ilZ/s320/1012634-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">(Czarne 2022; przełożył Krzysztof Środa) sięgnęłam, bo mi ją polecono. Mimo że ukazała się w cenionej serii Sulina, łatwo ją przeoczyć w powodzi innych. Autorka urodzona w roku 1979 w Albanii od czasu studiów mieszka za granicą. Jest badaczką i wykładowczynią na London School of Economics. Jak zwierza się w epilogu, książkę napisała dla matki, aby zrozumiała i mogła ją wytłumaczyć przed krewnymi, dlaczego wykłada i bada marksizm, co przez rodzinę zostało uznane za ekstrawagancję, żeby nie powiedzieć zdradę. Jedna z kuzynek <i>stwierdziła, że dziadek nie po to spędził piętnaście lat w w więzieniu, żebym ja mogła wyjechać z Albanii i bronić socjalizmu</i>. <i>(...)</i><i>Początkowo miała to być filozoficzna rozprawa (...), kiedy zaczęłam ją pisać (...) idee wcieliły się w ludzi, ludzi, którzy uczynili mnie tym, kim jestem</i>. I tak zamiast książki naukowej, której zasięg byłby niewielki, dostajemy wspomnienia o dorastaniu w komunistycznej Albanii, o przełomie, będącym dla autorki końcem świata, w który wierzyła, i o burzliwych latach transformacji, a to wszystko pogłębione o refleksje.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Dzieciństwo Lei Ypi przypadło na lata osiemdziesiąte, czas, kiedy w Polsce komunizm gnił i dogorywał. I chociaż tamte lata </span><span style="font-size: large;">w naszym kraju, </span><span style="font-size: large;">po karnawale Solidarności zakończonym wprowadzeniem stanu wojennego, przez wielu uważane są za beznadziejne, to jednak nasze doświadczenie nijak się ma do tego, co przeżywali Albańczycy. Kiedy w roku 1990 także w Albanii runął stary system, jedenastoletniej Lei zawalił się świat. Tymczasem jej rodzice i babcia Nini (bardzo ciekawa osoba, o niesamowitej, tragicznej biografii, a mimo to zachowująca pogodę ducha) odetchnęli z ulgą, chociaż w tamtym momencie pewnie inaczej wyobrażali sobie przyszłość. Wolność niosła z sobą chaos, trudności ze znalezieniem pracy, bezrobocie, masową ucieczkę za granicę, piramidy finansowe, przestępczość i wreszcie wojnę domową w roku 1997. Przyznam, że o albańskiej transformacji niewiele wiedziałam. Nawet jeśli coś kiedyś słyszałam, to wyparowało to z mojej pamięci.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Wrócę jednak do pytania, dlaczego Lei zawalił się świat? Dlaczego nie cieszyła się razem z dorosłymi odzyskaną, a może pozyskaną, wolnością? Bo ona dotąd też czuła się wolna. Wolność odczuwała, jako możliwość wyboru, którą drogą wracać ze szkoły. Wybór każdej z nich niósł za sobą kolejne możliwości, a ona mogła o nich zdecydować. Radość przynosiły jej zabawy z koleżankami, towarzyskie spotkania z sąsiadami, czas spędzany w przedszkolu, a potem w szkole. A jednak coś mąciło szczęście jej dzieciństwa. Czuła się inna, bo mówiła po francusku, do czasów szkoły nawet lepiej niż po albańsku. Nie rozumiała, dlaczego rodzice i babcia rozmawiali z nią w tym języku. Była też inaczej ubierana, a kiedy rozpoczęła naukę, dostała czerwony, skórzany tornister, a nie czarną czy brązową teczkę, jaką miały inne dzieci. To wszystko powodowało, że dla rówieśników stała się odmieńcem, obiektem drwin. Powód do zmartwień stanowiło też nazwisko, które nosiła. Bo człowiek o takim samym nazwisku był w latach dwudziestych albańskim politykiem, a kiedy w czasie wojny kraj została zajęty przez Włochy, a król uciekł, wszedł do rządu. Przez komunistyczny reżim uważany był za zdrajcę i faszystę. I chociaż Lea była przekonana, że to przypadkowa zbieżność nazwisk, o czym zapewniała wszystkich, to i tak wisiało nad nią jego odium. Kolejnym zmartwieniem było to, że w rodzinie nie miała żadnych bohaterów, którymi mogłaby się pochwalić w szkole, kiedy na lekcjach robiły to inne dzieci. Zupełnie nie rozumiała też, dlaczego rodzice i babcia zbywali ją i nie mogła powiesić sobie na ścianie zdjęcia wujka Envera, który właśnie umarł. A przecież tak go kochała i tak po nim płakała. Ten wujek to oczywiście Enver Hoxha, albański dyktator. Nie rozumiała też, dlaczego dorośli wszystkie swoje niepowodzenia tłumaczą biografią. Jeszcze bardziej tajemnicze były rozmowy o tych, którzy ukończyli lub porzucili studia. Przysłuchiwała się im z ciekawością, zadawała pytania, ale dopiero po latach zrozumiała, że pytała w sposób niewłaściwy. Zamiast pytać, czym były te uniwersytety, pytała o to, gdzie się znajdowały. Prawdopodobnie jednak i tak nie otrzymałaby odpowiedzi, bo mogła sprowadzić na rodzinę niebezpieczeństwo.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">I nagle w roku 1990 wszystko się zmieniło. Najbliżsi zaczęli opowiadać jej rodzinną historię, tę biografię, która tak ich obciążała, teraz już mogli swobodnie mówić, czym były te studia, a lud oświadczył, że zamiast wolności i demokracji, była tyrania i przymus. Nagle dorośli przestali się posługiwać ezopowym językiem i odkodowali tajny szyfr, którym się przy niej posługiwali. Pojawiły się nowe słowa - liberalizacja, prywatyzacja, transparentność, walka z korupcją. W centrum stanęła wolność jednostki. Kolektywizm, wspólnota przestały się liczyć. Dorośli przyjęli te zmiany z radością, bo oni znali prawdę i nie wierzyli w komunizm, młode pokolenie było przez szkołę zupełnie zindoktrynowane.</span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Była jednak pewna różnica. Ja wierzyłam. Nie znałam niczego innego. I teraz nie zostało mi nic, z wyjątkiem tych wszystkich maleńkich, tajemniczych okruchów przeszłości ... (...) Nie dowiem się też, kim bym była, gdybym zadawała inne pytania albo gdyby odpowiadano na nie inaczej bądź wcale. Świat wyglądał najpierw tak, a potem inaczej. Byłam kimś, a potem stałam się kimś innym.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Czytając pierwszą część wspomnień Lei Ypi, tę do czasów upadku reżimu, zadawałam sobie pytanie, jak czuli się jej rodzice i babcia, którzy widzieli, jak bardzo ich córce i wnuczce szkoła namieszała w głowie. Czy gdyby nie nadeszła zmiana, powiedzieliby jej kiedyś to wszystko, co przed nią ukrywali? Czy przyjęłaby tę wiedzę? Czy by zrozumiała? </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">W czasie lektury trudno nie oprzeć się gorzkiej refleksji, jak historia się powtarza. Czasy transformacji przyniosły masowe ucieczki - Albańczycy szturmowali statki, które płynęły do Włoch. Tylko początkowo przyjmowano ich chętnie, potem przeżywali gehennę, stali się zwykłymi imigrantami zarobkowymi, już nie byli polityczni, nie obchodzili Europy, wielu zginęło.</span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">W marcu mówili, że wszyscy jesteśmy ofiarami. Przyjmowali nas. W sierpniu patrzyli na nas tak, jakbyśmy im zagrażali. Jakbyśmy zamierzali zjadać ich dzieci. </span></i></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Zachód przez dziesiątki lat krytykował wschód za zamykanie granic (...), wyrażał moralne oburzenie wobec nakazów, które ją [swobodę podróżowania] ograniczały. Naszych uchodźców witano jak bohaterów. Teraz traktowano ich jak przestępców. (...) Czy granice i mury były złe tylko wtedy, gdy miały nie wypuszczać ludzi, a teraz, gdy mają ich nie wpuszczać, są w porządku?</span></i></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Zachód zaczął odpychać imigrantów, aby bronić <i>naszego stylu życia</i>.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>A przecież ci, którzy próbowali emigrować, robili to, ponieważ tego właśnie stylu życia pragnęli.</i> </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Minęło tyle lat, a Europa coraz bardziej się broni. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Drugą ważną cezurą w życiu Lei Ypi była wojna domowa w roku 1997. O ile rok 1990 przyniósł nadzieję, o tyle wtedy ta nadzieja zgasła, a przyszłość wydawała się niepewna. Dotarło do niej, jak ulotne jest życie i że w świecie nie ma żadnej pewności. Historia się powtórzyła - znowu zapanował chaos, niepewność i kryzys. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Bardzo ciekawa książka. Znajdziemy w niej sporo podobieństw do naszej sytuacji, ale jeszcze więcej różnic. </span> <br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9217252105249688527.post-23240308847335445052023-10-10T21:44:00.001+02:002023-10-10T21:44:19.407+02:00Mikołaj Grynberg "Jezus umarł w Polsce"<p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Książka Mikołaja Grynberga "Jezus umarł w Polsce" (Agora 2023) </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPvO8gQ2UA5jW7Z3euN2vWI5EZ5xkw9tQvXIcRpH9C1OxmXEvtNz8ptsFbdn59n_hNuPTTunZq3LPmk1Whu9B89rH-6fxvkNEh8go3xAcYE5f4dq3zSrCpZ_3ERCV9TOx20FnsgqacsxwJg1nZ8kaK6NFY8zRbUUWwIooAtNdssVZSjAK3d_robMfkkf9S/s500/1072348-352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPvO8gQ2UA5jW7Z3euN2vWI5EZ5xkw9tQvXIcRpH9C1OxmXEvtNz8ptsFbdn59n_hNuPTTunZq3LPmk1Whu9B89rH-6fxvkNEh8go3xAcYE5f4dq3zSrCpZ_3ERCV9TOx20FnsgqacsxwJg1nZ8kaK6NFY8zRbUUWwIooAtNdssVZSjAK3d_robMfkkf9S/s320/1072348-352x500.jpg" width="225" /></a></span></div><span style="font-size: large;">to lektura obowiązkowa. Autor wrócił tu do formy wywiadu, do której przyzwyczaił czytelniczki i czytelników w swoich poprzednich książkach - <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2015/02/mikoaj-grynberg-auschwitz-opowiesci_23.html" target="_blank">"Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne"</a> i <a href="https://coczytamiogladam.blogspot.com/2018/05/mikoaj-grynberg-wyjscia_69.html" target="_blank">"Księga wyjścia"</a>. Ta pierwsza to rozmowy z przedstawicielkami i przedstawicielami drugiego pokolenia Holokaustu, druga z Polkami i Polakami o żydowskich korzeniach, którzy w wyniku marcowej nagonki 68 roku musieli opuścić Polskę. Obie bardzo polecam. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">W swojej najnowszej książce Mikołaj Grynberg rozmawia przede wszystkim z ludźmi, którzy niosą pomoc migrantom przedostającym się do Polski przez białoruską granicę. Napisałam przede wszystkim, bo udało mu się namówić na wywiad dwóch strażników granicznych. Jeden wydaje się nie mieć żadnej refleksji dotyczącej tego, co robi, drugi liczy już tylko czas do momentu, kiedy będzie mógł przejść na emeryturę. Ale z rozmów z tymi, którzy pomagają, wyłania się różnorodny obraz strażników. Oczywiście najwięcej jest opowieści o ich bezwzględności wobec migrantów i pomagających, ale są też i inne historie - zdarza się, że udają, iż nie widzą ludzi chowających się przed nimi. Rozmówcy Mikołaja Grynberga zwracają uwagę na to, że dziś wielu z nich to ludzie złamani psychicznie, potrzebujący pomocy psychologicznej, wielu uciekło na zwolnienia lekarskie, szczególnie ci, którym do emerytury zostało niewiele, i kobiety, bo im trudniej zmierzyć się z bezwzględnym traktowaniem dzieci, starców czy innych kobiet. Dlatego wśród strażników jest dziś najwięcej młodych. Niektórzy z nich uwierzyli w rządową propagandę. </span></p><p style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">... to nie są dzieci, ale pociski, którymi nasz kraj zostanie roztrzaskany. Z psychologicznego punktu widzenia idealna narracja dla młodych funkcjonariuszy. (...) Można szybko awansować dzięki bezkompromisowym działaniom.</span></i></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ten drugi strażnik, z którym rozmawia autor, zwraca uwagę, że w pewnym momencie na każdego przychodzi znieczulica. Na początku są emocje, nawet żal, ale żeby móc wykonywać tę pracę, trzeba wyprzeć je z głowy, zracjonalizować to, co się robi. Ale koszty psychiczne poniosą na pewno. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Oczywiście najwięcej miejsca Mikołaj Grynberg poświęca w swojej książce tym, którzy pomagają. A oni opowiadają o tym, jak to się stało, że zaczęli się angażować, o kosztach psychicznych i fizycznych, jakie ponoszą oni i ich rodziny, o trudach życia na pograniczu, gdzie panuje kompletne bezprawie, gdzie strażnicy i inne służby, często nieumundurowane, nagminnie łamią przepisy, przekraczają uprawnienia, zastraszają pomagających. Trzeba dobrze znać przepisy, aby się nie dać. Każdy pomagający z czasem nabywa takiej wiedzy. Mówią też o trudnych decyzjach, które muszą </span><span style="font-size: large;">podejmować </span><span style="font-size: large;">bardzo szybko. W skrajnych przypadkach, kiedy nie wystarczy doraźna pomoc, trzeba rozstrzygnąć, czy dzwonić po pogotowie, czy jednak nie, bo to najczęściej skończy się pushbackiem. Wielu z nich sprowadziło się na Podlasie dla sielskiego życia. Ale to sielskie życie już się skończyło i prawdopodobnie nigdy nie wróci. Mikołaj Grynberg często zadaje swoim rozmówcom pytanie o to, kiedy ta sytuacja się skończy. I zawsze słyszy jedną odpowiedź - nigdy. Bo raz otwarty szlak, który w dodatku nadal jest najbezpieczniejszy, nie zniknie, a migrantów będzie tylko przybywać i żaden mur im w tym nie przeszkodzi. Więc patrzenie na ludzkie tragedie, nieszczęścia będzie ich codziennością. Oczywiście może kiedyś stanie się to łatwiejsze, jeśli migranci będą traktowani przez władzę jak ludzie, zgodnie z obowiązującymi przepisami, jeśli czekając na decyzję, będą trafiać do obozów otwartych, a nie tych zamkniętych, które są jak więzienia. Co jakoś aktywistów trzyma, daje nadzieję? Wiadomość od tych, którym pomogli, a którzy w końcu dotarli tam, gdzie chcieli. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Oczywiście rozmówcy Mikołaja Grynberga opowiadają też o tych, którym pomagają. O tym, kim są, o ich gehennie, wielokrotnym pushbackowaniu, o tym, jak się zachowują, kiedy goszczą ich w swoich domach - jak się zmieniają, kiedy się umyją, dostaną czyste ubranie. Nie tylko o wygląd chodzi, ale o przywrócone poczucie godności. Maria Przyszychowska i Kamil Syller zwracają uwagę, jak trudne jest goszczenie tych ludzi w domach. Szczególnie początek, kiedy są brudni, śmierdzący, odczłowieczeni. Oni się wstydzą, pomagający się brzydzą, a obie strony udają, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dopiero potem przychodzi ulga. Wielu rozmówców zauważa, że nie jest ich rolą oceniać, czy migranci mówią prawdę, czy te kobiety i dzieci idą z własnej woli, czy może są ofiarami handlu ludźmi. Dostrzegają, że niektóre opowieści się powtarzają, jakby wyuczyli się, co powinni mówić. Ale to zadaniem państwa jest je weryfikować. Wiadomo, że nie wszyscy uciekają przed wojną, wielu, aby poprawić swój byt ekonomiczny. Dlaczego nie dziwi nas, kiedy nasi krewni czy znajomi z tego powodu wyjechali z Polski? Odmawiamy tego prawa ludziom globalnego południa. Wiadomo - nie damy rady przyjąć wszystkich chętnych, rzecz w tym, że nasze władze nie mają żadnej polityki migracyjnej, a i Europa niewiele jest lepsza.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Chciałabym zwrócić uwagę na dwie rozmowy. Pierwsza bardzo ciekawa z byłym wojewodą białostockim, Maciejem Żywno, który pomaga migrantom. Jego opowieść jest zniuansowana, nie obarcza winą tylko strażników, bo przecież te wszystkie rozkazy i atmosfera idą z góry, od władz. Ale pokazuje też łamanie procedur i rasizm. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><i>To chyba trzeba nazywać po imieniu. Z jednej strony jest lęk przed obcym, ale faktycznie wychodzi rasistowskie podejście. Ale ze strony rządowej.</i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Ale przede wszystkim może zaskoczyło mnie to, że były urzędnik państwowy okazał się mądrym, ciepłym, wrażliwym człowiekiem, który nie pozostaje obojętny na to, co się dzieje.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Drugi wywiad, który szczególnie mnie zainteresował, to rozmowa z Joanną Pawluśkiewicz, scenarzystką, dokumentalistką, aktywistką Obozu dla Puszczy. Jako jedyna zwraca uwagę na cenę, jaką za tę sytuację płaci Puszcza Białowieska. Jak jest niszczona, rozjeżdżana, zaśmiecana. Przez wszystkie strony. Jej postawa nie znajduje zrozumienia wśród aktywistów, którzy uważają, że najważniejsze jest pomaganie, a ona nie potrafi pogodzić się ze szkodami, jakie ono niesie. Warto dodać, że sama też niesie pomoc. Jak mówi, Puszcza Białowieska w tej chwili <i>jest soczewką wszystkich problemów na świecie. Ekologia i kryzys uchodźczy - wszystko mam na miejscu. Również to, że pomagając, niszczymy</i>. Joanna Pawluśkiewicz mówi też o pułapkach pomagania, w które mogą wpaść szczególnie miejscowi, którzy zaangażowani są cały czas, bez możliwości ucieczki do domu w Warszawie. Łatwo zachłysnąć się wdzięcznością tych, którym się pomaga, uwierzyć, że wiesz lepiej, jak to robić, uwierzyć, że jest się bogiem, poczuć się lepszym od innych. Jak mówi, to uzależnia, daje poczucie sensu i sprawczości. W przyszłości konsekwencją takiej postawy może być kombatanctwo. A przecież prawdą jest, że aktywiści robią coś wielkiego. Mimo trudów, ponoszonych kosztów pomagają. Nie jest to łatwe.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Jeśli ktoś na bieżąco śledzi to, co dzieje się na granicy, zwróci uwagę na takie niuanse jak ja. Ale jeśli ktoś niewiele wie na ten temat, musi się liczyć z trudnym, szokującym doświadczeniem. Jak napisałam we wstępie - lektura obowiązkowa. Nie można zamykać oczu i udawać, że nic się nie dzieje. No i warto wspomagać organizacje pracujące na granicy, wpłacając pieniądze, które przecież są im bardzo potrzebne. Na przykład <a href="https://crm.ocalenie.org.pl/civicrm/contribute/transact?reset=1&id=31&lang=pl" target="_blank">Fundację Ocalenie</a>.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-size: large;">PS. No i koniecznie trzeba zobaczyć "Zieloną granicę" Agnieszki Holland, która ma jeszcze większą siłę rażenia. </span> <br /></p>czytamogladamhttp://www.blogger.com/profile/07830991102659462041noreply@blogger.com0