Nie będę ukrywać, że po zbiór reportaży Pawła Piotra Reszki "Diabeł i tabliczka czekolady" (Wydawnictwo Agora 2015) sięgnęłam, kiedy okazało się, że to ta książka dostała tegoroczną Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego. Wcześniej chyba słyszałam o tym zbiorze reportaży, ale pominęłam. Pewnie dlatego, że z morza literatury non-fiction wybieram raczej te pozycje, które są całością, a nie zbiorem luźnych tekstów w większości drukowanych wcześniej w prasie. Chociaż są przecież wyjątki. Do dziś pamiętam bardzo gorzką książkę Tochmana "Bóg zapłać" tak właśnie skonstruowaną. Albo zeszłorocznego laureata Michała Olszewskiego i jego "Najlepsze buty na świecie". Pewnie coś by się jeszcze znalazło. Cóż, prawdopodobnie "Diabeł i tabliczka czekolady" kiedyś mi się o uszy obiła, ale nie ma co ukrywać, że gdyby nie nagroda, pewnie bym tej książki nie przeczytała i ... popełniłabym wielki błąd. Bo te proste teksty, które czyta się jednym tchem, robią rzeczywiście duże wrażenie.
To historie zwykłych ludzi z małych miast, ze wsi, a jeśli z Lublina (Reszka jest dziennikarzem lubelskiego dodatku Gazety Wyborczej) to raczej z tych gorszych dzielnic. Wiele tu historii o biedzie, o bezradności. Jak to jest być biednym uczniem? Albo uczniem mieszkającym w komunalnej, zaniedbanej kamienicy w mieszkaniu bez łazienki? Oczy zrobiły mi się okrągłe jak spodki, kiedy czytałam reportaż o łazienkach, a właściwie o ich braku. Nie przyszło mi do głowy, że osiemnaście procent mieszkań na wsi i prawie pięć w miastach po prostu ich nie ma. Wstrząsający jest reportaż o kobiecie, która urodziła i zabiła pięcioro dzieci, a potem trzymała je w beczkach. To znana sprawa, wiele się o niej pisało i mówiło. Reszka oddaje jej głos. Opowieść budzi na przemian niedowierzanie, litość, trwogę i obrzydzenie. Oczywiście, że przerażające jest to, co zrobiła, ale może jeszcze bardziej dlaczego. Maltretowana przez męża, który nie życzył sobie więcej dzieci (mieli już trójkę), nie umiała szukać pomocy, pewnie nawet nie wiedziała, gdzie się może po nią zwrócić. A mężowi wygodnie było udawać, że o niczym nie wie.
Ale są i teksty krzepiące. O pewnym małżeństwie, które połączył rozsądek, a nie miłość. Teraz samodzielnie wychowują syna - roślinę. Krystian leży, nie połyka, nie odkrztusza, nie wiadomo, czy coś czuje, a oni nigdy, ku zdumieniu lekarzy i wszystkich dookoła, nie chcieli go oddać, chociaż przecież nie są ludźmi majętnymi. Niejedna miłość nie wytrzymuje takiej próby, oni nadal są razem, ze swoim synem, pełni pokory i ... pogody ducha. Albo inny reportaż - o rodzicach, prostych ludziach z małej miejscowości, którzy sami poprosili lekarza, aby pobrał od ich syna, który zginął w wypadku, narządy do przeszczepu. Kolejny to opowieść o ojcu, który raz w miesiącu oddaje krew, żeby podarować swoim dzieciom czekoladę. Ta czekolada jest ważna, ale, jak mówi, i bez niej robiłby to samo.
Porusza też Reszka problemy zupełnie innej natury. Bardzo ciekawy jest tekst o krzyżu w przestrzeni publicznej. Czym jest krzyż dla rozmówców reportera? Przeszkadza im czy ma znaczenie? Reportaże przeplatane są krótkimi tekstami, w których ludzie podpisani imieniem, czasem też nazwiskiem opowiadają autorowi, czym jest dla nich szczęście. Ktoś hoduje lwy (tak!), dla jakiejś kobiety szczęście to słuchanie radyjka, tak pieszczotliwie nazywa Radio Maryja, dla pewnej emerytki spełnienie marzenia o tańcu, dla kogoś pomaganie innym. Warto też zwrócić uwagę na język. Czasem jest to neutralny język reportera, innym razem autor udziela głosu swoim bohaterom, zachowując ich ekspresję językową.
Namawiam do sięgnięcia po tę książkę. Nie tylko dlatego, że ciekawa, poruszająca i świetnie napisana, ale także po to, aby przypomnieć sobie, że tuż obok nas, za ścianą albo za przysłowiową miedzą jest świat, o którym lubimy nie wiedzieć, a przecież znać go powinniśmy.