Po przeczytaniu "Życia i losu" (pisałam), arcydzieła Wasilija Grossmana, było dla mnie oczywiste, że wkrótce sięgnę po drugą powieść tego rosyjskiego pisarza: "Wszystko płynie" (W.A.B. 2010; przełożyła Wiera Bieńkowska). Długo nie zwlekałam (wersja robocza tej notki powstała we wrześniu). Teraz pozostaje mi żałować, że to już ostatnie spotkanie z jego twórczością.
"Wszystko płynie" to ostatnia i niedokończona powieść Grossmana. Na pewno nie jest to książka tej miary, co przywołane przeze mnie "Życie i los", w końcu nie co dzień powstają arcydzieła (nie lubię wielkich słów, ale nie waham się użyć go w tym wypadku). Jednak i ona jest lekturą obowiązkową. Może jednak warto zacząć znajomość z pisarzem właśnie od niej, aby na koniec zostawić sobie najsmaczniejszy kąsek? W każdym razie w tej czy innej kolejności obie przeczytać się powinno.
Moja dzisiejsza bohaterka sporo różni się od swojej poprzedniczki. Jej akcja rozgrywa się po śmierci Stalina, kiedy w Związku Radzieckim puszczają polityczne i ideologiczne lody. Jej głównym bohaterem jest Iwan Grigorjewicz, który wraca do Moskwy i do życia, chciałoby się powiedzieć, po latach spędzonych w jednym z łagrów. Szmat czasu spędził w więzieniach i łagrach jako więzień polityczny. Jeśli tak na serio zastanowić się nad tym faktem, aż trudno go ogarnąć rozumem. Ponad trzydzieści lat w zamknięciu! Przeładowane, brudne cele, przesłuchania, tortury, transporty, wyniszczająca praca, syberyjskie zimno ... W międzyczasie wszystko się zmieniło, dorosło kolejne pokolenie. Iwan próbuje odszukać ludzi ważnych dla niego w młodości. Trudno odnaleźć mu się po tylu latach w nowym dla niego świecie. Ale nie czuje się zgorzkniały. Niczego wielkiego od życia już nie oczekuje. Najważniejsze dostał: wolność. Bo pomimo trzech dekad spędzonych w zamknięciu, nie odzwyczaił się od wolności jak wielu jego towarzyszy niedoli. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale to on, a nie ci wszyscy, którzy wiedli w tym czasie normalne życie, jest zwycięzcą. Może tylko niewielką przesadą będzie stwierdzenie, że uniknąć losu takiego jak Iwan mogli albo niektórzy wierni, partyjni towarzysze (przecież też nie zawsze), albo ludzie idący z życiem, a właściwie z komunistyczną władzą, z aparatem przemocy, na daleko idące kompromisy. Kompromisy tak wielkie, że jeśli zachowało się resztki przyzwoitości, trudno potem było spojrzeć w lustro. Nie wiem w jakiej mysiej dziurze trzeba było się skryć, aby pozostać przyzwoitym człowiekiem i nie trafić w końcu do więzienia czy łagru. Grossman w obu swoich powieściach pokazuje mechanizm łamania ludzkich charakterów. Tragiczne to czasy (a czasy te trwały prawie pół wieku, a i potem przecież sielsko nie było), kiedy człowiek chcąc ocalić swoje życie, musi się zeszmacić (bywało, że i to nie pomogło), a jeśli pragnie pozostać przyzwoitym człowiekiem, nie ma dla niego ratunku. Nie każdy potrafi uczciwie przyznać się do swoich błędów, co przecież równałoby się stwierdzeniu, że życie się zmarnowało, że jest się szubrawcem. Działa mechanizm wyparcia i samousprawiedliwiania. Kuzyn Iwana, który dzięki raz mniejszym, raz większym świństwom nie tylko ocalał, ale i zrobił uniwersytecką karierę, szukając usprawiedliwienia, próbuje udowodnić sobie, że jego los wcale taki lekki też nie był. Cóż, myśli, przekonując sam siebie, Iwan nie ma pojęcia, jak żyło się przez te wszystkie lata. I jest w tym sporo racji. Wieczne lawirowanie, strach, moralne skarlenie.
Powieść Grossmana składa się właściwie z kilku epizodów, z kilku zwięźle przedstawionych ludzkich losów, każdy z nich mógłby być kanwą kolejnej opowieści. Tych bohaterów poznajemy dzięki Iwanowi. Jednych spotyka w czasie swoich peregrynacji, innych tylko wspomina. Są wśród nich kuzyn, dawny przyjaciel, który okazał się donosicielem, prosta kobieta, u której wynajmuje pokój i inni. Opowieści o nich tworzą panoramę tamtych czasów. Cała książka jest przejmująca, ale najbardziej dotkliwe są dwie historie, wcale nie najważniejsze, raczej epizodyczne. Bohaterką jednej jest Masza, młoda, piękna kobieta, która trafia do syberyjskiego łagru, tylko dlatego, że jest żoną uwięzionego wroga ludu. Nie rozumie, co się z nią dzieje, umiera ze strachu i tęsknoty za mężem i pozostawioną na wolności córeczką. Długo łudzi się nadzieją, że wszystko okaże się nieporozumieniem, że wyjdzie na wolność, że spotka tam męża i dziecko. Historii Maszy nie łagodzi wcale zjadliwa ironia, z jaką jest opowiadana. I druga opowieść: o mieszkańcach ukraińskiej wioski w czasach wielkiego głodu. Gdyby Grossman rozwinął wszystkie wątki, powstałaby być może powieść na miarę "Życia i losu".
Aby dopełnić obrazu całości, dodam jeszcze, że całość wieńczą filozoficzno-historiozoficzne rozważania Iwana na temat Rosji. Wolność, niewola, zniewolenie, pańszczyzna, Lenin i Stalin - wokół takich postaci i zagadnień krążą jego myśli. Jednym z kluczowych jest tragiczne stwierdzenie, że rozwój Rosji dokonywał się zawsze dzięki zniewoleniu. Nie podejmuję się tutaj streszczenia jego refleksji. Nie ukrywam, że aby to zrobić, musiałabym prześledzić je jeszcze raz, bardzo uważnie.
Lektura powieści Grossmana na pewno wymaga czytelniczego trudu, ale warto go podjąć.