Najnowszy film Mungiu przypomina mi nieco znakomitą bułgarską "Lekcję" i "Dwa dni, jedną noc" braci Dardenne. Co je łączy? To opowieści o zwyczajnych, przeciętnych ludziach. Świat na ekranie nie jest upiększony, podkolorowany, reżyser pokazuje życie, szarą rzeczywistość. Bohaterowie tych filmów mają do załatwienia sprawę. Od tego, czy im się uda, zależy ich los. Dodatkowym problemem jest czas - na rozwikłanie swoich problemów mają kilka dni, potem nic się już nie da zrobić. Dlatego tak bardzo się spieszą, niemal biegną, pukają do różnych drzwi, do różnych ludzi. Tyle podobieństw.
Sytuacja bohatera "Egzaminu" jest jednak nieco inna. Jego sprawa nie jest gardłowa. Chce wysłać córkę na studia do Anglii, ale przecież jeżeli Eliza zostanie w Rumunii, to świat się nie zawali. Przeżyją rozczarowanie, ale to nie jest ich być albo nie być. Kto zna "Lekcję" i "Dwa dni, jedną noc", ten wie, na czym polega różnica. W dodatku Eliza wcale nie pali się tak bardzo do tego wyjazdu. Nie chce opuszczać swoich znajomych, a przede wszystkim nie chce rozstawać się z chłopakiem. Dlatego trudno znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla działań Romea, który za wszelką cenę pragnie dopomóc córce zdać maturę na odpowiednią ilość punktów. Ale jest i różnica druga. Romeo nie ma takiej energii jak bohaterki przywoływanych tu filmów. One gnają, są stale w biegu, on się toczy. Owszem, załatwia, rozmawia, odwiedza, krąży między domem, szkołą, szpitalem, komendą policji, kochanką, ale robi to wszystko na zwolnionych obrotach, z jakąś rezygnacją. Jakby nie miał już sił. Jest zmęczony, rozczarowany, przytłoczony życiem, drobnymi i większymi sprawami, które go dręczą. Żona, kochanka, każda czegoś od niego chce, ktoś wybija szyby, w czasie jazdy samochodem potrąca zwierzę, no i sprawa z córką. Chce jej pomóc za wszelką cenę, ale mam wrażenie, że to ostatni wysiłek, na który się zdobędzie.
Nie on jeden jest w takiej kondycji. Właściwie prawie wszyscy bohaterowie filmu są smutni, zmęczeni, rozczarowani. Otacza ich aura melancholii, tęsknią za młodością pełną ideałów i wiary w przyszłość. Tyle chcieli osiągnąć, a gdzie są? Mieli zbudować świat od nowa, lepszy, uczciwszy, sprawiedliwszy, nie udało się. Posypały się małżeństwa, wszystko jest w wiecznej budowie, niedokończone, nic nie działa normalnie, nie ma jasnych reguł, wszystko jest płynne, nie wiadomo, czego się trzymać. Dlatego żeby jakoś żyć, poddają się. Przyjmują to z pokorą i rezygnacją, nie mają już energii, żeby walczyć. A że to nieuczciwe? Trudno. A zresztą, czy naprawdę postępują nieuczciwie? Oni tylko wzajemnie sobie pomagają. Tak, pomoc to słowo klucz. W tym świecie każdy każdemu oddał kiedyś jakąś przysługę, więc upomni się o wdzięczność, kiedy sam będzie w potrzebie. Tak rośnie sieć powiązań, zależności, układów. Od spraw drobnych po wielkie. I nikt się nie dziwi. To pokolenie wie, że przegrało swoją szansę, dlatego za wszelką cenę chce dać ją swoim dzieciom, ale nie tu, nie w Klużu, nie w Rumunii. Tylko w innym, lepszym świecie. Młodzi z jednej strony są nadzieją, z drugiej irytują, bo nie rozumieją, że inaczej się nie da. Romeo mówi do Elizy, że potem będzie mogła sobie postępować uczciwie, ale ten jeden raz musi zrobić tak, jak on jej każe. To przecież dla jej dobra, dla jej przyszłości, to i tak bez znaczenia, bo ona wszystko umie, więc ten egzamin w gruncie rzeczy nie jest ważny, dlatego to drobne oszustwo tak naprawdę nikomu krzywdy nie zrobi. Ale i młodzi szybko się uczą. Jak się okazuje, Eliza świetnie poradziła sobie sama, płaczem wymusiła wydłużenie czasu egzaminu.
Pisząc o "Egzaminie" nie sposób nie odwołać się do jeszcze jednego filmu. Tym razem rumuńskiego, "Pozycja dziecka". To kolejny portret Rumunii, gdzie nie obowiązują żadne reguły, gdzie wszystko można załatwić. Tylko kaliber sprawy jest o wiele większy. Bohaterowie "Pozycji dziecka" budzą odrazę. Nie mają żadnych skrupułów, żadnych wahań. Kiedy oglądałam tamten film, nie mogłam wyjść ze zdumienia, że tak można, że taka sytuacja jest w ogóle możliwa. Tymczasem inaczej jest w "Egzaminie". Romeo i jego znajomi nie budzą takiej niechęci, nie są demonami. To zwyczajni ludzie. Trochę gapowaci, pełni dobrej woli, gotowi, jak mówią, pomagać. Ale to tylko pozory. Przecież tak naprawdę żyją podobnie, wyznają te same zasady, poruszają się w tym zdegenerowanym świecie jak ryba w wodzie. Nie mamy żadnej pewności, że gdyby znaleźli się w takiej sytuacji jak bohaterowie "Pozycji dziecka", zachowaliby się inaczej.