"Nieznośna lekkość bytu" Milana Kundery (W.A.B. 2014; przełożyła
Agnieszka Holland) to jego trzecia powieść, którą przeczytałam w ramach nadrabiania karygodnych zaległości. Z tymi karygodnymi to celowa przesada, bo już dawno zrozumiałam, że nie da się poznać ani całej klasyki, a Kundera takim klasykiem już jest, ani wszystkich nowości wartych lektury. Przestałam uważać, że coś powinnam albo muszę. Czytam, co chcę i co mnie interesuje. Nie ukrywam, że po twórczość Milana Kundery postanowiłam sięgnąć, kiedy po jego śmierci wysłuchałam dwóch ciekawych rozmów jej poświęconych. Nie zamierzam jednak czytać wszystkiego. Podążam za rekomendacjami i gustem Aleksandra Kaczorowskiego, znakomitego znawcy czeskiej literatury i kultury. Czegoś trzeba się trzymać. "Nieznośna lekkość bytu" to wyjątek na mojej liście książek czeskiego pisarza, którą sobie sporządziłam po wysłuchaniu wspomnianych rozmów. Dlaczego? Bo jako jedyną czytałam ją już kiedyś. Jest więc to moje ponowne z nią spotkanie, z pierwszego niewiele zostało - zarys fabuły i sylwetek trojga głównych bohaterów, świadomość, że mi się podobała.Kundera wraca tu do swoich ulubionych tematów, którymi są splot indywidualnego losu z Historią, niszczenie jednostki przez reżim komunistyczny, rola przypadku, nad którą w sposób szczególny zastanawia się w tej powieści. Wraca też do swojej ulubionej formy - mamy kilkoro bohaterów, tym samym zdarzeniom przyglądamy się z różnych perspektyw. Za to znacznie więcej jest w "Nieznośnej lekkości bytu" fragmentów eseistycznych czy nawet rozważań filozoficznych. Przyznaję, pewnie nie po raz pierwszy, że filozofia to moja nieodwzajemniona miłość. No może miłość to zbyt duże słowo, w każdym razie bardzo bym chciała jakoś ją liznąć, ale zawsze okazuje się, że to nie na moją to głowę. Wszelkie próby kończą się fiaskiem. Dlatego i tu niektóre fragmenty, szczególnie te z przedostatniego rozdziału, a właśnie tam jest ich najwięcej, nieco mnie nużyły, bo podążanie za myślą pisarza nie do końca było łatwe. Ale też bez przesady, da się przez nie przejść i naprawdę warto czytać do końca.
Historia chirurga Tomasza, jego żony Teresy, kochanki Sabiny i kilku jeszcze drugoplanowych, chociaż też istotnych, postaci, myślę tu szczególnie o Franzu, który przez jakiś czas związany był z drugą z tych kobiet, wpisana została w opozycję ciężaru i owej tytułowej lekkości bytu, którą wywiódł Kundera od idei wiecznego powrotu Nietzschego i od Parmenidesa. Przymiotnik nieznośna jest już wkładem samego pisarza. Czy ktoś jeszcze nie zajmował się tą antynomią, pojęcia nie mam, trudno zakładać, żeby nie. W skrócie, gdyby przyjąć, że wszystko powraca, nasze życie, każdy nasz czyn byłby obciążony ciężarem odpowiedzialności. Ponieważ nie wraca pojawia się ta lekkość. Z drugiej strony dopiero ciężar sprawia, że nasze życie staje się prawdziwsze, bardziej realne, bardziej je odczuwamy, lekkość oznacza ulotność, odebranie wagi. Co w takim razie lepsze? Ciężar czy lekkość? Nietzsche wybiera ciężar, a Parmenides lekkość. Referuję za Kunderą, jeśli coś przekręciłam, czegoś nie zrozumiałam, z góry przepraszam. W to wszystko wplata też autor rolę przypadku. Teresa pojawiła się w życiu Tomasza w wyniku splotu okoliczności - musiał nastąpić szereg przypadków, aby się spotkali, z tak różnych światów byli. On, wykształcony chirurg z Pragi, który świadomie porzucił żonę i syna, aby skakać od kochanki do kochanki i oddać się pracy. Cóż, w prawdziwym życiu nazwalibyśmy go pewnie seksoholikiem, ale pisarz nadaje jego niepohamowanej skłonności do kobiet głębsze znaczenie. Ona, kelnerka z prowincji, bez wykształcenia, doświadczona przez dom rodzinny, zakompleksiona, ale, jak się później okaże, zdolna i wrażliwa. Nie jest odpowiednikiem Łucji z "Żartu". Czy wybierając ją, wybrał ciężar? Czy ją skrzywdził, bo zdradzał, chociaż tylko fizycznie? W tych skokach w bok nie było przecież żadnych uczuć, kochał ją. Ale ona odczuwała je boleśnie. A może to ona skrzywdziła jego, kiedy wróciła z Genewy do Pragi, gdzie wyemigrowali po upadku praskiej wiosny, a on po jakimś czasie wyjechał za nią? Gdyby został, nadal byłby chirurgiem, a chirurgia była dla niego wszystkim, czymś, co wybrał świadomie, w czym się spełniał. W Pradze po jakimś czasie skończył, myjąc szyby. Ale to było przecież wynikiem jego przypadkowego chwilowego zaangażowania się w politykę. Gdyby stał z boku, może nie musiałby odchodzić ze szpitala. Nad tym wszystkim zastanawia się narrator, obserwując swoich bohaterów z dystansu, przyglądając się im niczym eksponatom, egzemplifikacjom ludzkich postaw.
Bo powieść Kundery bardzo mocno wpisana została w politykę, w zdarzenia praskiej wiosny z roku 1968, a szczególnie ich konsekwencje dla czeskiej inteligencji, zwłaszcza dla tych, którzy nie potrafili stać z boku, jakoś dali świadectwo swojej niezgodzie na stłumienie chwilowej wolności zakończonej radziecką okupacją. Ich los był taki jak Tomasza. Tomasza, który wcześniej zawsze wybierał to, co lekkie, dopiero Teresa i Historia wprowadziły w jego życie ciężar. Zdegradowani, wyrzucani z uczelni, gazet, zmuszeni pracować fizycznie. Albo jeszcze gorzej zamykani w więzieniach. Pisząc o tym, autor zastanawia się nad sensem masowych protestów, owych Wielkich Marszów, jak je nazywa, organizowanych przez intelektualistów i aktywistów z Zachodu w obronie tłamszonej wolności. To polityczny teatr zamiast prawdziwego czynu. Czy mają sens, skoro najczęściej nie przynoszą rezultatów? Zwłaszcza już, natychmiast. Czy są tylko sposobem na poprawę samopoczucia protestujących, którzy nie chcą się czuć bezradni i mają złudne wrażenie, że coś robią? A dla osób sławnych, Kundera nie używa jeszcze słowa celebryci, są sposobem lansowania się, czy może zwracania uwagi na protest w słusznej sprawie? Pisarz pozostaje raczej pesymistą, przynajmniej ja tak odczytuję jego stanowisko. Lepiej jednak, gdy nie ma innej drogi, wybrać teatr, skoro nie można wybrać czynu. Z drugiej strony, przecież wiadomo, że kropla drąży skałę. Gdyby pesymizm Kundery zawsze się sprawdzał, nadal w tej części Europy panowałaby komuna i wszystko, co z nią związane.
"Nieznośna lekkość bytu", chociaż chyba najbardziej wymagająca spośród tych pozycji Kundery, które do tej pory przeczytałam (wspomniany "Żart" i "Walc pożegnalny"), daje najwięcej pola do rozważań. Wiele tu symbolicznych snów, które dręczą bohaterów, zwłaszcza Teresę, powracających scen. Są związki z muzyką, beethovenowskie ess mussein, czyli tak musi być, które dręczy Tomasza. Ale jest też kawał życia. Zwłaszcza Teresa wydaje mi się najciekawiej sportretowaną bohaterką. Godna by była osobnych rozważań, można w jej postaci odnaleźć wiele tego, co dręczy kobiety także dzisiaj. Zwłaszcza relacja z matką, która położyła się cieniem na jej osobowości, ukształtowała ją, stała się przyczyną wielu kompleksów, lęków, ale i buntu. Uczyniła ją kruchą i silną zarazem. Są też w tej powieści momenty wzruszające. Szczególnie silny związek Teresy z psem, który się do niej przyplątał, a którego nazwała Karenin. W ogóle końcówka powieści chyba najbardziej mnie poruszyła i wynagrodziła trudy czytania partii eseistycznych i filozoficznych.
Po raz kolejny przekonałam się, że warto po Kunderę sięgnąć. W planach mam jeszcze dwie jego powieści z czasów czeskich, może najważniejsze eseje. A teraz obraz praskiej wiosny najlepiej byłoby skonfrontować z powieścią "Cud", poświęconą też praskiej wiośnie, mojego ulubionego czeskiego pisarza, Josefa Škvoreckiego. Kiedyś to nastąpi. Kiedy? Nie wiem.