Powieść Natashy Brown "Przyjęcie" (Wydawnictwo Poznańskie
2023; przełożyła Martyna Tomczak) to jedna z tych książek, nad którą hamletyzowałam - czytać czy nie czytać? warto czy jednak szkoda czasu? Najpierw zapisałam ją na listę alertów cenowych, która jest dla mnie nie tylko czekaniem na przystępną cenę, ale także rodzajem książkowego czyśćca - próbę czasu przetrwają tylko te tytuły, które naprawdę chcę przeczytać. Mimo że dość często cena świeciła się na czerwono, jakoś jej nie kupowałam. Spotkanie z autorką na Festiwalu Conrada zaciekawiło mnie na tyle, że postanowiłam "Przyjęcie" wypożyczyć z biblioteki. Jeśli nie będę zachwycona, przynajmniej nie będzie mi żal wydanych pieniędzy. No bo temat bardzo ciekawy - kwestia rasy, klasy, feminizm, patriarchat. Co mnie odstraszało? Skondensowana forma, która bywa zaletą, ale bywa też pułapką. Bałam się trochę jej przerostu nad treścią.Wypożyczyłam, przeczytałam. Jaki jest werdykt? Jeden z blurbów zamieszczonych na okładce głosi: Lektura tej książki robi niezapomniane wrażenie! Otóż na mnie nie robi! Być może byłoby inaczej, gdybym wcześniej nie poznała znakomitego eseju Reni Eddo-Lodge "Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry", który traktuje dokładnie o tym samym, o czym powieść Natashy Brown, robi to jednak znacznie dokładniej i wnikliwiej, zwraca uwagę na problemy, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, pokazuje, dlaczego takie książki warto czytać także w kraju, którego społeczeństwo nadal jest dość homogeniczne. Jeśli jednak ktoś nie ma ochoty i czasu na bardziej wymagający esej, nie zastanawiał się dotąd głębiej nad kwestiami koloru skóry, rasy, białego przywileju, niech przynajmniej sięgnie po krótką powieść Natashy Brown, która przedstawia te problemy w pigułce.
Narratorka "Przyjęcia" to młoda czarna Brytyjka, która pracuje w jednym z banków na wysokim stanowisku i właśnie dostała awans na jeszcze wyższe. Na tym zawodowym szczeblu jest jedyną kobietą wśród mężczyzn. Osiągnęła sukces zawodowy, a co za tym idzie finansowy. Do jednego z jej dotychczasowych zadań należy jeżdżenie do szkół z prelekcjami i zaświadczanie swoim przykładem, że czarna dziewczyna z niższej klasy społecznej też może do czegoś dojść. Do tego dochodzi udany związek z białym facetem z klasy wyższej. Niby wszystko jest w porządku, niby powinna być zadowolona, jej rodzina na pewno jest z niej dumna, a jednak coś tu nie gra. Pod wpływem pewnego zdarzenia zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem, a robi to, jadąc na to tytułowe przyjęcie w wiejskim domu rodziców swojego partnera. Przyjęcie, na które nie ma ochoty, ale nie potrafi powiedzieć - nie. Dlaczego? Bo dla jej dobra tak została sformatowana - przez rodzinę, przez szkołę, przez społeczeństwo.
Bądź najlepsza. Pracuj ciężej, działaj sprytniej. Przechodź wszelkie oczekiwania. Lecz zarazem, bądź niewidzialna, niezauważalna. Nie stawiaj nikogo w niezręcznej sytuacji. Nie sprawiaj kłopotu. Istniej tylko w przestrzeni negatywnej. Nie wciskaj się na pierwszy plan! Przemykaj niezauważona. Stań się powietrzem. Otwórz oczy.
Tego uczy się czarne dziewczyny, dla ich dobra, aby kiedyś mogły osiągnąć sukces. I ona ten sukces osiągnęła, ale myśl, że jej życie dalej ma się toczyć takim właśnie trybem, przeraża ją. Praca, której tak naprawdę nie lubi - wybrała karierę w finansach, bo tylko w tej dziedzinie ona, czarna dziewczyna, mogła stosunkowo łatwo, chociaż ciężko pracując, dojść do stanowisk dających stabilizację finansową. Mimo sukcesu nadal czuje, że jej kolor skóry i fakt, że jest kobietą, to problem dla jej kolegów. To ją ogranicza, tworzy szklany sufit. Być może ten awans jest ostatnim na jej drodze zawodowej.
Jestem tym, czym zawsze byliśmy dla imperium: je...nym czystym zyskiem. Zasobem naturalnym, który się eksploatuje, lekceważy zużywa. (...) Nie jestem im winna kolejnych czterdziestu lat mojego życia.
Związek z białym mężczyzną, dzieckiem arystokratów w gruncie rzeczy oparty został na obopólnej korzyści, a ile w nim prawdziwego uczucia, trudno powiedzieć. Ją legitymizuje w oczach jej zwierzchników i partnerów z pracy, jego w Partii Pracy, gdzie próbuje robić polityczną karierę. Czuje, że oszukuje te wszystkie młode dziewczyny, którym opowiada o swoim sukcesie.
W najlepszym razie te dzieciaki dorosną, zasymilują się i swoją pracą będą zasilały budżet państwa, które w kółko im powtarza, że nie są Brytyjczykami. Że tutaj nie jest ich dom. Czy powinnam im o tym powiedzieć?
Jej opowieść miejscami aż kipi gniewem. Jest wściekła na białych Brytyjczyków, którzy nie pamiętają, że ich dobrobyt został zbudowany na eksploatacji i wyzysku czarnych.
[czarne] ciała, wystawiane na targach, upychane, skute łańcuchami, bok przy boku i głowa przy stopie pod pokładem (...) statku. Warunki gorsze niż dla zwierząt.
Jest wściekła, bo chociaż w Wielkiej Brytanii urodziła się nie tylko ona, ale także jej rodzice, nadal nie jest stąd.
Tu się urodziłam, tu urodzili się moi rodzice, tu mieszkam całe życie - ale nigdy nie będę stąd. Ich kultura w moim wykonaniu staje się parodią.
Jak znaleźć tę równowagę? Ten złoty środek? Być sobą, czarną dziewczyną, której przodkowie urodzili się na innym kontynencie, może byli niewolnikami, a jednocześnie czuć się częścią brytyjskiego społeczeństwa? Ale właśnie to społeczeństwo na to jej nie pozwala. Bądź taka jak my, ale przecież ona z jej historią nie może być taka jak oni. Pozwólcie mi być sobą! - zdaje się krzyczeć narratorka. Tyle tylko, że ona już nie ma ochoty walczyć, brnąć dalej w ten fałsz. Tak myśli o swoim udziale w przyjęciu, na które została zaproszona.
Rozumiem, co oznacza ten weekend. Odsłonięcie kotary, zaproszenie do ukrytych komnat. Ale nie przyjęcie do grona. Jeszcze nie. Tylko jeden krok naprzód, krok bliżej. (...) uczę się, czym jest kapitał kulturowy. Uczę się poruszać po ich świecie. Jak powinnam żyć. Co powinno sprawiać mi przyjemność. Obserwuję i chłonę. To wymaga wprawy. Zrozumienia, co jest poza zasięgiem. Do czego nigdy nie doskoczę.
Niech lektura "Przyjęcia" Natashy Brown będzie wstępem do sięgnięcia po wspomniany przeze mnie esej Reni Eddo-Lodge.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz