Chociaż literatura bałkańska pozostaje w zasięgu moich
zainteresowań, nie od razu sięgnęłam po książkę "Skąd" Sašy Stanišića, niemieckiego pisarza o bośniackich korzeniach (Książkowe Klimaty 2022; przełożyła Małgorzata Gralińska). Moją czujność wzbudziła, kiedy znalazła się wśród nominowanych do Angelusa, nagrody dla pisarzy z Europy Środkowej, a kiedy ją zdobyła, postanowiłam wreszcie po nią sięgnąć. Napisałam, że autor jest niemieckim pisarzem o bośniackich korzeniach, bo taką informację można znaleźć na stronie Angelusa, ale tak naprawdę problem jego tożsamości jest mocno skomplikowany i między innymi o tym opowiada jego książka określana, na tej samej stronie, jako bardzo biograficzna powieść. Czy rzeczywiście jest to powieść można mieć wątpliwości nawet, jeśli przyjmiemy, że nie dostajemy historii życia autora opowiedzianej jeden do jednego. Jak jest w rzeczywistości, trudno powiedzieć. Nie udało mi się znaleźć żadnego wywiadu z Sašą Stanišićem. Mniejsza o to - powieść czy nie powieść, autobiograficzna w stu procentach czy tylko częściowo nie ma znaczenia. Tak czy inaczej po "Skąd" naprawdę warto sięgnąć.Muszę jednak przyznać, że nie od razu było mi z tą książką po drodze. Może dlatego, że początkowo czytałam z doskoku, nie mogłam poświęcić jej więcej czasu, a może musiałam przyzwyczaić się do jej formy? Do sposobu opowiadania? Bo czasem dostajemy coś w rodzaju krótkich opowiastek o członkach rodziny, szkolnych kolegach, zdarzeniach z przeszłości dalszej lub bliższej, czasem konkretne informacje autobiograficzne, czasem jakieś rozważania dotyczące tożsamości autora? narratora?, a czasem dłuższe partie układające się w większą całość. Wątki rodzinne przeplatają się ze wspomnieniami o doświadczeniach nastolatka, który musi odnaleźć się w całkiem nowej rzeczywistości, który został brutalnie wyrwany ze swojego bośniackiego życia i razem z mamą, Boszniaczką, ale nieidentyfikującą się religijnie, przedzierał się przez liczne granice do Niemiec. Ojciec, Serb, został jeszcze ze swoją matką przez jakiś czas w Višegradzie, bośniackim mieście nad Driną, i dołączył do rodziny pół roku później. Mieszają się czasy i bohaterowie. Dopiero po jakimś czasie książka wciągnęła mnie tak bardzo, że trudno było mi się od niej oderwać. Dałam się jej porwać, unieść i mocno ją przeżyłam.
Autor meandruje pomiędzy różnymi tematami. Jednym z nich jest doświadczenie nastolatka wyrwanego ze swojego świata i przeniesionego w miejsce, gdzie wszystko musi zaczynać od nowa. Pisze o degradacji ekonomicznej, ciasnym mieszkaniu, życiu w gorszych dzielnicach zamieszkiwanych przez imigrantów z różnych krajów. O towarzyszącym temu wstydzie, który nie pozwalał mu zapraszać do domu szkolnych kolegów. O tym, jak szybko zrozumiał, na ile ważna jest znajomość języka i wykształcenie, bo tylko to pozwalało mu dorównać do niemieckich kolegów. Opowiada o dyskryminacji, której doświadczali tacy jak on. Zbieraliśmy przypadki dyskryminacji niczym pieczątki w schroniskach. Ale nie narzeka. Oparciem dla niego byli nie tylko rodzice i inni krewni, ale także grupa kolegów poznanych w szkole, też imigrantów z różnych stron. To dzięki nim dobrze wspomina tamten czas. Dlatego nigdy nie doświadczył tak głębokiej samotności jak Maryam Madjidi, autorka "Lalki i Marksa", o której pisałam poprzednio. Znacznie gorszą sytuację mieli jego rodzice, ludzie wykształceni, którzy po trzydziestce musieli zaczynać życie od nowa, pracować ciężko fizycznie, byli wykorzystywani przez pracodawców, a jednocześnie robili wszystko, aby on miał lepiej. Przyznaje, że w tamtym czasie nie zdawał sobie sprawy, czego naprawdę doświadczali i z ogromu ich wyrzeczenia, bo nigdy się nie skarżyli. On parł do przodu i dzięki nim mógł prowadzić życie beztroskiego nastolatka. Zastanawia się, co było kluczem do jego sukcesu, do tego, że jemu się udało, że nie został deportowany do Bośni, kiedy wojna się skończyła, a taki los spotkał wielu jego krewnych, że ostatecznie ma dobre, ułożone życie. Dochodzi do wniosku, że oprócz szczęścia do ludzi, którzy w różny sposób mu pomogli, ważne było jego nastawienie - nigdy nie fetyszyzował swojego pochodzenia, narodowej tożsamości, zawsze próbował przynależeć do jakiejś grupy, szukał najmniejszego wspólnego mianownika. Tak o tym pisze, przyglądając się sobie z dystansu.
... jest chłopakiem z Bośni, który w winnicach u stóp Emmertsgrund uczy się niemieckiego od pewnej dziewczyny. Znacznie później uzmysłowi sobie, że przypadkiem stał się chłopcem z Heidelbergu. Zrządzenie losu nazwie szczęściem, a miasto - swoim Heidelbergiem.
Kolejny temat to powroty, już po wojnie, do rodzinnego miasta, do babci, która tam została. Z jednej strony, oprócz niej, łączą go z tym miejscem wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa i rodzinne korzenie. Z drugiej nie jest to już jego miasto. Na wszystkim cień położyła wojna.
W Višegradzie nie ma już dla mnie prawie żadnych beztroskich miejsc. Prawie żadnych wyłącznie osobistych wspomnień. Niemal każde pojawia się z dopiskiem, z przypisem o sprawcach, o ofiarach i okrucieństwach, które się tam rozegrały. To, co kiedyś tam odczuwałem, wymieszało się z tym, co wiem o konkretnym miejscu.
W 1996 roku podczas mojej pierwszej wizyty w Višegradzie po zakończeniu wojny, miasto było pełne ludzi i rozpaczy, brutalne i bezrobotne. Nie wróciłem, znalazłem się po raz pierwszy w nowym miejscu.
Podobnie na miasto, które stało się cieniem dawnego siebie, patrzy jego matka. Te odczucia potęgowane są przez towarzyszący jej lęk i napięcie, których źródłem jest jej pochodzenie. To przecież stąd uciekła z powodu grożącego jej śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Dostrzega apatię zniszczenia, na wpół załatwione sprawy, nepotyzm, upadek, wieczny mrok, wieczne wczoraj. I czuje nienawiść.
Jego powrotom towarzyszą wyrzuty sumienia. Bo wprawdzie nie miał lekko, ale nie przeżył wojny jak jego koledzy stamtąd, a dziś może śmiało powiedzieć, że u niego wszystko w porządku, kiedy oni narzekają, jak źle im się wiedzie.
Osobny ważny temat, który przeplata się przez całą książkę, to opowieść o babci, matce ojca, która powoli popada w demencję. Jak zapewnić jej opiekę, kiedy nikt z rodziny nie mieszka na miejscu? Przejmująca jest ta historia bliskiej osoby, która coraz częściej nie jest już sobą, traci pamięć, staje się coraz słabsza, nie radzi sobie z codziennością.
Babcia składa się z pustych miejsc - niedokończonych zdań i zgubionych wspomnień ...
Na koniec chcę wspomnieć jeszcze o krótkim, ale niezwykle przejmującym fragmencie. Nie od razu zorientowałam się, że dotyczy autora i jego matki. To zapisana w kilkunastu zdaniach, w trzeciej osobie skondensowana historia ich tułaczki, kiedy po ucieczce z Bośni usiłowali się dostać do Niemiec. Obok toczy się normalne życie, a oni obciążeni bagażem, skrajnie wyczerpani, głodni, niewyspani wędrują, często na piechotę, próbując przekroczyć kolejną granicę. To wszystko zapisane tak bezosobowo, z dystansu, w wielkiej kondensacji zrobiło na mnie niezwykłe wrażenie. Te wspomnienia prowokują migranci, których spotyka w swoim rodzinnym mieście i jego okolicach.
Myślę o uchodźcach w lasach, pod mostem w Višegradzie. Bałkańskie szlaki prowadzą ich przez miejsca, z których my uciekaliśmy. Otwieram okno. Jestem tu z własnej woli.