Dziś znowu będzie o dwóch filmach. Pierwszy, fabularyzowany dokument "Mów mi Marianna", obsypany, jak gdzieś usłyszałam, workiem nagród, obejrzeć trzeba koniecznie. To historia czterdziestokilkuletniej kobiety, która przechodzi proces zmiany płci. Reżyserka, Karolina Bielawska, twierdzi, że interesował ją nie tyle problem transpłciowości, ile walka o siebie, o swoją tożsamość i cena, jaką trzeba za to zapłacić. A jest nią samotność. Rodzina - była żona, dzieci i rodzice nie zaakceptowali jej wyboru. Matka nadal zwraca się do niej jak do syna, córki nie potrafiły pogodzić się z sytuacją. Bały się odrzucenia ze strony rówieśników, nie umiały zrozumieć. Jednak jakby reżyserka się nie deklarowała, nie ucieknie od problemu zmiany płci, skoro wybrała taką bohaterkę. I bardzo dobrze, bo temat w Polsce jest nadal tabu, budzi lęk albo jakieś niezdrowe emocje. Wielu ciągle uważa, że problemu nie ma, został wydumany. Tymczasem oczywiście jest, zajmuje się nim medycyna. Najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jaką tragedię przeżywa człowiek uwięziony w ciele niezgodnym ze swoją płcią, jaką walkę musi stoczyć. Z sobą, z najbliższymi, z otoczeniem. Jakim tabu otoczony jest problem zmiany płci, świadczą perypetie związane z kręceniem filmu. Karolina Bielawska opowiada o trudności ze zdobyciem pieniędzy, o kłodach rzucanych pod nogi w trakcie realizacji. Czytając to, aż przecierałam oczy ze zdumienia. Naprawdę nie mogłam uwierzyć, że któraś stacja radiowa zabroniła wykorzystania fragmentu swojej audycji, bo nie chciała być kojarzona z tematem! Film wolny jest od sensacji i od sentymentalizmu, nie wyciska łez. Nie ma tu komentarzy, żadnych gadających głów, jest Marianna, której życie podglądamy. Wesoła, radosna, pełna optymizmu, pewna decyzji, którą podjęła, ale bardzo samotna. Za wszelką cenę szuka potwierdzenia swojej kobiecości i akceptacji u tych kilku osób, które jej nie opuściły. Trudno jej nie polubić, trudno nie podziwiać jej determinacji i wreszcie trudno nie przejąć się jej losem. Film pokazuje codzienność Marianny, zwyczajne życie. Cały czas obserwujemy też proces zmiany płci. Najpierw sprawa sądowa, potem operacja. Jesteśmy świadkami jej rozmów z lekarzami. To bardzo ważne fragmenty, bo uświadamiają, że to problem medyczny. Jej wizyty u lekarza nie różnią się niczym od wizyt innych pacjentów. Rozmowa przed korekcją płci mogłaby równie dobrze dotyczyć usunięcia wyrostka robaczkowego. Prowadzona jest rzeczowo i spokojnie. Widzimy, jaką ulgą jest dla bohaterki pokonanie każdego kolejnego etapu. Cieszy się jak dziecko z nowych dokumentów, a potem z tego, że wreszcie fizycznie jest kobietą. Poznajemy też przeszłość Marianny, historię jej małżeństwa i trudny proces dochodzenia do decyzji. O tych fragmentach opowiedziała reżyserka w inny sposób, nie zdradzę jak. Ale życie dopisało do tej historii nieoczekiwany tragiczny scenariusz - chorobę. Druga część filmu to opowieść o zmaganiu się z nią. Mimo wszystko jest to film optymistyczny. Marianna po chwilowym załamaniu nie traci ducha i woli walki.
Drugi film, na który wybrałam się z opóźnieniem, bo nie mogłam się zdecydować, czy go obejrzeć, to francuski obraz "Moja miłość". Ja nie żałuję, chociaż na pewno nie jest to pozycja obowiązkowa. Jak informuje dystrybutor, to historia szalonej i namiętnej miłości. Ale to tylko pół prawdy. Ta miłość jest chora i toksyczna. Georgio okazuje się być Piotrusiem Panem, wygodnickim egoistą, manipulantem, uwielbia zabawę, życie towarzyskie i używki. Równocześnie jest spontaniczny, żywiołowy, ma szalone pomysły. Owszem, kocha, ale na swoich warunkach. To jemu musi być dobrze. Początkowo ten zwariowany tryb życia może się podobać, szybko jednak zamienia się w emocjonalny koszmar. A Tony, tak jak żona alkoholika, nie potrafi odejść. Filmu nie da się oglądać spokojnie, bohaterowie drażnią. On, wiadomo dlaczego, ona swoją bezradnością. Chociaż przypuszczam, że wiele kobiet będzie jej raczej żałować i współczuć. Ja też oczywiście rozumiem ten psychologiczny mechanizm, chorą miłość, od której nie sposób się uwolnić, ale mimo wszystko oprócz współczucia i empatii odczuwałam złość. Wielką zaletą filmu są odtwórcy głównych ról - Emmanuelle Bercot i Vincent Cassel. Być może to dzięki nim "Moja miłość" żyje, jest rozwibrowana i energetyczna.