Spieszyłam się z przeczytaniem książki profesora Jacka Leociaka "Młyny boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie" (Czarne 2018), bo chciałam iść na spotkanie z autorem. Udało się. Zanim jednak przystąpiłam do lektury, wyrobiłam sobie mylny pogląd na tę niewielkich rozmiarów książeczkę. Tak bywa, kiedy z góry wiem, że coś przeczytam, bo interesuje mnie temat (to właśnie taki przypadek) albo autor. Wydawało mi się, że to książka obalająca mit, że polski Kościół w czasach drugiej wojny aktywnie włączył się w ratowanie Żydów. Tymczasem jest to rzecz znacznie szersza - Jacek Leociak pisze o stosunku całego Kościoła do Żydów i do Zagłady w szczególności. Nie ogranicza się tylko do oskarżeń, te rzeczywiście dominują, ale podaje również przykłady pozytywne, które tym bardziej, przez kontrast, wzmacniają pełną pasji, oskarżycielką wymowę "Młynów bożych".
Książka Jacka Leociaka ma formę luźnych zapisków wywodzących się z fiszek, jakie gromadził przez lata, jak pisze, w pudełku po butach. Nie jest pracą naukową, bo, jak powiedział autor na spotkaniu, w którym uczestniczyłam, prace naukowe trafiają do wąskiego kręgu odbiorców i mają oddźwięk na ogół tylko w środowisku. Swoją książką chciał wywołać dyskusję i zainteresować szerszy krąg odbiorców. Skoro to nie praca naukowa, to profesor mógł pozwolić sobie na osobisty ton. Zapiski są krótkie i, co charakterystyczne, w miejsce komentarzy pojawia się ironia. Jak przyznał w czasie spotkania, stworzył pamflet, co pozwoliło mu wyostrzyć problem. Do takiego pisania, szczególnie kiedy tematem jest Zagłada, musiałam się przyzwyczaić. Przyznam, że początkowo byłam zdziwiona, ale potem zaakceptowałam konwencję.
Zanim skupił się na konkretnych przykładach, najpierw Jacek Leociak sięgnął do historii. Pokazał, skąd w Kościele niechętny, żeby nie powiedzieć nienawistny, stosunek do Żydów. Skąd antysemityzm. Przyczyny zła tkwią w przyjętym przekonaniu, że Żydzi to Bogobójcy. Wszyscy. Nie tylko ci konkretni, którzy Chrystusa ukrzyżowali, nie tylko ci, którzy wtedy żyli, ale wszyscy, zawsze. Grzech tamtych kilku obciążył całe plemię. Po wiek wieków. Nic go nie zmaże. Autor powołuje się na konkretne kościelne dokumenty i materiały. We wstępie przywołuje też temat Inkwizycji, żeby z jednej strony pokazać okrucieństwo Kościoła instytucjonalnego, z drugiej sposób, w jaki Kościół odnosi się do niewygodnych dla siebie faktów - wybiela instytucję, zrzucając winę na konkretne jednostki. Przecież błędy i czarne owce zdarzają się w każdym środowisku. Podobny mechanizm występuje w bagatelizowaniu negatywnej roli Kościoła w stosunku do Żydów, w czasie Zagłady w szczególności. Tymczasem Jacek Leociak udowadnia, i brzmi to bardzo mocno, że nakładając restrykcje na Żydów, ograniczając ich prawa, Hitler niczego nowego nie wymyślił. Nowe było tylko ostateczne rozwiązanie. Zamykanie Żydów w gettach, znakowanie, ograniczanie ich praw miało miejsce w Państwie Kościelnym na długo przed powstaniem Trzeciej Rzeszy. To wszystko można znaleźć w kościelnych dokumentach.
Potem następują krótkie rozdziały, w których autor pisze o konkretnych osobach lub zdarzeniach. Najczęściej są to opowieści o wydźwięku negatywnym, chociaż zdarzają się i piękne, wzruszające świadectwa. Jedno z najbardziej poruszających to historia proboszcza z wioski położonej w Puszczy Kampinoskiej, gdzie znajdował się obóz pracy, w którym pracowali Żydzi z warszawskiego getta. Ten ksiądz nie bał się apelować z ambony do swoich parafian, aby zostawiali gdzieś przy drodze, którą codziennie przemierzali Żydzi, jedzenie i picie. I mieszkańcy posłuchali apelu swojego księdza. Przynajmniej w taki sposób mogli pomóc nieszczęśnikom. Niby niewiele, ale ta podrzucana żywność była na wagę życia. Wzruszająca jest scena, kiedy po likwidacji obozu pracy, ksiądz patrzy na wracających do getta Żydów, żegnając ich w ten sposób. Proboszcz z Puszczy Kampinoskiej nie zapomniał, że jednym z najważniejszych kościelnych przykazań jest miłość bliźniego, o czym zdawało się w tamtych okrutnych czasach nie pamiętać wielu. Na tle tego i kilku innych podobnych zdarzeń tym bardziej kłują powszechne przykłady obojętności, zaniechań czy jawnej pogardy i wrogości, którą sączyli w kazaniach swoim parafianom liczni księża. Zainfekowani tym jadem wierni, sami w najlepszym razie pozostawali obojętni, w najgorszym wydawali ukrywających się Żydów.
Szczególnie dużo miejsca poświęca autor zaniechaniom papieża Piusa XII w czasach Zagłady. Ten temat przewija się przez całą książkę, wraca kilkakrotnie. Może nawet jest najmocniejszy. W końcu chodzi o głowę Kościoła. Jacek Leociak rozprawia się z obrońcami papieża, którzy w mętny sposób próbują bronić jego postawy. Obala tezę, że niestawanie w obronie Żydów pozwoliło ... ich ocalić. Że gdyby ich bronił, byłoby jeszcze gorzej, zginęłoby ich jeszcze więcej. Ba, obrońcy Piusa XII twierdzą, że przyjmując taką postawę, ocalił także katolików.
Z całej książki przebija nawoływanie do krytycznego myślenia, do sprawdzania faktów, drążenia tematu. Nie chodzi oczywiście tylko o temat poruszony w książce - apel autora ma szerszy wymiar. Wszystko po to, aby nie powielać bezkrytycznie raz postawionych błędnych tez, które potem zagnieżdżają się w powszechnej świadomości i pokutują w niej przez lata albo i wieki. Dziś takie prawdy rozsiewają się w błyskawicznym tempie w internecie, doskonale znamy ten mechanizm. Ale, jak pokazuje autor, w czasach przedinternetowych wcale nie było lepiej. Na koniec, zamykając całość, Jacek Leociak wysuwa oskarżenie najcięższe - pokazuje hipokryzję Kościoła, instrumentalne traktowanie Zagłady. Otóż Kościół, który jako instytucja w czasie Holkaustu najczęściej milczał, dziś chętnie sięga po to pojęcie, nazywając w ten sposób aborcję, in vitro, eutanazję. Takim mocnym akcentem kończą się "Młyny boże".