Trochę trwało, zanim zabrałam się za powieść Bernardine Evaristo
"Dziewczyna, kobieta, inna" (Wydawnictwo Poznańskie 2021; przełożyła Aga Zano). Kampania promocyjna zdążyła przebrzmieć, dawno już nie widziałam zdjęcia czytelniczki z egzemplarzem książki w ręku na facebookowym profilu wydawnictwa, co było elementem wspomnianej kampanii. Niezależnie od hałasu powieść zamierzałam przeczytać, bo poleciła mi ją bliska mi osoba. No i zawsze pilnie przyglądam się propozycjom wydawniczym Wydawnictwa Poznańskiego.Bernardine Evaristo to nie debiutantka, w dorobku ma osiem książek, oprócz powieści także opowiadania i zbiory esejów. Jest Brytyjką o nigeryjskich korzeniach - jej matka była Angielką, ojciec Nigeryjczykiem. Ta informacja jest kluczowa w kontekście powieści, która trafiła do rąk polskich czytelników. Bo jej bohaterkami są kobiety w różnym wieku, najmłodsza jest studentką, najstarsza ma lat ponad dziewięćdziesiąt, które łączy to, że chociaż urodziły się w Wielkiej Brytanii, mają czarną skórę. Jedne bardziej, inne mniej. Niektóre są prawie białe. Zagadnienie rasy, przywileju białych, który przysługuje im tylko z racji urodzenia, i jego brak wśród ludzi o innym kolorze skóry to jeden z tematów powieści Evaristo. Kto czytał znakomity esej Reni Eddo-Lodge "Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry", ten zna zagadnienie, kto nie ma ochoty zmierzyć się z bardziej wymagającą formą, w "Kobiecie, dziewczynie, innej" znajdzie podobne tematy podane w przystępny, powieściowy sposób. Mimo wszystko namawiam, aby zmierzyć się z książką Reni Eddo-Lodge, bo otwiera oczy, pokazuje doświadczenie osób o czarnym kolorze skóry, z jakiego nie zdajemy sobie sprawy. Niby wiemy, że mają trudniej, ale nie uświadamiamy sobie, co to właściwie oznacza i dlaczego tak się dzieje. W powieści Evaristo wybrzmiewa też pytanie, czy przywilej związany jest tylko z rasą, czy również ze stanem majątkowym, wiekiem, doświadczeniem.
Ale nie tylko kolor skóry jest tematem tej powieści. Mówiąc ogólnie i nieco górnolotnie równie ważny jest kobiecy los. Wspólne dla nas doświadczenia. Dom rodzinny, poszukiwanie drogi życiowej, praca, związki z mężczyznami albo kobietami, macierzyństwo albo jego brak, zawodowe spełnienie albo ciężka fizyczna harówka. Bohaterki tej książki to feministki, czasem radykalne, gospodynie domowe, lesbijki i heteryczki, artystki, nauczycielki, kobiety wykonujące najprostsze prace i te na wysokich stanowiskach, studentki, matki i kobiety bezdzietne, spełnione i rozczarowane życiem, wdowy, mężatki, samotne i te w związkach. Jest i osoba niebinarna. Jednym słowem pełny przegląd. Wiele z nich łączy to, że aby znaleźć się w miejscu, w którym są, aby osiągnąć sukces albo życiową harmonię, przeszły okres burzy i naporu, musiały mierzyć się ze swoimi słabościami, z nieprzychylnością otoczenia, z kiepską sytuacją materialną rodziny, w której się wychowywały. Sukces zawdzięczają swojemu uporowi albo ciężkiej pracy rodziców, którzy zrobili wszystko, aby ich córki kształciły się i miały łatwiejsze życie.
Książka Bernardine Evaristo składa się z czterech części podzielonych na trzy rozdziały. Każdy ma inną bohaterkę, ale w obrębie jednej części zazwyczaj są to matka, córka i na przykład przyjaciółka albo znajoma tej ostatniej. W pewnym momencie orientujemy się, że jakieś nici łączą wszystkie bohaterki powieści. Na koniec niektóre z nich spotkają się na bankiecie po awangardowym spektaklu, którego premiera staje się osią opowieści. Największe zaskoczenie czeka jednak w epilogu, chociaż uważny czytelnik już wcześniej domyśli się, co się święci. Taka konstrukcja powieści zbliżająca ją do zbioru opowiadań ma też swoje wady. Co zdążyłam się wciągnąć w jakąś historię, polubić bohaterkę, być jej ciekawa, musiałam się z nią rozstać, bo rozdział się kończył. Drażniło mnie też to, że czasem autorka dopowiada czyjeś losy, jakby je streszczała, co kontrastowało z zasadniczą częścią historii. Mimo tych zastrzeżeń trzeba przyznać, że czyta się tę książkę znakomicie, chociaż nie mogę powiedzieć, aby poza zagadnieniem rasy i płci była to rzecz jakoś odkrywcza. Ale może się czepiam, może szczególnie w Polsce jest ta powieść ważna, a jej przystępność sprawi, że sięgnie po nią wiele osób.
Natomiast prawdziwe mistrzostwo kryje się w języku znakomicie przełożonym przez Agę Zano. Potocznym, rwanym, mówionym, bez tradycyjnej interpunkcji, no i przede wszystkim język charakteryzuje bohaterki. Informuje o tym, z jakiej warstwy społecznej, z jakiego środowiska się wywodzą. Elena Ferrante powinna się od Bernardine Evaristo uczyć. Cóż, jak zwykle w takich razach nie mogę powstrzymać się od drobnej złośliwostki, bo denerwuje mnie uznawanie włoskiej pisarki za wybitną. A kto chce wiedzieć, dlaczego i co ma z tym wspólnego język, niech sięgnie do mojej notki poświęconej krytyce neapolitańskiej tetralogii.
A na koniec jeszcze raz jednoznacznie stwierdzam, że po "Dziewczynę, kobietę, inną" warto sięgnąć. Przyjemna i pokrzepiająca lektura w tych trudnych czasach.
Elena Ferrante mnie rozczarowała.
OdpowiedzUsuńA kobiety w wielu miejscach mają pod górę. Przykładem choćby nasz kraj.