W moim czytelniczym życiu znowu nastał czas beletrystyki, a
przede wszystkim powieści. Może potrzebuję story, a może jest to związane z wakacjami, kiedy trudniej czyta się nonfiki z myślą o tych refleksjach, bo trzeba czasem coś zanotować. Jakie motywacje by mną nie kierowały, fakty są takie, że znowu piszę o powieści, a i teraz czytam kolejną. Tym razem będzie o "Rzece Czerwonej" Barbary Erdrich (ArtRage 2025; przełożyła Agnieszka Walulik). ArtRage to jedno z moich ulubionych wydawnictw, pilnie śledzę to, co wydają, i jeśli odpowiada moim czytelniczym gustom, a te, wiadomo, mam bardzo sprecyzowane, to kupuję. No i tak padło na "Rzekę Czerwoną".Najpierw kilka słów o autorce. W Polsce niemal nieznana - ponad dwadzieścia lat temu ukazały się w dwóch różnych wydawnictwach jej dwie książki, powieść i zbiór opowiadań. Teraz ArtRage, o ile dobrze pamiętam, kupiło prawa do kilku. A jest pisarką docenianą, dostała Pulitzera i Bookera. Co najciekawsze w jej biografii, urodziła się w mieszanej rodzinie o korzeniach niemieckich i rdzennych. Jej ojciec pochodził z plemienia Odżibwe. I takie doświadczenia wykorzystuje w swojej twórczości.
Akcja "Rzeki Czerwonej" rozgrywa się w małym miasteczku Tabor i w jego okolicach w Dakocie Północnej. To właśnie tereny zamieszkiwane kiedyś przez Odżibwe i Dakotów, a potem przyszli biali i je ukradli. Niektóre bohaterki i niektórzy bohaterowie pochodzą właśnie z tego plemienia albo mają mieszane korzenie. Nie jest to jednak jakoś mocno akcentowane, chociaż wielokrotnie przywoływane.
Trudno w kilku zwięzłych zdaniach wprowadzić w treść tej powieści, bo bohaterek i bohaterów sporo, wątków kilka. Ważny jest na pewno czas - to ekonomiczny krach roku 2008. Może najlepiej napisać, że w dużej mierze to historia trójkąta miłosnego. Garry Geist, pochodzący z zamożnej rodziny farmerów, chce się ożenić z Kismet. Jej matka, Crystal, ciężko pracuje nocami, zwożąc ciężarówką buraki cukrowe z pól należących do wielkich farm do punktów skupu. Ojciec Kismet, niewydarzony aktor, niebieski ptak, znika nagle, a z nim fundusze na renowację miejscowego kościoła, co stawia obie kobiety nie tylko w trudnym położeniu materialnym, ale i towarzyskim - niektórzy, a zwłaszcza niektóre, uważają, że Crystal musi też mieć coś wspólnego ze sprzeniewierzeniem pieniędzy. Kismet sama do końca nie wie, czego chce, czemu trudno się dziwić, ponieważ jest bardzo młoda, właśnie kończy szkołę i powinna iść na studia, a nie wychodzić za mąż. Spotyka się z Garrym, szkolnym kolegą, ale i z młodszym od niej Hugonem, który się w niej kocha. W tle jest jeszcze wypadek, który wydarzył się jakiś czas temu i mocno odbił się na Garrym, jego kolegach i rodzinie. Co tam się naprawdę wydarzyło? Jaka tragedia?
"Rzeka Czerwona" to tego rodzaju powieść, którą nie tylko czyta się znakomicie, ale która mocno angażuje emocjonalnie. Jesteśmy blisko bohaterek i bohaterów, mocno wchodzimy w ich życia, denerwują nas podejmowane przez nich decyzje, współczujemy im, kibicujemy. Przynajmniej ja tak miałam.
Najbardziej przejmująca i irytująca jednocześnie była dla mnie historia Kismet. Jak wspominałam, jest bardzo młoda, sama nie wie, czego chce. Tymczasem mimo wszystko decyduje się na małżeństwo. W jakiejś mierze składa siebie w ofierze. Staje się zakładniczką dorosłych, którzy aprobując jej małżeństwo z Garrym, robią sobie dobrze, że użyję tej kolokwialnej frazy, za którą nie przepadam, ale nie znajduję lepszej. Bo obie matki w tym momencie swojego życia potrzebują tego małżeństwa. Cristal szybko zacznie tego żałować, zda sobie sprawę, że popełniła błąd, pozwalając córce wyjść za mąż. Dziewczyna staje się zakładniczką rodziny Geistów, ma być remedium na ich problemy związane z tamtym tragicznym wypadkiem, po którym Garry i jego matka nie podnieśli się. Tymczasem im potrzebna jest terapia, fachowa pomoc. Dlaczego po nią nie sięgają? Przecież mają pieniądze. Może odpowiedzią jest prowincja? Może coś, co jest naturalne w dużym mieście, tu jest nieoczywiste, nieznane? A może chodzi o to, że wypierają to, co się stało? Bo sięgnięcie po pomoc wymagałoby powiedzenia całej prawdy. Kiedy czytałam o tym, jak Kismet usługuje Geistom, jak nie ma kontaktu z matką, jak szybko orientuje się, że popełniła błąd, bo Garry jest jeszcze bardziej niedojrzały niż ona, miałam ochotę krzyczeć - dziewczyno uciekaj, ratuj siebie, nie brnij w to! Ale sprawa nie jest tak prosta. Bo Kismet z jednej strony zdaje sobie sprawę, że tak nie powinno być, z drugiej coraz lepiej rozumie, że Garry i jego matka mają potężną traumę, z trzeciej chciałaby być przy Cristal, która ma poważne kłopoty finansowe, z czwartej nie zapomniała o Hugonie ani on o niej nie zapomniał, z piątej zaczyna jej się podobać życie na wsi - kontakt z naturą, szeroki horyzont niczym nieograniczony, uprawianie ogródka, cisza i spokój.
Wielką wartością powieści jest to, że mogłabym tak analizować inne bohaterki i innych bohaterów - ich lęki, strachy, motywacje, skomplikowane emocje prowadzące do kontrowersyjnych decyzji. To nie tylko Kismet, Garry i Hugo, ale także Crystal, ojciec Kismet, matka Garry'ego, jego przyjaciel Eric. Każda bohaterka i każdy bohater to osobna opowieść, osobne uniwersum. Ale znakomicie sportretowane są również postacie drugoplanowe czy epizodyczne. Szczególnie kobiety, które spotykają się w ramach klubu czytelniczego. Omawiana książka jest pretekstem, na jaw wychodzą animozje, zatargi, konflikty.
Kolejną zaletą jest odmalowanie amerykańskiej prowincji, terenów, gdzie króluje rolnictwo, ale także tych, gdzie wydobywa się ropę, bo akcja na chwilę przenosi się do Dakoty Południowej. Obserwujemy ludzi bogatych i tych ciężko pracujących, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Niby ludzkość zrobiła postęp, a jednak nadal wielu pracuje jak niewolnicy, a każda łyżeczka cukru, jak niegdyś, jest tą niewolniczą pracą obciążona.
Bogaci z miasteczka czy farm jeździli do Fargo czy Minneapolis, do Mall of America, i się tym przechwalali. Kiedyś to ich uważało się za normę. Byli jak ludzie z filmów i seriali, więc można by pomyśleć, że to oni są Ameryką, lecz ostatnio Crystal i Kismet zaczęły na pewnym poziomie zdawać sobie sprawę z tego, że wcale nie, że to one są prawdziwymi Amerykankami - stroskanymi, ciułającymi, wiecznie zadłużonymi Amerykankami.
Istnieli wielcy posiadacze ziemscy, istnieli też wyrobnicy. Tak było od czasów, kiedy dolina Rzeki Czerwonej została zasiedlona.
A Crystal, kiedy zrobił się boom na buraki cukrowe, pracowała ramię w ramię z meksykańskimi rodzinami, które przez cały rok przenosiły się w kółko po tej samej trasie za robotą.
Tak oto każda łyżeczka cukru (...) nosiła wówczas piętno handlu niewolnikami i rzezi bizonów. Podobnie jak teraz w każdej łyżeczce cukru łączą się pragmatyczny nihilizm przemysłu cukrowniczego i śmierć naszego domu na tej ziemi.
Ale "Rzeka Czerwona" ma jeszcze jeden temat. Autorka pochyla się nad tą ziemią, niegdyś należącą do plemienia Odżibwe, której naturalny cykl zaburza wielkoobszarowe rolnictwo stosujące na wielką skalę pestycydy i monokulturę. Kismet zachwyca się bliskością natury, ale i my, i ona widzimy, jakie spustoszenie czyni takie eksploatowanie ziemi. Nad polami wiecznie unosi się pył, bo jest sucho, pestycydy trują, ptaków jest coraz mniej.
Ci dwaj szorstcy mężczyźni szykowali się właśnie do wytrucia jednej z najbardziej odżywczych roślin na świecie [chodzi o komosę ryżową] na rzecz uprawy buraka cukrowego - być może najmniej odżywczej rośliny na świecie. Zdaniem ewolucji było to przezabawne.
Ten brak ptactwa przejmował go niepokojem, ale on przecież ptaków nie pryskał, prawda?
To delikatne sygnały, ale są. Budzą niepokój. Czy jest jakieś wyjście? Czy remedium jest powrót do rolnictwa naturalnego, ekologicznego? To też nie jest takie proste. Co może pojedynczy człowiek? Czy jedynym wyjściem jest pogodzić się z tym?
Poczuł na sobie ciężar tego, wszystkiego, co leżało poza jego kontrolą - jego, maleńkiego człowieczka, który harował i dokładał starań, choć w zasadzie nie miał pojęcia, jakie to wszystko jest wielkie.
Były to czasy przyjemne, ale i pełne rozpaczy. Oto był świat.
A poza tym powieść znakomicie się czyta. Nie tylko dlatego, że byłam tak blisko bohaterek i bohaterów, ale też po prostu chciałam wiedzieć, co się naprawdę zdarzyło owej mroźnej nocy, kiedy miał miejsce tragiczny wypadek, co zrobi Kismet, jak rozwiąże swoje finansowe kłopoty Crystal.
Bardzo ciekawa, bardzo dobra powieść. A ja wrzuciłam na wirtualny biblioteczny regał dwie wydane lata temu książki Louise Erdrich. Kiedy je przeczytam nie wiem, bo i on pęcznieje niemożebnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz