Joanna Kuciel-Frydryszak "Słonimski. Heretyk na ambonie"

Po oszałamiającym sukcesie "Chłopek", które nadal czekają w moim

czytniku na swój czas, wydawnictwo Marginesy wznowiło inną książkę Joanny Kuciel-Frydryszak "Słonimski. Heretyk na ambonie" (Marginesy 2024). Kiedy w 2012 roku ukazała się w W.A.B., przeszła bez echa. Teraz trochę się o niej mówiło. W każdym razie wówczas jakoś machnęłam ręką, a może nawet nie zwróciłam uwagi, teraz usłyszałam, poszłam na lep marketingu i sięgnęłam po opowieść o jednym ze skamandrytów. Cóż, czasem i marketing może odegrać pozytywną rolę - nie żałuję. Powiem więcej - bardzo, bardzo się cieszę, że opowieść o Antonim Słonimskim przeczytałam. Płynie się przez nią wartko i znakomicie, a poza tym, i to może jest najważniejsze, książka wypełniła wielką białą plamę w mojej wiedzy. No bo wstyd się przyznać - co ja właściwie wiedziałam o Antonim Słonimskim? Naprawdę niewiele. Że był jednym ze skamandrytów, że miał żydowskie pochodzenie, że był ważną postacią opozycyjnego życia literackiego. Ale dlaczego? O tym już nie miałam pojęcia. No i na to pytanie, i na wiele innych niezadanych, znalazłam odpowiedź w książce Joanny Kuciel-Frydryszak.

Co najbardziej zainteresowało mnie, przejęło, wzruszyło w biografii poety? Ponieważ niewiele o nim wiedziałam, właściwie wszystko było dla mnie odkryciem. Najbardziej jednak zapadły mi w pamięć wojenne i powojenne losy poety. Ideowe wybory, jakich dokonywał, stawiały go często na marginesie środowiska, z którego wyrósł. Sprawiały, że był samotny, krytykowany, potępiany. Kiedy po wybuchu wojny udało mu się razem z żoną uciec z okupowanej Polski  przez Rumunię, z przystankiem we Francji,  i w końcu osiąść w Londynie, tak się właśnie stało. Wierny swoim przedwojennym poglądom - był ateistą, antyklerykałem, krytykiem kapitalizmu i rządów sanacyjnych, szczególnie od czasu procesu brzeskiego, który go głęboko wzburzył - nie zdecydował się drukować w piśmie wydawanym przez Mieczysława Grydzewskiego, swojego przyjaciela, właśnie dlatego, że zaczęła ich nagle dzielić ideowa przepaść. Grydzewski, Lechoń, Wierzyński skręcili na prawo i taki charakter miało to pismo  będące kontynuacją przedwojennych "Wiadomości Literackich", tymczasem on związał się z polskimi gazetami o lewicowym charakterze. Tym samym postawił się na marginesie swojego środowiska. Osamotniony, narażony na ostracyzm, ataki antysemickie, jakich doświadczał już przed wojną, pozostał jednak wierny sobie.

Ale prawdziwe schody zaczęły się po wojnie. Dylemat - wracać do komunistycznej ojczyzny czy zostać na emigracji? Nie wrócił od razu, sondował sytuację, najpierw przyjął od polskiego rządu posadę w UNESCO, czym też naraził się na ataki. 

Praca w UNESCO, a ściślej decyzja, żeby współpracować z rządem warszawskim, wywołała ostrą reakcję londyńskiej emigracji, z którą Słonimski od lat ma bardzo złe relacje. Jeszcze mocniej doświadcza ostracyzmu. Nie utrzymuje kontaktu z polskim środowiskiem, nie bywa, nie pokazuje się, ale też nie jest zapraszany. (...) ... wielu nazywało wtedy Słonimskiego zdrajcą. Bywało, że mijali go na ulicy bez słowa.

Jeszcze większe szykany spotkały go, kiedy ostatecznie zdecydował się na powrót. Trzeba jednak przyznać, że za możliwość wygodnego życia, co oznaczało współpracę z komunistyczną władzą, zapłacił wysoką cenę - musiał angażować się w propagandę i politykę. Pisał paszkwile na środowiska emigracyjne, atakował Miłosza, kiedy ten zrobił woltę - zerwał współpracę z rządem komunistycznym i wybrał emigrację. 

Czy Słonimski był koniunkturalistą? Dlaczego mimo wszystko zdecydował się na powrót? Nie był naiwny, wiedział, że będzie musiał spłacić dług wdzięczności. Wolał jednak nie zauważać tego, co się naprawdę w kraju działo. To tragiczny dylemat, bo poeta nie wyobrażał sobie przyszłości poza Polską, chciał pisać dla polskich czytelniczek i czytelników, oddziaływać na nich tak, jak to robił przed wojną. Gdyby wybrał emigrację, w kraju zapomniano by o nim. 

Prawdopodobnie ta projekcja przyszłości przerażała go najbardziej: nie móc wrócić do Polski, co oznaczało rozstanie ze swoją życiową rolą, posłannictwem, odcięcie się od publiczności. Zamknięcie się w niszy. (...) Przygotowany przez wychowanie ojca w etosie inteligenckim do pełnienia misji, osiągnąwszy pozycję autorytetu wśród liberalno-lewicowej inteligencji, przez ostatnie niemal dwanaście lat życia na emigracji przekonał się, że jego wysiłki mają niewielki sens. (...) Iluzja, że w Warszawie znów będzie szczęśliwy, że odnajdzie cel w życiu i poczuje się spełniony, okazała się silniejsza od lęku przed nieprzewidywalnością władzy, z której musiał sobie zdawać sprawę.

Poza tym w Londynie nadal pozostawał na uboczu, był samotny. Nie nauczył się też przez te lata dobrze angielskiego, co skazałoby go na jakieś marne zajęcia. No i przecież Słonimski jeszcze przed wojną nie wierzył w kapitalizm. Naprawdę jednak przekonał się, czym rzeczywiście jest stalinizm dopiero wtedy, kiedy zamieszkał w kraju. 

Stopniowo jednak jego postawa ewoluowała. Na początku  lat sześćdziesiątych jest już dysydentem i staje się znowu autorytetem dla środowiska literackiego, inteligenckiego, ale także dla swoich czytelniczek i czytelników. Podpisuje listy protestacyjne, ujmuje się za więźniami politycznymi. Jak ważną dla opozycji komunistycznej był postacią, świadczy inwigilacja, której został poddany. Śledzono go, obstawiono donosicielami, założono podsłuch nie tylko w telefonie, ale nawet w salonie. Z tego pierwszego zdawał sobie sprawę, tego drugiego nie podejrzewał. No i oczywiście były okresy, kiedy władza przy pomocy cenzury nakładała embargo na jego twórczość. Na paradoks zakrawa jednak fakt, że cały czas mógł mieszkać w przydzielonym mu dużym mieszkaniu w alei Róż.

Jego życiorys znakomicie pokazuje dylematy i drogę  tej części polskiej inteligencji, która najpierw flirtowała z komunistyczną władzą, aby potem przejść do opozycji, nie tracąc jednak wiele ze swoich materialnych przywilejów.  

Mira Michałowska, żona peerelowskiego dyplomaty, zaprzyjaźniona w czasach londyńskich ze Słonimskimi, mówiła, że w powojennej Polsce twórcy żyli w ekskluzywnej enklawie i mieli przywileje, z których nawet nie zdawali sobie sprawy. "Mieli pensję, mieli za grosze domy pracy twórczej - Obory, Astorię, Nieborów, mieli o wiele lepiej niż inni, żyli po królewsku - nie ma się co oszukiwać".

Joanna Kuciel-Frydryszak pokazując postawę Słonimskiego, jego życiowe wybory, przytacza różne opinie na jego temat - te pozytywne, rozumiejące skomplikowaną sytuację, w jakiej się znalazł, wybaczające błędy, ale też te nieprzychylne poecie.

Bardzo ciekawa biografia, po którą naprawdę sięgnąć może każdy, nie tylko miłośniczki i miłośnicy poezji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty