Chimamanda Ngozi Adichie "Amerykaana"

Powieść "Amerykaana" Chimamandy Ngozi Adichie (Zysk i S-ka

2014; przełożyła Katarzyna Petecka-Jurek), nigeryjskiej pisarki mieszkającej w Stanach, miałam w swoim czytniku od dobrych kilku lat. Kupiłam ją po spotkaniu z pisarką na jednej z edycji Festiwalu Conrada, a było to prawie na pewno jeszcze przed pandemią. Kilkakrotnie miałam się za nią zabierać, ale zawsze okazywało się, że ze względu na jej ceglastość (ponad 700 stron), to nie jest dla niej dobry czas. Potem zapominałam, że czeka, i tak aż do niedawna. No i wreszcie przyszła odpowiednia pora, aby wydobyć ją z czeluści czytnika, a to pod wpływem impulsu, którym była informacja, że prawa do jej książek w Polsce nabyło inne wydawnictwo. Wiem na pewno, że sięgnę po trzy inne powieści pisarki wydane w Polsce. Kiedy? Oczywiście nie mam pojęcia. 

Akcja "Amerykaany" toczy się na przestrzeni kilkunastu, a może nawet lekko ponad dwudziestu, lat w Nigerii, w USA i trochę w Londynie. Są to lata dziewięćdziesiąte zeszłego wieku, kiedy w ojczystym kraju bohaterek i bohaterów trwa dyktatura wojskowa, i dwutysięczne. Jednym z momentów, który pozwala czytającym jakoś umiejscowić powieść w czasie, są wybory prezydenckie w Stanach, które wygrywa Barack Obama, co dla głównej bohaterki i jej czarnych amerykańskich znajomych jest momentem niezwykle istotnym i wzruszającym. 

W notce od wydawcy znajdziemy informację, że jest to historia miłosna. I rzeczywiście to prawda. Ifemelu i Obinze spotykają się w liceum w Lagos. Ona pochodzi z klasy średniej (raczej niższej), on z rodziny profesorskiej. Ona od początku odróżnia się od swoich rówieśniczek, jest trochę zbuntowana, trochę dziwna. On spokojny, nieco zamknięty w sobie. Szybko staną się parą. Zaczną studia w jego rodzinnym mieście, Nsukka, bo ich rodzin nie stać na opłacenie uczelni zagranicznej, chociaż Obinze marzy o Stanach, chce tam kiedyś zamieszkać, jest nimi zafascynowany, czyta tylko literaturę amerykańską. To czas kiedy, kto tylko może, wyjeżdża kształcić się za granicę, do Wielkiej Brytanii albo USA. Aż przychodzi okres strajków na uczelniach, uniwersytety są miesiącami zamknięte i Ifemelu decyduje się na wyjazd za ocean. Jest jej łatwiej, bo może się zaczepić u swojej ciotki lekarki, która walczy o nostryfikację dyplomu. Obinze ma kiedyś do niej dojechać, ale po 11 września 2001 roku staje się to niemożliwe. Piszą do siebie, dzwonią, do czasu. Potem kontakt się urywa. Po latach, kiedy Ifemelu postanawia wrócić do Nigerii, odnawiają swoją znajomość. Tu niewiele zdradzam, bo akcja nie jest prowadzona chronologicznie. Dość szybko dowiadujemy się o jej zamiarze powrotu.

To kolejna powieść, po jaką ostatnio sięgnęłam, którą znakomicie się czyta. Losy bohaterek i bohaterów, ich przeżycia są po prostu bardzo ciekawe. I nie chodzi tu tylko o główną parę protagonistów, ale także o ciotkę Ifemelu i jej syna (ciotki, nie Ifemelu), z którym łączy ją bardzo bliska więź. Wiele jest też postaci drugoplanowych, które też poznajemy bardzo dobrze. Bo portrety psychologiczne to kolejna zaleta książki. Chociaż niektóre postacie znikają z pola widzenia, to sporo możemy o nich powiedzieć. Tak jest z rodzicami Ifemelu, jej amerykańskimi partnerami, matką Obinze, ich przyjaciółkami i przyjaciółmi.

Następna zaleta powieści to obraz życia w Nigerii, zwłaszcza w Lagos. Kiedy sięgam po literatury niszowe, tego w nich właśnie szukam. Nawet najdrobniejszych przejawów codzienności, obyczajów, tego, co odmienne i wspólne, opisów miejsc, krajobrazów, zachowań ludzi, problemów społecznych, politycznych, historii, tej przez duże H. Pisałam o tym całkiem niedawno, polecając "Ciała niebieskie" omańskiej pisarki Jokhi Alhathi. W "Amerykaanie" polityka stanowi tło, nie wybija się na plan pierwszy, chociaż ma wpływ na życie bohaterek i bohaterów. Za to obraz obyczajów, życia codziennego, społeczeństwa jest bardzo interesujący.

Są też w powieści takie dwa fragmenty, które mocno angażowały mnie emocjonalnie. To początki Ifemelu w Stanach. Na utrzymanie w czasie studiów nie wystarczy jej stypendium, musi znaleźć jakąś pracę. Zanim się jej to uda, minie sporo czasu, przeżyje chyba najgorszy okres w swoim dotychczasowym życiu - kiedy zabraknie jej pieniądzy, kiedy nie będzie miała na czynsz i na jedzenie, kiedy każda rozmowa o pracę będzie kończyć się fiaskiem, popadnie w duchowy letarg, niemoc, będzie miała depresję. Aż wreszcie zrezygnowana postanowi przyjąć propozycję pracy, która sprawi, że straci szacunek do siebie. I chociaż niemal natychmiast z niej zrezygnuje, to ten jeden moment pozostawi ślad w jej psychice. 

Drugi fragment dotyczy Obinze i jego stosunkowo krótkiego londyńskiego etapu życia. To, co się z nim dzieje, jak próbuje utrzymać się na powierzchni, jak się kończy jego londyńska odyseja, jest nie tylko niezwykle przejmujące, ale także bardzo aktualne. To historia jakich wiele, historia nielegalnego imigranta, człowieka wykształconego, który chciałby ułożyć sobie życie gdzieś indziej nie z powodu wojny w swoim kraju, ale dlatego, że mu się tam po prostu nie podoba. Tymczasem z racji miejsca urodzenia jest to bardzo trudne.

... wszyscy rozumieli ucieczkę przed wojną, przed rodzajem biedy, która miażdży ludzką duszę, ale nie zrozumieliby ucieczki przed przytłaczającym letargiem i brakiem wyboru. Nie zrozumieliby, dlaczego ludzie tacy jak on, którzy dorastali nakarmieni i napojeni, ale unurzani w niezadowoleniu, od urodzenia nastawieni na szukanie czegoś innego, na zawsze przekonani, że prawdziwe życie znajdą gdzie indziej, teraz posuwali się do rzeczy niebezpiecznych, nielegalnych, że uciekali nie zagłodzeni, nie zgwałceni, nie ze spalonych wiosek, ale zwyczajnie głodni wyboru i pewności.

Ale głównym problemem poruszanym w powieści jest kwestia rasy. Rasy, która staje się palącą kwestią dla Ifemelu, Obinze i innych czarnych z Afryki, kiedy znajdą się w białym świecie, a właściwie w świecie, gdzie biały kolor skóry staje się przywilejem najczęściej niezauważanym przez jej posiadacza.

... nie uważałam się za czarną, a stałam się nią dopiero po przyjeździe do Ameryki.(...) Ale wystarczy tylko wyjść i rasa natychmiast zaczyna być ważna. Ale o tym nie mówimy. Naszym białym partnerom nie mówimy nawet o drobiazgach, które nas wkurzają, i o rzeczach, które chcielibyśmy, żeby lepiej rozumieli, gdyż boimy się, iż powiedzą, że przesadzamy albo że jesteśmy przeczuleni.

Ifemelu początkowo stara się dostosować. Zna angielski bardzo dobrze, bo dzieci z takich rodzin jak ona czy Obinze są go uczone niemal od kołyski, ale każdy rozpozna ją po akcencie. Dlatego szybko uczy się akcentu i słownictwa amerykańskiego, aby się wtopić. Z tego samego powodu rezygnuje z afro, co jest jej naturalną fryzurą, i z warkoczyków. Prostuje włosy, co im bardzo szkodzi. Ale w pewnym momencie przychodzi otrzeźwienie i bunt. Ifemelu chce być znowu sobą, a nie udawać kogoś innego. Przemyślenia i obserwacje na temat rasy, koloru skóry i związanych z tym przywilejów albo ich brakiem zamieszcza na łamach bloga, który z czasem staje się nie tylko bardzo popularny, ale stanowi źródło jej dochodów. Dziś pewnie robiłaby to samo na portalach społecznościowych albo miała swój podcast. To bardzo ciekawe rozważania. Wiele do myślenia daje test dla Białych Uprzywilejowanych, jaki Ifemelu zamieszcza na swoim blogu. Pytań jest wiele, ja podam dla przykładu dwa.

Kiedy włączasz TV albo otwierasz którąś z wiodących gazet, spodziewasz się zobaczyć albo przeczytać głównie o członkach innej rasy?

Jeśli dobrze sobie radzisz w jakiejś sytuacji, oczekujesz, iż powiedzą ci, że przynosisz zaszczyt swojej rasie? Albo nazwą cię "innym" od większości członków twojej rasy? 

Nie mogę powiedzieć, aby dla mnie jej refleksje czy spostrzeżenia były czymś zupełnie nowym, bo trochę o tym wiem. Tu szczególnie polecam esej Reni Eddo-Lodge "Dlaczego nie rozmawiam już białymi o kolorze skóry" albo powieści Natashy Brown "Przyjęcie" czy Bernardine Evaristo "Dziewczyna, kobieta, inna"

Równie ciekawe są spostrzeżenia, jak liberalni biali Amerykanie za wszelką cenę starają się wobec czarnych z Afryki zachować poprawność polityczną, aby ich nie urazić, co najczęściej wypada nienaturalnie albo śmiesznie.

Och, i spotkałam dzisiaj czarującego Nigeryjczyka. Poszłyśmy do przychodni i okazało się, że właśnie zaczął u nich pracować nowy lekarz, ten Nigeryjczyk, i akurat przechodził, i przywitał się z nami. Przypominał mi ciebie, Ifemelu. Czytałam w internecie, że Nigeryjczycy są najbardziej wykształconą grupą imigrantów w tym kraju.

I jak wszystkich czarnych, ze Stanów i tych z Afryki, wrzucają do jednego worka, nie dostrzegając różnic.

 - Może kiedy ojciec Afroamerykanki nie miał prawa głosować, ponieważ był czarny, ojciec Ugandyjki kandydował do parlamentu albo studiował w Oksfordzie - powiedziała Ifemelu.

Wreszcie jest to też powieść o powrocie do siebie, do tego, co dla kogoś ważne, o trudnych zmianach, naprawianiu popełnionych błędów, co często łączy się z podejmowaniem raniących innych decyzji. Czy tak można? Co ważniejsze - spokój innych kosztem życia udawanego? Poświęcenie siebie w imię czyjegoś dobra? To dylematy, z którymi mierzą się bohaterki i bohaterowie, dylematy doskonale nam znane z naszych żyć. Kiedy Ifemelu decyduje się po latach spędzonych w Stanach wrócić do Nigerii, wszyscy się jej dziwią. Czy sobie poradzi? Czy się tam odnajdzie? Przecież stała się już ową tytułową Amerykaaną. 

Aisha przypomniała jej słowa cioci Uju, gdy ta wreszcie przyjęła do wiadomości, że Ifemelu naprawdę chce wrócić - "Poradzisz sobie?" - i sugestię, że w pewnym sensie Ameryka zmieniła ją w nieodwracalny sposób, że na skórze wyrosły jej kolce. Jej rodzice także chyba uważali, że sobie nie "poradzi" z Nigerią.

Jeśli ktoś tak jak ja lubi długie, ciekawe, ale jednocześnie mądre powieści, to "Amerykaana" jest właśnie taka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty