Ta powieść przyszła do mnie nieoczekiwanie, właściwie nawet nie
zarejestrowałam, że się ukazała, chociaż stało się to dwa miesiące temu. O pisarce też wcześniej nie słyszałam, a to jej trzecia książka, która ukazała się w Polsce. Olśnienia doznałam za sprawą jednego z podcastów o książkach, których słucham. Najlepszego na mojej liście. Chodzi o "Raport o książkach" Agaty Kasprolewicz i Dariusza Rosiaka. Z rozmowy poświęconej "Rozbitemu lustru" Mercè Rodoredy (Marginesy 2024; przełożyła Anna Sawicka) dowiedziałam się, że to wybitna katalońska pisarka porównywana do Virginii Woolf, którą uwielbiała. Nie jest jednak tak, żebym sięgała po każdą książkę uznawaną przez poważnych ludzi, a nie działy marketingu, za bardzo dobrą czy wybitną. Musi jeszcze odpowiadać moim literackim gustom, a tak właśnie było z "Rozbitym lustrem". Jednym z wabików, chociaż nie najważniejszym, była informacja, że akcja zahacza o hiszpańską wojnę domową, a to temat, który mnie interesuje. Kiedy zobaczyłam okładkę tej powieści, uświadomiłam sobie, że gdzieś mi mignęła, ale nie zachęciła swoim wyglądem i sloganem reklamowym, że to katalońskie "Downton Abbey". Nie żebym miała coś przeciwko temu serialowi, ale jakoś razem mi to nie zagrało. Tak więc w tym przypadku sprawdziło się przysłowie: nie oceniaj książki po okładce.Ta powieść jest rzeczywiście sagą rodzinną. Opowiada o trzech pokoleniach pewnej zamożnej katalońskiej rodziny, która zamieszkała w wielkim domu na obrzeżach Barcelony, gdzie żyli ludzie zamożni. Bohaterkami i bohaterami są nie tylko członkowie rodu, ale również ich służba. Pewnie także stąd to porównanie do "Downton Abbey". Ale tak napisać o "Rozbitym lustrze", to nic nie napisać. Bo istota nie tkwi w samej historii, bardzo zresztą ciekawej, ale w sposobie opowiadania, który z jednej strony tworzy melancholijny klimat, a z drugiej daje możliwość głębokiej wiwisekcji bohaterek i bohaterów. Same zdarzenia bywają bardziej relacjonowane niż opowiadane, nie dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku, jak to bywa w sagach rodzinnych. Dowiadujemy się raczej w sposób rzeczowy i konkretny o sekwencjach wydarzeń, co powoduje duże przeskoki czasowe. Nagle orientujemy się, że upłynęło kilka, a nawet kilkanaście lat. Ale potem wszystko zwalnia i autorka drobiazgowo analizuje uczucia, emocje, motywacje i przeżycia bohaterek oraz bohaterów albo fascynująco i szczegółowo maluje otoczenie, w którym toczy się akcja, szczególnie dom i ogromny ogród. Miasta właściwie jest tu niewiele, to na mikrokosmosie rodziny skupiona jest uwaga autorki. W każdym razie jeśli ktoś nie lubi opisów, to na pewno nie jest to powieść dla takiej osoby.
To, co najbardziej zwróciło moją uwagę w czasie lektury, to historia rozpadu rodziny, którą można potraktować jako metaforę rozpadającego się mieszczańskiego świata. Dla mnie jest to istota tej książki. Zmierzch był nieunikniony, bo fundamenty zbudowano na nieszczerości, niedomówieniach, zdradach i braku miłości. Małżeństwo jest w tym świecie transakcją. Dla Teresy, głównej bohaterki wywodzącej się z nizin społecznych, to przepustka do dostatniego życia i możliwość awansu społecznego. Stanie się podwaliną do dalszych sukcesów finansowych i umacniania pozycji. To ona z czasem po śmierci drugiego męża, zamożnego dyplomaty, stanie się głową rodu. Atutem Teresy była młodość i uroda. Dla jej pierwszego męża, dużo od niej starszego, taka piękna żona będzie trofeum, dowodem jego sprawności, próbą zatrzymania uciekającego czasu. Z podobnych pobudek wiele lat później wejdzie do rodziny jej zięć. Ożeni się z córką Teresy, Sofią, bo w ten sposób podniesie swój prestiż, a w zamian da pieniądze. Tu od początku nie będzie mowy o miłości. Sofia, podobnie jak matka, krok po kroku, cierpliwie buduje swoją pozycję - kiedy trzeba zaciśnie zęby, innym razem zejdzie Historii z oczu i przeczeka wojenną zawieruchę we Francji. Gdy świat się zmieni, wszystko ucichnie, skończy się wojna domowa, a władzę obejmie frankistowski reżim, ona wróci, dzięki drugiemu małżeństwu jeszcze bogatsza, i zacznie wszystko od nowa. Na gruzach starego mieszczańskiego świata być może zbuduje finansowe imperium, stanie się przedsiębiorczynią. Pójdzie jeszcze dalej niż matka. Chociaż Teresa też była twarda, to Sofia wydaje się być jeszcze silniejsza, pozbawiona złudzeń i sentymentów, cyniczna, mocno stąpa po ziemi. Może różnica bierze się z innych doświadczeń? Teresa chociaż za mąż wychodziła z rozsądku, przeżyła w młodości namiętną miłość, a potem gorący romans, a Sofia od razu została zraniona, szybko dostała lekcję życia.
Jest to świat oparty na nieszczerości. Za fasadą bohaterki i bohaterowie skrywają swoje tajemnice. Chociaż otoczenie domyśla się prawdy, to wszyscy udają, że tego nie ma. Nie ma nieślubnych dzieci, nie ma zdrad, nie ma zawiedzionych miłości, nie ma wykorzystywania służących pod bokiem żony. O tym wszystkim mówi się najwyżej szeptem, na ucho, pokątnie, nigdy głośno. Pozornie rodzinny gmach trzyma się mocno. Nikt nie przyzna, że tragedie, które dotkną rodzinę, wynikają z zaniechań i braku szczerości. Nam, czytelniczkom i czytelnikom, ta wiedza też podawana jest stopniowo, jakbyśmy i my potajemnie, powoli, przez przypadek poznawali prawdę.
Druga sprawa, która tak bardzo uderzyła mnie w tej powieści, to wspaniale oddany upływ czasu. Jak w życiu - ani się spostrzeżemy, jak miną lata, a bohaterki i bohaterowie nie mogą pogodzić się z upływem swojej młodości. Jeszcze niedawno byli młodzi i piękni, pełni sił, gotowi brać się za bary z życiem, a już są starzy, niedołężni, chorują, energii ubywa, pamięć już nie ta. Kiedy minęły te lata? Pozostają wspomnienia i żal za tamtym życiem. Autorka znakomicie uchwyciła to doświadczenie utraty, żalu, melancholii i smutku.
I nagle w każdej drobinie swojego lustra zobaczyła lata swojego życia przeżytego w tym domu. Zafascynowana, pochylona nad ziemią, nie potrafiła tego pojąć. Wszystko się działo, zatrzymywało się, znikało. Jej świat ożywał tam w środku, ze wszystkimi kolorami, z całą siłą. Dom, park, salony, ludzie; młodzi, starsi, w trumnie, płomienie świec, dzieci, suknie, dekolty, a w nich uśmiechnięte lub smutne twarze, nakrochmalone kołnierzyki, krawaty perfekcyjnie zawiązane, buty świeżo wypastowane kroczące po dywanach albo po piasku w ogrodzie. Orgia minionego czasu, daleko, daleko ... Jakie to wszystko odległe ...
A poza tym odnajdziemy w powieści wspaniałe portrety bohaterek i bohaterów, także tych z warstwy niższej. Postaci niejednoznaczne, czasem dobre, czasem postępujące podle i z zimnym wyrachowaniem.
Bardzo się cieszę z tego nieoczekiwanego odkrycia. Są książki, o których mówi się bardzo dużo, wyskakują z przysłowiowej lodówki, rozmów o nich mogę wysłuchać w kilku podcastach, które śledzę. O "Rozbitym lustrze" Mercè Rodoredy usłyszałam tylko od Agaty Kasprolewicz i jej rozmówczyni. Poza tym cisza.
PS. Kupiłam już "Diamentowy plac", inną powieść autorki.