Tak się złożyło, że niemal w tym samym czasie wyszły dwie książki
na podobny temat, obie wpisują się w nurt publikacji odkrywających ludową historię Polski. To książki o służących w XIX i na początku XX wieku. Najpierw ukazała się w Marginesach pozycja Joanny Kuciel-Frydryszak "Służące do wszystkiego", a kilka miesięcy później Alicja Urbanik-Kopeć wydała "Instrukcję nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach" (Post Factum 2019). Tę pierwszą przeczytałam dość szybko, tę drugą kupiłam później i trochę czekała na swój czas. Teraz wydała mi się świetną lekturą po "Ulicy dzieciństwa" Tove Ditlevsen.Zabierając się za "Instrukcję nadużycia", zastanawiałam się, czy dowiem się czegoś nowego, skoro temat ten sam. I chociaż sporo informacji się pokrywa, to Alicja Urbanik-Kopeć znacznie więcej miejsca poświęca sprawom, których Joanna Kuciel-Frydryszak nie poruszała albo robiła to w znacznie mniejszym stopniu. Poza tym pierwsza książka skupia się przede wszystkim na okresie dwudziestolecia międzywojennego, a druga na wieku XIX. Warto też pamiętać, że autorka "Służących do wszystkiego" jest dziennikarką, napisała biografię Słonimskiego i Iłłakowiczówny, a Alicja Urbanik-Kopeć naukowczynią, badaczką historii literatury i kultury polskiej XIX wieku. Tych, którzy obawiają się, że na książce negatywnie odbiła się jej profesja i warsztat naukowca, pragnę uspokoić, że czyta się ją znakomicie. Wniosek jest taki, że oba tytuły uzupełniają się, są bardzo ciekawe i po oba warto sięgnąć.
"Instrukcja nadużycia" podzielona jest na trzy części. W pierwszej autorka pokazuje drogę, jaką musiała odbyć dziewczyna, aby służącą zostać. W wieku XIX znakomita większość z nich to młode dziewczyny ze wsi. Te z miasta, wywodzące się z rodzin robotniczych czy innych miejskich nizin społecznych, wolały pracę w fabryce czy w sklepie niż służbę u kogoś. Służące, a zwłaszcza te do wszystkiego, a takich od drugiej połowy XIX wieku było najwięcej, stały w hierarchii kobiecych zajęć najniżej. To niewyobrażalna, nisko opłacana harówka i całkowita zależność od państwa, a zwłaszcza pani, brak prywatności i samotność. Na drodze dziewczyny ze wsi, często niemal dziecka, stały liczne niebezpieczeństwa. Podróż do miasta za pracą była zazwyczaj jej pierwszą podróżą. Jak się odnaleźć w mieście? Gdzie szukać zajęcia? Jak nie wpaść w ręce oszustów, nieuczciwych pośredników? Jak znaleźć wiarygodnych pracodawców? To nie lada wyzwanie. W sukurs tym biednym, zagubionym dziewczynom szły liczne organizacje pomocowe i pisma dla służących, najczęściej katolickie, które z jednej strony robiły dla nich dużo dobrego, rzeczywiście przejmując się ich losem, z drugiej jednak kształtowały w nich postawę podległości i pielęgnowania cnoty. Autorka tłumaczy, dlaczego, kiedy na przełomie wieków zaczęto dostrzegać haniebny los służących, mówić o ulżeniu ich doli dzięki uregulowaniu relacji z pracodawcami i zakładać związki zawodowe, większym wzięciem cieszyły się te katolickie, a nie te o socjalistycznym rodowodzie. Działo się tak dlatego, że dla dziewczyn pochodzących ze wsi, a takie stanowiły większość, środowisko kościelne było naturalne.
Druga część książki skupia się na relacjach między służącymi, a paniami i panami. Autorka przyczyn złego traktowania służących przez ich pracodawczynie upatruje w dwóch sprawach. Po pierwsze kobiety, które nie miały ani pieniędzy, ani władzy, bo były zależne od mężów, przenosiły swoją opresję w dół. W relacji z służącą to one wreszcie miały nad kimś władzę i mogły panować nad nią finansowo. Rekompensowały sobie w ten sposób własne niedole. Dlatego ingerowały także w ich życie prywatne. Druga przyczyna oparta jest na podobnym mechanizmie. Wraz z industrializacją na służbę mógł sobie pozwolić niemal każdy. I to właśnie ci stojący najniżej na społecznej drabinie, najsłabiej opłacali służące i najgorzej je traktowali. Bo tylko w konfrontacji z taką osobą rósł ich prestiż, którego w społeczeństwie nie mieli. Łatwo rzucać kamieniem, łatwo się oburzać, ale warto zauważyć, że podobny mechanizm odnajdujemy w dzisiejszym świecie. Przykład pierwszy z brzegu - wraz z demokratyzacją wielkiej mody kupujemy mnóstwo tanich ciuchów w sieciówkach, które naśladują wielkich projektantów, i nie przejmujemy się tym, że za ich niską ceną stoi niewolnicza praca azjatyckich szwaczek. Nie stać nas na rzeczy markowe i drogie, ale możemy być równe, no prawie równe, kobietom, które takie na ciuchy mogą sobie pozwolić. Autorka pokazuje też, jak nieprzygotowane do życia były i panie, i służące. Tych pierwszych nikt nie uczył, jak prowadzić dom, jak zarządzać finansami, te drugie też na początku swojej drogi zawodowej były zielone. Jeśli spotkała się młoda pani domu z dziewczyną, która dopiero zaczynała pracę, nieszczęście gotowe. Służące wolały pracować u takich niedoświadczonych, głupich, jak mówiły, pań, bo było im po prostu łatwiej.
Osobna sprawa to panowie i panicze. Alicja Urbanik-Kopeć sporo miejsca poświęca seksualnemu wykorzystywaniu służących. Coś, co dziś nazywamy molestowaniem, było na porządku dziennym. Gwałty, romanse, pierwszy raz ze służącą rodziców to norma. Ich konsekwencja to choroby weneryczne i niechciane macierzyństwo. A los służącej z nieślubnym dzieckiem był nie do pozazdroszczenia - nikt jej nie chciał zatrudnić. Nic dziwnego, że najczęściej ich dzieci trafiały do rodziny na wieś albo do przytułków. Osobnym problemem było dzieciobójstwo. Panował stereotyp, że służąca nie ma żadnych hamulców i moralnych zasad, jest rozpustna, kojarzono ją ze zwierzęcymi instynktami i brudem, skoro sprząta brudy państwa. Stąd taka łatwość nadużycia w sytuacji podległości. Dlatego uroda nie była atutem. Znacznie bezpieczniej mogły się czuć te brzydsze. Panie, doskonale zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, wolały zatrudniać nieurodziwe dziewczyny. Pisma dla służących pełne były przestróg i rad. Na niewiele się to jednak zdawało w sytuacji całkowitej podległości. Sporo miejsca poświęca autorka dowcipom w tak zwanych wesołych gazetkach, pocztówkom i filmom erotycznym oraz pornograficznym, których bohaterkami były służące. Stanowiły one obiekt erotycznych fantazji i fascynacji.
Ostatnia część dotyczy prostytucji i codziennej, ciężkiej pracy. Okazuje się, że najwięcej prostytutek rekrutowało się spośród byłych albo obecnych służących. Autorka tłumaczy, jakie mechanizmy powodowały taki stan rzeczy. Pokazuje też budzenie się świadomości, że trzeba zaradzić pierwszemu i drugiemu problemowi. Przytacza dyskusje, jakie przetaczały się przez prasę. I chociaż z czasem niemal wszyscy zgadzali się, że tak dalej być nie może, to kiedy przychodziło do osobistych wyborów, niewielu wyobrażało sobie, że mogłoby zrobić coś, aby ulżyć ciężkiej doli swojej służącej. Znane już były takie wynalazki jak elektryczność, wodociągi, centralne ogrzewanie, które znacznie ułatwiłyby pracę, ale niewielu decydowało się na założenie tych luksusów w swoim mieszkaniu, bo przecież to kosztowało. Podobnie z innymi przyzwyczajeniami, które nie wymagały nakładów finansowych. I znowu nie ma się co dziwić, przecież podobny mechanizm obserwujemy dzisiaj. Niemal wszyscy zdajemy sobie sprawę z nadchodzącej katastrofy klimatycznej, z konieczności zmian i wyrzeczeń, ale kiedy przychodzi do osobistych wyborów, nie wyobrażamy sobie, aby z czegoś zrezygnować - nadal mamy dwa samochody w rodzinie, suw ciągle jest synonimem prestiżu.
Pozwalam sobie na analogie do współczesności, bo po pierwsze nasuwają się same, a po drugie autorka w zakończeniu pisze o tym, że wprawdzie taki świat służących, jaki znamy z dziewiętnastowiecznych przekazów, odszedł do lamusa, to instrukcja nadużycia to dalej podstawowy dokument zatrudnienia. Problemy dziewiętnastowiecznych służących są nadal problemami wielu grup zawodowych. Napięcia klasowe, dyskryminacja płciowa, przymus emigracji zarobkowej, nieformalny sposób zatrudnienia pracowników rodzący nieuniknione patologie (...) to wszystko prowadzi do nadużyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz