Ponieważ na literaturę izraelską mam nastawiony mój czytelniczy
radar, co nie oznacza, że czytam każdą książkę z tego literackiego obszaru, postanowiłam sięgnąć po zbiór opowiadań Yossiego Granovskiego "Adżami. Opowieści z Jafy" (Filtry 2023; przełożył Roman Vater). Na początek parę słów o pisarzu, o którym dotąd nic nie słyszałam, potem o Adżami i Jafie. Droga urodzonego w 1952 roku Yossiego Granovskiego do zawodowego zajmowania się literaturą nie była typowa. Najpierw długo służył w wojsku i służbie granicznej, co było sposobem na uniknięcie bezrobocia, dopiero jako trzydziestolatek ukończył studia prawnicze, potem pracował w policji, skąd zwolniono go, kiedy ukończył czterdzieści jeden lat. Wtedy na stałe wszedł w literacki świat - został bibliotekarzem w Jafie, gdzie od lat mieszka, pracował w piśmie literackim, promował młodych poetów z Jafy, głównie arabskich piszących po hebrajsku. Sam mówi bardzo dobrze w ich rodzimym języku. Wprawdzie tworzył już w czasie, kiedy służył w wojsku, ale pierwszy zbiór opowiadań wydał dopiero w roku 2004. Od tamtej pory ukazało się ich kilka. Bohaterami są najczęściej Żydzi i Arabowie, mieszkańcy Jafy, jego przybranej małej ojczyzny. Przybranej, bo urodził się w Tel Awiwie.Od 1950 roku Tel Awiw i Jafa to jeden miejski organizm, ale kiedyś, przed powstaniem Izraela, ta druga była tętniącym życiem miastem arabskim z dużym portem. Stanowiła najważniejszy ośrodek ekonomiczny i kulturowy arabskiej Palestyny, która najpierw była częścią Imperium Osmańskiego, a po jego upadku i powstaniu Turcji mandatowym terytorium brytyjskim, czyli chyba tylko trochę lepiej niż kolonią. Tel Awiw został założony przez Żydów przybywających do ziemi przodków. Już za Brytyjczyków wybuchło w Jafie arabskie powstanie, ale prawdziwy dramat rozegrał się tuż przed proklamacją Izraela. Chociaż zgodnie z planem ONZ-etu Jafa miała zostać arabską eksklawą w nowym państwie, jeszcze przed ogłoszeniem niepodległości najpierw prawicowa milicja zburzyła jedną z dzielnic miasta, potem Hagana oblegała je i ostrzeliwała, aż obrońcy się poddali. Kiedy dzień później w Tel Awiwie ogłoszono deklarację niepodległości, zaczął się eksodus arabskich mieszkańców Jafy. W sumie uciekło ich około sto tysięcy. Pozostałych, około czterech tysięcy, stłoczono w dzielnicy Adżami, którą na rok wojsko izraelskie otoczyło drutem. Wyjść stamtąd można było tylko z pomocą specjalnej przepustki. Taki to paradoks - ci, którzy byli prześladowani, zaczęli prześladować innych. Ci, których zamykano w gettach, sami stworzyli getto. To zaledwie ułamek tego, czego dowiedzieć się można z bardzo ciekawego posłowia Romana Vatera, tłumacza książki, znawcy Izraela, gdzie studiował i przez kilka lat mieszkał.
Wybrane do polskiego wydania opowiadania zgromadzone w książce "Adżami. Opowieści z Jafy" pochodzą z różnych zbiorów, co daje się odczuć, ale o tym za chwilę. Ich akcja rozgrywa się albo jeszcze przed rokiem 1948, albo na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Pokazują zmianę, jaka zaszła w Jafie, która traci swoją rangę i z ważnego, ruchliwego arabskiego miasta staje się po powstaniu Izraela miejscem zasiedlanym głównie przez ubogich żydowskich imigrantów z Bułgarii i Maroka. Roman Vater pisze wprost o transformacji Jafy w "slumsy" południowego Tel Awiwu.
Muszę przyznać, że początkowo byłam rozczarowana. Nie żebym żałowała lektury, ale spodziewałam się czegoś, co mnie zachwyci albo zainteresuje, albo poruszy. A najlepiej wszystko na raz. Nie ukrywam, że wolę powieści, kiedyś opowiadań nie czytałam prawie w ogóle, od kilkunastu lat to się zmieniło, chociaż nadal chętniej sięgam po dłuższe formy. Opowiadanie, przynajmniej w moim przypadku, łatwiej przemyka, przelatuje w trakcie lektury. Aby ze mną zostało, aby się osadziło, musi mieć to coś, co przytrzyma emocje i przykuje uwagę. W krótkiej formie znacznie o to trudniej. I właśnie trzy pierwsze opowiadania, a w sumie jest ich w tym zbiorze tylko sześć, nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Nie bardzo umiałam się w nich odnaleźć. Ich bohaterem i narratorem jest Ahmed, który urodził się i mieszkał w arabskiej wiosce, dopiero potem osiadł w Jafie. Z pierwszego opowiadania dowiadujemy się, jak to się stało, że zamiast skończyć studia prawnicze, został handlarzem towaru, czyli mówiąc wprost narkotyków, głównie opium.
To takie opowieści łotrzykowskie. Ahmedowi przytrafiają się różne nieprawdopodobne historie, z których wychodzi obronną ręką, bo szczęście mu sprzyja, a najczęściej on mu pomaga sprytem i dzięki najrozmaitszym koneksjom, które zdobył, parając się handlem towarem. Jego wspomnienia sięgają dzieciństwa, czyli czasów pierwszej wojny, kończą się po czterdziestym ósmym roku. Gdzieś w tle tych łotrzykowskich opowieści jest życie codzienne. Już w tych trzech opowiadaniach obserwujemy przemianę tego świata. Ale może dlatego, że są one bardzo krótkie, nie podziałały na mnie jakoś specjalnie. Przełom nastąpił w czwartym, którego narratorem i bohaterem też jest Ahmed. Chociaż znowu na pierwszy plan wybija się łotrzykowska historia, to jest tu coś więcej. To już czas po czterdziestym ósmym roku, kiedy większość arabskich mieszkańców uciekła z Jafy. Ahmed opowiada o tym, jak mu się udało do niej wrócić. Tym razem historia tego miejsca, naszkicowana kilkoma obrazami pokazanymi bez patosu, zwyczajnie, może nawet w nieco żartobliwym, bo gawędziarskim tonie, chwyciła mnie za serce. Bo umiem wyobrazić sobie, jakie ludzkie tragedie kryją się za tymi kilkoma rzuconymi niedbale zdaniami.
Ale prawdziwie zachwyciły mnie dwa ostatnie opowiadania, zdecydowanie dłuższe niż poprzednie, stanowiące ponad dwie trzecie całości. To Opowieść Nasifa i Opowieść Ibrahima. Ich bohaterem nie jest już Ahmed, a akcja toczy się po proklamowaniu Izraela. I to w nich najlepiej widać zachodzące w Jafie zmiany - napływ Żydów z państw Maghrebu czy z Bułgarii, przejmowanie przez nich mienia arabskiego. Trudno ich osądzać, sami niewiele mają, zostawili za sobą wszystko, co posiadali, muszą budować swoje życie na nowo. Do zostawionych przez Arabów domów każą im się wprowadzać urzędnicy. Bohaterowie tych opowiadań, którzy pamiętają dawną Jafę, obserwują te zmiany. Nie ma już niektórych miejsc, inne zmieniły właściciela, zamiast brytyjskich policjantów czy urzędników są żydowscy. Jest w tym dużo nostalgii za dawnym światem, ale nie zawsze złość. Cóż, trzeba się w nim na nowo odnaleźć, jakoś urządzić. Ale są też ludzkie tragedie. I to one tak bardzo mnie poruszyły. Historia nieszczęśliwej miłości Żydówki i Nasifa, Araba z Bengazi, który oficjalnie jest Żydem, a historia o tym, jak do tego doszło, utrzymana jest nadal w łotrzykowskim tonie znanym z czterech pierwszych rozdziałów. Równie mocno porusza opowieść o czarnym Ibrahimie pochodzącym z Sudanu, który, a jakże, też zdobywa żydowskie papiery, i jego przyjacielu At-Tyczu. Mamy tu nieszczęśliwą miłość, opowieść o meandrach przyjaźni Ibrhima i At-Tycza, żydowskich imigrantów, wiele ciepła, ale i ogromny smutek. Granowski pisze o arabskich mieszkańcach Jafy, jakby był jednym z nich, nie egzotyzuje ich, oddaje im podmiotowość i znakomicie pokazuje, że życie nie jest proste, a świat czarno-biały. Po każdej stronie są ludzie dobrzy, uczciwi i źli. Jest w tych opowieściach melancholia, nostalgia i smutek, ale też dużo energii i przekonania, że trzeba życie składać na nowo. Tak więc ostatecznie jestem na tak i polecam tę książkę, nawet bardzo.
A na koniec kilka refleksji około wydawniczych. Może lepiej przeczytać posłowie przed lekturą opowiadań? Może wtedy będzie w nie łatwiej wejść? No i szkoda, że dostajemy taki skromny wybór. Może lepszą decyzją byłoby wydanie większego tomu z wyraźnym podziałem na opowiadania o Ahmedzie i innych bohaterach? Z informacji o autorze wnoszę, że historii o Ibrahimie czy Nasifie jest chyba więcej. Pewnie wydawnictwo, a może to decyzja tłumacza, chciało dać przegląd twórczości Granowskiego. Mam nadzieję, że za tą pierwszą książką, pójdą następne.