Po reportaż Jona Krakauera "Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim" (Czarne 2018; przełożył Stanisław Tekieli) sięgnęłam z radiowego polecenia. Tym razem nie była to jednak rozmowa o książce, raczej napomknienie Tomasza Stawiszyńskiego, jednego z moich ulubionych dziennikarzy, że warto przeczytać. A ponieważ temat wydał mi się interesujący i bulwersujący, jakiś czas temu kupiłam i właśnie skończyłam lekturę. Może warto kilka słów poświęcić autorowi. Jon Karkauer jest nie tylko pisarzem i dziennikarzem, ale również alpinistą. Szerszej publiczności może być znany z ... filmu "Everest", który kilka lat temu pokazywany był na naszych ekranach. To historia tragedii, jaka rozegrała się w czasie ataku na najwyższy szczyt świata. Większość uczestników komercyjnej wyprawy zginęła, Krakauer przeżył, potem opisał to w książce "Wszystko za Everest", później powstał film. Wspominam o tym, bo sama zabierając się za "Missoulę", nie miałam pojęcia, że jej autor to jeden z bohaterów filmu, o którym kiedyś pisałam. Właściwie dowiedziałam się tego od bliskiej mi osoby, gdy opowiadałam jej, co właśnie czytam. No ale dość dygresji, czas przejść do sedna.
Reportaż Krakauera jest rzeczywiście interesujący i bulwersujący. Opowiada o problemie, o jakim nie miałam pojęcia - o gwałtach na amerykańskich kampusach uniwersyteckich. Problem jest szerszy, ale autor skupił się na jednym przykładzie - posługuje się przypadkami z uniwersytetu w Missouli w Montanie. Ta konkretna historia ma jeszcze jeden wymiar - uniwersytet szczyci się bardzo dobrą drużyną futbolową, która w mieście ma licznych, zagorzałych fanów. Można powiedzieć, że jest dumą nie tylko macierzystej uczelni, ale i Missouli. I to między innymi jej gracze, oczywiście nie wszyscy, są czarnymi bohaterami tej opowieści - zgwałcili swoje koleżanki, studentki tego samego uniwersytetu.
Jak wyobrażamy sobie gwałciciela? Jako faceta, który napada na bezbronną kobietę w ciemnym zaułku. Tymczasem bardzo często to ktoś, kogo ofiara zna, a do gwałtu dochodzi w mieszkaniu - jej, jego lub ich znajomych. To o takich, jak nazywa je Krakauer, towarzyskich gwałtach jest ta książka. Bulwersujących aspektów tej sprawy jest wiele. Po pierwsze, i chyba najważniejsze, społeczne lekceważenie problemu, a może nawet przyzwolenie. Opinia publiczna prawie zawsze staje po stronie gwałciciela, a nie ofiary, bo po prostu uważa, że nic takiego się nie stało. Nikt nikogo nie zgwałcił. Jeśli dziewczyna piła alkohol, była na imprezie, umówiła się z chłopakiem, zaprosiła go do siebie albo skorzystała z jego gościnności, jest na straconej pozycji. No bo przecież sama chciała. Nie liczy się jej nie, nikt nie wierzy, że facet zaczął ją gwałcić, kiedy spała, nikt nie rozumie jej pasywnego zachowania spowodowanego szokiem, strachem, niedowierzaniem, poczuciem winy. Krakauer dużo miejsca poświęca reakcji ofiar na traumatyczne zdarzenie, jakim jest gwałt. Reakcji, która wydaje się często dziwna, nietypowa, niewiarygodna i ma, zdaniem wielu, świadczyć przeciwko ofierze. Jedna z bohaterek książki nie wzywała pomocy, mimo że w drugim pokoju przebywał jej współlokator, a po wszystkim odwiozła gwałciciela-kolegę do domu. Inna nie obudziła swojej koleżanki z pokoju i jej chłopaka, którzy spali na sąsiednim łóżku. Autor powołuje się na badania znanego amerykańskiego psychologa, który zajmuje się ofiarami gwałtów, i na ich podstawie twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak typowa reakcja.
Jeśli ofiara zdecyduje się zgłosić na policję, niekoniecznie dojdzie do procesu. Prokuratorzy wniosą sprawę do sądu tylko wtedy, kiedy pewni będą wygranej, bo mają bardzo silne dowody. A jeśli do procesu dojdzie, jeśli wyrok wydaje ława przysięgłych, to wynik wcale nie jest przesądzony. To kolejny bulwersujący aspekt problemu. Krakauer relacjonuje w swojej książce takie procesy. Łatwiej jest ofierze doprowadzić do wewnętrznego postępowania na uczelni i do wyrzucenia sprawcy, chociaż to ostatnie też nie zawsze się udaje. Kiedy czyta się opisy procesów i postępowań na uniwersytecie, dochodzi się do wniosku, że trzeba mieć wiele determinacji, siły woli i odwagi, aby przez to wszystko przejść. Ofiary, jeśli już decydują się na wniesienie oskarżenia, często robią to z poczucia obowiązku - nie chcą, aby gwałciciel skrzywdził kolejną dziewczynę. A że tak się stanie, jest niemal pewne. Dlaczego? Bo nie czuje się winny, nie widzi problemu, uważa, że nic złego nie zrobił. Po prostu poszedł z dziewczyną do łóżka. A że się opierała? Ale przecież najpierw chciała. Albo mówiąc nie, tylko się droczyła.
Następna bulwersująca sprawa dotyczy gwałcicieli, którzy byli członkami miejscowej drużyny uniwersyteckiej i cieszyli się wśród mieszkańców miasta wielką popularnością i estymą. Kiedy jeden gwałt wyszedł na jaw, kiedy został opisany w miejscowej gazecie, światło dzienne ujrzały różne grzechy zawodników. Kradzieże, rozboje i inne gwałty, w tym jeden zbiorowy. Szybko okazało się, że czuli się bezkarni, ponieważ zdobywali punkty dla swojej drużyny i rozsławiali miasto. Trenerzy oraz menadżerowie przymykali oko na ich wybryki i przestępstwa. Opinia publiczna też stawała za nimi murem, nie wierzyła ofiarom, a nawet je hejtowała. Dziewczyny przeżywały kolejną traumę. Czuły się zbrukane, poniżone, upokorzone.
Tyle o problemie. Na koniec jednak muszę uczciwie przyznać, że książka, chociaż czyta się ją szybko, bywa nużąca. Krakauer drobiazgowo relacjonuje sprawy, także procesy uczelniane i sądowe. Obficie cytuje rozmaite pisma, mowy prokuratorów, obrońców i świadków. Ciągnie się to w nieskończoność. Natychmiast przypomniała mi się dyskusja na temat polskiego reportażu, jaka mniej więcej rok temu przetoczyła się przez niektóre media. Zwolennicy reportażu literackiego starli się ze zwolennikami solidności, rzetelności, stawiając za wzór między innymi reportaż anglosaski. No więc książka Krakauera to przykład właśnie takiej literatury faktu - rzetelnej, solidnej, ale niestety nużącej, żeby nie powiedzieć nudnej. W żadnym razie nie pochwalam błędów faktograficznych czy zwykłych oszustw, zdecydowanie opowiadam się jednak za ciekawą formą. Nadal też nie rozumiem, dlaczego jedno nie miałoby iść w parze z drugim.
Mimo tego zastrzeżenia uważam, że warto po reportaż Krakauera sięgnąć, ba, nawet trzeba! Dlaczego? Bo pokazuje mechanizm uniwersalny, który nie dotyczy tylko kobiet, ale również dzieci - ofiary pedofilów. Teraz, kiedy po "Klerze" Smarzowskiego, a szczególnie po filmie Sekielskich, tyle się mówi na ten temat, przeczytanie tej książki pozwoli lepiej zrozumieć ofiary. Nie będziemy się dziwić, dlaczego się godziły, dlaczego milczały, dlaczego same chodziły do swoich oprawców.