Po bałkańską literaturę sięgam w ciemno. No prawie w ciemno, bo na przykład na jedną z czołowych jej przedstawicielek, Dubravkę Ugresic, jakoś nie mam ochoty. Być może to błąd. Ale kiedy tylko ukazała się zapowiedź powieści słoweńskiego pisarza, Drago Jancara, "Widziałem ją tej nocy" (Czarne 2014; przełożyła Joanna Pomorska), wiedziałam, że przeczytam. I nie zawiodłam się. Mimo niesprzyjających okoliczności pochłonęłam ją w niecały tydzień, a nie jest to książka traktująca o lekkich sprawach. Za to żaden postmodernizm, żaden literacki, językowy eksperyment, po prostu dość tradycyjna powieść. Niby wszystko już było, niby o wszystkim już pisano, ale ważny temat odpowiednio pogłębiony sam się obroni. I tak się sprawa ma z powieścią słoweńskiego pisarza.
Książka przedstawiana bywa jako romans. Nic bardziej mylnego. Owszem, zaczyna się od romansu i od miłości, ale to tylko początek. Nie miłość przecież jest tu najważniejsza, ale wojna i związane z nią moralne dylematy i wybory. Wojna, która ważne decyzje każe podejmować szybko i nie zostawia czasu na etyczne rozważania, na hamletyzowanie, dzielenie włosa na czworo. Działać trzeba natychmiast, dokonywać wyborów od razu. Ale wątpliwości co do ich słuszności pozostają, często na długie lata. Bywa, że rodzą się dopiero z czasem i nie pozwalają zapomnieć o przeszłości.
Główną bohaterką tej opowieści jest Veronika, kobieta wykształcona, studiowała w Berlinie, żona bogatego biznesmena z Lublany, kobieta ekscentryczna, oryginalna, samowolna, niezważająca na konwenanse, nieco egoistyczna, wielka miłośniczka koni i zwierząt. Czasem można odnieść wrażenie, że bardziej przejmuje ją los czworonogów niż ludzi. To ona jest centralną postacią opowieści. Na jej życie i na zagadkę jej zniknięcia w styczniu 1944 roku spoglądamy z punktu widzenia pięciorga bohaterów. Ludzi, którzy ją znali i którym nie była obojętna. Zaczyna się rzeczywiście od szalonego romansu. To opowieść Serba, Steva, żołnierza jugosłowiańskiej (przedwojennej) armii, który na prośbę męża Veroniki uczy ją jeździć konno. Potem jest wielka, namiętna miłość zakończona nieszczęśliwie. Niczego tu nie zdradzam, bo o tym, jak zakończy się romans zamężnej Veroniki i oficera, który dla ukochanej kobiety zaryzykował swoją wojskową karierę, czytelnik dowiaduje się właściwie już na pierwszej stronie, a na drugiej nad i zostaje postawiona kropka. Potem jednak jest znacznie ciekawiej. Każda kolejna opowieść odsłania przed czytelnikiem coraz więcej, odkrywa kolejne tajemnice, rozwiązuje zagadki, jest coraz bardziej fascynująca i smutna. Poznajemy późniejsze losy głównej bohaterki, przede wszystkim te wojenne. Żadna z opowiadających o niej postaci nie wie wszystkiego, to czytelnik składa w całość tragiczną historię Veroniki i jej męża.
Gdybym miała podać główny temat tej książki, powiedziałabym, że to opowieść o rujnującej sile wojny, która burzy ludziom życie, poniża ich i sprawia, że zachowują się tak, jak nigdy w czasach pokoju. Niby nic nowego, ale jest w tej powieści moc, która do głębi porusza. Każe się zadumać i zamyślić, zmusza do refleksji. Może dlatego, że wojnę oglądamy poprzez losy jednostek, nie narodów czy armii. Nie ma tu wielkiej polityki, nie ma bitew, opisów frontu. Główny teatr wojny omija cichą Słowenię. Ale nawet jeśli nie tędy przetacza się front, to i tak okrucieństwa wojny dają znać o sobie. Nie można żyć tak, jakby nic się nie zdarzyło. Nie da się ignorować rzeczywistości. Nie da się nadal bezkarnie zachwycać muzyką, sztuką, podejmować eleganckich gości, kochać swoich koni, polować, prowadzić interesów. Nawet jeśli jest się przyzwoitym, porządnym człowiekiem. Nie da się żyć bez jasnych deklaracji. W czasie wojny wróg musi być wrogiem, czarne czarnym, białe białym, nie ma miejsca na rozmaite odcienie szarości. Nie można kochać czy lubić po prostu człowieka. Trzeba kochać swojego, zadawać się ze swoimi. A tak chcieli żyć Veronika i jej mąż Leo. Jakby wojny nie było. A jeśli już się zdarzyła, to próbowali się z nią jakoś ułożyć.
Ale "Widziałem ją tej nocy" to nie tylko historia nietuzinkowej kobiety, jej męża i kochanka. Równie ważni się inni bohaterowie. Stara matka, niemiecki lekarz, partyzanci. To dzięki ich losom rozszerza się perspektywa opowieści. Poznajemy skomplikowany wojenny czas w Jugosławii. Szczególnie ciekawe są opowieści o niemieckim lekarzu i wiejskim chłopaku, Jeranku, który trochę wbrew własnej woli został wplątany w konspirację a potem partyzantkę. Oni dwaj, podobnie jak Veronika, też nie mieli ochoty na tę wojnę. To nie była ich wojna. Chcieli normalnie żyć, ale brutalnie zostali wyrwani z normalności i zmuszeni do działania często wbrew sobie. Cóż, wojna wszystko tłumaczy. Właściwie wszyscy bohaterowie tej książki stają w pewnym momencie przed pytaniami: na ile są winni? na ile odpowiedzialni? czy gdyby postąpili inaczej, nie stałoby się to, co się stało? Po raz kolejny literatura stawia pytanie o winę niezawinioną, o odpowiedzialność. Poza tym Drago Jancar świetnie pokazuje, jak przypadkowy splot okoliczności, jakieś urażone ambicje, nieodwzajemnione uczucia, jakiś drobny gest, ton głosu, spojrzenie, źle odczytana sytuacja, przypadki w sumie, mogą doprowadzić do tragedii. Gdyby ktoś nie znalazł się w tamtym momencie w tamtym miejscu ... Czasem decyduje kwadrans, chwila i rusza machina tragicznych w skutkach zdarzeń.
Wojna pokazana w powieści Drago Jancara to wojna na uboczu. Piękne krajobrazy słoweńskich gór, lasy, sielska wieś, polowania, konne jazdy, proste wiejskie prace, przyjęcia, dźwięki fortepianu. Jest trochę tak jakby jej nie było. Tylko gdzieś w mieście ludzie siedzą w niemieckim więzieniu, niemiecki kat torturami zmusza zatrzymanych do zeznań, są łapanki, po lasach kryją się partyzanci. I jest kilka scen bardzo mocnych, przejmujących, przerażających, ściskających za gardło. Tym bardziej, że pojawiają się znienacka, na moment. Jak kamień, który rzucony w wodę, na kilka sekund mąci jej toń.
Świetna powieść. Poruszająca, przejmująca, dotykająca głębi ludzkiej egzystencji. Pokazująca życie w całym jego cholernym skomplikowaniu.