Kiedy (ze wstydem przyznaję całkiem niedawno) zaczęłam oglądać irańskie kino, które czasem pojawiaja się na naszych ekranach (pisałam o nim na blogu: "Filmy irańskie - to naprawdę ciekawe!"), przeżyłam szok. Otóż nie tak wyobrażałam sobie irańskie miasta i życie ich mieszkańców. Teheran pokazywany na ekranie niczym nie różnił się od wielkich miast europejskich czy amerykańskich. Szerokie ulice, pędzące samochody, węzły komunikacyjne, sklepy, ruch. Podobnie bohaterowie i bohaterki tych filmów. Problemy jak nasze, mieszkania też, tylko chusty na głowach kobiet, ale kolorowe. Czego się spodziewałam? Lepianek? Wąskich zaułków? Zaniedbanego miasta? Kobiet zakutanych od stóp do głów? Egzotycznych problemów? Wstyd się przyznać, ale pewnie tak. Niewiedza i stereotyp! Moje wyobrażenia potwierdzał obraz prowincji: maleńkie, zagubione gdzieś w górach wioski. Odtąd zafascynowana tym, co zobaczyłam, nie przechodzę obojętnie obok irańskiego kina. Nie mogłam też oczywiście pominąć książki Marka Kęskawca "Czwarty pożar Teheranu" (W.A.B. 2010, seria terra incognita). Czy w reportażu Kęskawca odnalazłam ten filmowy Iran? Tak! Książka potwierdza obraz, jaki zobaczyłam na ekranie i oczywiście, co zrozumiałe, pokazuje dużo, dużo więcej.
Osią reportażu jest rok 2009, czas przed i tuż po wyborach. Wyborach, z którymi część liberalnego społeczeństwa wiązała wielkie, dziś już wiemy, że niespełnione, nadzieje. Autor opisuje zieloną rewolucję (zielony był kolorem zwolenników Musawiego, który ostatecznie wybory przegrał, najprawdopodobniej w wyniku fałszerstw). Najpierw radosne wiece i manifestacje poparcia dla kandydata, wszystko w atmosferze radości, zabawy i nadziei, a po wyborczej klęsce demonstracje i starcia z policją, aresztowania i tortury, jakim poddawani są w Iranie od dawna, niezależnie od tego, kto akurat sprawuje władzę, więźniowie polityczni. Kęskawiec pokazuje, jak po przegranej zmieniają się jego irańscy przyjaciele. Nie są już tak radośni, otwarci, boją się o siebie i swojego przyjaciela z Europy. Wielu, szczególnie mężczyzn, zostało aresztowanych. Ale zielona rewolucja to tylko konstrukcyjna rama tej świetnej książki. Jej treścią jest Iran współczesny i krótko podana historia tego kraju.
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że nie ma jednego Iranu. Tak jak w filmach, które obejrzałam, jest kraj liberalny, tęskniący do wolności, pragnący upadku republiki islamskiej, i kraj tradycyjny, bardziej religijny. Stop. Znowu zaczynam powielać stereotypy, które autor obnaża. Z religijnością wcale nie jest tak prosto. Kęskawiec pisze o tym, że liberalna część społeczeństwa wbrew pozorom nie jest niereligijna. Irańczycy po prostu nie chcą żyć w państwie wyznaniowym. Wiara to ich prywatna sprawa, tak uważają. W dużym uproszczeniu, powtarzam: uproszczeniu, ten podział to duże miasta kontra prowincja. Bo nawet Teheran jest wyraźnie podzielony. Północny to miasto znane mi z filmów. To właśnie tu są te szerokie arterie, wieżowce, modne sklepy, uliczny ruch, to tu mieszkają znajomi autora: liberalni, młodzi, wykształceni ludzie. Południowy Teheran jest zupełnie inny: biedne, wąskie uliczki, ponure blokowiska, ubogie sklepiki, głównie mężczyźni, bo kobiety siedzą w domach, a jeśli wychodzą, to zasłonięte.
Bardzo zainteresowały mnie bohaterki książki Kęskawca: wyksztalcone, samodzielne, nienawidzące chust na swoich włosach i poddawania się nakazom obowiązującym w republice islamskiej. Wiele z nich marzy o tym, aby wyjechać, bo, jak mówią, tu nie da się żyć. Prawie wszystkie chociaż raz miały do czynienia z policją do spraw moralności. Kiedy jadą samochodem ze swoimi przyjaciółmi, nawet tymi płci męskiej, chusty niepostrzeżenie zsuwają się im z głów, najchętniej zrzuciłyby je w ogóle, ale natychmiast włącza się wewnętrzny cenzor, który przypomina, że nie wolno. Nienawidzą tego cenzora w sobie, jak mówi jedna z nich: "Ta chusta wrasta mi w mózg." Często słychać nawet liberalne muzułmanki broniące chust i nakazów religijnych związanych ze sferą płci. Mówią o korzyściach, nie o opresji, pokazują sens, jaki z tego płynie. Młode, wykształcone, liberalne Iranki tego sensu nie dostrzegają, dla nich to tylko opresja.
Teraz z konieczności krótko i chaotycznie o tym, czego jeszcze z książki Marka Kęskawca dowiemy się o Iranie, a wszystko po to, aby zachęcić do jej przeczytania i odkrycia nieznanego lądu.
Irańczycy to ludzie niezwykle radośni, kochający taniec, śpiew, zabawę i poezję, życzliwi i gościnni, ciekawi świata i obcych, gotowi natychmiast po krótkiej rozmowie zaprosić do siebie cudzoziemca, który zechcial ich kraj odwiedzić i się nim zainteresować. To raj dla turysty, który lubi podróżować nieutartymi szlakami, który nie znosi turystycznego przemysłu i tłumu. Póki nie nastąpią zmiany, tak będzie, ale autor jest przekonany, że przeobrażenia, chociaż pewnie nie od razu, są nieuniknione. Trzeba więc się spieszyć. Życie w republice islamskiej wykształciło w Irańczykach podwójne myślenie, swoistą schizofrenię, która głęboko wdarła się w język, obyczaje i jest już dzisiaj często nieuświadamiana.
Iran to państwo osobne w swoim regionie. Osobne politycznie, mentalnie, historycznie i obyczajowo. To dawna Persja, a nie kraj arabski, jak często jest mylnie postrzegany. Arabowie nienawidzą Irańczyków z wzajemnością. Tę osobność zawdzięcza Iran swojej historii i religii. Kiedyś Persja nie była krajem muzułmańskim, a zaratustriańskim, a dziś większość jej mieszkańców wyznaje szyicką odmianę islamu, a nie sunnicką jak pozostałe kraje arabskie. Tutaj nie prześladuje się chrześcijan czy żydów (Uwaga! Mała litera, bo chodzi o wyznanie), ale nie pozwala się budować sunnickich meczetów. Ta osobność i burzliwa przeszłość Persji wyksztalciły w Irańczykach jednocześnie poczucie wyższości i narodowe kompleksy oraz przekonanie, że cały świat się na nich uwziął, rzuca im kłody pod nogi i nie docenia. Znamy?
I teraz juz w telegraficznym skrócie. Dzięki książce Kęskawca poznamy najciekawsze zabytkowo miejsca, historię tego kraju (od tej najdawniejszej, do tej nowszej dwudziestowiecznej). Zrozumiemy, dlaczego Irańczycy z jednej strony nienawidzą Ameryki i Zachodu (traktowanie Iranu jak kolonii, patrzenie na ten kraj tylko poprzez pryzmat interesów związanych z ropą i zwyczajne wykorzystywanie), z drugiej chcieliby się zmienić na amerykańską czy zachodnią modłę. Poznamy kulisy polityki w regionie (skomplikowane relacje z Izraelem i państwami arabskimi) i politykę globalną. Po raz kolejny przekonamy się, że ta polityka podszyta jest hipokryzją (sankcje wobec Iranu, jednoczesne przymykanie oczu na to, co dzieje się w Arabii Saudyjskiej). Poznamy różne frakcje w irańskim świecie politycznym i całe jego skomplikowanie. Dowiemy się, dlaczego rewolucja islamska była tu w ogóle możliwa i dlaczego wielu z tych, którzy kiedyś Chomeiniego popierało, potem go znienawidziło. Wreszcie przekonamy się, jak to jest z irańskim zagrożeniem nuklearnym, ile w tym prawdy, ile mitu i politycznej hipokryzji. To tyle.
Kto ciekawy innego, kto lubi zmierzyć się ze stereotypem i przewietrzyć swój obraz świata, powinien koniecznie sięgnąć po niezwykle interesującą książkę Marka Kęskawca.