Kiedy tylko zobaczyłam zapowiedź reportażu Karoliny Przewrockiej-Aderet "Polanim. Z Polski do Izraela" (Czarne 2019), od razu wpisałam go na moją wirtualną listę książek, które chcę przeczytać. Od lat śledzę literaturę izraelską i książki, głównie reporterskie, dotyczące Izraela. Zebrało się już tych lektur całkiem sporo. Zbiór tekstów Karoliny Przewrockiej-Aderet znakomicie wpisuje się w tę tematykę. Autorka, która od kilku lat mieszka w Izraelu, założyła tam rodzinę, korespondentka Tygodnika Powszechnego, opowiada o Polanim, czyli o polskich Żydach, którzy wyjechali z Polski niegdyś do Palestyny, potem do Izraela. Jak pisze w posłowiu, zainteresowała się tym tematem w sposób naturalny, można powiedzieć, że leżał na ulicy, ponieważ ciągle jeszcze w izraelskich miastach spotyka swoich rodaków. Niegdyś polscy Żydzi stanowili w Izraelu jedną z większych grup, dziś już tak nie jest, ale ciągle jeszcze są zauważalni.
Autorka opowiada o tym, co ich odróżniało od społeczności żydowskiej w Izraelu, o ich indywidualnych losach, o ich stosunku do Polski, z której wyjechali, o wpływie tej najstarszej emigracji na izraelską politykę i wreszcie o ich życiu w nowej ojczyźnie. Jeśli ktoś niespecjalnie interesuje się tą tematyką, wszystko dla niego będzie nowe i myślę, że bardzo ciekawe. W każdym razie dla mnie książka okazała się interesująca, mimo że sporo na ten temat wiedziałam. A ponieważ pamięć bywa zawodna, nigdy nie zaszkodzi przeczytać o czymś po raz kolejny.
Opowiadając o losach polskich Żydów mieszkających w Izraelu, Karolina Przewrocka-Aderet przyjęła metodę chronologiczną. Podzieliła swoje reportaże na części. W pierwszej opowiada o tych, którzy do Palestyny przybyli jeszcze przed wojną. To albo zdeklarowani syjoniści, którzy wyjeżdżali na fali entuzjazmu, pragnąc budować Erec Israel, albo ci szczęściarze, którzy uciekli z Europy przed nasilającym się antysemityzmem i uniknęli koszmaru Holokaustu. Im się udało, ale często w Polsce zostali ich rodzice albo rodzeństwo. Nie każdy chciał jechać, nie każdy zdążył dostać potrzebne papiery. Potem w różnych alijach przyjeżdżali ci, którzy z Zagłady ocaleli. Jedni zaraz po wojnie, inni przybyli do Izraela z tak zwaną aliją gomułkowską w roku 1957, rozczarowani komunizmem - zrozumieli, że zmiany w Polsce nie będą takie, jakich oczekiwali, a fala antysemityzmu zaczyna znowu narastać. Potem był Marzec 68 roku i kolejna alija, chyba po tej tuż powojennej najtragiczniejsza. Bo wyjeżdżali ci, którzy wyjeżdżać wcale nie chcieli, którzy nawet nie zawsze czuli się Żydami. Dość często zdarzało się, że ktoś urodzony już w powojennej Polsce, właśnie w 68 roku dowiadywał się, że jest Żydem. Najłatwiej było najmłodszym, przynajmniej na początku - oni z entuzjazmem przyjmowali wiadomość, że jadą do kraju, gdzie zawsze jest ciepło, świeci słońce, stale można kąpać się w morzu, a na drzewach rosną pomarańcze. Na miejscu już niekoniecznie było tak różowo. Nieznajomość języka, inne obyczaje, radykalna zmiana poziomu życia, na niekorzyść oczywiście. Jeszcze trudniej adaptowali się do nowego otoczenia starsi. Pokolenie nastolatków i dwudziestolatków zostawiało za sobą miłości, przyjaźnie, szkoły, rozpoczęte studia, a ich rodzice cały dorobek życia i zawodowe kariery. Ta emigracja została dość dobrze opisana, szczególnie przy okazji okrągłej rocznicy Marca. Ukazało się kilka książek na ten temat. Warto sięgnąć po "Księgę wyjścia" Mikołaja Grynberga, "Rok 1968. Czasy nadchodzą nowe" Ewy Winnickiej i Cezarego Łazarewicza czy znakomitą powieść "Tylko Lola" Jarosława Kamińskiego. Wreszcie na koniec autorka opowiada o tych, którzy wracają. Najczęściej nie jest to powrót na dobre, ale życie w dwóch krajach jednocześnie, trochę tu, trochę tam. Zwykle taką sytuację ułatwia uprawiany zawód.
Taki podział ma swoje głębokie uzasadnienie. Inna przecież była sytuacja kogoś, kto wyjeżdżał z własnej woli powodowany entuzjazmem i chęcią budowania Erec Israel, inna tego, kto ocalał z Zagłady, a jeszcze inna kogoś, kto do wyjazdu został zmuszony sytuacją w Polsce. Ci mają największy żal. Inaczej wyglądało życie w Palestynie w latach trzydziestych, jeszcze inaczej w Izraelu lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych. Ci pierwsi zakładali kibuce i przyczynili się do powstania Tel Awiwu, ale musieli budować wszystko od nowa. Alije powojenne tworzyły struktury nowego państwa i walczyły o jego granice. Potem coraz trudniej było wskoczyć na ten sam poziom życia co w Polsce. Izrael nie potrzebował już profesorów, lekarzy, prawników, dziennikarzy. Dodatkową barierą był język.
Co odróżniało Polanim na tle innych żydowskich społeczności? Elegancja i sposób ubierania nieprzystający do klimatu, życie na sposób europejski, dobre maniery, powściągliwość, zanurzenie w polskiej kulturze - czytanie polskiej literatury, język. Bardzo często poszczególne alije trzymały się razem, tworzyły środowiska, mieszkały w jednym miejscu. Tak było łatwiej. Jakie jeszcze wspólne doświadczenia ich łączą? Szok po przyjeździe spowodowany zupełnie innym otoczeniem, klimatem, warunkami życia, nieznajomością języka. Dlatego wielu z nich tak uparcie pielęgnowało swoją europejskość. Robili to w większym stopniu ci, którzy osiedlali się w miastach, a nie kibucnicy. Kolejne wpólne doświadczenie to niemożność oderwania się od wspomnień o zostawionej Polsce i często tęsknota. Oczywiście każdy los jest inny, każda historia odmienna. I takich indywidualnych opowieści znajdziemy w książce Karoliny Przewrockiej-Aderet bardzo dużo. Co rozdział to inna historia. Czasem rozdzierająca serce, jak historia nieżyjącego już Barucha-Borysa Dorfmana, którego życie złamał pogrom kielecki, czasem niezwykła, nadająca się na film, pełna entuzjazmu i energii. Najczęściej autorka pisze o ludziach zupełnie nieznanych, ale bywa też inaczej - bohaterem jednego z reportaży jest pisarz Etgar Keret i jego matka, a kolejnego Michał Sobelman, też pisarz i znakomity tłumacz.
Bardzo ciekawa książka, warto po nią sięgnąć.