Woody Allen powraca do Nowego Jorku, na szczęście.

Wreszcie obejrzałam najnowszy film mojego ukochanego Woody Allena. (Celowo nie podaję tytułu, bo polskie tłumaczenie jest wyjątkowo idiotyczne. Szłam z lekkimi obawami, bo według mnie ostatni prawdziwy Allen to "Życie i cała reszta". Kolejne, te kręcone w Europie, to już nie to samo! Owszem, on nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale jednak czegoś mi brakowało. Nawet "Vicki, Christina, Barcelona" pozostawiła po sobie niedosyt. Kto widział "Tajemnicę morderstwa na Manhatanie", nie mógł zachwycić się filmem "Scoop - Gorący temat", kto uwielbia, jak ja, "Zbrodnie i wykroczenia", temu marną kopią mogło wydać się "Wszystko gra". Na szczęście powrót do Nowego Jorku wpłynął korzystnie na jego twórczą formę i ten film to stary, dobry Allen, może nie z tych najwybitniejszych, ale bez wątpienia miłośnicy jego twórczości odnajdą tu wszystko, za co go kochają (a niech tam, trochę egzaltacji nie zaszkodzi). Szkoda tylko, że sam mistrz nie gra już w swoich filmach. Patrząc na Borisa (Larry David), cały czas przed oczyma miałam Woodego Allena.

Główny bohater najnowszego filmu Allena to postać dobrze nam znana z jego poprzednich obrazów. Hipochondryk, ogarnięty fobiami, zgryźliwy cynik, pesymista, wciąż rozmyślajacy o okropnościach świata, mistrz ciętej riposty i dowcipu. Najbardziej przypomina Davida Dobela z "Życia i całej reszty". Z tamtą postacią łączy go wiek i to, że staje się mentorem, tym razem, młodej dziewczyny Melody. Można powiedzieć, że stara się ją edukować niczym profesor Higgins Elizę Doolittle. Rezultat średni, bo Melody nie jest najmądrzejsza. Jak papuga powtarza po swoim mistrzu i ukochanym jego opinie i poglądy, starając się zaimponować nowym znajomym, potem matce i ojcu. Niestety, wypada to marnie, bo nie jest w stanie zapamiętać wiernie jego mądrości. Tu pojawia się nowy wątek, dotąd niespotykany w filmach Allena (przynajmniej ja sobie nie przypominam): zderzenie mentalności Północy (ścislej Nowego Jorku) z mentalnością Południa. Melody i jej rodzice to dla Borisa, profesora fizyki, który, jak twierdzi, otarł się o Nobla, reprezentanci zacofanego ciemnogrodu, buraki. Nowy Jork szybko jednak wydobywa z Marietty i Johna ich prawdziwe ja. Paradoks polega na tym, że w tym filmie starzy się buntują, przeobrażają, wywracają swój świat do góry nogami, a młodzi po początkowym zanegowaniu swojej przeszłości szybko wracają w utarte koleiny. Tylko Melody i Randy tworzą konwencjonalną parę.

Poza tym znajdziemy w tym filmie motywy znane nam z innych obrazów Allena. O konstrukcji głównego bohatera już wspominałam. Jest jeszcze relacja starszy mężczyzna - młoda dziewczyna (np. "Manhattan" czy "Mężowie i żony"). Pojawia się zwariowana matka, zupełnie jak w "Życiu i całej reszcie". Mamy wspomnienia poprzedniego, oczywiście nieudanego, związku - wątek obecny w wielu jego filmach. Jest też opowieść o porzuceniu, chociaż tu rozegrana zupełnie inaczej (ileż to razy allenowskiego bohatera porzucały kobiety!). Film jest nieodparcie śmieszny dzięki dialogom, ironii i przedziwnym zbiegom okoliczności. Jak na komedię przystało, wszystko znajduje swój szczęśliwy, chociaż przewrotny, finał. No i na dodatek rozważania o roli przypadku w życiu, miłości i podejściu do tego, co nas spotyka. Dawny, dobry Woody Allen.

Spotkanie z INNYM , czyli "Ja też" Alvaro Pastora i Antonia Naharro.

Nadrabiam kinowe zaległości. Obejrzałam hiszpański film Alvaro Pastora i Antonia Naharro "Teraz ja" pokazywany niedawno w ramach corocznego przeglądu kina hiszpańskiego, a teraz wyświetlany na zwykłych seansach. Początkowo nie miałam go w planach, przyznaję ze wstydem, ze względu na temat. Bałam się słodkiego, czułostkowego filmu. Dlaczego? Bo jego bohaterem jest trzydziestoczteroletni Daniel (świetny Pablo Pineda) cierpiący na zespół Downa. Jego wyjątkowość polega na tym, że skończył studia i podjął normalna pracę. I właśnie tam spotyka Laurę (też bardzo dobra Lola Duenas), w której się zakochuje. Ale film wcale nie jest czułostkowy. Pokazuje świat, o jakim na co dzień nie myślimy. Odsłania tabu: pragnienia człowieka z zespołem Downa, pragnienia miłości, także fizycznej. Skłania do refleksji: jak zachowalibyśmy się na miejscu Laury? Czy możliwy jest związek pomiędzy nimi? I pytania dotyczące innych bohaterów też cierpiących na te samą chorobę: na ile mogą stanowić o własnym życiu? Czy wolno odmawiać im prawa do uczuć? Jak bardzo trzeba ich chronić przed wszelkimi troskami? Czy muszą tkwić pod kloszem zamknięci tam przez troskliwych rodziców? Problemy nie są wymyślone. Scenariusz wykorzystuje historię Pablo Pinedy, który nie tylko wciela się w głównego bohatera, ale był kimś w rodzaju konsultanta. Film ogląda się bardzo dobrze, ma świetne tempo i nie przynosi na szczęście oczywistych rozstrzygnięć. Nie wolny jest niestety od jednej słabości: tajemnicza przeszłość Laury wydaje się tu pewnym naddatkiem. Widz dość szybko może się jej domyślić. Muszę jednak przyznać, że ten wątek nie jest na szczęście nadmiernie eksploatowany i twórcy uniknęli wykładania kawy na ławę. Wszystko do końca pozostaje w sferze domysłów. Warto wybrać się na ten film! A jeśli ktoś widział, może czytać dalej.

Laura nie to żadna piękność. Przeciwnie, pokazywana jest bez retuszu: twarz nie pierwszej młodości, znać już na niej piętno wieku lub może niezbyt higienicznego trybu życia. Tlenione włosy nie dodają jej uroku, ale właśnie te włosy tak bardzo podobają się Danielowi. Dla niego są jedwabiste. Laura nie ma w miejscu pracy zbyt dobrej opinii, ale przyciąga mężczyzn. Są to związki krótkotrwałe, często na jedną noc, bez uczuć. Broni się przed miłością? Nie umie pokochać? A może dotąd nie spotkała właściwego mężczyzny? Łatwo się domyślić, że pewnie tajemnica tkwi w jej przeszłości. Prawdopodobnie (używam tego słowa, bo, jak wspominałam, kropka nad i nie zostaje postawiona) była molestowana przez swojego ojca, pewnie za wiedzą braci. Stąd jej nienawiść do całej trójki i ucieczka z domu. Jest samotna.

Daniel to jej przeciwieństwo. Ma kochającą rodzinę. Matkę, której uporowi i ciężkiej pracy poświeconej jego rehabilitacji zawdzięcza to, kim jest. Ojca erudytę, szczęśliwego brata i bratową. Na nich wszystkich może liczyć. Jest wykształcony, skończył studia, zna się na malarstwie, uczy się angielskiego(Laura języków obcych nie zna, o "Ogrodzie rozkoszy ziemskich" Boscha nigdy nie słyszała.) Jednak to mu nie wystarcza. Marzy o miłości i zakochuje się właśnie w niej. Cierpi. Miłość do normalnej kobiety nie jest dla niego, seks też nie (znamienna scena pod przybytkiem rozkoszy). Problem Daniela polega na tym, że dzięki temu co osiągnął, nie przynależy do żadnego świata. Żyje wśród ludzi "normalnych", ale z pewnych sfer ich egzystencji jest wykluczony. Może pracować, ale nie może związać się z "normalną" kobietą. Brat, który jest jego przyjacielem i powiernikiem, mówi mu wprost, że w tej dziedzinie wyznacza sobie za wysokie cele. Ale Daniel wyrósł ponad świat takich jak on. Czy nie lepiej by było, gdyby pozostał wśród nich? Może bez wykształcenia okupionego wysiłkiem jego i matki byłby szczęśliwszy? Paradoksalnie dźwignięcie na wyższy poziom, zyskanie świadomości uczyniło go nieszczęśliwym.

Co w nim widzi Laura? Początkowo to tylko kolega z biura, czasem irytujący swoją bezradnością. Bo choć po studiach i świetnie radzi sobie w pracy, to ma problemy z zawiązaniem sznurówki czy obsługą kserokopiarki. Nadmiernie się wzrusza, płacze, a wiadomo, mężczyźni nie płaczą. Laura początkowo mu matkuje, z czasem zaprzyjaźnia się, ale gdy orientuje się w jego uczuciach, przerażona ucieka. Ona chce się z nim przyjaźnić i ta przyjaźń jest dla niej ważna. Daniel to jedyna bliska jej osoba. Tak bliska, że zabiera go ze sobą, kiedy po śmierci znienawidzonego ojca u notariusza musi się spotkać ze swoimi braćmi. Ale chociaż spędzą ze sobą jedną noc i będzie to ze strony Laury prawdziwe pragnienie, nie potrafi z nim być. Nie potrafi? Nie chce? Nie może? Film nie daje odpowiedzi. Za to stawia odwieczne pytanie: czy warto zaznać chwili szczęścia, skoro wiadomo, że zaraz nadejdzie cierpienie, ból rozstania? Cóż, tak czasem w życiu bywa, że jesteśmy nieszczęśliwi właśnie dlatego, że przed momentem tego szczęścia zaznaliśmy. Alternatywą jest egzystencja na pół gwizdka: bez wzlotów, ale i bez upadków.

Ciekawy film odsłaniajacy przed widzem problemy ludzi, o których po prostu nie myślimy. Żyją gdzieś na marginesie naszego świata, ale przecież są.

Magiczny świat Siedmiogrodu, czyli "Fortepian we mgle" Eginalda Schlattnera

Właśnie skończyłam czytać rumuńską powieść "Fortepian we mgle" Eginalda Schlatnera

(Wydawnictwo Czarne 2009), o której tu dwukrotnie w trakcie lektury wspominałam. Trudno było mi się rozstać z tą książką, bo jej świat pochłonął mnie swoją barwnością, magią i dziwacznością. Ale obraz malowany tylko tymi przymiotnikami nie byłby pełny: to także lektura okrutna za sprawą polityki. Akcja powieści rozgrywa się na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych głównie w rumuńskim Siedmiogrodzie. Obserwujemy przemiany zachodzące w Rumunii po drugiej wojnie światowej, upadku Hitlera, wkroczeniu Sowietów, dojściu do władzy komunistów i wygnaniu króla Michała. To książka ciekawa choćby ze względów poznawczych. Cóż wiemy o Rumunii? A może właściwiej byłoby zapytać: o Siedmiogrodzie, który dla bohaterów powieści, rodziny Rescherów (siedmiogrodzkich Sasów), jest małą ojczyzną? Dość wspomnieć, że ledwo mówią po rumuńsku, a ich językiem jest niemiecki, a raczej jego tamtejsza odmiana. To egzotyczny świat zamieszkany przez mieszaninę narodowości: wspomnianych siedmiogrodzkich Sasów (Niemców sprowadzanych do Siedmiogrodu przez królów węgierskich od XII wieku), Cyganów, Węgrów, Rumunów i nielicznych ocalałych Żydów. Historia obeszła się bezceremonialnie szczególnie z tymi pierwszymi. Opisywane zdarzenia kończą się na roku 1951, a przecież wiemy, że potem było jeszcze gorzej. Fascynująca lektura!

Głównym bohaterem powieści jest Clemens Rescher, w roku 1951 dwudziestokilkuletni, pochodzący z zamożnej rodziny fabrykantów. Fabryka jego ojca znacjonalizowano, a majątek skonfiskowano. Zostają wyrzuceni ze swojej willi, a każdy domownik zabrać może tylko jedną walizkę. Jedynie służąca Rosa wiernie trwa przy swoich chlebodawcach, podczas gdy reszta służby i pracownicy fabryki z radością witają upadek rodziny (do czasu, bo rozczarowanie  nowymi porządkamiami przychodzi szybko). Podobny los spotkał już wcześniej (lub spotka za moment) i inne rodziny Sasów siedmiogrodzkich. Jedni zostają tylko wyrzuceni ze swoich majątków, a inni trafiają do obozów pracy w Dobrudży, skąd często już nigdy nie wracają. Bywa, że listonosz przynosi rodzinie małą paczuszkę z łachmanami, jakie zostały po zmarłym. Kto stawia opór, trafia do więzienia, jak ojciec Clemensa, który postanowił trwać w bezsensownym, zdaniem niektórych, oporze. Zamiast się poddać,  stoczył ostatni  bój (raczej honorowy niż w sensie dosłownym)Dlaczego to właśnie Sasów siedmiogrodzkich spotyka tak okrutny los? Z dwóch powodów. Pierwszy oczywisty: tak nowa władza obchodzi się ze wszystkimi posiadaczami i inteligencją, nie tylko tymi o niemieckich korzeniach. Drugi mniej znany: Sasi siedmiogrodzcy popierali w czasie wojny nazistów. Cierpieli podwójnie, bo gdy tylko do Rumunii wkroczyły wojska sowieckie, za współpracę z Hitlerem byli wywożeni do Rosji i osadzani w łagrach. To przyczyna do dylematów moralnych: jedni ukrywali się, unikając wywózki (rodzice Clemensa), niektórzy szli dobrowolnie, towarzysząc innym (pastor). Clemens długo nie widzi nic złego w postawie rodziców, dopieo z czasem uświadamia sobie, że ich postępowanie nosiło znamiona konformizmu.

Ciekawa jest obserwacja postaw wywłaszczanych. Chociaż mają poczucie utraty, niesprawiedliwości, pogardzają nowymi porządkami i pocieszają się myślą o przyjściu Amerykanów, którzy nie zostawią ich w potrzebie, w większosci ze spokojem przyjmują swój los. Powiedziałabym nawet, że robią to godnie. Czasem ich reakcje mogą wydawać się dziwne, nawet nierealistyczne np. matka Clemensa opuszcza dom i udaje się do Dobrudży, gdzie zatrudnia się w spółdzielni rybackiej, zostawiając syna i teściową. A Clemens? Przez dłuższy czas mieszka na polu słoneczników (dawniej własność rodziny), spokojnie rozmyślając nad wyborem dalszej drogi. Co jakiś czas ktoś go odwiedza i jest w tych spotkaniach towarzyskich w polu słonecznikow coś surrealistycznego. To piękny fragment powieści, niby realistyczny, a jednak mający w sobie dozę nieprawdopodobieństwa. W końcu zostaje robotnikiem w fabryce. Ale i te partie opisujące pracę w cegielni czy przy piecu w fabryce porcelany mają w sobie jakiś magiczny urok, są czymś w rodzaju misterium okupionym fizycznym wysiłkiem.

Jest to też powieść o szukaniu drogi życiowej, o układaniu się ze światem. Wszystko się przewróciło, ale żyć trzeba. Także o miłości. Związki Clemensa z kobietami, właściwie dziewczynami, są bogate i różne. Jest wśród nich Petra, przyjaciółka z dzieciństwa, córka prostych ludzi. Jest wykształcona Isabela, panienka z dobrego domu, wnuczka miejscowego mistrza-cukiernika. Jest Cyganka Rosita, z którą pracuje w cegielni. Jest chyba najważniejsza, Rumunka Rodica, której rodzinę zesłano do Dobrudży, a tylko ona  została w Siedmiogrodzie i pracuje w upaństwowionym gospodarstwie rolnym, między innymi grając krowom na fortepianie, aby dawały mleko (tak!). Jest wreszcie Eva-Maria w odległym Banacie (część Siedmiogrodu na granicy z Serbią zamieszkana m.in. przez Szwabów banackich sprowadzanych na te tereny za czasów austriackich). To tu Clemens spędza urlop u rodziny swojego wuja. Urlop, który nieoczekiwanie obfitujre w tragiczne wydarzenia.

Nie sposób zaprezentować tu całego bogactwa i przepychu tej książki. Krótko  wspomnę o tym, co jeszcze przykuło moją uwagę.

Wędrówka Clemensa i Rodici z Siedmiogrodu przez Karpaty, Bukareszt do Dobrudży, gdzie chcą odnaleźć swoich krewnych. Magiczna, melancholijna podróż, w czasie której spotykają barwne typy (np. zwariowana bukaresztańska ciotka Rodici), obcują z nieznaną Clemensowi rodzinną krainą ukochanej. Nieoczekiwanie to wtedy ujawniają się różnice kulturowe między nim-Sasem a nią-Rumunką.

Humor. Opowieść o tych strasznych czasach inkrustowana jest zabawnymi zdarzeniami. Ot na przykład pewien dość ponurej sławy towarzysz Izydor zwierza się, jak to próbował kiedyś pozbawić cnoty swoją ukochaną. A działo się to mroźną nocą na pustej platformie wagonu bydlęcego (jej ojciec był dróżnikiem, stąd ten wagon), którego powierzchnia zamieniła sie w ślizgawkę. Spleceni w miłosnym uścisku ślizgali się po platformie, co czyniło niemożliwym skonsumowanie tego związku, aż wreszcie zrozpaczony Izydor poprosił niebiosa o pomoc. Został wysłuchany! Gołe pośladki ukochanej przymarzły do podłogi wagonu i Izydor mógł wreszcie zrobić to, o czym marzyli kochankowie.

Ironia. Narracja bywa zjadliwie ironiczna, szczególnie, kiedy opowiada o nowej władzy. Oto próbka: "Młockarnię Matza Leforta partia potulnie oddała właścicielowi, ale dla pewności kazała go na miejscu aresztować. Nikt nie wiedział, dokąd trafił. A ta potworna maszyna nie chciała się podporzadkować nakazom władzy. Parowy kombajn pożarł ludzką rękę aż po ramię i męską nogę aż po pachwinę, straszne!"

Mistyka. O tym, że niektóre zdarzenia pozornie realistyczne robią wrażenie nieprawdopodobnych, wspominałam. Ale oprócz takiego sposobu pisania jest jeszcze coś. To świat, w którym wierzy się w duchy. Gdzieś tam nad rzeką straszy zjawa kobiety. Nawet  towarzysze są tego pewni. Deportowana rodzina jest przekonana, że zmarła babka natychmiast po ich wyjeździe wstanie z grobu i ruszy za nimi. Żeby jej w tym przeszkodzić (przecież kiedyś wrócą do swojej wioski), trzeba  nasypać do trumny ziaren zboża. Kiedy wstanie o północy, zechce je przeliczyć i tak zejdzie jej do rana, a świt przywiąże ją do miejsca pochówku. Prawda jakie proste? Albo takie sceny: "Z wagonu wyroiły się pszczoły, rozżarzone punkciki żółte, czarne i pomarańczowe. Otoczyły młodego człowieka przy fortepianie, utworzyły wokół niego ochronny klosz. Żaden człowiek nie odważył się podnieść na niego ręki." A zaraz potem groźni funkcjonariusze Securitate chwytają się pod boki i zaczynają tańczyć.

Czyż nie piękna to powieść, w której krowom przygrywa się na fortepianie, fortepiany stoją w opuszczonym ogrodzie, a coś, co koniecznie trzeba zabrać ze sobą, gdy deportują cię z rodzinnej wsi to też  fortepian?

Gregor von Rezzori "Pamiątki antysemiy".

Zanim skończę czytać rumuńską powieść "Fortepian we mgle", o której wspominałam w poprzedniej
notce, chciałabym wrócić pamięcią do książki, jaką przeczytałam ostatniego lata. Dlaczego? Ponieważ miejsce akcji łączy ją z moją obecną lekturą. Chodzi o "Pamiątki antysemity" Gregora von Rezzori (Pogranicze 2006, ale książka cały czas jest dostępna). Już krótki rzut oka na biografię autora pozwala domyślić się, jak barwna to postać. Był Włochem, ale urodził się w Czerniowcach w roku 1914 jako obywatel Austro-Węgier, potem z wyroku historii stał się obywatelem rumuńskim, później niemieckim, przez jakiś czas był bezpaństwowcem, aby wreszcie przyjąć obywatelstwo włoskie! Akcja jego częściowo autobiograficznej powieści, a właściwie pięciu epizodów z jego życia, rozgrywa się na Bukowinie, potem w Bukareszcie, w Wiedniu w roku 1938 i w powojennym Rzymie. Polecam!
Książkę odkryłam dzięki jakiemuś programowi literackiemu, a o konieczności zakupu przekonało mnie porównanie jej do "Buddenbrooków" Manna. Ta informacja jednak okazała się zupełnie nieprawdziwa, bo nie mamy w tym wypadku do czynienia z sagą rodzinną, ale raczej z historią dojrzewania, szukania drogi życiowej. Owszem, sporo dowiadujemy się o historii rodziny narratora, pamięcią sięga  jeszcze czasów monarchii austro-węgierskiej, pisze o swoich rodzicach, wujostwie, babce mieszkającej w Wiedniu, ale to wszystko. Te wspomnienia nie są ani chronologiczne, ani pełne. Jednak zupełnie nie żałuję, że wprowadzono mnie w błąd, bo to powieść znakomita, ciekawa i zmuszająca do refleksji!
A jej głównym tematem jest sygnalizowany w tytule powieści antysemityzm, który narrator  wyssał z mlekiem matki. Dla mówiących po niemiecku obywateli Austro-Węgier, którzy na Bukowinę przybyli z serca cesarstwa, Wiednia czy innych terenów Austrii, po to, aby w imieniu tego cesarstwa ją "kolonizować", antysemityzm był czymś oczywistym i naturalnym. Nie podlegał żadnej refleksji. Po prostu Żydów traktowało się, jakby nie istnieli! Pogarda, tak, ale dopiero wtedy, kiedy dochodziło do bezpośredniego kontaktu. Wiadomym było, że Żyd to obywatel drugiej kategorii, ktoś w hierarchii społecznej stojący niżej niż służba, niżej niż inne narodowosci, ktoś, z kim porządny obywatel, urzędnik państwowy nie rozmawia, a  utrzymywanie stosunków towarzyskich nikomu nie przyszłoby do głowy! Paradoks będzie polegał na tym, że już jako trzynastoletni chłopak, zesłany za karę na wakacje na wieś do wujostwa, wejdzie w bardzo bliskie relacje z żydowskim chłopcem, synem miejscowego lekarza. Trudno mu będzie sobie poradzić ze świadomością, że ten jego rówieśnik jest od niego lepszy: zdolniejszy, ba, utalentowany muzycznie, o sprecyzowanych planach na przyszłość. W następnych czterech rozdziałach będziemy śledzić kolejne epizody z życia narratora naznaczone SPOTKANIAMI  z Żydami, częściej z Żydówkami. Te spotkania odcisną piętno na jego życiu. Dzięki miłości, przyjaźni, współczuciu, zainteresowaniu losem drugiego człowieka powoli będzie dojrzewał, rewidował swoje poglądy, określał swoją tożsamość i inaczej spojrzy na historię  rodziny. Z czasem zmieni się jego podejście do INNEGO, chociaż odniosłam wrażenie, że przez całe życie zmaga sie z tym problemem. Na mnie największe wrażenie zrobiły dwa epizody: pierwszy bukaresztański z roku 1933 i wiedeński z roku 1938.
Jako zbuntowany dziewiętnastolatek narrator porzuca, jak sam pisze: "parafiańską ciasnotę Bukowiny" i przybywa: "do krajowej metropolii: Bukaresztu". Jest w konflikcie z rodzicami, przede wszystkim z ojcem, bo matka jak to matka, mimo nieakceptacji jego wyborów, jest gotowa w tajemnicy przed mężem jakoś mu pomagać. Nie chce podążać przypisaną mu drogą, nie chce zostać leśnikiem, zoologiem lub biologiem, pragnie być artystą, malować. Ale żyć z czegoś trzeba, więc zatrudnia się w dużej firmie produkującej kosmetyki jako dekorator wystaw. Początkowo łudzi się, że to zajęcie ma coś wspólnego z drogą życiową, jakiej pragnie, ale szybko okazuje się, że musi odwiedzać nędzne, małe sklepiki, często właśnie żydowskie, gdzieś na przedmieściach Bukaresztu i użerać się z drobnymi kupcami, płaszcząc sie przed nimi. Bukareszt tamtych czasów to metropolia tylko w centrum, a obrzeża to małomiasteczkowy, prowincjonalny konglomerat, tygiel różnych narodowości: Rumunów, Żydów, Ćyganów, Ńiemców i innych. Ten świat, który młodemu mężczyźnie marzącemu o innym życiu, mógł wydawać się obmierzły, mnie wydał się fascynujacy przez swoją różnorodność, egzotykę i czas, który sprawił, że takiej rzeczywistości pewnie już nie ma. Ale oprócz tej przyciągającej barwności osią  rozdziału jest miłość do starszej, pięknej Żydówki, wdowy i właścicielki małego sklepiku, który z racji swoich obowiązków regularnie odwiedzał. Miłość, erotyczna fascynacja przeplatają się z niechęcią, odrazą i wstydem. Mimo że pokazują się razem, często wstydzi się jej, tym więcej, im bardziej "Andaluzyjka", tak ją nazywa, stara się przypominać europejską damę, a nie prowincjinalną Żydowkę. Wielką czytelniczą przyjemnością jest śledzenie tej skomplikowanej psychologicznie relacji i obserwowanie Bukaresztu lat trzydziestych. Poza tym opowieść bywa autentycznie śmieszna (brzemienna w skutki wizyta u nędznej prostytutki), narrator potrafi obserwować siebie z autoironicznym dystansem.
Drugi z rozdziałów, o którym wspomniałam, nie jest już tak zabawny, przeciwnie obserwujemy narastającą grozę, której bawiąca się wiedeńska cyganeria, a przede wszystkim narrator, długo nie dostrzega. Wiedeń roku 1938. Tu w szacownej mieszczańskiej kamienicy mieszkają babka i ciotki Gregora, stąd wywodzi się rodzina jego matki. To historia wieloletniej znajomości i fascynacji córką sąsiadów, Minką Raubitschek. Jej rodzice to wykształceni, wiedeńscy Żydzi. Ojciec profesor uniwersytecki często gościł u siebie różne sławy. Babka narratora nie mogła takich ludzi jawnie lekceważyć, okazywała im rezerwę pomieszaną z łaskawością. O tym, że antysemityzm był immanentną cechą jej osobowości, świadczą słowa  wnuka: "Od kiedy Żydzi zaczęli odnosić sukcesy w muzyce, babka przestała ją uznawać za sztukę."  Podobnie jest z narratorem. Pisze o sobie: "Moje życie zmieniło sie radykalnie, mimo to nadal nie lubiłem Żydów. Ale od tej pory żyłem pośród nich, bo większość przyjaciół Minki to byli Żydzi." I w innym miejscu:  "Minkę lubiłem niesamowicie, a gdyby nie była Żydówką, strasznie bym się w niej zakochał (..)." I żeby dopełnić ten obraz, pokazać klimat, w jakim wychowywał się narrator, ostatni cytat: "Nic dziwnego, że mieszkajac u takich wariatek, chłopak zaczyna zadawać się z Żydami." Tak wyobraża sobie słowa ojca, gdyby ciotki i babka doniosły mu o jego bliskich relacjach z Minką. To, co najciekawsze w tym rozdziale, to atmosfera panująca w Europie pod koniec lat trzydziestych. Kiedy w roku 1938 narrator ponownie przybywa do Wiednia i spotyka się z Minką, dostrzega różnicę, ale ją lekceważy. W Austrii pełno jest już Żydów, którzy uciekli z Niemiec, ale i tu robi się coraz niebezpieczniej. Znajomi Minki wykruszają się, wyjeżdżają do Szwajcarii, Francji lub Anglii. Ci, którzy przybyli z Niemiec, opowiadają przerażajace rzeczy. Ale Gregor nie rozumie, uważa, że w swojej egzaltacji Żydzi jak zawsze przesadzają. Polityką się nie interesuje, nie rozumie jej i niewiele o niej wie. Powiela poglądy większości. Ma wyraźne sympatie nazistowskie, bo: "(...) na plus nazistom należało zapisać fakt, że byli przeciw "czerwonym". A "czerwoni" to byli okropni proleci, którzy chcieli zniszczyc takich ludzi jak my." Czuje się rozczarowany, spodziewał się zabawy jak dawniej, tymczasem wszystko sie zmieniło, Minka też. Przerażający jest opis nocy anszlusu: tysiące mężczyzn o zaciętych, martwych twarzach maszerujących w milczeniu ulicami nocnego, pustego Wiednia, demonstrujących swoje poparcie dla tego, co sie stało. Po raz pierwszy narrator poczuł sie wykluczony. Skąd wiedzieli? Dlaczego oni tak, a on nie?
Nie da się w tej, z konieczności krótkiej, notce oddać całego bogactwa tej książki. Pokazać dojrzewania, budowania tożsamości narratora,  wszystkich jego rozterek i  zmieniających się poglądów. Także obrazu jego rodziny, środowiska, z którego sie wywodził, żyjącego mitem wielkiej Rzeszy i marzącego o jej odtworzeniu. Naprawdę warto przeczytać tę powieść, mimo że nie jest to lektura łatwa, bo pozbawiona dialogów, kunsztowna narracja domaga się skupienia i uważnego studiowania. Oprócz przyjemności, o której wspomniałam, skłania także do wielu refleksji.  

O książce terapeutycznej.

Miało być inaczej. W weekend wybierałam się na dwa filmy: najnowszego Allena i hiszpański "Ja też". Niestety los zmienił moje plany. Kino będzie musiało poczekać, a ja napiszę coś o książce. A ponieważ czytam teraz dość grubą powieść rumuńską ("Fortepian we mgle" Eginalda Schlattnera) i jeszcze chwilę potrwa, zanim ją skończę, więc przyszło mi do głowy, że w tych trudnych chwilach napiszę o książce, która dla mnie była wielokrotnie pocieszeniem, rodzajem terapii. To "Noce i dnie" Marii Dąbrowskiej. Niemodne? Pewnie tak. Kto dziś czyta takie powieści? Kto ma czas, aby oddać się lekturze ponad tysiąca pięciuset stron (tyle ma wydanie, które mam na półce)? Moim zdaniem warto. Kto lubi powieści-rzeki, sagi rodzinne, potoczystą, epicką, rozwlekłą prozę, kto lubi śledzić ludzkie losy, pozornie zwyczajne, ale jednocześnie cudownie zawikłane, ten powinien sięgnąć po "Noce i dnie". Ja pierwszy raz przeczytałam ją jako licealną lekturę, od razu w całości, chociaż obowiązkowe były tylko dwa pierwsze tomy. Pamiętam, że nie mogłam się od niej oderwać. Potem kilkakrotnie wracałam, najczęściej w momentach dla mnie trudnych. Pewnie jeszcze kiedyś po nią sięgnę. Długo wymieniałam ją jako swoją ulubioną książkę, dziś chyba już bym tego nie zrobiła, ale nadal jest dla mnie ważna.

Zastanawiam się, jak pisać o tej powieści? Jeszcze parę lat temu, pewnie większość miłośników literatury wiedziałaby, co kryje sie na jej kartach, ale dziś? Może znana jest trochę za sprawą filmu Antczaka, a szczególnie jego wersji serialowej, która od czasu do czasu przypominana jest w telewizji? Tak na wszelki wypadek podaję, że jest to historia rodu Niechciców i Ostrzeńskich, głównie Bogumiła i Barbary oraz ich trójki dzieci. Retrospekcje sięgają jeszcze czasów Powstania Styczniowego, a akcja poowiesci urywa się w roku 1914, zaraz po wybuchu  pierwszej wojny światowej.

A teraz najważniejsze: dlaczego nazwałam ją moją powieścią terapeutyczną? Wszak jest to książka o zwykłym życiu, zmaganiach z codziennoscią, kłodach rzucanych przez los pod nogi, niespełnionych marzeniach, zawiedzionych nadziejach młodości, rozczarowaniu życiem, karmieniu się iluzjami, stracie, przemijaniu, szczęśliwej i nieszczęśliwej miłości, ale także o etosie pracy i czerpaniu radości z tego, co niesie dzień. Mogłabym tak jeszcze długo wyliczać, bo to powieść - studnia bez dna. Jednak w gruncie rzeczy pesymistyczna, o takim właśnie zakończeniu. Bywało, że zamykałam ją ze łzami w oczach (pocieszenie znalazłam, w pierwszym tomie dzienników pisarki, z którego dowiedziałam się, że jej matka, pierwowzór powieściowej Barbary, dotarła szczęśliwie tam, gdzie zmierzała; ale tak przecież robić nie wolno: powieść to nie biografia!). Więc dlaczego terapeutyczna? Pewnie dlatego, że dla mnie jest jak katharsis. Jak szczepionka, która aplikując organizmowi zarazek w małej dawce, uodparnia na chorobę. "Noce i dnie" uodparniają na życie. A poza tym, jak już wspomniałam, to bogactwo fascynujących, powikłanych ludzkich losów i tłum barwnych postaci. Odległy świat, którego już dawno nie ma. Naprawdę warto zatopić się w kosmosie stworzonym przez Dąbrowską, nawet jeśli trzeba mu oddać kawał czytelniczego czasu!

"Nowe życie" Orhana Pamuka

Ta powieść leżała na mojej półce od jesieni, cierpliwie czekając na swoją kolejkę i wreszcie przyszedł ten właściwy moment, bo po lekturze "Mostu nad Złotym Rogiem" zapragnęłam na dłużej zanurzyć się w tureckim klimacie. To czwarta książka Pamuka, jaką przeczytałam. Wcześniej były "Śnieg", "Dom ciszy" i "Stambuł". Muszę przyznać, że długo nie mogłam się do "Nowego życia" przekonać, ale im bliżej końca, tym było lepiej, a gdy dotarłam do ostatniej strony, odłożyłam ją poruszona.

Moja rezerwa to kwestia upodobań czytelniczych: muszę wyznać, że nie jestem miłośniczką literatury fantastycznej (od baśni poczynając, na fantastyce-naukowej kończąc), nie dla mnie realizm magiczny (wobec tego nie wiem, dlaczego polubiłam Murakamiego). A "Nowe życie" to połączenie prozy realistycznej, zanurzonej w konkretach, z metaforą. Im bardziej powieść oddalała się od rzeczywistości, tym bardziej mnie irytowała. Z ulgą i przyjemnością przechodziłam do fragmentów opisujących  codzienność. Wolałabym, aby Pamuk, pisząc o tureckim rozdarciu: wierność tradycji kontra fascynacja Zachodem, nie uciekał się do metafory. A jest nią tajemnicza książka, która trochę przez przypadek trafia w ręce narratora, studenta politechniki, i zmienia życie nie tylko jego, ale i wielu innych czytelników. Jemu przynosi dodatkowo wielką, niespełnioną miłość, która cieniem położy się na jego losie. Wkrótce okazuje się, że wokół książki powstał ruch, a może spisek, jej zwolenników i przeciwników.  Nie będę przytaczała tu skomplikowanej intrygi ani opowiadała, jak narrator stopniowo odkrywa historię książki, poznając przy okazji losy innego studenta, Mehmeta. Napiszę o tym, co mnie w końcu do "Nowego życia" przekonało.

Jest to powieść o mlodzieńczym zafascynowaniu ideą, oddaniu tej idei, a wreszcie o kapitulacji. Zwycięża codzienność. Narrator po wielomiesięcznych podróżach, po dramatycznych zdarzeniach wraca do Stambułu do matki, porzuca książkę i sprawy z nią związane, kończy studia, zakłada rodzinę i prowadzi zwykłe życie urzędnika. Po latach przychodzi rozczarowanie. Niby wszystko jest w porządku: ma pracę, żonę i córeczkę, które kocha, ale czegoś mu brakuje. Nie może zapomnieć o swojej wielkiej, nieodwzajemnionej miłości, Canan. Wracają wspomnienia książki. Kiedy spróbuje na nowo odzyskać sens życia, kiedy wreszcie osiągnie harmonię, zrozumie, że inna egzystencja jest mżonką, będzie za późno. Przejmująco smutna jest druga część powieści: kolejna, tym razem o wiele krótsza, podróż narratora. Idea okazała się oszustwem i ułudą. Turcja, którą po czternastu latach znowu przemierza autobusami, zmieniła się nie do poznania. Zniknął stary świat, na jego miejsce wcisnął się nowy, o jakim marzyli wyznawcy książki. Ale nowe oszpeciło małe miasteczka i krajobrazy, nie okazało się takie piękne i wspaniałe jak wtedy, kiedy wabiło pokusą inności i nowoczesności. Czym małe tureckie miasteczko różni sie teraz od małego miasteczka amerykańskiego? Opisy tej odmienionej Turcji są naprawdę przygnębiajace i odstręczające. Czy jest w takim razie jakiś ratunek? Przeciez życie bez zmian jest niemożliwe, nie da się stale tkwić w przeszlości. Czy jesteśmy skazani na rozczarowanie?

"Nowe życie" oferuje dużo więcej. Ważne są rozważania o znaczeniu książek. Z jednej strony powieść  " ta nowoczesna zabawka (...), jest odkryciem zachodniej cywilizacji i nic nam do niej." Z drugiej czytanie pozwala zapomnieć, zrozumieć, "wyobrazić sobie barwy nieosiągalnego nowego życia". Cóż, nie muszę dodawać, że ten pogląd jest mi niezwykle bliski.

Mimo wszystko jednak warto było sięgnąć po kolejną pozycję Pamuka. A czytelnik, który nie ma uprzedzeń literackich, o jakich pisałam na wstępie, znajdzie w tej powiesci jeszcze więcej przyjemności. Nie będą go bowiem drażniły obrazy książki, z której wydobywa się blask, poszukiwanie anioła (kolejna istotna metafora) czy dziwna fascynacja śmiercią, która towarzyszy bohaterom w czasie ich podróży (też ważne).

Popularne posty