Nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej nie zainteresowałam się wydaną niemal rok temu "Nieznaną terrorystką" Richarda Flanagana (Wydawnictwo Literackie 2018; przełożył Maciej Świerkocki). Czy recenzje miała średnie? Może przeszła niezauważona? Bo przecież odkąd przeczytałam znakomite i wstrząsające "Ścieżki północy" i równie ciekawe, gęste i poruszające "Klaśnięcie jednej dłoni", pilnie śledzę twórczość tego australijskiego pisarza, co nie znaczy, że kupuję i czytam wszystko jak leci. W czytniku mam jeszcze "Pragnienie", ale jakoś nie zdecydowałam się na bardzo chwaloną "Księgę ryb Williama Goulda", za to zastanawiam się nad "Śmiercią przewodnika rzecznego". Co w takim razie sprawiło, że sięgnęłam po "Nieznaną terrorystkę" właśnie teraz? Na pewno radiowy wywiad, gdzie ją przywołano. Chyba na temat nowego tłumaczenia "Tajnego agenta" Conrada. Czy był to wywiad z Maciejem Świerkockim autorem tego przekładu? Też nie mogę sobie przypomnieć. W każdym razie ta rozmowa zwróciła moją uwagę na powieść Flanagana. A że ostatnio przeczytałam inną książkę na ten sam temat - "Utoną we łzach swoich matek" Johannesa Anyuru, o której tydzień temu pisałam, więc wszystko złożyło się w jedną całość. A po "Tajnego agenta" w nowym tłumaczeniu zamierzam oczywiście sięgnąć. Tylko kiedy? Kiedy?!!!
Czyta się "Nieznaną terrorystkę" znakomicie. Po jakimś czasie zaczęłam jednak mieć wrażenie, że zbyt gładka to powieść. Znać szwy, widać podszewkę literackiej roboty - zbyt łatwo i przewidywalnie splatają się ze sobą drogi kilkorga bohaterów. Za mało jest gęsta, za mało mięsista, za mały ma ciężar. W pewnym momencie wydało mi się, że już mnie niczym nie zaskoczy, że wiem, o czym to jest i nie ma w tej historii niczego odkrywczego, niczego, o czym bym nie wiedziała. A jednak w którymś momencie okazało się, że zbyt wcześnie skreśliłam powieść Flanagana. I chociaż nie ma tej siły rażenia, co przywoływane tu "Ścieżki północy" i "Klaśnięcie jednej dłoni", to jednak nie żałuję, że ją przeczytałam, i z czystym sumieniem mogę polecić jej lekturę.
Powieść powstała w 2006 roku i jest obrazem świata po 11 września. W niczym nie straciła na aktualności, a może stała się nawet jeszcze bardziej nośna? Australia, tak jak cały świat, ogarnięta jest terrorystyczną fobią. Na stadionie w Sydney znalezione zostały trzy dziecięce plecaki z ładunkami wybuchowymi w środku. Co jakiś czas ogłaszane są fałszywe alarmy bombowe. Zaostrzone zostaje prawo pozwalające służbom specjalnym na znacznie więcej niż dotąd. Podejrzanemu o terroryzm i współpracę z terrorystami trudno się bronić i trudno udowodnić swoją niewinność. Panika narasta podkręcana przez media, dla których ten temat z oczywistych względów jest źródłem wzrostu oglądalności, słuchalności i klikalności. Temat, na którym można się wylansować, odbudować swoją zagrożoną dziennikarską karierę i zarabiać, zarabiać, zarabiać, zyskując lukratywne kontrakty na kampanie społeczne od wdzięcznego rządu. W tę machinę wpada Doll, naprawdę Gina Davies, tancerka erotyczna z nocnego klubu w podupadającym centrum handlowym. Doll czuje się gorsza, bo jest westie. Szkoda, że ten termin nie został w przypisach wyjaśniony. O ile pamiętam, zetknęłam się już z nim w jednej z powieści Flanagana i tam objaśnienie było, ale teraz nie miałam już pewności, co znaczy. Musiałam wobec tego poszperać, aby upewnić się, czy dobrze pamiętam. Dziś ten termin oznacza ludzi gorszych. Z gorszych dzielnic, bez kulturowego zaplecza, niewykształconych, z trudem wiążących koniec z końcem. Ma oczywiście pogardliwe znaczenie. I tak czuje się Doll. Pochodzi z przedmieść Sydney, z rozbitej rodziny. Ma za sobą traumatyczne przeżycia z dzieciństwa i nie lepsze doświadczenia z okresu wczesnej młodości. Szybko wyfrunęła z domu i szybko musiała sama o sobie myśleć. Zarabia w klubie i odkłada pieniądze, aby kupić mieszkanie. Marzy o innym życiu, o studiach. Aby czuć się lepiej, wydaje duże sumy na markowe ciuchy. Może dlatego, chociaż ciągle czuje się gorsza, obojętnie przechodzi obok ludzi, którzy w hierarchii społecznej są jeszcze niżej niż ona? Obok Aborygenów, żebraków, starców wyrzuconych na margines i wszystkich innych ludzi ulicy. Bezmyślnie wygłasza stereotypowe sądy o nich i o imigrantach, ciapatych. Już niedługo gorzko tego pożałuje. Stara się nie myśleć o tym, co robi, gardzi mężczyznami, którzy przychodzą do klubu i dla których występuje. Oni jej pożądają i też nią gardzą. Właściwie tylko myśl o upragnionym celu, który jest już blisko, pozwala jej jakoś znosić to parszywe miejsce i parszywe zajęcie. Ma jedną przyjaciółkę kilka lat starszą od siebie. Jak się później okaże, poznały się w dramatycznych dla Giny okolicznościach. Nagle Doll zostaje uznana za wspólniczkę terrorysty, Tariqa. Dlaczego? Bo spędziła z nim noc, a kamera zarejestrowała, jak objęci wchodzą do apartamentowca, w którym młody mężczyzna mieszka. Kim jest Tariq? Czy rzeczywiście jest terrorystą? Tego zdradzić nie mogę, bo chociaż książka Flanagana to coś znacznie więcej niż powieść sensacyjna, to jednak zagadka, zwroty akcji, suspens mają tu spore znaczenie. Początkowo Doll lekceważy zagrożenie, nie zdaje sobie sprawy, w jaką matnię właśnie wpadła. Ale machina ruszyła. Machina polityczna, służb specjalnych i przede wszystkim machina medialna. Media udają się tropem Doll i razem z rozmaitymi ekspertami kreują rzeczywistość. Nie ma żadnych dowodów, więc wytwarza się poszlaki, spekuluje - dlaczego australijska dziewczyna, niebędąca muzułmanką mogła stać się terrorystką?
I właśnie to początkowo mnie rozczarowało - bo przecież doskonale znamy ten mechanizm. Mechanizm pompowania tematu, medialnego bicia piany, braku rzetelności, kreowania wydarzeń, fake newsów. Nie jestem pewna, czy ten ostatni termin funkcjonował ponad dziesięć lat temu, kiedy Flanagan wydał swoją powieść. Na szczęście jednak potem znajdziemy się w oku cyklonu. Ponieważ na to, co się dzieje, patrzymy z punktu widzenia Doll, czujemy się coraz bardziej zaszczuci, jak ona. Nie da się uciec od medialnego przekazu. Gdziekolwiek Gina się nie znajdzie, wszędzie osaczają ją sensacyjne wiadomości na jej temat. W telewizji oglądanej w parszywym hotelowym pokoju, w radiu grającym w taksówce, na ekranach telewizorów znajdujących się w każdej knajpie, w której się zatrzymuje, na pierwszych stronach gazet. Wszędzie, dosłownie wszędzie widzi swoją twarz. Telewizja z lubością nadaje zbitkę materiałów - kadry z najbardziej krwawych terrorystycznych zamachów (WTC, Madryt, Biesłan) i niewyraźne zdjęcie objętych Doll i Tariqa. Dziewczyna zostaje zbrukana, medialnie zgwałcona, odarta z godności. Wywleka się szczegóły z jej życia, pokazując tylko jeden punkt widzenia, manipulując faktami. Traci po kolei wszystko - uzbierane pieniądze, marzenia, przyjaciółkę, a wreszcie siebie. Jest coraz bardziej samotna, nie widzi wyjścia i ratunku. Polowanie trwa, staje się zwierzyną łowną. Czy miała jakieś wyjście? Czy gdyby nie zlekceważyła powagi problemu, posłuchała rady przyjaciółki i od razu zgłosiła się na policję, udałoby się wyjaśnić nieporozumienie? To wcale nie jest pewne. Bo nikt za nią nie stał, a machina wystawiona przeciwko niej i terrorystyczna panika były ogromne. Może gdyby poprosiła o pomoc organizację typu Amnesty International? Ale pewnie ani o niej nie słyszała, a nawet gdyby, to nie miała czasu, żeby jej szukać.
Jest jeszcze jeden aspekt tej powieści, który robi na mnie wrażenie. To obraz świata. Bardzo ponury, czarny, przygnębiający. W ujęciu Flanagana Sydney wcale nie jest miłym, przyjemnym australijskim miastem. Męczący upał, smog, żebracy, starzy ludzie nieradzący sobie z rzeczywistością, dilerzy narkotyków, nielegalni imigranci przemycani statkami w zamkniętych kontenerach, handlarze ludźmi, podupadłe dzielnice, brak solidarności i życzliwości. Do tego bohaterowie z powikłanym życiem osobistym, nieszczęśliwi, niespełnieni, samotni, tęskniący za miłością. I ci, którym się powiodło. Na szczytach władzy, na stanowiskach, bogaci. Ale nawet oni nie są szczęśliwi. Dlaczego? Bo dręczy ich nuda. Nuda, której źródło tkwi w przesycie. Te dwa światy nie mogą się spotkać, żyją obok siebie. Ten biedny z zazdrością i nienawiścią patrzy na ten bogaty, ten bogaty nie dostrzega tego biednego. A może zadowolony z siebie, śmiertelnie znudzony swoją egzystencją jeden z bohaterów odnalazłby sens życia, gdyby pochylił się nad ubogimi tego świata? Tymczasem nawet o tym nie pomyśli.