Ostatnio pisałam o powieści Manueli Gretkowskiej "Poetka i książę", której bohaterami byli Agnieszka Osiecka i Jerzy Giedroyc, założyciel i redaktor paryskiej Kultury. Nie ma sensu w tym miejscu pisać o tej pozycji więcej, kto ciekaw, a nie słyszał, może przeczytać mój poprzedni wpis, który jej właśnie dotyczy. Lektura książki Gretkowskiej miała taki dobry skutek, że wstyd mi się zrobiło, iż właściwie niewiele wiem o Giedroyciu i jego środowisku. Na szczęście gdzieś w zakamarkach pamięci kołatała się myśl, że chyba kilka lat temu ukazała się biografia Redaktora. Poszukałam i okazało się, że miałam rację. A że szczęście, tak jak pech, lubi chodzić parami, kupiłam ebook po bardzo korzystnej cenie i natychmiast po odłożeniu "Poetki i księcia" zabrałam się za książkę Magdaleny Grochowskiej "Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu" (Wielka Litera 2014).
Od razu złożę dwa oświadczenia. Pierwsze - mimo niesprzyjających warunków (sporo pracy, dwa towarzysko zarwane weekendy), czytałam kiedy i gdzie się dało, bo tak ciekawa to lektura. Drugie - nie jest to oczywiście rzecz dla każdego. Książka Grochowskiej to coś więcej niż tylko biografia jednego człowieka. To również portret całego środowiska związanego z paryską Kulturą, kawał polskiej i nieco europejskiej historii, ale przede wszystkim prezentacja poglądów i sporów politycznych oraz światopoglądowych, jakie Jerzy Giedroyc i jego współpracownicy toczyli z emigracją londyńską, z różnymi środowiskami w kraju, a wreszcie pomiędzy sobą. Kilka przykładów - stosunek do pisarzy i ludzi kultury w kraju na przykład do Iwaszkiewicza, do polskiego kościoła, do kolejnych polskich przełomów, rola emigracji. Rozumiem doskonale, że kogoś może to zwyczajnie nie interesować albo znużyć.
Kim są bohaterowie tej książki? To oprócz postaci najważniejszej, Jerzego Giedroycia, pozostali mieszkańcy Maison-Lafitte potocznie zwanego w książce Lafitem, czyli Zofia i Zygmunt Hertzowie, Józef Czapski i jego siostra Maria oraz najważniejsi współpracownicy - Juliusz Mieroszewski, Jerzy Stempowski, Konstanty Jeleński, Andrzej Bobkowski i Gustaw Herling-Grudziński. A poza tym przewijają się Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Marek Hłasko, Leszek Kołakowski, Aleksander Smolar, Adam Michnik, żeby wymienić tylko najbardziej znanych, bo przecież pisarzy, publicystów, naukowców i polityków, którzy otarli się o to środowisko, jest u Grochowskiej znacznie więcej. Książka zaopatrzona jest w notki biograficzne najważniejszych z nich, szkoda, że nie ma indeksu, przynajmniej w wersji elektronicznej, oraz w dokładne kalendarium. Każdy mieszkaniec Lafitu i każdy z najważniejszych współpracowników Kultury doczekał się w tej książce osobnej opowieści. Już tylko te historie są ciekawe i dla takiego czytelnika jak ja, który coś tam wiedział, ale w sumie niewiele, odkrywcze.
Życie jak w zakonie - praca, praca, praca. Czapski, który czuł się wykorzystywany i niedoceniany. Zygmunt Hertz tęskniący od czasu do czasu za inną egzystencją. W pewnym sensie poświęcił się dla żony, która nie wyobrażała sobie, jak Giedroyc poradzi sobie bez niej. Mroki życia w kołchozie, jakim dla jego stałych mieszkańców było Maison-Laffit. Henryk Giedroyc, młodszy brat Redaktora, uciekł stamtąd do Paryża. Smutne życie Stempowskiego, barwne Jeleńskiego, Mieroszewski, no i Herling-Grudziński. Byli w różnym wieku, ale Grochowska pokazuje, jak ocierali się o siebie, jak się mijali, przypadkiem spotykali w przedwojennej Warszawie, aż w końcu losy większości z nich splotły się w czasie wojny w Armii Andersa, chociaż nie wszyscy przeszli cały jej szlak. Giedroyc zaczął od Bukaresztu, gdzie pracował w polskiej ambasadzie u boku Rogera Raczyńskiego, potem, kiedy na Bliskim Wschodzie wstąpił już do wojska, zajmował się głównie pracą oświatową i kulturalną.
Nie sposób w takiej notce opowiedzieć o wszystkim, bo, jak pisze Grochowska, Maison-Laffite i paryska Kultura jest jak labirynt - każda kolejna odnoga to nowy, fascynujący temat zasługujący na osobną rozprawę. Na koniec autorka wymienia zagadnienia, których nie poruszyła. Wobec ogromu materiału i wrażeń krótko wspomnę o tym, co poruszyło mnie i zainteresowało w szczególny sposób, co było odkrywcze i ciekawe. Nastroje w przedwojennej Europie, dość powszechne przyzwolenie dla ruchów faszystowskich - Nałkowska w czasie swojej podróży do Włoch zachwycała się porządkami zaprowadzonymi przez Mussoliniego. Nawet Giedroyc i jego warszawskie środowisko uważało, że najlepszym rozwiązaniem kwestii żydowskiej byłaby emigracja Żydów do Palestyny. Niechęć, a nawet wrogość, francuskich lewicowych elit do polskiej emigracji i Lafitu. Sprawa Miłosza - jego decyzja pozostania na Zachodzie, strach i ostracyzm, jaki jej towarzyszył. Konflikt ideowy między środowiskiem paryskiej Kultury, a emigracją londyńską. Ci drudzy odsądzali tych pierwszych od czci i wiary. Z wzajemnością. Wreszcie zawikłana historia i konflikt między Giedroyciem, a Herlingiem-Grudzińskim, który ostatecznie doprowadził do ich zerwania. Ale może najbardziej uderza trafność wielu sądów, bo nie wszystkich, z niektórych po jakimś czasie się wycofywał, Giedroycia o polskim społeczeństwie i kościele. O tym, że w dużej części jest endeckie, nacjonalistyczne, a kościół zaściankowy, zamknięty, antysemicki, koniunkturalny, dbający o swój interes. Książka została wydana w roku 2014, dziś ta diagnoza, z konieczności sprowadzona przeze mnie do minimum, jest jeszcze bardziej aktualna. Niestety. No i profetyzm (?) Redaktora, wiara w wolną Polskę, Ukrainę, Litwę i Białoruś. Przez wszystkie długie lata. Jego wizja polityki wschodniej.
I na sam koniec jeszcze coś - przemijanie, starość, śmierć. Odchodzili po kolei, niekoniecznie według starszeństwa, chorowali i cierpieli, nielicznym dane było umrzeć we śnie ze starości, zostawiali po sobie pustkę, niezabliźnione miejsce. Niby taka kolej rzeczy, niby można te wszystkie fakty sprawdzić, ale zrobiło mi się jakoś smutno i melancholijnie. Może dlatego, że listopad, może dlatego, że byłam na uroczystości rodzinnej, na której też coraz więcej pustych miejsc.