Film zaczyna się od sceny beztroskiej zabawy w lesie nad jeziorem. Ale radosny śmiech nagle przeradza się w agresję skierowaną przeciwko niepełnosprawnemu umysłowo chłopakowi. Padają rozmaite wyzwiska, także ty Żydzie. Ten wybuch przeraża. W takim środowisku pracuje ksiądz Adam. Młody, wysportowany, ugania się za piłką razem ze swoimi podopiecznymi albo uprawia jogging w lesie. Najczęściej w cywilnych ciuchach, dżinsach, podkoszulku albo w markowym dresie, takich butach do biegania, w wełnianej czapeczce na głowie i z nieodłącznymi słuchawkami w uszach. Gdyby znalazł się jakiś widz, który nic nie wiedziałby o filmie Szumowskiej, co oczywiście jest raczej niemożliwe, początkowo na pewno nie zorientowałby się, że główny bohater jest księdzem. Dopiero w którejś z kolejnych scen widzimy go, jak wygłasza w kościele kazanie. Ksiądz Adam łączy w sobie sacrum z profanum. Prowadzi ośrodek resocjalizacyjny dla trudnych chłopaków, jest ich wychowawcą, pilnuje budowy, gra w piłkę i biega, aby zaraz potem spełniać swoje kapłańskie obowiązki. Odprawia mszę, wygłasza emocjonalne kazania, prowadzi procesję. Stara się być dla swoich podopiecznych autorytetem na boisku i w kościele. Ciepły, spokojny, rozważny, cierpliwy, stanowczy, ale jednocześnie zdystansowany. Jest między nim a innymi jakaś bariera. Głęboko ukrywa to, co go dręczy, co naprawdę przeżywa, z czym się zmaga, przed czym się broni. Waży gesty i słowa. Na szczerość pozwala sobie, udręczony do granic, tylko w rozmowie z siostrą. Ale i ona nie chce go wysłuchać, jak twierdzi, dlatego, że jest pijany. Ksiądz Adam doskonale wie, że gdyby jego tajemnica wyszła na światło dzienne, to w środowisku, w którym żyje, byłby skończony.Słowa pedał, ciota, Żyd to w tym wiejskim i męskim towarzystwie prawdziwe kamienie obrazy. Ale przecież nie tylko o to chodzi. Gdyby na tym polegał kłopot, pewnie próbowałby zmienić otoczenie. Istota problemu tkwi w nim samym. Jest księdzem zobowiązanym do celibatu, a jednocześnie homoseksualistą. Głęboka wiara zderzona z pożądaniem i uczuciem są przyczyną duchowego rozdarcia. Próbuje się przed tym bronić, ale cierpienia nic nie jest w stanie zniwelować. Nie pomoże bieganie, które ma być lekarstwem. Modlitwą i zmęczeniem fizycznym. Film Szumowskiej pokazuje człowieka w egzystencjalnej pułapce, w sytuacji, z której żadnego wyjścia nie ma. Jest zmaganie się z samym sobą, bezradność, cierpienie. Ale najbardziej przeraża całkowita samotność. Ksiądz Adam, mimo że otoczony ludźmi, jest przeraźliwie samotny, pragnie bliskości. Nic dziwnego, że od czasu do czasu pociechę znajduje w alkoholu. Kiedy przychodzi wieczór, zostaje sam w pokojach pustej plebanii. Udręką są bezsenne noce. Nikomu nie może powiedzieć o swoim cierpieniu. Nikt nie może mu pomóc. Nikt by go nie zrozumiał. Zostałby wyszydzony, zgnojony albo wprawiłby swoim wyznaniem w zakłopotanie. Co by było, gdyby próbował zwierzyć się Michałowi, z którym współpracuje? Najprawdopodobniej jego przyjaciel, czy na pewno?, nie wiedziałby, co z tym wyznaniem zrobić. Nawet wyspowiadać się ksiądz Adam nie ma komu. Tak naprawdę tu nikt z nikim szczerze nie rozmawia, nie ma prawdziwej bliskości, serdeczności, przyjaźni. Wymiana zdań, komunikatów, chciałoby się powiedzieć, ogranicza się do problemów życia codziennego, żartów, śmiechów, plotek, obmawiania. W tym męskim świecie nie okazuje się uczuć, nie rozmawia o tym, co dręczy. Dla Michała nawet sformułowanie grzechów w czasie spowiedzi to problem. Jest tak skryty, że nie przyznał się do tego, że był kiedyś w seminarium. Tylko Ewa, jego żona, próbuje mówić o swojej samotności. Co udręczony ksiądz Adam może jej poradzić? Co może poradzić chłopakowi, który w czasie spowiedzi mówi mu o swoim homoseksualizmie? Bieganie, które jest, jak mówi, modlitwą, problemu przecież nie rozwiąże. Z zazdrością i lękiem patrzy na chłopaków splecionych w miłosnym uścisku. Znowu jest bezradny. Aby rozwiązać problem, pozbywa się kanapy, jakby to ona była winna wszystkiemu. Jest w tym filmie kilka poruszających momentów. To sceny samotnego zmagania się z cierpieniem, sceny alkoholowego szału, ale mnie najbardziej przejmuje rozmowa z siostrą. Ciche, zrezygnowane wyznanie. Co mam z tym zrobić?, zdaje się pytać. I jeszcze wyrzuty sumienia z powodu samobójstwa podopiecznego. Jest też jedna scena piękna, scena miłosnego spełnienia. Czuły uśmiech, bliskość drugiego człowieka, ulga, chwila szczęścia. Tylko co dalej?
A na koniec chciałabym wspomnieć o kilku wątpliwościach. Może najmniej czepiałabym się tego, że obiektem fascynacji księdza Adama jest Dynia, dobry, chociaż prosty, wiejski chłopak, być może trochę ociężały umysłowo. Uczucie wszak nie wybiera. A może w grę wchodzi tylko fizyczność? A może jakiś rodzaj duchowego porozumienia? Pewnie nieprzypadkowo Mateusz Kościukiewicz swoim wyglądem przypomina Chrystusa. Większe pretensje mam o to, że nie do końca zrozumiałe jest, dlaczego ksiądz Adam obwinia się o śmierć swojego podopiecznego. Niedopowiedzenia, skrótowość, dokumentalny charakter filmu sprawiają, że nie od razu jasne było, przynajmniej dla mnie, który chłopak popełnił samobójstwo, a już naprawdę domyślać się musiałam, dlaczego to zrobił. To osłabia siłę tej sceny. Ale najbardziej zirytowało mnie zakończenie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z jego symbolicznej wymowy (młody chłopak ucieka ze swoją homoseksualnością do seminarium, powiela błąd swojego ukochanego albo po prostu uważa, że to jedyny sposób, aby z nim być), ale nawet symbolika musi być jakoś osadzona. Tymczasem jest zupełnie nieprawdopodobne, aby ten prosty, może nawet upośledzony chłopak mógł studiować w seminarium. Moje głębokie poczucie realizmu buntuje się przed takim zakończeniem. To wszystko jednak nieważne w obliczu emocji, jakie film Szumowskiej we mnie wywołał.