"Wszyscy inni", czyli zwierciadło, w którym warto się przejrzeć.

Ten skromny film niemieckiej reżyserki Maren Ade jest niczym lustro, w którym widz musi, choć niekoniecznie chce, przeglądać się w czasie seansu. Obserwacja pary młodych, mniej więcej trzydziestoletnich, ludzi, Gitti i Chrisa, spędzających wakacje na Sardynii w letnim domu należącym do jego rodziców, dostarcza wiele niemiłej prawdy o nas, o naszych relacjach z innymi, o naszym konformizmie i wypieraniu się siebie. Jest to obraz do bólu prawdziwy, a wnioski płynące z niego smutne. Mniej wytrwałych odstręczyć może konstrukcja filmu. Kto spodziewa się oszałamiających sardyńskich pejzaży, ten się zawiedzie. Sardynia nie przypomina tu obrazków z turystycznych folderów. Niewiele się dzieje. Przez większość seansu na ekranie obserwujemy tylko dwoje głównych bohaterów toczących ze sobą rozmowy prowadzone najczęściej cichym, monotonnym głosem. Mimo że wspólnie spędzone wakacje będą dla ich związku przełomowe, niewiele tu wybuchów emocji i namiętności. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych widzów ten brak akcji zamieniony na dwugodzinne podglądanie bohaterów może być nudny. Jednak naprawdę warto ten film zobaczyć. To obraz, który porusza, potrząsa i każe się nad sobą zastanowić. Jeśli ktoś czytał "Lato przed zmierzchem" Doris Lessing, znajdzie tu podobnie stawiane pytania o to, czy można ocalić siebie w związku. Znakomite kino, chociaż lojalnie uprzedzam, że znam takich miłośników filmu, na których "Wszyscy inni" nie zrobili wrażenia. A tych, którzy widzieli, zachęcam do przeczytania dalszego ciągu.

Na początku winna jestem pewne wyjaśnienie. Otóż wyjątkowo obejrzałam ten film w towarzystwie. Potem długo dyskutowałyśmy, roztrząsając to, co zobaczyłyśmy. (Zwykle ten blog pełni dla mnie taką funkcję.) Jak to bywa w trakcie wymiany zdań, nasz odbiór uzupełniał się i wspólnie doszłysmy do wniosków, które poniżej. Wspominam o tym, bo chcę być uczciwa wobec przyjaciółki i ewentualnego czytelnika. Nie zapisłam jednak nic, z czym bym się nie zgodziła.

Początkowo film myli tropy i mnoży zagadki. Pierwsze sceny: młoda kobieta strofująca dziewczynkę, w pokoju obok młody mężczyzna czule wpatrujący się w niemowlę trzymane na ręku. Małżeństwo z dwojgiem dzieci, myślimy. Nagle pojawia się druga kobieta. Kim jest? Szczególnie zdezorientować może scena w sypialni, kiedy żegna się z mężczyzną. Kochanka? Chyba jednak nie. Więc kto? Dopiero później wyjaśni się, że to siostra głównego bohatera, a zarazem matka dzieci, którymi się opiekował wraz ze swoją przyjaciółką. Celowo wracam tak szczegółowo do pierwszych scen filmu, bo pokazują, jak mogłaby się potoczyć przyszłość Gitti i Chrisa. Czy tak będzie? Zakończenie jest otwarte: po wspólnie spędzonych wakacjach, które boleśnie zweryfikowały wzajemny obraz drugiej osoby, wszystko może się zdarzyć. Czy właśnie takiej przyszłości dla siebie chcą? On chyba jeszcze nie, ona  chyba już tak.

Ona, czyli Gitti. Bardziej wdzięczna niż ładna, chociaż nie można powiedzieć, żeby była brzydka. Szczupła. Ubiera się po swojemu: satynowe szorty, podkoszulek, pod spodem nieodłączna góra  kostiumu kąpielowego. Nic specjalnego, ale znać jakiś rys indywidualności. Wesoła i spontaniczna. Skora do zabawy, wygłupów i niekonwencjonalnych, gwałtownych zachowań (scena z siostrzenicą Chrisa; scena z nożem; skok przez okno). Umówi się na wieczorne pływanie łódką z nieznajomymi, których spotka w mieście. Dlaczego? A dlaczego nie, przecież byli fajni, mają własną łódkę, może być zabawnie. Tym bardziej zaskuje fakt, że jednoczesnie potrafi wnikliwie obserwować swojego ukochanego i być wobec niego krytyczna. W jednej z pierwszych dłuższych rozmów, których jesteśmy świadkami, zarzuca mu brak zdecydowania i to, że tak naprawdę nie wie, czego chce. Zła jest, że nie potrafi wziąć za siebie odpowiedzialności. Jednocześnie jego problemy zawodowe, niezrealizowane ambicje żywo ją obchodzą. Z napięciem czeka na ogłoszenie wyników architektonicznego konkursu, w którym brał udział. Namawia na wzięcie nowego zlecenia na wyspie. Zamieszkaj ze mną, nie odbiorę ci twojej wolności, mówi w trakcie tej rozmowy. A więc beztroska, trzpiotowata Gitti pragnie tego, czego wiele kobiet w jej sytuacji: zacieśnienia relacji, sformalizowania związku choćby tylko wspólnym zamieszkaniem. A może chce też dziecka? Przecież świadomie każe zrezygnować Chrisowi z użycia prezerwatywy. Tego nie wiemy. Potem zapewni go w złości, że nie musi się obawiać. Co jest prawdą?  Być może miota się między beztroską życia, jakie dotąd prowadziła, a budzącą się pod wpływem uczucia potrzebą stabilizacji.

On, czyli Chris. Trochę nijaki, niespecjalnie przystojny, nie można jednak powiedzieć, aby był szpetny. Taki evryman, którego twarz trudno zapamiętać. Architekt, podobno zdolny, a na pewno bezkompromisowy, stąd jego częste niepowodzenia. Projekty robione wspólnie z przyjacielem Philipem (ojcem rodziny) rzadko doczekują się realizacji, nawet jeżeli wygrywają konkursy. Chris jest artystą, nie chce ustąpić ani o milimetr.  Sam ze zdziwieniem przyznaje, że nie czuje się dojrzały, a powinien, bo lata lecą. Artystyczna bezkompromisowość może wydawać się chwalebna, tyle tylko, że najprawdopodobniej łatwo mu ona przychodzi, bo ma bogatych rodziców, którzy pewnie wspierają go, łagodząc skutki bujania w chmurach. To, co mogłoby wydawać się zaletą, jest prawdopodobnie także przejawem niedojrzałosci, do której się przyznaje. Na propozycję Gitti, aby zamieszkali razem, po prostu nie odpowiada. Jest skryty, nie o wszystkim mówi swojej dziewczynie, wstydząc się chyba  niepowodzeń. Ale może to też być dowodem braku zaufania. Początkowo wydaje się, że podobnie odbierają świat i podobnie się zachowują. On też potrafi żartować, wyglupiać się, śmieszą ich te same zabawy słowne. Okazuje się jednak, że nie do końca tak jest. Na propozycję wycieczki łodzią z nieznajomymi reaguje niechęcią, woli zostać w domu. W końcu to ona mu ulegnie i zrezygnuje, chociaż nie musi. I tu dochodzimy powoli do sedna: wzajemnego poznania, które prowadzi do rozczarowania, i rezygnacji z siebie dla ukochanego człowieka.

Nie wiemy, jak długo Gitti i Chris są ze sobą, jak dobrze się znają, ale te wspólnie spędzane wakacje w letnim domu jego rodziców, to wspólne tymczasowe zamieszkiwanie prowadzi do utraty złudzeń. Szczególnie Gitti stopniowo rozczarowuje się do Chrisa. Lepiej go poznaje i przekonuje się, że chyba nie takiego czlowieka pokochała, a może po prostu stworzyła sobie inny jego wizerunek. Raptem okazuje się, że Chris niektóre ważne sprawy przed nią ukrywa (przegrana w konkursie, rezygnacja z wygranej z powodu konieczności kompromisowej zmiany projektu; prawdopodobnie kłamie  w sprawie przyjętego zlecenia na modernizację willi, mówiąc, że właściciel dał mu wolną rękę). Przestaje się z nią liczyć. To że nie chce iść na dyskotekę i pływać łódką z nieznajomymi, to drobiazgi. Najbardziej widoczny staje się jego egoizm w czasie wycieczki w góry, kiedy gna do przodu, nie oglądając się na nią (przy okazji warto zauważyć, że nie potrafi się przyznać do błędu: prawdopodobnie zgubił drogę). Nie umie też docenić jej niespodzianki: pikniku, który dla niego przygotowała. Równie egoistyczne jest zostawienie jej samej na całą noc w domu rodziców. Gitti się boi, o czym wyraźnie mówi Chrisowi, ale on jej nie słucha. A strach nie jest wymyślony, o czym widz przekonuje się, obserwując jej nocne czuwanie. Ale najgorsze cechy wychodzą z niego w konfrontacji ze spotkanym przyjacielem Hansem i jego piękną żona Saną. Początkowo, kiedy Chris spostrzega Hansa na wyspie, usiłuje się przed nim ukryć, nie chce go spotkać. Wspólnie z Gitti robią z tego ukrywania niezłą zabawę, chowając się przed nim w sklepie. Takie wygłupy i żarty są typowe dla Gitti, ale on świetnie się do niej dopasowuje. Kiedy już jednak do spotkania dojdzie, Chris zmieni się zupełnie. Będzie udawał, że bardzo się cieszy, przyjmie zaproszenie na kolację, po paru dniach zaproponuje rewanż, mimo iż zdaje sobie sprawę, że protekcjonalny Hans nie przypadł jego dziewczynie do gustu. Najgorsze jest jednak to, że cały czas podczas tych dwóch spotkań dystansuje się wobec Gitti, lekceważąc ją, strofując, stając po stronie Hansa i jego żony. Być może nagle w konfrontacji z pewnymi siebie ludźmi sukcesu, dostrzega nijakość swoją i swojej dziewczyny? Chce się wydać inny, lepszy? Raptem Gitti wydaje mu się mniej atrakcyjna niż Sana? Jeśli spojrzeć obiektywnie na obie kobiety, musimy stwierdzić, że żona kolegi, znana projektantka drogich ciuchów, rzeczywiście jest ładniejsza i lepiej ubrana. Ale i Gitti czuje się chyba gorsza od niej. Raptem staje się niepewna, też gra kogoś innego: dobrą gospodynię, która cieszy się z wizyty gości. Z jej punktu widzenia Sana posiada wszystko, o czym być może ona sama marzy. Oprócz urody, ciuchów, interesującego zawodu ma męża i jest w ciąży.

I w tym momencie mogę przejść do ostatniego, ale jakże istotnego, problemu, który juz sygnalizowałam. Gitti już wcześniej zaczęła ulegać Chrisowi i, chcąc się mu przypodobać, postępować wbrew sobie. To ona, chociaż nie musiała, zrezygnowała z wycieczki łódką z nieznajomymi, kiedy on postanowił zostać w domu. To ona, mimo że nie polubiła Hansa i Sany, bez sprzeciwu godzi się na ich wizytę i krząta sie wokół nich jak najlepsza pani domu. Nie próbuje nawet wyrazić swojego zdania. Raptem staje się cicha i przygaszona.  Nic nie zrobi, kiedy Chris oprowadzając gości po domu rodziców, pokazuje im także kiczowaty pokój matki, kpiąc z jej upodobań. I chociaż Gitti wyraźnie źle się z tym czuje, nie przerwie jego kpin. A przecież jeszcze niedawno, w czasie pierwszego spotkania, potrafiła zdecydowanie i bezkompromisowo, nie zważając na konwenanse, bronić swojego zdania. Symbolem tego zapierania się siebie i wchodzenia w nie swoje buty jest sukienka, którą raptem kupuje. Po co, skoro, jak sama mówi, źle się w niej czuje i jest nie w jej guście? (O ile dobrze pamiętam, określa ją mianem burżujskiej) Chodzi chyba o to, że ona sama jest niepewna siebie w jego oczach. Bardzo jej na nim  zależy, mówi, że go kocha, chce z nim zamieszkać, ale nie wie, czy jest dla niego wystarczajaco atrakcyjna. a on nie daje jej jasnych sygnałów. Niby mówi kocham, nawet dwa razy, ale dla mnie brzmi to jak slogan, nieszczerze. Nie ma w tych słowach prawdy, namiętności i żaru. Tak trzeba, tak wypada w takiej sytuacji. W nowej sukience Gitti będzie pojawiać się coraz częściej. Pojedzie w niej do miasta, gdzie pozwoli sobie zrobić makijaż, w którym czuje się jak w masce. Kiedy natknie się na znajomych-nieznajomych od łódki, oni w pierwszym momencie jej nie poznają. Tym razem, ponieważ jest z nią Chris, zacznie ich zbywać i na ponowne zaproszenie odpowie konwencjonalnie. Już wiemy, że na pewno z pływania nici, bo Chris nie ma ochoty. Sukienkę włoży też podczas wizyty Hansa i Sany. Stopniowo Gitti zaczyna postępować wbrew sobie, konwencjonalnie. Ona, tak jak Chris, przestaje być szczera, chociaż szczerość była dla niej tak ważna. Nawet kiedy miara się już przebierze i postanowi odejść, nie powie tego wprost, a użyje wybiegu. Ostatecznie zaprzeczy sama sobie. Ona, która w jednej z pierwszych scen filmu, uczyła małą siostrzenicę Chrisa, że należy otwarcie mówić, co się czuje.

Te wakacje spędzane na Sardynii obnażyły Gitti i Chrisa. Niedojrzały okazał się nie tylko on, ale i ona. Oboje są chyba niepewni swojej wartości, tożsamości, nie wiedzą, czego tak naprawdę chcą. Zachowują się konwencjonalnie i konformistycznie, chociaż temu zaprzeczają. (Druga para też zresztą grzęźnie w konwencjach i nieszczerościach, ale po nich od początku tego się właśnie spodziewamy, bo reprezentują w tym filmie burżujskie życie, przed którym bronią się Chris i Gitti, chyba podświadomie o nim marząc.) Gitti dla uczucia jest gotowa zrezygnować z siebie, Chris niewiele daje, myśli tylko o sobie. Czy jest dla nich nadzieja? Zakończenie otwiera różne możliwości. Wszystko może się zdarzyć. Nadzieją jest jego szczery płacz. Może dopiero teraz, kiedy ona chce odejść i udaje martwą czy śpiącą, zrozumiał, ile dla niego znaczy? Może teraz słowo kocham zabrzmiałoby szczerze? Wiele zależy od niej. Czy potrafi ocalić siebie w tym związku? Czy udobruchana znowu zacznie udawać kogoś innego? Na razie po swojemu wygłupia się i błaznuje.

Nie sądzę, żeby znalazł się ktoś, kto w zachowaniach tej czwórki nie odnajdzie choćby cząstki swoich własnych postaw. Jedni pewnie w tych portretach odkryją siebie więcej, inni mniej, ale myślę, że każdy chociaż odrobinę. Tak czy inaczej będzie bolało. Czy możliwy jest związek, w którym nie zatracimy siebie? (Szczególnie my, kobiety, mamy taką łatwość.) Gdzie leży granica pomiędzy dobrym kompromisem, bez ktorego żyć się nie da, a zaprzeczeniem sobie, swoim ideałom? Gdzie w relacjach z innymi możemy mówić o dobrym wychowaniu, o dobrej szczerości, która nie rani, a gdzie o sztucznej, nieszczerej konwencji, która nas pęta i nakłada maskę? Te pytania zadaje reżyserka "Wszystkich innych". Pewnie, że stawiano je już w sztuce wiele razy, ale nigdy dosyć. A odpowiedzi na nie, jak nie było, tak nie ma!                       

Denise Mina: "Pole krwi", "Martwa godzina", "Ostatnie tchnienie".

Tym razem będzie o kryminale. Jestem wielką miłośniczką tego gatunku, o czym już wspominałam przy okazji wpisu o "Gorączce w Hawanie" Padury. Niestety odkąd skończyła się seria o moim ukochanym Wallanderze Mankela, a Donna Leon obniżyła swe loty, jakoś nie mogę natrafić na kolejny ulubiony cykl, z jednym wyjątkiem: to powieści szkockiej pisarki Denise Miny z Paddy Meehan w roki głównej. Właśnie wyszła trzecia książka "Ostatnie tchnienie" (W.A.B.2010). Poprzednie to "Pole krwi" i "Martwa godzina". Całość ma być zamknięta w pięciu częściach.

To, co najbardziej spodobało mi się w tych kryminałach, to świetnie naszkicowane tło obyczajowe. Akcja toczy się w Glasgow lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Glasgow w roku 1980 (wtedy rozgrywają się zdarzenia pierwszej części, potem mamy rok 1984 i wreszcie w najnowszej powieści przenosimy się do roku 1990) to miasto ponure, zaniedbane, pogrążone w ekonomicznym kryzysie spowodowanym zamykaniem stoczni. Plagą jest bezrobocie, cały czas tli się konflikt katolicko - protestancki.

Paddy, młoda dziewczyna bez wykształcenia, pochodząca z irlandzkiej, a więc katolickiej, robotniczej rodziny z ubogiego, brzydkiego przedmieścia marzy o zostaniu dziennikarką. To jednocześnie przepustka do innego świata. Ma szczęście, bo udaje jej się dostać pracę gońca w jednym z lokalnych dzienników. Jest ambitna, zawzięta i bystra, dlatego próbuje prowadzić na własną rękę dziennikarskie śledztwo: chce odkryć mordercę małego chłopca zamęczonego w brutalny sposób. Sprawa wstrząsnęła Glasgow, jeśli się uda, będzie mogła opublikować swój pierwszy tekst. Oczywiście drobnostką jest to, że nie ma pojęcia o rzemiośle dziennikarskim. Jakoś to będzie, byle był temat i materiał. To jej wielka szansa, nic dziwnego, że za wszelką cenę chce ją wykorzystać. Niestety oprócz zalet, o których wspomniałam, Paddy ma  wady typowe dla swego wieku: brak doświadczenia, lekkomyślność i naiwność. To one będą przyczyną poważnych kłopotów, w jakie wpędzi siebie i innych. W tym miejscu muszę wspomnieć o jednej ze słabości książki. Tragedia, do jakiej nieumyślnie doprowadza, powinna być przyczyną wielkiej traumy i wyrzutów sumienia takich, jakie przeżywali bohaterowie powieści Dostojewskiego czy Greena, tymczasem tak się nie dzieje. A przecież Paddy jest wrażliwa. To właśnie wrażliwość, obok ambicji, kieruje jej działaniem. Chce dociec prawdy, bo obawia się, że ktoś zostanie skrzywdzony. Tym bardziej dziwi tak powierzchowne potraktowanie winy niezawinionej, ponieważ autorka naprawdę świetnie charakteryzuje swoich bohaterów i środowiska, w których się obracają.

Co jeszcze można  powiedzieć o głównej bohaterce? Ma nadwagę, z którą bezustannie walczy, czuje się nieatrakcyjna, ale podoba się mężczyznom. Nie ma pieniędzy, bo niewielką pensją musi się dzielić z liczną rodziną. Klnie jak szewc i wydaje się gruboskórna, ale to tylko maska ochronna, którą przyjmuje w męskim, dziennikarskim świecie. Jest w konflikcie ze swoją rodziną, bo chce żyć inaczej, nie przywiązuje wagi do wartości, które dla nich są ważne: wiara, tradycyjna rodzina, dzieci. Inaczej postrzega rolę kobiety. Nie chce żyć jak jej matka zamknięta w klatce domu i kościoła. Paddy od dawna nie wierzy, ale nie chce martwić rodziców. Jest bardzo przywiązana do nich i do rodzeństwa, szczególnie do młodszej siostry Mary Ann, pomimo że neguje wartości, które wyznają. Oczywiście w ciągu tych dziesięciu lat, które dzielą część pierwszą od trzeciej, Paddy zmienia się. Przede wszystkim dorasta, nabiera doświadczenia, z żółtodzoba staje się młodą kobietą. Jesteśmy też świadkami perypetii osobistych (czytaj damsko - męskich), które doprowadzają ją do sytuacji, w jakiej znajduje się w roku 1990. Ale zasadniczy rys jej charakteru pozostaje niezmienny.

Jak wspomniałam, niezwykle ciekawe są portrety środowisk, w których obraca się Paddy. Z jednej strony ubogi dom, gdzie każdy powinien znać swoje miejsce. Niepracująca matka, która pokornie służy wszystkim domownikom. Nie znosi żadnych dyskusji, bo po prostu zwyczajnie nie rozumie, że można kwestionować taki, uświęcony tradycją, sposób życia. Ojciec i bracia, domowe autorytety i władcy. Wspólne, ciasne sypialnie, zapach wilgoci mieszajacy się z zapachami kuchennymi. Wspólne posiłki, telewizja, niedzielna msza. To wszystko Paddy kocha, kwestionując równocześnie. Z drugiej strony świat redakcji. Męski, szorstki, z pozoru brutalny, gdzie też każdy zna swoje miejsce w ustalonej hierarchii. Naczelny i kierownicy działów są jak bogowie, to od nich wszystko zależy. Najniżej są oczywiście gońcy, ludzie na posyłki, tacy jak Paddy. Ale w tym świecie można pójść w górę, można powoli wspinać się po szczeblach, jeśli tylko ma się dość determinacji, zdolności i szczęścia do tematu. Obserwujemy pracę w redakcji i życie w dziennikarskiej knajpie, w ktorej też toczy się praca. Bardzo ciekawa jest część druga, kiedy jesteśmy świadkiem pracy redakcji nocnej. Śledzimy pracę wozu reporterskiego, który towarzyszy policjantom w ich nocnych interwencjach. Wszystko po to, aby w porannym wydaniu w dziale miejskim zamieścić krótkie notki o brudach miasta.

Nie byłabym uczciwa, gdybym nie wspomniała o słabościach cyklu. O jednej już pisałam. Kolejną są zakończenia. Podczas gdy intryga prowadzona jest jak trzeba: jest napięcie, niebezpieczeństwo, zwroty akcji, mozolne dochodzenie do prawdy, zakończenia są jakby z innej bajki. Za mało w nich realizmu, za dużo nieprawdopodobnego szczęścia opartego na cudownych zbiegach okoliczności towarzyszących Paddy w tych najważniejszych momentach. Muszę też niestety stwierdzić, że trzecia część jest moim zdaniem najsłabsza. Od pewnego momentu zagadka przestaje być zagadką, bardziej chodzi o to, jak bohaterka wybrnie ze śmiertelnych tarapatów, w które się wpakowała, co oczywiście też trzyma w napięciu. Mimo wszystko nadal jest to kryminał wart przeczytania. Zachęcam jednak do sięgnięcia po te książki w kolejności ich wydawania. Po pierwsze dlatego, że jest to też opowieść o Paddy Meehan, więc lepiej sledzić jej losy po kolei. Po drugie w każdym tomie są nawiązania do spraw i postaci z poprzednich, a najnowsza część odwołuje się do trzech spraw sprzed lat dziesięciu. Oczywiście wszystko zostało objaśnione w takim stopniu, jak to konieczne dla zrozumienia intrygi, po co jednak odbierać sobie przyjemność lektury. Mimo tych paru uwag krytycznych polecam te mroczne opowieści o nietuzinkowej Paddy Meehan.    


"Oko świata. od Konstantynopola do Stambułu" Maxa Cegielskiego

Książka Maxa Cegielskiego (WAB 2009, seria Terra Incognita) leżała na mojej półce ponad rok, czekając na swoją kolej. Dziś bardzo tego żałuję, bo to pozycja obowiązkowa dla miłośników prozy Pamuka, Safak i innych tureckich autorów, i oczywiście dla tych, którzy nie przeoczą żadnego tureckiego filmu goszczącego na naszych ekranach. Dzięki reportażom Cegielskiego można lepiej zrozumieć wpółczesną Turcję, jej skomplikowanie i problemy, bo wbrew tytułowi nie jest to książka tylko o Stambule, mieście wielbionym przez Pamuka, a dużo wcześniej przez wielu europejskich podróżników i pisarzy. Niestety dzięki zdobytej wiedzy Turcja i Stambuł tracą swoją romantyczną otoczkę i legendę, za to zyskują prawdziwe oblicze. Cegielski snuje swoją opowieść wokół trzech wątków.

Wątek pierwszy to miasto (kiedyś Konstantynopol, od czasów Ataturka Stambuł) i świat Orientu widziane oczami pisarzy i podróżników, głównie europejskich, ale jeden z rozdziałów w całości poświęcony jest Pamukowi. Pokazuje takich, którzy zafascynowani Wschodem, przebywając w mieście dłużej, stawali się bardziej orientalni i tureccy niż sami Turcy. To oni stworzyli legendę Konstantynopola. Ale byli też tacy, którzy, nie rozumiejąc odrębności tego świata, nie umieli pogodzić się z kolorytem lokalnym i drażnił ich na przyklad brud czy hordy psów wałęsajace się  po ulicach. Cegielski polemizuje też z Pamukiem, dla którego główną cechą miasta i jego mieszkańców jest melancholia, z turecka zwana hizin, wynikająca ze świadomości, że miasto utraciło swą dawną potęgę: z centrum świata stało się prowincją. Reporter zamiast melancholii dostrzega kipiące życie, rozrastające się niebotycznie miasto, do którego sciągają mieszkańcy z głębi kraju, bo tu dostrzegają swoja szansę.

W ten sposób przechodzimy do wątku drugiego, czyli opowieści o samym mieście: o jego historii i współczesnym obliczu oraz o jego mieszkańcach. Dowiadujemy się, kiedy i dlaczego Konstantynopol stał się Stambułem i zaczął tracić na znaczeniu, przestał być owym przywołanym w tytule "okiem świata", no i o tym, jak to znaczenie odzyskuje. Zafascynowani literaturą Pamuka czy Safak przywołujemy z pamięci takie nazwy jak: Nisantasi, Beyoglu, Most Galata, Topkapi, plac Taksim czy Złoty Róg, ale nic nam nie mówią: Gazi Mahallesi czy Kicik Armutlu. A to nowe dzielnice, w których mieszkają głównie  przybysze z głębi kraju ściągani tu przez swoich krewnych, którzy przyjechali wcześniej. Pokazuje problemy tych miejsc: od bezładnego, nielegalnego budownictwa tzw. gecekondu (to w Turcji rzecz zwyczajna, potem mieszkańcy starają się o legalizację swoich domów czy całych dzielnic, co nie zawsze wychodzi im na dobre) do różnic religijnych, politycznych i narodowościowych (nie ucieka od problemu kurdyjskiego), które są często ze sobą splecione. Stambuł współczesny to miasto ogromne i pod względem ilości mieszkańców, i obszaru. Obie wielkości stale się zresztą zmieniają, miasto rozrasta sie i rozrasta tak, że trudno sprecyzowac dokladnie, gdzie przebiega jego wschodnia granica. Dlaczego wschodnia? Proszę spojrzeć na mapę, a odpowiedź wyda się oczywista. Cegielski częściej przebywa właśnie w tych dzielnicach, do których turyści zafascynowani dawną i tą współczesną legendą miasta nie zaglądają. Rozmawia z ich mieszkańcami, starając się dzięki swoim miejscowym tłumaczom-przewodnikom zaskarbić sobie ich sympatię, aby sięgnąć do sedna tureckich problemów. Taki Stambuł  odarty został z romantycznej otoczki, za to stał się ciekawszy dzięki ukazaniu jego współczesnej różnorodności.

Z wątkiem miasta ściśle łączy się wątek trzeci, czyli państwa i polityki. Nie sposób pisać o Stambule bez tego tła. Cegielski cofa się do czasów osmańskich, powstania państwa tureckiego i reform wprowadzonych przez Ataturka, do dziś oficjalnego bohatera i ojca narodu. Pokazuje, co Turcja zyskała i co straciła. Stała się państwem świeckim, częściowo zeuropeizowanym, ale przepadła  etniczna i kulturowa różnorodność z czasów imperium osmańskiego. Skończył się ten tolerancyjny, barwny świat, gdzie obok siebie mieszkali Anatolijczycy, Ormianie, Grecy, sefardyjscy Żydzi i inni. Pisze o politycznych problemach Turcji lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i współczesnych. O prześladowaniach działaczy lewicowych, mniejszości narodowych (szczególnie Kurdów), przewrocie wojskowym z roku 1980. To o tych latach opowiadają w swoich książkach Pamuk i Ozdamar ("Most nad Złotym Rogiem"; pisałam na swoim blogu o tej powieści i jeszcze raz polecam!!!). Jakże różnie bohaterowie ich książek pzreżywają te wydarzenia. Nie będę się na ten temat rozpisywać w tym miejscu, a zainteresowanych odsyłam do moich poprzednich wpisów. Drąży różnice religijne pomiędzy różnymi odłamami islamu i wzajemną niechęć do siebie ich wyznawców. Pisze o świeckej części społeczeństwa i odradzaniu się państwa religijnego (Turcją rzadzi dziś AKP, partia, której zarzuca się chęć obalenia świeckiego ustroju, ale Cegielski podkreśla raczej jej cynizm i koniunkturalizm). Dostrzega różnice społeczne. Wreszcie usiłuje wydobyć od swoich rozmówców ich poglądy na temat rzezi Ormian, prześladowania Greków, torturowania lewicowych działaczy i innych trupach w tureckiej szafie, z którymi nie bardzo  mają ochotę się zmierzyć. O tym wszystkim rzadko wiedzą turyści licznie odwiedzający tureckie wybrzeże.

Książkę czyta się znakomicie. Podzielona na krótkie rozdziały skacze od wątku do wątku  i  nie pozwala się nudzić. Wykład jest przystępny i interesujący, rozmówcy reportera ciekawi i różnorodni. Jeżeli miałabym się do czegoś przyczepić, to do słowniczka zamieszczonego z tyłu książki. Sam pomysł znakomity, tylko dlaczego dość wybiórczy? Znajdziemy na przykład objaśnienie słowa alewici, ale sunnici czy szyici już nie. To jednak drobiazg wobec interesującej całości. Lektura obowiązkowa dla miłośników Turcji i wszystkiego, co tureckie.         

O "Muzeum niewinności" Orhana Pamuka.

Kto jest miłośnikiem Pamuka, tego nie zniechęci opasłość jego najnowszej powieści, pierwszej, którą napisał już po otrzymaniu Nagrody Nobla (Wydawnictwo Literackie 2010). Jej akcja tym razem rozgrywa się prawie wyłącznie w Stambule na przestrzeni ponad dziesięciu lat, początek to wiosna 1975 roku. W tym czasie Turcją wstrząsają niepokoje społeczne. Lewicowych opozycjonistów, studentów wtrąca się do więzień, gdzie są torturowani, często ślad po nich ginie (echa tych wydarzeń można odnaleźć w świetnej powieści Emine Sevgi Ozdamar "Most nad Złotym Rogiem", o której pisałam), w 1980 dochodzi do wojskowego przewrotu, ale tego w powieści nie znajdziemy. Dlaczego? Ponieważ narrator, zarazem główny bohater, trzydziestolatek Kemal pochodzi z bogatej, burżuazyjnej rodziny, mieszka w dobrej stambulskiej dzielnicy i te protesty dzieją się pewnie gdzieś poza nim, nie dotyczą go i nie interesują. Ale jest też drugi powód, być może ważniejszy: Kemal jest bez pamięci zakochany w swojej dalekiej, ubogiej, młodszej kuzynce, Fisun. Bo "Muzeum niewinności" to książka o wielkiej, romantycznej miłości, która trwa mimo przeszkód. Albo książka o wielkiej, miłosnej obsesji, której Kemal podporządkował całe swoje życie, można nawet zaryzykowac stwierdzenie, że z racjonalnego punktu widzenia je zmarnował. Nic więc dziwnego, że owładnięty miłosnym szaleństwem  ledwie zauważa wojskowy przewrót z roku 1980 i tylko wprowadzona przy okazji godzina policyjna komplikuje mu życie, bo zmusza  do wcześniejszego opuszczania domu Fisun i jej rodziców. Dla Kemala liczy się tylko jedno: możliwość codziennego widywania ukochanej. Nieważna jest śmieszność, na którą się naraża, nieważna dwuznaczna sytuacja, w jakiej się znalazł, nieważne plotki, izolacja towarzyska, osamotnienie, ambicje zawodowe, liczy sie tylko ona, Fisun. Śledzimy różne stadia tej miłości: od nagłego, niczym grom z jasnego nieba, zakochania, przez spełnienie, ból i cierpienie rozstania,  zadrość, wierne trwanie, po nadzieję.

Można zapytać, dlaczego Kemal znalazł się w tak dziwacznej i w gruncie rzeczy niepotrzebnej sytuacji? Przecież wszystko to mogło  się nie wydarzyć. Ale czy rzeczywiście? Jeżeli przyjmiemy naszą, europejską, perspektywę to odpowiedź brzmi: tak. Gdyby tylko Kemal okazał się bardziej stanowczy, potrafił dokonać wyboru, wówczas cała historia potoczyłaby się zupełnie inaczej (oczywiście wtedy byłaby to inna powieść albo nie byłoby jej wcale). Bo z naszego punktu widzenia narrator jest po prostu bezwolnym mięczakiem, który nie potrafi się zdecydować albo który po prostu chce mieć wszystko. Ale Kemal i Fisun żyją w Turcji i dlatego musimy oceniać ich, stosując turecką perspektywę. A z tamtego punktu widzenia, wtedy, w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, ich związek nie był możliwy z wielu powodów (jednym jest mezalians, innych nie chcę zdradzać, aby nie odbierać przyjemności lektury). W pewnym momencie Kemalowi wydaje się, że jest szczęściarzem, że ma wszystko i tak już zostanie. Będzie wiódł życie jak wielu tureckich mężczyzn z jego sfery: z jednej strony codzienność u boku pięknej, wykształconej, nowoczesnej żony, z drugiej miłość. Niestety ku zdziwieniu i rozpaczy Kemala taki układ nie zawsze okazuje się możliwy. Historię  miłosnej obsesji śledzimy z jego perspektywy, to on snuje swoją historię, opowiada o szczęściu, tęsknocie, rozpaczy, znięcheceniu i nadziei. Dopiero w ostatnim rozdziale perspektywa się zmienia i wtedy dowiadujemy się, co myśleli o nim jego dawni przyjaciele, znajomi i inni z jego środowiska. Po latach pamiętają skandal, jaki wywołał. Wielu uważa, że popełnił błąd, zachował sie nieracjonalnie i zmarnował życie, inni traktowali go jak dziwaka. Nikt nie mówi o wielkiej, romantycznej miłości. Może dlatego  chce zbudować jej muzeum?

Bo właśnie tym jest ta powieść (tytuł w tym wypadku należy traktować dosłownie): to muzeum miłości i muzeum  ukochanej stworzone przez Kemala dla ich upamiętnienia i zachowania dla potomności. Niczym pomnik ma unieśmiertelnić Fisun, stworzyć legendę wielkiego uczucia, o którym w przeciwnym wypadku nikt by przecież nie pamiętał. Ot dziwactwo, życiowa pomyłka i tyle. To muzeum jest jak indyjski Tadż Mahal, mauzoleum na cześć ukochanej. Czym jest miłość, zdaje się pytać Pamuk. Szaleństwem? Dziwactwem? Ważne jest to, co czujemy my czy to, co widzą inni? Nie istnieje bez swojej legendy? A więc byłaby tylko literacką ułudą?

Ale ta powieść to nie tylko muzeum miłości. Ja ten tytuł traktuję podwójnie. To także niezwykle ciekawe muzeum tureckiej codzienności lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Sam narrator, Kemal, często używa zwrotu "w latach siedemdziesiątych", jakby był przewodnikiem po tamtych czasach. Dzięki niemu poznajemy turecką burżuazję, jej obyczaje, sposób życia, rozrywki i rytuały. Z jednej strony jej przedstawiciele czują się Europejczykami, starają się żyć jak oni. Często mówi się o wizytach w Paryżu, gdzie jeżdżą panny z bogatych domów, niektóre tam studiują. Tak, Paryż wydaje się być dla nich magnesem i wzorcem. Z drugiej strony tkwią w okowach tureckich obyczajów. Szczególnie ciekawe jest podejście do seksu, przede wszystkim tego przedmałżeńskiego. Młodzi Turcy próbują żyć swobodnie jak zachodni Europejczycy w tamtych latach, ale  obyczajowa swoboda jest jednak ograniczona. Wielu jej ulega, ale  nikt się z nią nie obnosi. Dziewczyna turecka lat siedemdziesiatych decydowała się, jak pisze Kemal, "iść na całość" (cytat z pamięci) dopiero wtedy, kiedy pewna była małżeństwa. W przeciwnym razie skonsumowana, pozwolę tu sobie użyć tego trywialnego stwierdzenia, i porzucona okryłaby się hańbą. Stąd właśnie biorą się wszystkie problemy bohaterów. Oczywiście na taką swobodę pozwalali sobie zeświecczeni, młodzi ludzie z warstw burżuazyjnych czy studenci (o tym w powieści Ozdamar), mieszkańcy miast. Inaczej wyglądało życie prowincji czy innych grup społecznych. Kemal dlatego staje się outsaiderem, bo robi swoje, nie oglądajac się na innych. Tyle że nie jest to wybór świadomie dokonany, a wymuszony szaleństwem miłości. Dzięki tak ujętemu tematowi mamy w tej powiesci i los kobiety w społeczeństwie żyjącym w rozkroku między zeświecczoną, liberalną Europą a tradycyjną, niekoniecznie islamską, Azją, i obyczajową hipokryzję, co świetnie podkreśla Kemal, tłumacząc, dlaczego jego wizyty w domu Fisun i jej rodziców były w ogóle możliwe.

I na koniec jeszcze słów kilka o tym, o czym już tu nie napiszę, a co również interesujące, i o konstrukcji powieśći. Żeby nie rozwlekać nadmiernie moich refleksji, krótko wspomnę  o Fisun, która stanowi zagadkę. Poznajemy ją oczami Kemala i właściwie nie wiemy, co myśli, czuje, czym się kieruje w swoich zachowaniach. Raz wydaje się cichą, skromną,  zakochaną w swoim starszym kuzynie, skrzywdzoną dziewczyną, innym razem kapryśną panną, która sama nie wie, czego chce albo może stara się odegrać na ukochanym. Jeszcze kiedy indziej jawi się jako wyrachowana kobieta sprytnie wykorzystująca mężczyznę, który kocha ją do szaleństwa. Bardzo ciekawy jest obraz filmowego srodowiska, w którym przez pewien czas obracają się bohaterowie. Pełno tu dziwaków, nieudaczników, niespełnionych artystów, ale i gwiazdek filmowej, masowej produkcji. No i jest Stambuł, drobiazgowo opisywany. I ten bogaty, i ten biedniejszy.

A na koniec jeszcze słów kilka o konstrukcji. Początkowo, ale to początkowo to przy rozmiarach powieści, 750 stron, jakieś trzysta, akcja gna. Z zainteresowaniem śledzimy losy Kemala i jego milosne perypetie. Potem książka może wydać się dość nużąca i monotonna. Narrator szczegółowo opisuje trwające latami wizyty u Fisun i jej rodziców. Często porzuca chronologię i niczym badacz czy statystyk skupia się na takich aspektach jak: "Czas", "Nie móc wstać i wyjść", "Loteryjka" (to tytuły rozdziałów). Sądzę jednak, że jest to monotonia zamierzona przez autora, bo świetnie oddaje jednostajność i beznadziejność lat, które upływały Kemalowi na tych wizytach. Wreszcie wraz ze zmianą sytuacji akcja znowu przyspiesza, rusza z kopyta, by w finale zaskoczyć czytelnika (przesadzam; nie wszystko zaskakuje, bo pewnych zdarzeń od jakiegoś momentu po prostu się domyślamy).

Bardzo ciekawa, epicka powieść. Znajdziemy tu wszystko: ciekawą historię, barwne, obyczajowe tło, wzruszenie, wielkie uczuia i przewrotną grę z czytelnikiem. Miłośników Pamuka pewnie zachęcać nie trzeba. Innych namawiam.

Popularne posty