"Czas huraganów" (Mova 2021; przełożyła Katarzyna Sosnowska)
meksykańskiej pisarki Fernandy Melchor długo czekał na liście książek, które chcę przeczytać. Nie pamiętam już nawet, dlaczego tam się znalazł. Pewnie między innymi dlatego, że to powieść meksykańska. W końcu zdecydowałam się po nią sięgnąć, kiedy nazwisko pisarki wspomniała sama Mariana Enriquez podczas tegorocznego Festiwalu Conrada. Muszę przyznać, że już dawno nie czytałam tak dołującej książki. Nic, żadnego światełka w tunelu. Ale jeżeli ktoś ma w sobie przestrzeń na taką lekturę, to mimo tego warto po nią sięgnąć.Akcja powieści rozgrywa się w wymyślonym miasteczku La Matosa i jego okolicach. Podobno te miejsca przypominają meksykański stan Veracruz. Wszystko zaczyna się od morderstwa miejscowej wiedźmy, której zwłoki znaleziono w rzece. Dla jednych była postrachem, innym, najczęściej kobietom, pomagała. Wysłuchiwała lamentów, leczyła, usuwała niechciane płody. Podobno była bogata, ale nikt nie wiedział, gdzie trzyma pieniądze. Z upływem lat coraz bardziej izolowała się od ludzi, dziwaczała. Odwiedzali ją miejscowi chłopcy. Podobno odbywały się tam orgie. Strach, plotki, niedomówienia podsycały wyobraźnię mieszkańców La Matosy.
Chociaż wszyscy zastanawiają się, kto zabił, to "Czas huraganów" nie jest kryminałem. Dość szybko dowiadujemy się, dlaczego doszło do morderstwa i kto okazał się sprawcą. Z czasem poznajemy nowe informacje dotyczące okoliczności i motywów zbrodni. Nie to jest jednak najważniejsze. Ta powieść to obraz miejscowej społeczności, a może lepiej byłoby napisać - prowincjonalnej. Obraz świata, w którym przemoc jest normą. Przemoc mężczyzn wobec kobiet, dorosłych wobec dzieci, aparatu państwa wobec obywateli. Jeśli do tego dodamy biedę, brak jakichkolwiek perspektyw, uprzedzenia wobec każdego, kto odstaje, nietolerancję, to obraz robi się jeszcze ciemniejszy.
Właściwie wszyscy bohaterowie tej powieści żyją w sytuacji bez wyjścia, w pułapce. Ich dzieciństwo to koszmar, a potem wcale nie jest lepiej. Najczęściej wychowują się w rozbitych rodzinach - bez ojców, a nieraz także bez matek, które szukając lepszego życia, uprawiają najstarszy zawód świata. Albo skazane są na byle jaką, ciężką pracę w fabryce. Najgorzej mają dziewczyny, zwłaszcza te najstarsze z rodzeństwa. To na ich barkach spoczywa opieka nad młodszymi dziećmi i pomoc matce albo babci. Są udręczone pracą, pomiatane, wyzywane i bardzo samotne. Mają wielkie poczucie niesprawiedliwości, ale nic z tym nie mogą zrobić. Frustracja przeradza się w nienawiść. Los chłopaków jest lepszy, ale tylko pozornie. Wychowywani przez kobiety szukają towarzystwa kolegów. Piją, odurzają się, trudnią się drobną przestępczością, mogą oberwać w bijatyce czy porachunkach gangów. No i marny ich los, jeśli odstają od innych. Mają być macho. Jeśli nie są tacy jak inni, muszą się dobrze maskować, a to rodzi udrękę i frustrację. Dlatego marzą o ucieczce, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobią. Naiwnie wierzą, że zaczepią się gdzieś w jakiejś knajpie. Byle dalej. Ale taka ucieczka rzadko się udaje. Są ofiarami patriarchalnej, maczystowskiej wizji świata.
Historię tego, co się wydarzyło w miasteczku, poznajemy z różnych punktów widzenia, w każdym rozdziale dowiadując się coraz więcej. Zmienia się też język opowieści, ale zawsze pozostaje potoczny, oddaje sposób myślenia i mówienia bohaterów. To wielka zaleta tej książki i oczywiście tłumaczki. Na początku słuchamy tego, co ludzie gadają. To sfera domysłów, plotek, pomówień, podszyta lękiem i nienawiścią. W kolejnych rozdziałach poznajemy perspektywę bohaterów w różnym stopniu zamieszanych w sprawę morderstwa. Słuchając tych opowieści, poznajemy ich losy, tajemnice i najmroczniejsze sekrety. Jakbyśmy schodzili do piekła, coraz głębiej i głębiej, aby dotknąć jądra ciemności. Najbardziej przejmujące są historie dwóch młodych kobiet, właściwie jeszcze dziewczyn. Ale historie chłopaków, chociaż odrażające, też budzą współczucie. Przychodząc na świat w takim miejscu, od razu są skazani. Na przemoc, cierpienie, klęskę. Nie mogą być inni, skoro wszyscy są zdeprawowani. Nawet stróże prawa, którzy mają szukać winnych i strzec porządku, a sami sieją przemoc. Gdyby nawet zamieszani w zbrodnię bohaterowie chcieli odpokutować winy i sami zgłosić się na policję, nie zrobią tego, bo doskonale wiedzą, że stróże prawa, którym wcale nie zależy na sprawiedliwości, tylko na kasie, zgotują im piekło, a więzienie, gdzie w końcu trafią, to kolejna czarna otchłań.
Bardzo dobra powieść, ale niezwykle mroczna. Chyba najgorszy jest brak nadziei.