Bartosz Sadulski "Rzeszot"

Być może nie sięgnęłabym wcale po książkę Bartosza Sadulskiego

"Rzeszot" (Książkowe Klimaty 2021), gdyby nie polecenie, a właściwie Tłusty Patronat Tłustego Druku. Przeczytałam news na Facebooku, niezbyt uważnie przyznaję, bo byłam przekonana, że to krótka recenzja, dopiero później zorientowałam się, że to notka wydawcy plus entuzjastyczny blurb Małgorzaty Rejmer. Skoro tak mnie zbałamuciły te informacje, to pewnie jednak i tak prędzej czy później dałabym się namówić - brzmiały przecież tak interesująco. Żeby nie być gołosłowną, pozwolę sobie przytoczyć notkę wydawcy.

Zuchwała biografia pioniera przemysłu naftowego, historia polskiego barona Münchhausena – Pana Podedwornego. Człowieka, który wszędzie był, wszystko widział, wszystkich poznał, wywoływał rewolucje i powstania, przyjaźnił się ze Słowackim, z Dickensem i z Łukasiewiczem, wykopał także pierwszy w dziejach szyb naftowy. A co najważniejsze: chciał wpłynąć na losy Europy i świata.

“Rzeszot” to XIX wiek w pigułce, opowieść o polskiej emigracji w czasie między dwoma powstaniami, przypomnienie dziejów Galicji, literacka bajka i reportaż „antyhistoryczny” o narodzinach i upadkach naftowych fortun, o awansie klasowym w państwie Habsburgów. W końcu – “Rzeszot” to drwina z rodzimego romantyzmu i bohaterskich biografii.

Prawda, że brzmi ciekawie? W każdym razie na mnie podziałało. Skończyłam szybko, bo rzecz to nieduża, no i czyta się bardzo gładko. Trudno pisać o tej książce, bo nie chciałabym zdradzić pomysłu, na którym się opiera. Autor co prawda rzecz wyjaśnia, ale dopiero w krótkim posłowiu. Oczywiście po pewnym czasie czytelnik domyśla się, na czym suspens polega, ale warto przystąpić do czytania, nie wiedząc więcej, niż pisze wydawca.

A teraz czas wyjawić prawdę - czuję się nieco rozczarowana. Nie mogę powiedzieć, że książka mi się nie podobała, ale zachwytu nie podzielam. Nie wiem, czy to magia Tłustego Patronatu, czy tej przytoczonej przeze mnie notki od wydawcy, po prostu spodziewałam się czegoś więcej.  Może rzeczywiście sążnistej biografii intrygującej postaci i portretu polskiej emigracji? Może, czytając niezbyt uważnie, nie zwróciłam uwagi,  że “Rzeszot” to XIX wiek w pigułce? I tak jest rzeczywiście. 

Tymczasem książka Bartosza Sadulskiego okazała się rodzajem literackiej zabawy. Autor miesza gatunki i porządki, stosuje różne rodzaje narracji. Mamy klasyczną biografię, mamy rozdziały z narratorem pierwszoosobowym, w innych autor cytuje korespondencję między bohaterami, pojawia się nawet krótka jednoaktówka romantyczna pisana wierszem do momentu, kiedy Pan Podedworny, który występuje tu w roli tłumacza, będzie nadążał z rymowaniem. Potem rozmawiający panowie i Chór pracowników kopalni w Bóbrce posiadających ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne, zadowolonych bardzo, nieumorusanych będą musieli wyrażać swoje kwestie posługując się banalną prozą. W tekście pojawiają się wielkie nazwiska literatury, nie tylko polskiej, bo Pan Podedworny wszędzie był, wszystko widział, wszystkich poznał. No i gra z romantycznymi mitami. Przyznam, że takie połączenie realizmu, groteski, absurdu to nie do końca moje klimaty. 

Za to bardzo zainteresowały mnie te fragmenty książki, w których autor, opierając się na bogatej bibliografii, pisze o boomie naftowym w Galicji w drugiej połowie XIX wieku. Okazuje się, że niewiele na ten temat wiedziałam. Właściwie, wstyd przyznać, byłam przekonana, że rozwój przemysłu naftowego na tych terenach nastąpił trochę później. Tymczasem poszukiwanie ropy, na której wyrastały prawdziwe fortuny, przypominało amerykańską gorączkę złota. Parafrazując, można mówić o naftowej gorączce. Kiedy jedni się bogacili, bo zainwestowali w odpowiednią ziemię, inni kończyli z niczym, tracąc pieniądze na wiercenia, które nie przynosiły oczekiwanego rezultatu.

Uwiódł mnie też język - ironiczny, dowcipny, niestroniący od słownych gier i zabaw.

Lektury nie żałuję, ale szczerze wyznaję, że książka nie wzbudziła we mnie takiego zachwytu i ekscytacji, na jaką miałam nadzieję. Recenzenci są jednak najwyraźniej innego zdania - dzisiaj zobaczyłam bardzo wysoką notę w opiniotwórczym tygodniku.

Anda Rottenberg "Proszę bardzo"

Tak się jakoś przypadkowo złożyło, że w ostatnim czasie

przeczytałam trzy książki, które sporo łączy. Ich autorkami są kobiety, a tematem wspomnienia dotyczące rodziny i opowieść o sobie. Tylko w przypadku "Leksykonu rodzinnego" Natalii Ginsburg pisarka sama skrywa się w cieniu, przede wszystkim pisze o rodzinie i kręgu przyjaciół oraz znajomych, chociaż oczywiście i ona również jest bohaterką swojej książki. Prawie od razu po tej lekturze sięgnęłam po "Przywiązania" Vivian Gornick, a teraz po wznowione po dziesięciu latach "Proszę bardzo" Andy Rottenberg (Marginesy 2021). Nie wiem, dlaczego wtedy ta książka mnie zupełnie nie zainteresowała. Przecież o niej słyszałam. Pamiętam nawet, że bliska mi osoba była wówczas na spotkaniu z Andą Rottenberg. Jakiś czas temu próbowałam zorientować się, czy jest dostępna, a tu nagle taka miła niespodzianka - wznowienie.

Są tacy ludzie, którzy z niewiadomych przyczyn przyciągają uwagę, w jakiś sposób fascynują. Może to kwestia autorytetu? Na pewno silnej osobowości. Dla mnie jedną z takich osób jest właśnie Anda Rottenberg. Lubię słuchać tego, co mówi. I nie wynika to wcale z tego, że interesuję się sztuką współczesną. Owszem, uwielbiam galerie malarstwa, w dużych potrafię spędzić długie godziny, ale sztuki umownie zwanej współczesną często nie rozumiem, pewnie jak większość. Po prostu nikt mnie tego nie nauczył. No ale dość dygresji - czas przejść do książki.

W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że czyta się "Proszę bardzo" jak powieść. Można zapomnieć, że bohaterka tych wspomnień to osoba publicznie znana, dzięki czemu książka zyskuje walor uniwersalny. O czym jest ta historia? Zaczyna się w kwietniu 2007 roku, kończy w sierpniu 2008. Czas nie jest przypadkowy. To okres, jaki upłynął od momentu, kiedy Anda Rottenberg postanowiła ostatecznie zamknąć dziesięć lat niepewności i znaleźć potwierdzenie, że jej uzależniony od narkotyków syn, który wtedy zniknął, nie żyje, do momentu potwierdzenia jej przypuszczeń przez policję i pochowania go w grobie rodzinnym. Czas, który zaczyna się depresją i złamanym nadgarstkiem. Te kilkanaście miesięcy wypełnia pisaniem o sobie, swoim synu, rodzicach i o poszukiwaniu rodzinnych korzeni. Po co to wszystko? Aby lepiej zrozumieć swoją osobność, poczucie niedopasowania, które towarzyszyło jej od dzieciństwa, aby rozliczyć się ze sobą, aby ustalić, ile jest jej winy w tym, co stało się z synem, aby zamknąć pewien etap w życiu i iść dalej. Te zapiski, tworzone dla siebie, były ratunkiem, bo jak wspomina autorka w posłowiu, które napisała na potrzeby nowego wydania, ta książka Powstawała na najostrzejszym zakręcie mojego życia, pisałam ją kompulsywnie, bez większego zastanowienia nad tym, co zawiera. Dopiero potem, kiedy miała ukazać się drukiem, przestraszyła się swojej szczerości. Tymczasem nieoczekiwanie okazała się potrzebna kobietom takim jak ona - szamoczącym się z bezsilnością, chcącym pomóc swojemu dziecku, które tej pomocy nie jest w stanie przyjąć. I choćby nie wiem, jak się starały i co robiły, zmuszone są patrzeć, jak niszczy swoje życie. 

To bardzo przejmujący wątek tej opowieści. Zmagania z uzależnieniem syna, pomaganie, utrata wiary w rezultaty pomocy, szukanie winy w sobie, tropienie śladów, które już w dzieciństwie mogły zapowiadać jakąś kruchość psychiczną dziecka, aż wreszcie przyznanie się do tego, że nie ma już siły zajmować się jego sprawami. Jest w opisie tych zmagań jakaś uniwersalna prawda o słabości i jednoczesnej twardości człowieka, który upada i podnosi się, aby walczyć. Aż wreszcie pozostaje mu ta ostatnia walka, walka Antygony - o ekshumowanie zwłok syna z grobu oznaczonego NN i pochowanie go w grobie rodzinnym. Walka, w której przeciwnikiem jest aparat biurokratyczny. A przy tym wszystkim bohaterka tej książki nie jest matką Polką, nie jest w ogóle kobietą domową. I nie chodzi tylko o to, jak ważne miejsce w jej życiu zajmuje praca, ale także o to, że nie nadaje się do stałych związków. Wspominając swoją młodość, dostrzega, że już wtedy ważne były chwilowe emocje i fascynacje, ale nie stała relacja. Czy korzeni tego defektu (czy to defekt?) należy szukać w rodzinnym domu?

Opowieść o rodzicach to kolejny wątek książki, który splata się ze wspomnieniami z dzieciństwa i młodości. Historia jej niełatwych relacji z rodzicami, buntu, próby zerwania pępowiny, co w przypadku apodyktycznej, zaradnej matki o silnej osobowości było niezwykle trudne. Ale Anda Rottenberg od zawsze chodziła swoimi ścieżkami. Po cichu robiła swoje, popełniała błędy na własny rachunek. Wspominając dzieciństwo, młodość i okres późniejszy, patrzy na siebie krytycznie, dostrzega cechy, które sprawiają, że stale jest w biegu, że stale musi się czymś zajmować, sama wszystkiego dopilnować, bo brak jej cierpliwości, aby czekać, aż zrobią to inni. Dostrzega też cechy, które utrudniają jej relacje z innymi, co sprawia, że różnie jest postrzegana. Nietrudno o to w kraju, gdzie wszystko, nawet sztuka, a szczególnie współczesna, staje się polityczne. Od czasu, kiedy przestała być dyrektorką Zachęty, zmieniło się tylko na gorsze.

Osobny wątek to poszukiwanie rodzinnych korzeni. Fascynujący, szczególnie jeśli ma się tak bogatą i skomplikowaną rodzinną historię. Matka, Rosjanka z Syberii, która razem z siostrą cudem przeżyła blokadę Leningradu - w ostatniej  chwili ewakuowano je z oblężonego miasta. Ojciec polski Żyd. Anda Rottenberg po odejściu z Zachęty zaczyna odtwarzać historię obu rodzin. Sprawa to szczególnie skomplikowana w przypadku rodziny ojca, licznej, bardzo rozgałęzionej, rozrzuconej po świecie. Praca iście detektywistyczna. Można pogubić się w liczbie krewnych, ciotecznych babek i dziadków, ciotek, wujków, kuzynek i kuzynów oraz ich dzieci. W pewnym momencie gubi się czytelnik, ale to nie szkodzi, bo to samo przydarza się autorce. Tym bardziej, że kiedy z czasem dowiaduje się coraz więcej, pewne fakty musi weryfikować.

I tak to się wszystko w książce przeplata. Nie jest to historia opowiedziana chronologicznie, Anda Rottenberg zostawia pewne wątki, aby potem do nich jeszcze raz wrócić. Nie jest to też autobiografia. Pewne etapy swojego życia, dzieciństwo i czasy szkolne, przedstawia dokładniej, kolejne, okres studiów, pracy zawodowej, związki z mężczyznami, tylko wyrywkowo. Znajdziemy tu też sporo refleksji, osobistych uwag, goryczy. Bardzo ciekawa, znakomita książka. Glejtem jej wartości są nominacje do Nagrody Literackiej Gdynia i Nike za rok 2010.  

Popularne posty