Trochę trwało, zanim sięgnęłam po książkowy debiut Rafała
Hetmana "Izbica, Izbica" (Czarne 2021). Najpierw czekałam na jakieś głosy - czy warto? Do znudzenia powtarzam - tyle jest książek, tyle nowości. Wszystkiego, co bym chciała, i tak nie przeczytam, więc nie mam czasu na ryzyko. Szczególnie jeśli temat jest mi już dobrze znany, a tak było w tym wypadku. Czytać kolejną rzecz o Holokauście? Dowiem się czegoś nowego? Potem, kiedy już książka leżała w moim ukochanym czytniku podarowana z rekomendacją przez bliską mi osobę, nie znajdowałam w sobie siły na taką lekturę. Z podobnych powodów nie sięgnęłam jeszcze po głośne "Płuczki" Pawła Piotra Reszki. No ale w końcu nadszedł odpowiedni moment.Może na początek słów kilka o autorze. Skąd się wziął? Od kilku lat pisze i mówi w internecie o książkach, przede wszystkim non fiction. Ja natknęłam się na niego właśnie w ten sposób - znalazłam jego podcast, było to jakiś czas przed wydaniem "Izbicy, Izbicy". Szkoda, że nie ma kolejnych odcinków, pewnie jest to związane z promocją książki. Może i z tym, że pisze kolejną, o czym wiem z jego mediów społecznościowych. Na stronie Czarnego znalazłam informację, że publikował też teksty w prasie i był finalistą Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego.
Czas przejść do książki. Czy nie żałuję lektury? W żadnym wypadku, co nie oznacza, że jestem bezkrytyczna. Mam jedno ale, o czym na końcu. Przede wszystkim, chociaż tyle już czytałam na temat Holokaustu, i tym razem dowiedziałam się czegoś nowego. Wstyd się przyznać, ale nie miałam pojęcia, że Izbica nie była w czasie okupacji pierwszym lepszym miasteczkiem. To tam naziści zwozili Żydów najpierw z okolic, a potem z Europy. Stała się gettem tranzytowym, gettem bez murów i drutu, skąd zgromadzonych Żydów wysyłano pociągami do Bełżca, Majdanka, Sobiboru. Na śmierć. Niektórzy ginęli w masowych egzekucjach już na izbickim cmentarzu. To jedno z tych mitycznych miejsc na Wschodzie, którym mamiono Żydów z Europy, wysiedlając ich z austriackich czy czeskich miast. To tam mieli jechać, aby pracować. Długo w to wierzyli, bo przecież wtedy nikt nie wyobrażał sobie, że można metodą przemysłową mordować ludzi. Przez Izbicę przewinęło się około dwudziestu pięciu tysięcy europejskich Żydów. Kiedy tam przyjeżdżali, zajmowali nieczynne sklepy, magazyny, opuszczone mieszkania. Stłoczeni, przestraszeni, głodni. Na jedzenie wymieniali wszystko, co mieli wartościowego. Ale Izbica to także miasteczko, w którym przed wojną Żydzi stanowili dziewięćdziesiąt pięć procent mieszkańców! Mieszkało ich tam cztery tysiące. Ocalały dwadzieścia trzy osoby. Tak, to nie pomyłka - dwadzieścia trzy.
"Izbica, Izbica" jak w soczewce pokazuje polskie problemy z Holokaustem. Wypieranie ze zbiorowej pamięci faktu, że przed wojną Żydzi byli naszymi sąsiadami, że w wielu miejscach mieszkało ich więcej niż Polaków. Powstała pustka, której długo nie zauważano. Zapomnienie, że Holokaust nieodwracalnie zmienił krajobraz polskich miast i miasteczek. Zniknęła znaczna część mieszkańców, a za nimi znikały materialne dowody ich istnienia - synagogi, bożnice, chedery, kirkuty. Jeśli nie zostały unicestwione w czasie wojny, niszczały potem zamieniane na magazyny, opuszczone stawały się miejscem libacji, cmentarze zarastały zielskiem, macewy służyły za budulec. Do dziś można je znaleźć jako elementy dróg, podwórek, ogrodzeń czy budynków. Znikały też wszystkie przedmioty należące do Żydów. Opuszczone przez nich mieszkania zajmowali Polacy i przywłaszczali sobie naczynia, pościel, meble, wszystko, co jeszcze zostało. Dlatego ci nieliczni, którzy ocaleli z Zagłady, byli niemile witani, kiedy wracali. Strach, że Żydzi nam odbiorą to, co do nich należało, jest nadal głęboko zakorzeniony. Tak było też w Izbicy. I było też tak, że polscy sąsiedzi wydawali ich Niemcom, urządzali polowania, wyganiali ze skrytek. Rafał Hetman pisze o niechlubnej roli ochotniczej straży pożarnej w tym procederze. Oczywiście niektórzy pomagali i ukrywali. To dzięki nim ocalało tych dwudziestu trzech.
Jest więc to książka o pamięci, a właściwie o jej braku. O wyparciu. Bo wbrew pozorom znaczna jej część poświęcona jest temu, co działo się po wojnie. Autor, często niemal w beletrystycznej formie, opowiada o konkretnych losach żydowskich mieszkańców. O tych, którzy ocaleli i o wielu tych, którzy Zagłady nie przetrwali. Wyrywa ich z anonimowej masy, przywracając im imiona, nazwiska i ich historię. Już nie są liczbami, statystyką, ale stają się kimś konkretnym. A wśród nich można znaleźć przynajmniej dwie osoby o fascynującym życiorysie. Chłopaka, który był jednym z uczestników buntu w Sobiborze i przeżył. Katolickiego księdza, który urodził się jako Żyd, a dziś godzi w sobie obie tożsamości i chce być pochowany na izbickim kirkucie. Rafał Hetman powiada też o tych, którzy ratowali i którzy wydawali albo mordowali. Rozmawia z mieszkańcami Izbicy, chce się dowiedzieć, ile pamiętają. Konfrontuje ich wiedzę z faktami odkrytymi przez historyków zajmujących się Zagładą. Pisze także o miejscach - synagodze, cmentarzu i innych. Opowieść o cmentarzu jest mimo wszystko jedną z optymistyczniejszych w tej książce. Inaczej niż ta o synagodze, po której nic nie pozostało. Autor pokazuje, z jakim trudem wydobywa się na wierzch i upamiętnia prawdę o tym, że ofiarami, które leżą w masowych grobach na cmentarzu, byli Żydzi, nie Polacy. Jak przejmowaliśmy ich cierpienie, siebie umieszczając w centrum uwagi, z siebie czyniąc ofiary. Nie o to chodzi, że nimi nie byliśmy, ale po pierwsze w znacznie mniejszym stopniu niż Żydzi, a po drugie im też należy się pamięć. Nie chcę pisać o oczywistościach, o których już chyba od jakiegoś czasu wiemy. Dodaję chyba, bo nadal jednak nie jest to wiedza powszechna, a dziś z przyczyn politycznych znowu wypierana.
Z tych wszystkich powodów "Izbica, Izbica" jest znakomitą książką dla osób młodych i tych wszystkich, które prawdę o Holokauście, o trudnych stosunkach polsko-żydowskich dopiero poznają. Co nie oznacza, że nie mogą jej przeczytać inni. Jak już wspominałam, mimo że temat nie jest dla mnie nowością, i ja dowiedziałam się czegoś nowego. Z ciekawostek, jak wyglądały w Polsce kuczki, czyli szałasy budowane na żydowskie święto Sukkot. Warto też tę książkę przeczytać dla pamięci ofiar i ocalałych, po prostu ich poznać.
No i na koniec łyżeczka dziegciu. Czasem beletryzując historie swoich bohaterów, autor posuwał się za daleko albo może właściwsze będzie stwierdzenie, że jej nie sprostał. Myślę tu o fikcyjnych rozmowach pomiędzy różnymi bohaterami książki. Bywa, że są po prostu sztuczne, zgrzytają, a przez to stają się naiwne. No ale takich fałszywie brzmiących dialogów na szczęście nie ma w książce wiele.