Nazwiska Bartosza Jastrzębskiego i Jędrzeja Morawieckiego nie były mi obce. Już wcześniej słyszałam o ich reporterskich książkach. Wiedziałam, że pewnie warto je przeczytać, ale wiadomo, były pilniejsze lektury. Tym razem jednak nie miałam wyjścia. Kto poznał reportaż Marcina Kąckiego o Białymstoku i okolicach wydany przez Czarne, po prostu musi sięgnąć po książkę "Jutro spadną gromy" autorstwa wędrownych dziennikarzy, czyli Jastrzębskiego i Morawieckiego, wzbogaconą zdjęciami Macieja Skawińskiego (Fundacja Sąsiedzi 2015). Dlaczego? Bo to reportaż z Podlasia. Można go potraktować jako uzupełnienie pozycji Kąckiego. Ale oczywiście jest to rzecz zupełnie autonomiczna i w gruncie rzeczy inna.
Reporterzy przemierzają Podlasie i próbują zmierzyć się z jego mitem. Czy rzeczywiście ta pograniczna ziemia jest przesycona mistycyzmem? Prawda to czy legenda? A jeśli tak to dlaczego? Właściwie konstatacja jest smutna. Podlasie wymiera. Starzeje się. Młodzi uciekają do Białegostoku albo innych większych miast, albo jeszcze dalej w świat. Wioski wyludniają się, zostają w nich sami starzy ludzie. Tylko w weekendy albo latem zjeżdżają tu przybyłki. To między innymi w nich widzi zagrożenie jeden z rozmówców Jastrzębskiego i Morawieckiego. Kim jest przybyłek? Dlaczego jest taki groźny? To mieszkaniec miasta, który kupił sobie na Podlasiu kawałek ziemi albo starą chałupę. Jest tu gościem, nie rozumie tego miejsca, nie zna i nie szanuje jego zwyczajów, nie wtapia się w lokalną społeczność. Wpada tylko na chwilę, a że ma tyle do zrobienia, więc nieważne niedziela to czy inne miejscowe święto, pracuje. A dla miejscowych to jak policzek. Dlatego kiedy poumierają, nikt ich nie zastąpi. Skończy się magiczne, mistyczne Podlasie. Wioski znikną zagarnięte przez las. Przecież nie uratują tej pogranicznej krainy nieliczni zapaleńcy, którzy szukają tu azylu albo sensu. Jeśli rzeczywiście za jakiś czas definitywnie przeminie tutaj wiek dziewiętnasty, a wraz z nim zniknie odrębność i wyjątkowość Podlasia, to przynajmniej zostanie ta książka. Świadectwo innych czasów.
Właściwie nigdy specjalnie nie zastanawiałam się nad fenomenem tych terenów, nigdy tam nie byłam. Dzięki książce Jastrzębskiego i Morawieckiego mogłam odbyć wirtualną podróż, poczuć to miejsce, zrozumieć jego fenomen i jego problemy. Ich opowieść ma klimat i atmosferę, jest bardzo sensualna. Niemal czujemy pierwsze krople deszczu, otula nas wilgotna mgła, chmury suną nisko po ołowianym niebie, zimno przenika do kości albo przeciwnie, świeci słońce, robi się skwar, wędrujemy pylistą drogą, wpatrujemy się w wody Narwi albo Bugu. Ale istotą książki są rozmowy z ludźmi. Reporterzy wędrują od wioski do wioski, od przysiółka do przysiółka, bo w każdym z tych miejsc liczą na spotkanie. Czasem ledwie uda im się zamienić słowo, innym razem trafią na gadułę. Do niektórych wracają. Nikogo nie oceniają, wszystkich obdarzają sympatią, każdego są ciekawi. Z miejscowymi prawosławnymi księżmi rozmawiają o lokalnych społecznościach, o relacjach między katolikami a prawosławnymi. Ze starymi ludźmi o przeszłości, o czasach wojny, o partyzantce, o ich żydowskich sąsiadach, których już nie ma, o konfliktach polsko-białoruskich. Z antykwariuszką z Krynek o tym, dlaczego porzuciła Gdańsk i nie zważając na materialne niewygody, osiadła tutaj. Z ekologiem z Białowieży prowadzą fascynującą rozmowę o Puszczy Białowieskiej. Ta rozmowa znakomicie wpisuje się w konflikt o Puszczę, który ostatnio rozgorzał na nowo. Wiele wyjaśnia i tłumaczy. Z pisarzem poszukują sensu. Szeptucha Hanna opowiada im, jak zjeżdżają się do niej ludzie, aby szukać pomocy. A motywem spajającym ich wędrówkę jest poszukiwanie Księgi Sybilli albo Klucza. Podobno są tacy, którzy je widzieli, czytali albo mają. Podobno jest w nich wszystko, co było i co będzie, i odpowiedź na pytanie, po co. To jak poszukiwanie Świętego Graala.
Na czym więc polega fenomen Podlasia? Na mieszance kultur, języków i religii, która sprawia, że to miejsce jest tak różnorodne i ciekawe, ale też nie wolne od konfliktów. Na tym, że wojenna i powojenna przeszłość ciągle jeszcze żyje, budzi spory i lęki. Nadal niełatwo o niektórych sprawach mówić, nadal żyją ludzie, którzy pamiętają pacyfikacje białoruskich wsi. Na tym, że tak blisko stąd do granicy, która bezwzględnie podzieliła krewnych, przyjaciół, ziemię. Często przypadek decydował, która wioska znalazła się po której stronie. No i oczywiście na mistycyzmie, który jeszcze się tu czuje.
Jastrzębski i Morawiecki chowają się w cieniu swoich rozmówców, nie epatują sobą, tylko od czasu do czasu pozwalają sobie na snucie filozoficznych czy antropologicznych refleksji. To też wartość tej książki. No i są jeszcze zdjęcia Macieja Skawińskiego.