Mija prawie rok od kiedy Liao Yiwu zdobył za swoją książkę "Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych" (Czarne 2011; przełożyła Agnieszka Pokojska) Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego, a ja dopiero teraz ją przeczytałam. Nie ma przecież obowiązku czytania wszystkiego, co nagrodzone, zwykle kieruję się własnym gustem, ale przyznam, że właśnie ta nagroda przyznawana w dziedzinie reportażu jest dla mnie jakąś wskazówką. (Druga, której uważnie się przyglądam, to wrocławski Angelus.) Zwykle wybieram coś dla siebie z pozycji nominowanych. Książkę chińskiego pisarza kupiłam nie od razu, potem jeszcze trochę poleżała na półce, ba, zapomniałam o niej, aż wreszcie jakoś niedawno odkryłam na nowo jej istnienie i postanowiłam nadrobić karygodny brak. Po kilku powieściach literatura non-fiction stanowi dobry przerywnik. Bez zbytnich ceregieli od razu napiszę, że jest to książka rzeczywiście świetna, poruszająca, ale i niezwykle przygnębiająca. Kolejna z lektur obowiązkowych dla wszystkich pragnących wyjrzeć poza nasze podwórko w szerszy świat. Po przeczytaniu takiej książki natychmiast powinniśmy odczuć ulgę: rzeczywistość, w której żyjemy, chociaż stale na nią narzekamy, jest po prostu rajem. Ludzkie losy, poznane dzięki autorowi, to morze nieszczęść, tragedii, rozpaczy zafundowane przez historię.
"Prowadzący umarłych" to dwadzieścia osiem kilkustronicowych rozmów z ludźmi z nizin społecznych przeprowadzonych przez Liao Yiwu od lat dziewięćdziesiątych do dziś. Takich wywiadów autor ma na swoim koncie znacznie więcej, te, które możemy przeczytać, to wybór dokonany z myślą o zachodnim czytelniku. Podtytuł Chiny z perspektywy nizin społecznych jest nieco mylący. Owe społeczne niziny są tu rozumiane dość szeroko, bo obok kierownika szaletu publicznego, mieszkańców wsi, robotników, kasiarza, ulicznego, bezdomnego grajka znajdujemy też na przykład kompozytora, wiejskiego nauczyciela, mnicha, właściciela ziemskiego czy żonę szefa powiatu. Są to niejednokrotnie ludzie wykształceni albo obdarzeni talentami. O jakie niziny społeczne zatem chodzi? Myślę, że to, co łączy bohaterów tej książki i co pozwala zakwalifikować ich do takiej właśnie kategorii, jest wykluczenie społeczne. Trudno rozmówców autora nazwać ludźmi sukcesu. Ale warto wiedzieć, że ich wykluczenie ma rozmaite przyczyny: albo źle się urodzili, albo wyrzucił ich poza nawias system polityczny czy społeczny panujący w Chinach. Sam Liao Yiwu również jest takim wykluczonym. Urodzony w roku 1958 jako dwuletnie dziecko omal nie podzielił losu milionów swoich rodaków, którzy umarli w wyniku panującego w kraju w latach 1958-1962 wielkiego głodu, do którego doprowadziła polityka Mao. Jak sam wspomina przy okazji jednej z rozmów, ocalał cudem. Jego ojciec został uznany przez komunistyczne władze za wroga ludu. Co to oznaczało dla niego samego i jego najbliższych, można wyobrazić sobie po przeczytaniu wielu rozmów zamieszczonych w książce. Po masakrze na placu Tian'anmen trafił na kilka lat do więzienia za wiersze poświęcone tym krwawym wydarzeniom. I chociaż autor nie pisze o sobie, dzięki niektórym rozmówcom także i tym razem możemy dośpiewać sobie jego więzienne losy. To w niewoli przeprowadził swoje pierwsze rozmowy, które stały się zaczątkiem cyklu. Kiedy wreszcie odzyskał wolność, wiódł życie bezdomnego, wędrownego grajka. Po raz kolejny muszę napisać jak kilku jego bohaterów. Poświęcam tyle miejsca na informacje o autorze, aby pokazać, że Liao Yiwu mógłby równie dobrze być jednym z bohaterów swojej książki. Jego historia pod wieloma względami przypomina historie ludzi, z którymi przeprowadza wywiady. Pewnie dlatego rozmawia z nimi jak równy z równymi. Nie z wyżyn reportera, nie mocą autorytetu pisarza, ale jako więzień czy uliczny grajek wędrujący z miejsca na miejsce. Dlatego pytania są proste, zadawane w najprostszy sposób. Autor często wzrusza się losem swoich rozmówców, innym razem dziwi się temu, co przeżyli, nieraz podziwia, ale nie waha się krytykować, kiedy ma do czynienia na przykład z handlarzem kobietami, kasiarzem czy nielegalnym emigrantem (to człowiek, który dla przygody próbuje wielokrotnie nielegalnie przekraczać granicę, narażając się za każdym razem na szykany czy niebezpieczeństwo). W książce znajdujemy też świadectwo jego wędrownego życia. Każdy z wywiadów zaczyna się od krótkiej informacji o tym, kim jest rozmówca i w jakich okolicznościach autor go poznał. Zmieniają się nie tylko bohaterowie, ale właśnie miejsca spotkań. Raz będzie to górska droga, raz mała wioska, innym razem knajpa albo ulica w jednym z miast. Autor stale jest w ruchu.
Kiedy zaczęłam czytać książkę, byłam nieco zaskoczona. Pomyślałam, że medialne informacje o tych rozmowach, jakie do mnie docierały, były przesadzone. Kilka poczatkowych wywiadów to historie często zabawne, intrygujące, niesamowite, pełne magii, za sprawą bohaterów, ich podejścia do życia nawet nieco baśniowe, wszystkie dla europejskiego czytelnika nieznającego chińskiej kultury i obyczajowości niezwykle egzotyczne i interesujące. A to dlatego, że pierwszymi rozmówcami Liao Yiwu są: zawodowy żałobnik, tytułowy prowadzący umarłych (ta historia nie zakończyła się szczęśliwie), trędowaty (w rzeczywistości nie był wcale dotknięty trądem), chłopski (samozwańczy) cesarz czy mistrz feng szui. Dopiero potem się zaczyna to morze ludzkiego nieszczęścia, o którym już wspominałam. Ludzie zdegradowani przez system, poniżani, lżeni, bici, maltretowani na tak zwanych sesjach wylewania żalów czy oskarżeń, zesłani na wieś w czasie rewolucji kulturalnej, cierpiący w czasie wielkiego głodu, pozbawieni domów, wtrącani do więzień z powodów politycznych albo w wyniku fałszywych oskarżeń, a tam torturowani przez funkcjonariuszy i sadystycznych współwięźniów, patrzący na śmierć swoich najbliższych, napiętnowani jako wrogowie polityczni, prawicowcy czy kontrrewolucjoniści. Czytałam wiele książek traktujących o rozmaitych nieprawościach mających miejsce w różnych częściach świata, o wojnach, ludobójstwach i innych makabrach, które człowiek zgotował człowiekowi, ale tym razem miałam wrażenie szczególnego nieszczęścia i okrucieństwa. Może dlatego, że to wszystko, o czym mowa w książce, trwało latami i wcale się nie skończyło. Dzisiejsze Chiny różnią się oczywiście od tych z czasów Mao, ale przecież nadal są tu więźniowie polityczni, nadal stosuje się tortury, nadal obowiązuje cenzura, nie tylko internetu, nadal prześladuje się Tybetańczyków, a masakra na placu Tian'anmen zdarzyła się przecież w epoce nie tak bardzo odległej. Najlepszy dowód, że książka, o której właśnie piszę, nie ukazała się w ojczyźnie autora. Ten zbiór wywiadów to wprawdzie nie historia Chin, ale sporo, zwłaszcza o czasach rządów Mao, można się na ten temat dowiedzieć. Wielki głód, Wielki Skok Naprzód, rewolucja kulturalna te pojęcia powtarzają się na kartach książki niczym mantra.
Na koniec wspomnę jeszcze krótko o tym, co uderza po lekturze wszystkich tekstów. Otóż ich bohaterowie, mimo że najczęściej przeżyli w swoim życiu koszmar, stracili bliskich, cierpieli biedę, głód i fizyczny ból, przyjmują swój los z pewnym rodzajem pokory i spokoju. Nie buntują się, nie rozpaczają, po prostu opowiadają swoją historię. Niektórym po latach życie się jakoś ułożyło (podkreślam słowo jakoś), innych niestety los prześladuje nadal.
"Prowadzący umarłych" to kolejna książka, którą powinno się przeczytać, żeby wiedzieć, żeby przynajmniej poczuć empatię dla jej bohaterów i milionów takich jak oni.