Annie Ernaux "Lata"

Książka Annie Ernaux "Lata" (Czarne 2022; przełożyli Magdalena

Budzińska, Krzysztof Jarosz) od momentu wydania znalazła się na liście tytułów, które chcę przeczytać. Przyczyny były dwie - wydawnictwo Czarne, którego ofertę pilnie śledzę, i tematyka. Z jednej strony kobieca, ujęta z perspektywy feministycznej, z drugiej społeczna - autorka wywodzi się z prowincji, z klasy ludowej. A więc kolejna opowieść o awansie społecznym. Jednym słowem Annie Ernaux wpisuje się w krąg takich autorek i autorów jak Tove Ditlevsen, Vivian Gornick, Sarah M. Broom, Didier Eribon i Edouard Louis. Ten pierwszy w swoim znakomitym "Powrocie do Reims" wprost się do niej odnosi. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że Annie Ernaux jest matką takiego pisania, a oni dwaj z niej. Szybko jednak zaczęłam zastanawiać się, czy to książka dla mnie. Dlaczego? Z powodu formy. 

Bo "Lata" to nie jest skrzyżowanie autobiografii z esejem, co znamy z książek przywołanych przed chwilą autorów. To autobiografia bezosobowa, który to termin przywołuję za znawcami. Dorzuciłabym jeszcze autobiografia (?), biografia (?) pokolenia urodzonego w czasie wojny, a ściślej rzecz biorąc jego lewicowej części, bo z takich pozycji wypowiada się autorka. Dlatego Annie Ernaux nie pisze w pierwszej osoby liczby pojedynczej, tylko używa albo liczby mnogiej, albo form nieosobowych - myślało się, mówiono, robiło się. Jeśli odwołuje się wprost do swojego życiorysu, to pojawia się zaimek ona i trzecia osoba liczby pojedynczej. 

Ale to nie jedyny powód moich wahań, czy po lata ostatecznie sięgnąć. Potem jeszcze nie byle gdzie, bo w Nowym Tygodniku Kulturalnym, usłyszałam głos krytyczny wyłamujący się z chóru zachwytów. Wprawdzie odosobniony, ale jednak. Nuda, po prostu nuda - kontrował jeden z dyskutantów. I tak trwałam w swoim niezdecydowaniu. Ostatecznie wcale nie Nobel dla Annie Ernaux spowodował, że jednak, a w dodatku właśnie teraz, zabrałam się za lekturę "Lat". Tym impulsem była opowieść Jarosława Kuisza w podcaście Kultury Liberalnej o twórczości francuskiej pisarki odbyta oczywiście przy okazji tradycyjnego szumu wokół nagrody. A on zna większość (wszystkie?) książki noblistki. Udzielił mi się jego entuzjazm i postanowiłam sprawdzić, co ja na to.

No i teraz mogę jednoznacznie stwierdzić, że jestem na tak. Lektury nie żałuję, przeczytałam "Lata" z dużą ciekawością, zrobiłam morze notatek i z niecierpliwością czekam na zapowiedzianych przez Czarne, już w listopadzie, "Bliskich", czyli zebrane w jednej książce trzy autobiograficzne mikropowieści. (Teraz kiedy robię redakcję tej notki, "Bliscy" właśnie wyszli.) Nie wykluczam, że przemówią do mnie jeszcze bardziej niż "Lata". Bo nie ma się co oszukiwać - to na pewno nie jest książka dla wszystkich. Trzeba oswoić się z formą, o której pisałam, może nas przytłoczyć strumień zdarzeń, osobistych i pokoleniowych doświadczeń, o których pisze autorka. W takiej kondensacji, ponad sześćdziesiąt lat zapisanych na trochę ponad dwustu stronach, ta wyliczanka na pewno niejedną i niejednego zniechęci. Moim zdaniem warto jednak przebić się przez formę, przywyknąć i przeczytać. 

Co może wynieść z tej lektury polska czytelniczka i polski czytelnik z innego pokolenia? Przecież nasze doświadczenia niekoniecznie są takie same. Żyjemy w innym kraju, mamy za sobą inną historię, co innego nas kształtowało. Po pierwsze możemy poznać doświadczenia nam obce, a dla mnie w tym między innymi zasadza się sens czytania. Mój świat byłby o całe nieba uboższy, gdyby nie literatura. Po drugie jednak znajdziemy w pisaniu Annie Ernaux wiele wspólnych nam doświadczeń i wiele inspiracji do namysłu. 

Zacznę jednak od tego, co odmienne. To na pewno silne doświadczenie rewolucji seksualnej i światopoglądowych przemian, które dokonały się w maju 1968. W Polsce rok 1968 kojarzy się bardziej z haniebnym Marcem niż z burzliwym Majem. Tamte wydarzenia mocno odcisnęły się na Annie Ernaux i jej środowisku, chociaż nie była to do końca ich rewolucja. Miała już dwadzieścia osiem lat, pracowała, była żoną i matką, a nie studentką. Z zazdrością przyglądała się temu, co się dzieje -  buntowi młodych przeciwko skostniałym starym. Nie kryje jednak rozczarowania tym, że rewolucja nie poszła dalej, że zatrzymała się w pół drogi. Potem wielokrotnie, kiedy we Francji dochodziło do manifestacji na dużą skalę, jej pokolenie miało nadzieję na kolejne zmiany, ale za każdym razem było tylko gorzej. Manifestujący po osiągnięciu celu, wracali do swoich spraw, nie mieli zamiaru bić się o więcej. Odmienne, co oczywiste, są też doświadczenia związane z odzyskiwaniem niepodległości przez Algierię. Bardzo ważny moment dla jej pokolenia. Wielokrotnie wraca temat imigrantów w pewnym stopniu powiązany z tamtymi wydarzeniami. Autorka pisze o zmieniającym się do nich stosunku, coraz większej niechęci, a nawet strachu przed młodymi z przedmieść o imigranckich korzeniach, w prywatnych rozmowach nazywanych pogardliwie Arabami czy czarnymi. Jakoś trudno zaakceptować fakt, że i oni są Francuzami. Odmienne są też doświadczenia związane z pojawieniem się AIDS i strachem, jaki siała ta choroba. Ledwie jej pokolenie mogło zachłysnąć się seksualną swobodą, a tu znowu trzeba było uważać. Ale tak naprawdę nawet w niektórych z tych wydarzeń możemy odnaleźć echa naszych własnych i skonfrontować się z nimi. 

A doświadczenia wspólne, chociaż nieraz przeżywane w różnym czasie? To problemy awansu społecznego, opowieść o ludziach z prowincji wywodzących się z klasy ludowej, którzy wędrują drogą najeżoną przeszkodami, aby dzięki wykształceniu wyrwać się ze swojego środowiska. To wreszcie problemy emancypacyjne, zmieniający się stosunek do macierzyństwa i rodziny, aborcja, strach przed ciążą, jaki towarzyszył młodości Annie Ernaux, inne wychowywanie córek, inne synów, rodzinne nakazy i zakazy kontra ciekawość świata, uczuć, seksualności. No i postęp oraz jego siostra konsumpcja, do której Annie Ernaux wraca wielokrotnie. Konsumpcja, która rośnie i rośnie. Zrozumiała w czasach, kiedy świat odbijał się po wojnie i wszystkich radowały nowe sprzęty i przedmioty ułatwiające życie, potem rozrastająca się niczym jakiś straszny Lewiatan, wciąż pokazująca swoje coraz nowsze oblicze. 

Konsumpcja jest jednym z powracających konstrukcyjnych motywów. Innym są zdjęcia, czasem filmy, na których autorka została uwieczniona. Stają się punktem wyjścia do przypominania kolejnej epoki, wyznaczają cezurę lat, pozwalają nie pogubić się w tej opowieści. Podkreślają też upływ czasu, przemijanie, przemiany. Po analizie zdjęć czy filmów następują niedzielne rodzinne obiady. Ich charakter też się zmienia, a jednak trwają. I chociaż autorka jest tak inna od swoich rodziców, to jednak i jej sprawia radość spotkanie z synami i ich partnerkami, mimo że różnią się tak, jak ona kiedyś różniła się od swoich rodziców. "Lata" prowokują do snucia własnej pokoleniowej opowieści. Każda byłaby trochę odmienna, a trochę podobna.

Kolejne ważne tematy  to pamięć i rozmijanie się doświadczeń osobistych z Historią. Autorka zastanawia się, co i jak zapamiętujemy, ile w nas zostaje z dawnych emocji, wzmożeń, co po latach pozostawi w nas swój ślad. I dlaczego trajektorie naszych żyć idą zazwyczaj równolegle do Historii, ona gdzieś jest, pozostaje w tle, raz mocniej, raz słabiej, ale i tak ważniejsze będzie  osobiste doświadczenie - rodzinny obiad, uczucie, awantura w pracy, cokolwiek. 

To oczywiście tylko wybór zaledwie kilku tematów poruszanych przez Annie Ernaux, bo "Lata" to, jak widać, wór bez dna. Tyle się mieści w tej niewielkiej książeczce. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty