Sofi Oksanen "Psi park"

Z niecierpliwością czekałam na lekturę "Psiego parku" Sofi Oksanen

(Znak Literanova; przełożyła Katarzyna Aniszewska). Po pierwsze dlatego, że przed kilku laty bardzo podobała mi się jej powieść "Gdy zniknęły gołębie", a po drugie ze względu na pozytywne recenzje najnowszej książki tej fińskiej pisarki, której matka była Estonką. 

Na początku muszę wyznać, że powieść mocno mnie zaskoczyła. Nie wczytywałam się zbyt dokładnie w informacje podane przez wydawcę, więc spodziewałam się, że jej tematyka będzie oscylowała wokół spraw fińskich lub estońskich, jak w książce, o której wspominałam. Tymczasem nic z tego! Wprawdzie akcja częściowo toczy się w Helsinkach w roku 2016, a główna bohaterka, jednocześnie narratorka, wspomina swoje dzieciństwo spędzone w Tallinie, ale jest to książka przede wszystkim o ... Ukrainie. Jakbym czytała ukraińską powieść. Nie tego się spodziewałam. Cóż, właściwie mile mnie to zaskoczyło, jako że po ukraińską literaturę sięgam ostatnio regularnie. Pozostaje jednak wątpliwość, na ile dokładnie Sofi Oksanen zna tamtejszą rzeczywistość. Jak dokładny zrobiła research? Może jej matka miała tam krewnych? Nie jest to niemożliwe. Przyznam, że bardzo bym chciała przeczytać wywiad z pisarką dotyczący jej najnowszej powieści, no ale w sieci nic nie znalazłam.

Cóż, obraz Ukrainy, delikatnie mówiąc, nie jest w powieści lukrowany. Dziś, kiedy patrzymy na bohatersko broniących się Ukraińców, z takim poświęceniem walczących o swoją państwową niezależność, nie wracamy do problemów, jakie mieli. Tymczasem jest to opowieść o nierównościach społecznych, o beznadziejnej egzystencji na donbaskiej prowincji, o braku perspektyw, o bezprawiu, przestępczości, ukraińskich oligarchach i o ludziach, którzy w pogoni za lepszym życiem, są gotowi zrobić wiele. Zapomnieć o uczciwości, etyce, prawości.

Główna bohaterka, Olenka, która wychowała się w Tallinie, a której korzenie, jak to w ZSRR, były skomplikowane, po rozpadzie Związku Radzieckiego i odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę zostaje wyrwana z dobrze znanego sobie, bezpiecznego świata i wrzucona w realia Donbasu. Razem z rodzicami ląduje w Śnieżnem u babci ze strony ojca. Dlaczego? Bo ojciec właśnie tam dostrzegł możliwość wzbogacenia się. Na czym? Na czarnym złocie, czyli nielegalnie wydobywanym węglu, i bezpardonowym przejmowaniu akcji jakichś przedsiębiorstw. To walka bezwzględna. Można przypłacić ją życiem, jeśli zadrze się z silniejszymi i sprytniejszymi od siebie. Walka wyzbyta wszelkich hamulców. Jeśli trzeba, poświęci się własne dziecko, wyrzuci staruszkę z jej domu (cały czas zastanawiam się, czy scena opowiedziana w książce mogła rzeczywiście w tamtym miejscu i tamtych okolicznościach się wydarzyć). Oczywiście właściciele nielegalnych szybów nie przejmują się losem tych, którzy dla nich węgiel wydobywają. Nie oni narażają swoje życie. Chociaż, jak wspomniałam, oni także balansują w tym wilczym świecie na cienkiej linie.

Ale najbardziej poruszył mnie, oprócz obrazu beznadziejnego, zdegradowanego i po prostu potwornie brzydkiego świata, los dziecka, którego dorośli nie pytają o zdanie i burzą mu dotychczasowe życie, marzenia, perspektywy. Olenka nienawidzi miejsca, w którym się znalazła. Tallin nawet za czasów ZSRR był miastem, które ze względu na swoje położenie ocierało się o ten lepszy, zachodni świat. Nie do końca legalnie, ale jednak, dało się oglądać fińską telewizję. Potem perspektywy były jeszcze lepsze. Kiedy trafia do Śnieżnego w Donbasie, na początku ma jeszcze nadzieję, że rodzice zatrzymali się tam tylko na chwilę i przynajmniej ona razem z matką przeniosą się do drugiej babci, która pochodziła z Winnicy. Kiedy zrozumie, że nic takiego się nie zdarzy, zaczyna marzyć, aby za wszelką cenę wydostać się stamtąd. Swój plan będzie konsekwentnie realizować. Najpierw zapłaci frycowe - jej kariera modelki w Paryżu nie powiedzie się. Potem postara się nie popełnić tych samych błędów. I rzeczywiście stopniowo zacznie awansować w agencji, która zajmuje się szukaniem dawczyń komórek jajowych i surogatek dla mających pieniądze cudzoziemców. 

Już po wybuchu wojny słyszałam, że Ukraina była zagłębiem takiego biznesu. Opowieść o nim jeży włosy na głowie. Ponownie mam nadzieję, że autorka zrobiła porządny research i nie wyolbrzymiła  nieprawidłowości. A jest ich wiele. Wykorzystywanie dziewczyn, które chcą się wydźwignąć wyżej albo po prostu zarobić pieniądze na odrobinę lepsze życie. Żerowanie na ich osobistych lub rodzinnych dramatach. Nieliczenie się z ich zdrowiem. Oszukiwanie klientów, którzy traktują agencję jak sklep z dziećmi, a dawczynie jak niewolnice. Jeśli trzeba podrasuje się życiorys, wyrzuci fakty, które mogłyby skreślić dziewczynę w oczach wymagających klientów - zmieni miejsce zamieszkania, zawód rodziców. Dawczyni ma pochodzić z nieskażonego rejonu, odznaczać się inteligencją i urodą, prowadzić zdrowy tryb życia. Jednym słowem ma to być kandydatka, która gwarantuje, że urodzi się idealne dziecko.

Trudno czuć sympatię do bohaterów i bohaterek tej powieści. Można próbować ich zrozumieć, można im współczuć, ale ja nie potrafiłam ich polubić. Ani Olenki, ani tym bardziej Darii czy ojca narratorki. 

Powieść Sofi Oksanen ubrana jest w sensacyjną formę. Niektórzy określają ją nawet mianem thrillera. Wydarzenia poznajemy niechronologicznie, nie wiemy, dlaczego narratorka uciekła z Ukrainy i na fałszywych papierach wylądowała w Helsinkach, gdzie drżąc o swoje życie, zajmuje się sprzątaniem mieszkań i nie przypomina siebie z okresu rozkwitu kariery w agencji. Stopniowo poznajemy coraz więcej szczegółów z jej życia, aż w końcu zagadka jej ucieczki zostanie rozwiązana. Oczywiście ta sensacyjna formuła ma uatrakcyjnić powieść. Podobne chwyty stosowała autorka w powieści "Gdy zniknęły gołębie", o której wspominałam. Przyznam jednak, że to, co w założeniu miało być atrakcyjne, mnie nieco rozczarowało. Może książka jest odrobinę za długa? Szczególnie fragmenty opowiadające o pracy w agencji zaczynały mnie po pewnym czasie nużyć. Ja na pewno wyżej stawiam przywoływaną tu poprzednią powieść Sofi Oksanen "Gdy zniknęły gołębie". To wszystko jednak nie oznacza, że nie warto przeczytać tej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty