Tym razem najpierw zainteresował mnie temat - dzieciństwo
spędzone na Bronksie, żydowska rodzina, najmniej relacja matki i córki, co tak mocno wybijane jest w informacjach na temat tej książki. Potem dowiedziałam się, że "Przywiązania" Vivian Gornick (Filtry 2021; przełożył Łukasz Witczak), bo o nich dziś będzie, to także ważna pozycja feministyczna. Kim jest autorka? Dziś, jak można przeczytać na stronie Filtrów, literacką gwiazdą. Ale została nią późno - miała pięćdziesiąt jeden lat, kiedy wydała "Przywiązania" (1987), które przyniosły jej sławę. Wcześniej długo szukała swojej drogi, była aktywistką i pracowała jako dziennikarka w kilku nowojorskich gazetach. Zajmowała się między innymi krytyką literacką. Mam nadzieję, że doczekamy się przekładów innych książek Vivian Gornick."Przywiązania" czyta się jednym tchem. Ponieważ jestem świeżo po lekturze "Słownika rodzinnego" Natalii Ginzburg, który wyszedł w tym samym wydawnictwie, trudno nie pokusić się o krótkie porównanie, wszak obie książki to literatura wspomnieniowa. Obie znakomite, ale jakże różne. Ginzburg pisze przede wszystkim o rodzinie, ważnym tłem jej wspomnień są wydarzenia polityczne, ona sama jest tylko jedną z bohaterek swojej opowieści i to wcale nie najważniejszą. Właściwie pozostaje w cieniu. Gornick przeciwnie - na pierwszym miejscu stawia siebie i swoją relację z matką. Ale największa różnica tkwi w sposobie opowiadania. "Słownik rodzinny" to dość chłodna relacja, niemal wyprana z uczuć, "Przywiązania" są opowieścią bardzo osobistą, emocjonalną, pełną refleksji i namysłu nad sobą.
Ramą tej książki są spacery autorki i jej matki po Nowym Jorku, głównie po Manhattanie, gdzie mieszkały wtedy, kiedy "Przywiązania" powstawały. Stają się one pretekstem do rozmów i wspomnień. Najpierw Gornick pisze o swoim dzieciństwie spędzonym w kamienicy na Bronksie zamieszkiwanej głównie przez żydowskie robotnicze rodziny, później o swojej drodze do samodzielności - studiach, nieudanym wczesnym małżeństwie, związkach z mężczyznami, pierwszych krokach w pracy, ale przede wszystkim o poszukiwaniu siebie. Chociaż matkę i córkę zdaje się dzielić wszystko - epoka, na którą przypadła ich młodość, wykształcenie, stosunek do małżeństwa, miłości, mężczyzn - to ich relacja, chociaż trudna, nie jest toksyczna ani wroga. Wzajemne zrozumienie przychodzi z wiekiem. Matka, która kiedyś jak lwica starała się bronić cnoty córki, po latach zaakceptuje jej wieloletni związek z żonatym mężczyzną.
Obie są silnymi osobowościami. Matka, apodyktyczna, od zawsze miała swoje zdanie na każdy temat, które wygłaszała pewnym siebie tonem. Nie będziesz mnie pouczać, co ty tam wiesz, nie ma w tej książce niczego, czego bym nie wiedziała - te frazy wygłaszane zniecierpliwionym tonem w gruncie rzeczy miały ukryć jej niepewność i kompleksy. Zanim wyszła za mąż, pracowała jako księgowa, działała w komitecie blokowym, broniąc lokatorów. Potem była już tylko żoną i matką. Z góry patrzyła na swoje sąsiadki z kamienicy. Czuła się od nich lepsza, bo jej małżeństwo uchodziło za szczęśliwe. W przeciwieństwie do ich. Wyidealizowała swoją miłość do męża. Jego przedwczesna śmierć położyła się cieniem na życiu rodziny na długie lata. Przede wszystkim dlatego, że swoje cierpienie postawiła na pierwszym miejscu. Nic więcej się nie liczyło. Dlaczego? Może dlatego, że godząc się z czasem ze stratą męża, zaprzeczyłaby wszystkiemu, co tak starannie zbudowała? Przede wszystkim wykreowanemu obrazowi szczęśliwej miłości, która dawała jej prawo do bycia kimś lepszym niż jej sąsiadki z kamienicy. Po latach powie córce:
Miłość była wszystkim, co miałam. Bo co innego miałam? Nic. A co mogłam mieć? (...) ty miałaś swoją pracę, masz swoją pracę. No i podróżowałaś. (...) Ile bym dała za podróże! Ja miałam tylko miłość twojego ojca. To była jedyna słodycz mojego życia. I dlatego kochałam jego miłość. Jaki miałam wybór?
Córka zarzuci jej, że tak uporczywie pielęgnowaną fantazją miłości do męża zmarnowała sobie życie. Za to Vivian Gornick swoje starała się budować w opozycji do wzorców, które matka chciała jej wdrukować. Popełniała błędy, ale robiła to na własny rachunek, chcąc żyć po swojemu. Jej droga wcale nie była prosta. Próbując zachować balans pomiędzy związkiem z mężczyzną, a byciem samodzielną, miotała się, szarpała, oszukiwała siebie. Bo niby żyła po swojemu, pracowała, szukała swojej drogi zawodowej, rozwijała się, świadomie, jak się domyślamy, zrezygnowała z macierzyństwa, ale uzależniała się uczuciowo od mężczyzn, z którymi była. Pozwalała im dominować, nie dostrzegała ich wad, nie widziała, że ją przytłaczają swoją osobowością. A kiedy po kolejnym rozstaniu żyła samotnie, tęskniła za miłością. Taki paradoks. Ale przecież to doświadczenie wspólne wielu kobietom. Bo pisząc tak szczerze o swojej matce i o sobie, pisze o nas, kobietach. Zakończę cytatem, który znakomicie oddaje te dylematy, sprzeczność uczuć i emocji.
Życie jest trudne. Chwała i znój. Idee są porywającym towarzystwem. Samotność mnie zjada. Gdy udaje mi się zachować równowagę między wysiłkiem a żalem nad sobą, czuję się jedną z kobiet osobnych - częścią wielkiego przedsięwzięcia trwającego nieprzerwanie od dwóch wieków - i jestem tym wzmocniona, rośnie we mnie nowy duch, nowa siła. Gdy tracę ową równowagę, czuję się przegrana, wręcz pogrzebana za życia, bez miłości ani więzi. Przyjaźnie wydają się przypadkowe, narastają konflikty, praca jest sumą niepowodzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz