Moja przygoda z twórczością Waldemara Bawołka zaczęła się
stosunkowo niedawno od powieści "Echo słońca". I chociaż jest to literatura osobliwa, osobna, niekoniecznie łatwa w odbiorze, czasem zachwycająca, momentami nużąca albo irytująca, to wiedziałam, że będę do niej wracać. No i po kilku miesiącach wróciłam - przeczytałam "Pomarłych" (Czarne 2020), zbiór opowiadań, za które autor w ubiegłym roku nominowany był do Nike, a otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia.Historie snute w tej książce związane są ściśle z jego rodzinnymi Ciężkowicami, w których mieszka od urodzenia. Tak zresztą jest najczęściej - Bawołek, dla którego pisanie jest namiętnością i koniecznością, obficie czerpie ze swojego życia, filtrując je przez swoją wyobraźnię. W tym miejscu powinnam napisać kilka zdań o autorze, który jest równie osobny i osobliwy jak jego twórczość, ale zrobiłam to już przy okazji notki o "Echu słońca", więc odsyłam tam albo do innego źródła.
Jak wskazuje tytuł, są to opowieści o ludziach, którzy zmarli - krewnych, sąsiadach, szkolnych kolegach. To rodzaj osobliwych epitafiów, bo narrator, Waldemar (a jakże!), wprawdzie ich upamiętnia, ale nie wysławia. Pokazuje takich, jakimi byli, a raczej jakich ich zapamiętał. Nie waha się pisać źle, niepochlebnie. Nie ma w prozie Bawołka tej czułości dla bohaterów, jaką często spotykamy w literaturze portretującej prowincję. Zdecydowanie nie zawsze da się ich lubić. Bywa, że upamiętniany nie pojawia się na pierwszej stronie poświęconego mu rozdziału, ale dopiero na którejś z kolei. Niekoniecznie jest też najważniejszym bohaterem opowiadania. Bo tak naprawdę bohaterem tej książki jest narrator. Tak przynajmniej ja ją odbieram.
W "Pomarłych" jeszcze bardziej niż w "Echu słońca" miesza się przeszłość z teraźniejszością, fragmenty realistyczne z onirycznymi.
Czas przestał dla mnie istnieć albo bez przerwy zmienia się, meandruje, zapętla.
Nie wiem, na którym piętrze czasu się znalazłem...
Jego dawne zęby sztucznej szczęki nakładają się na te nowe, uwalniają ponadczasowe wspomnienia. (...) Chciałby pociągnąć nasze umysły wstecz. Tylko że ja dopiero wracam z przeszłości i inne przede mną wydarzenie z pamięcią w tle.
Przedzieram się delikatnie przez naskórek myśli i wrażeń, wnikam w głębsze tkanki, dotykam zmysłów. Tworzę unikatową strukturę, pełną pułapek niedomówień i słów niepamięci. Ukryte są w niej zamierzchłe gesty, znaczące spojrzenia, liczne oddechy.
Bywa, że jest to jazda bez trzymanki - swobodnie przeskakują czas i zdarzenia, musimy podążać za strumieniem wyobraźni narratora, można się w tym pogubić. Ale jest w tej tak wymyślonej prozie coś, co mnie przyciąga. Po chwilowym znużeniu zachwycam się pięknem języka, wyobraźnią albo sięgam po długopis, aby zapisać jakąś myśl, która mnie poruszyła. Najczęściej przejmującą. Bo "Pomarli", podobnie jak "Echo słońca", nie są pogodną lekturą. Nad narratorem i innymi bohaterami ciążą przemijanie, utracone złudzenia, niezrealizowane marzenia, przygniatająca codzienność, starość i jej przyjaciółka samotność, a wreszcie widmo śmierci.
Spotkanie z samym sobą (...) beztrosko myślącym, że życie to droga bez końca, a zachowanie młodości to cel sam w sobie ...
Co jest ratunkiem? Życie we wspomnieniach, wracanie w przeszłość, zatracenie się w niej? A może odwrotnie?
... zawsze to samo. Beż pamięci dokądś wędrować, szukać wiatru w polu, błądzić, by o wszystkim zapomnieć, by nie myśleć.
A może osobność?
Pokonuję lęk przed wszelkim upodobnianiem się do innych, gdyż lęk przed wszelką różnicą jest mi obojętny.
Przed moimi oczami sprawy codziennego życia schodzą na dalszy plan, są nieważne. Jak to wytłumaczyć? Może własnym wewnętrznym światem? Więc starasz się, jak możesz, żeby odejść od powszedniości, żeby wszystko było wyjątkowe. I ty jesteś wyjątkowy, dla siebie ...
Może dlatego ta codzienność, z której pisarz czerpie garściami, zostaje tak silnie przetworzona, wstrząśnięta i wymieszana, aż w końcu przemienia się w senne marzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz