Pedro Lemebel "Drżę o ciebie matadorze"

O powieści nieżyjącego już chilijskiego pisarza, artysty, dziennikarza

i aktywisty "Drżę o ciebie matadorze" (Clarooscuro 2020; przełożył Tomasz Pindel) dużo się mówiło, kiedy wyszła. (Uwaga! Konieczne wyjaśnienie - brak przecinka w tytule to celowy zabieg!) Miałam nawet ochotę ją przeczytać, ale wydawnictwo z niewiadomych dla mnie przyczyn nie wydaje ebooków. No ale teraz postanowiłam jednak wypożyczyć ją z biblioteki, bo fascynuje mnie proza latynoamerykańska, a chilijska ostatnio szczególnie. Niedawno wieszałam tu psy na wydanej rok temu powieści "Chilijski poeta" Alejandro Zambry, tym razem jednak zwycięstwo, kciuk w górę. Powieść, która łączy w sobie to, co uwielbiam - niezwykłą kunsztowność języka (Brawa dla tłumacza!), wagę poruszanych problemów, wzruszenia losami bohaterów i jakby tego wszystkiego było jeszcze mało - subtelność. Nic tu nie jest łopatologiczne.

Pisząc o "Chilijskim poecie", zżymałam się, bo miałam nadzieję na szersze tło społeczne i polityczne, tymczasem tyle tam tego było, co na lekarstwo. Zupełnie inaczej jest w powieści, o której piszę dzisiaj. Jej akcja toczy się w Santiago w roku 1986. Dyktatura Pinocheta trwa w najlepsze, ale opozycja i część Chilijczyków, którzy mają dość, burzą się. W centrum miasta co jakiś czas dochodzi do manifestacji. Matki, babcie, siostry znikniętych stoją pod katedrą, trzymając ich zdjęcia i domagając się informacji o tym, co się z nimi stało, czytaj, gdzie są ich ciała, bo, że się odnajdą, raczej żadna z nich już nie wierzy. 

Kiedy znalazła się przy katedrze, ujrzała grupę kobiet, które gromadziły się przed schodami z fotografiami swoich zaginionych bliskich. SPRAWIEDLIWOŚCI-ŻĄDAMY SPRAWIEDLIWOŚCI. ZABRALI-ICH-I-NIGDY-WIĘCEJ-ICH-NIE-ZOBACZYLIŚMY. NIECH-NAM-TERAZ-POWIEDZĄ-GDZIE-ONI-SĄ. Takie hasła wykrzykiwały te panie, matki, babcie, siostry tych wszystkich ludzi, których twarze spoglądały z wyblakłych portretów przypiętych do piersi protestujących.

Rozrzucane są ulotki, także o treści kpiącej z dyktatora. Policja rozgania manifestantów, pałuje, rozpyla gaz łzawiący, aresztuje. W takich niespokojnych dniach busy, wożące mieszkańców stolicy z centrum do odległych dzielnic, bywają zatrzymywane, a ich pasażerowie sprawdzani. Jest wrzesień, zbliża się rocznica obalenia Allende i dojścia do władzy junty. Pinochet i generałowie szykują się do uroczystych obchodów, a opozycjoniści z Patriotycznego Frontu Manuela Rodrigueza jak co roku chcą je zakłócić.

Ale "Drżę o ciebie matadorze" to powieść nie tylko polityczna. To przede wszystkim fantastyczny portret podstarzałego geja i jego relacji z młodym studentem, który zamieszkał w wynajmowanym przez niego domu. I tu koniecznie muszę coś wyjaśnić - otóż słowo gej jest tu nie na miejscu. Bo Ciotuchna z Naprzeciwka, jak jest nazywany/nazywana, to gej przegięty. Lubi ubierać się w damskie ciuchy, używa żeńskich końcówek i zaimków, jest nadekspresyjny, delikatny, uczuciowy, uwielbia miłosne ballady i tanga, ich teksty zna na pamięć, utrzymuje się z haftowania obrusów dla bogatych kobiet, często żon generałów z junty Pinocheta. A tego fachu nauczyła go kiedyś Żaba, również przegięty gej. Ale otoczenie widzi w nim mężczyznę, dziwaka, a ten kto rozpozna jego prawdziwą naturę, obrzuci niewybrednym epitetem. Jak wobec tego go nazywać? Tak jak on/ona sama. Zacytuję fragment z dołączonej do powieści noty konsultanta języka środowiskowego dla polskiego wydania, Michała Mędrzaka. 

Tłumaczenie języka "kobiecych" gejów, mówiących o sobie, zdawałoby się brutalnie, "cioty, ciotencje, cioturzyce, pedały, pedalice, pedryle" (...), stanowi spore wyzwanie. Trudno rozeznać się w gąszczu obelg, by nie przeoczyć języka, z pomocą którego podstarzała ciota buduje swój osobisty system immunologiczny. Obelga wcześniej wymierzona samej sobie w twarz nie boli tak bardzo, gdy później wycedzi ją z nienawiścią ktoś obcy. Pozwoli znieść podwójne odrzucenie: alienację z otaczającego świata heteronormatywnego, pomnożoną przez wyobcowanie ze świata homoseksualnego (...)

I taka właśnie jest Ciotuchna z Naprzeciwka. Ma za sobą ciężkie życie, pochodzi z nizin społecznych, z prowincji, w Santiago długo utrzymywała się, sprzedając swoje ciało na ulicy. Dopiero przygarnięta przez starszą od siebie Żabę, którą traktuje jak przyjaciółkę i matkę, stanęła na nogi. Kiedy czytałam powieść Pedro Lemebela, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że sposobem mówienia i trochę życia, ale także twardością, odpornością na ciosy losu przypomina mi Werę, bohaterkę książki Zyty Rudzkiej "Ten się śmieje, kto ma zęby"

W takiej minikiecce obcisłej i z tymi balonami cyców, co jej prawie wypadały górą, i jeszcze te długie jedwabiste włosy, które ciągle gładziła, drwiąc z tych jej trzech kłaków na krzyż na starej łysiejącej głowie. Jasne, koleżanka z uczelni, studentki wcale nie wyglądają tak... tak... prowokująco... tak... ładnie... Mamrotała półgłosem, przeglądając się w łazienkowym lustrze, odbijającym smutną maskę przebrzmiałego księżyca.

Poznanie Carlosa zmieni jej życie. Bo Ciotuchna z Naprzeciwka zakocha się w nim. Nie, nie spojleruję - taka informacja zamieszczona jest w opisie książki. Bo nie fakty są tu najważniejsze, ale to, w jak wspaniały, subtelny sposób została przedstawiona ich relacja. Carlos nie jest gejem, ale po pewnym czasie zdaje sobie sprawę z uczuć Ciotuchny z Naprzeciwka. Odtąd toczy się między nimi subtelna gra i zabawa.

Niech pani skosztuje, księżniczko, mówił Carlos, odkorkowując butelkę, przekona się pani, że ów rewolucyjny napitek niweluje klasy społeczne. Chce mnie pan upić, woźnico, i potem czynić ze mną, co się panu zachce?, wykrzyknęła, wychylając kieliszek. Sama pani widzi, teraz jesteśmy sobie równi, droga księżniczko.

Niestety dla niej ta subtelna zabawa jest podszyta cierpieniem. Bo doskonale zdaje sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, że Carlos nie dla niej. Cierpi, ale większym nieszczęściem byłoby go nie widzieć. chociaż wie, że rozstanie jest nieuchronne. 

Za każdym razem, kiedy Carlos gdzieś przepadał, niezmierzona otchłań wchłaniała ów pejzaż, i znów myślała, że on taki młody, a ona taka stara, on taki śliczny, a ona powycierana przez lata. Tam młody mężczyzna tak subtelnie męski, a tu ona taka gejspaczona, przeciotowana aż do szpiku kości, że nawet powietrze wokół niej rzedło zniewieściale. I cóż na to poradzić, skoro konała dla niego jak jedwabny arkusik zawilgocony jego tchnieniem. I cóż poradzić, skoro jej życie zawsze rozświetlane było przez to, co zakazane, przez roztańczony tangiem knebel niemożliwości.

Naprawdę wzruszająca jest ta historia, być może, ostatniej miłości podstarzałej Ciotuchny z Naprzeciwka. Co by wybrała, gdyby za pomocą czarodziejskiej różdżki mogła wcześniej mieć wgląd w swój los - poznanie Carlosa i nieszczęśliwą miłość do niego albo nie spotkanie go nigdy i ustabilizowane życie bez tego, być może ostatniego, wielkiego porywu serca? 

Ale Carlos nie tylko budzi ją z letargu uczuciowego niczym książę księżniczkę. Dzięki niemu Ciotuchna z Naprzeciwka nagle zaczyna dostrzegać, co dzieje się wokół niej. To przecież nie jest tak, żeby nie zdawała sobie wcześniej sprawy, kto rządzi i jak te rządy wyglądają. Ale jak większość pozostawała bierna - wolała nie widzieć, broń boże nie znaleźć się na ulicy w czasie manifestacji, nie miała problemu ze zleceniami od żon generałów, pokornie godziła się, że traktowały ją z góry, kazały czekać w kuchni w towarzystwie służącej, dopóki nie skończą pogaduszek z przyjaciółkami. Teraz przestaje się bać, zaczyna się buntować, potrafi głośno powiedzieć, co myśli. 

Warto jeszcze dodać, że powieść prowadzona jest dwutorowo - zasadniczy wątek to historia Ciotuchny z Naprzeciwka przeplatana fragmentami, w których śledzimy scenki z życia Pinocheta i jego żony. Im bliżej końca, tym te zmiany perspektywy są częstsze, co dodatkowo buduje napięcie. Dlaczego? Tego zdradzić nie mogę. Żona generała przedstawiona jest groteskowo, bez przerwy gada, poucza, krytykuje, utyskuje, mąż ma tej paplaniny serdecznie dość. On pokazany jest groteskowo-strasznie jako bezwzględny okrutnik, sadysta, który odważny jest tylko dlatego, że odgradza go od świata tłum ochroniarzy i generałów. Nie wiem, na ile ich portrety to kreacja Pedro Lemebela, a na ile oparte są na dokumentach czy relacjach tych, którzy ich znali. Aha, żeby nie było wątpliwości, jakie mam zdanie o Pinochecie, który z niewiadomych dla mnie powodów w naszym kraju ma też zwolenników - nie mam wątpliwości, że to czarny bohater na kartach historii, który wyjątkowo brutalnie, bezwzględnie i okrutnie rozprawiał się ze zwolennikami Salvadora Allende i opozycjonistami.

Znakomita powieść, a czytanie jej to językowa rozkosz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty