Najnowsza powieść ukraińskiej pisarki Kateryny Babkiny "A
pamiętasz, mamo?" (Warstwy 2023; przełożył Bohdan Zadura) to jedna z pierwszych książek, zwłaszcza beletrystycznych, które zostały napisane już po wybuchu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę i bezpośrednio się do niej odnoszących. Wiele ukraińskich pisarek i wielu pisarzy zamilkło, potem zaczęła się pojawiać poezja, teraz błyska raczej coś z non fiction. Wydaje mi się, że nie słyszałam o żadnym innym ukraińskim tytule powieści czy zbioru opowiadań, które powstały już po 24 lutego 2022 roku, odnosiły się do doświadczeń tego etapu wojny i zostały w Polsce wydane.Zanim przejdę do samej książki, kilka słów o pisarce. Jej znakomity zbiór opowiadań "Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek" dostał dwa lata temu (2021) Angelusa, czyli przyznawaną we Wrocławiu literacką nagrodę dla pisarek i pisarzy z Europy Środkowej. Przyznam, że nie od razu po niego sięgnęłam, tu dała znać o sobie moja niechęć do opowiadań. Była to jedna z tych książek ukraińskich, na którą rzuciłam się w ramach zacierania białych czytelniczych plam po wybuchu wojny. Zachwyciła mnie całkowicie i odtąd postanowiłam za twórczością Kateryny Babkiny podążać. Wcześniej ukazał się w Polsce jeszcze jeden zbiór opowiadań, tomik poezji i krótka powieść "Sonia", którą zamierzam przeczytać. Pisarka razem z Tamarą Dudą ("Córeczka") i Hałyną Kruk (zbiór opowiadań "Ktokolwiek, tylko nie ja" - czytałam, nie napisałam, warto sięgnąć) była gościnią tegorocznego Festiwalu Conrada, a ja oczywiście nie mogłam ominąć ich bardzo ciekawej dyskusji. Tyle tytułem wstępu, a teraz czas przejść do książki.
"A pamiętasz, mamo?" to pozycja krótka, niecałe dwieście stron - autorka najwyraźniej lubi kondensować treść, bo jej poprzednie książki też nie grzeszą objętością. To powieść napisana w formie listów do mamy. Pisze je nastoletnia dziewczyna, raczej licealistka, która w jakiś czas po wybuchu wojny trafia ze swoją kilkumiesięczną przyrodnią siostrą, Iwanką, do ojca od dawna mieszkającego w Wiedniu. Po rozwodzie rodziców miała z nim wielokrotnie kontakt, odwiedzała go, spędzała z nim wakacje. Niemniej jednak nie dzielili codzienności, a ich więź nie była bardzo głęboka. Więcej w niej tego, co daje rodzic widujący swoje dziecko głównie z doskoku, czyli rozpieszczania, prezentów, wspólnych podróży.
Ojciec narratorki jest człowiekiem, który w Wiedeń już wrósł, dobrze mu się powodzi, a posiadanie pieniędzy najwyraźniej ma dla niego znaczenie - narratorka lubi ironicznie podkreślać, że kupując coś dla niej czy dla Iwanki, wybrał oczywiście najdroższy model. Mieszka w dobrej dzielnicy w dużym mieszkaniu, wiele potrafi załatwić, jest zaradny. Żyje życiem singla, chociaż na horyzoncie majaczy jego partnerka, pewnie już któraś z kolei. Jego pobieżna charakterystyka może zniechęcać, ale ja czuję do niego sympatię. Mnie kojarzy się raczej z takim niebieskim ptakiem, może trochę Piotrusiem Panem niż z nowobogackim. Jako że znakomicie ogarnia rzeczywistość, kiedy trafia razem ze swoją córką do punktu pomocy uchodźcom ukraińskim, w którym ona od czasu do czasu pomaga, natychmiast dostrzega wszystkie jego słabe punkty i bezinteresownie angażuje się w ich naprawienie.
Teraz, kiedy znaleźli się w tych nieoczekiwanych dla siebie okolicznościach i nie wiadomo, jak długo to potrwa, muszą budować swoją więź na nowo, a jest to tym trudniejsze, że przecież narratorka to wojenna uchodźczyni. Została wyrwana ze swojego dobrego, też zamożnego, życia (właśnie miała z matką, Iwanką i ojczymem Orestem lecieć na Malediwy, gdy wybuchła wojna), w dodatku przywiozła ze sobą niemowlę, o którego istnieniu jej ojciec nie miał pojęcia. Była żona nie musiała mu się przecież spowiadać ze swojego nowego życia, kontaktowali się tylko w sprawach wspólnej córki. Kto ma się Iwanką teraz zajmować? Nieoczekiwane tragiczne zdarzenia zaskoczyły wszystkich, wszystkim zburzyły codzienność. Jemu wygodną rutynę, narratorce wywróciły świat. Jak się mają w tym odnaleźć? Co tak naprawdę przeżyła? Na pewno doświadczenie drogi spod Kijowa do Lwowa, potem do granicy austriackiej, gdzie odebrał ją ojciec.
Nie wiem, czy jestem taka jak on, ale wtedy na granicy przez chwilę czułam, że toczymy ze sobą pojedynek jak równy z równym. Co prawda ja miałam zajęte ręce, za to on w ogóle nie był przygotowany na taką sytuację, bo przecież na coś takiego nie da się przygotować.
Nikt teraz nie wie, jak z wami postępować. Ani specjaliści, ani zwykli ludzie, ani ci, którzy was kochają. Jak postępować z tym, co przeżyliście, co widzieliście, i z tym, co myślicie. Z tym, co, gdzie i jak was złamało. I bez tego nie wiadomo, jak robić z nastolatkami, ale co robić z wami - nikt nie ma najmniejszego pojęcia.
Każdy list zaczyna się od tytułowej frazy: A pamiętasz, mamo? Potem następują albo wspomnienia przedwojennego życia, albo opowieści o tym, co dzieje się z narratorką w Wiedniu. Listy są pisane w lekkim tonie, początkowo odniosłam wrażenie, jakby narratorkę niewiele z tego, co się stało, dotknęło. Gdyby nie kontekst znany od początku, można by pomyśleć, że nastolatka z zamożnego domu, której niczego nie brakowało ani nie brakuje, zamieszkała na jakiś czas z ojcem i relacjonuje mamie swój pobyt u niego. Coś niepokojącego do tej miłej, beztroskiej narracji mogłaby wprowadzać swoją obecnością Iwanka, niemowlę skądinąd wyjątkowo grzeczne, nienastręczające wielu problemów. No bo jak to? Matka wysłała kilkumiesięczne dziecko ze starszą siostrą do jej ojca? Dlaczego niby nastolatka miałaby się nim zajmować? Ale z drugiego listu dowiadujemy się, co i jak, więc się nie dziwimy. Potem zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego narratorka zwracając się do mamy: A pamiętasz, mamo? opowiada jej o tym, co dzieje się w Wiedniu. Jak mama może to pamiętać, skoro jej tam nie ma? Z czasem śladów wojennych przeżyć uchodźczyń i uchodźców dostajemy coraz więcej. Narratorka chodzi najpierw sama, potem z ojcem, pomagać w punkcie z darami, o czym już wspominałam, no i przede wszystkim pojawia się Dawid. Kilka lat starszy, minęli się gdzieś w tłumie we Lwowie, potem na granicy austriackiej. Później wpadają na siebie w Wiedniu. Dawid jest dziwny, pojawia się i znika, milczy. Milczenie i dziwne zachowanie to wynik tego, co przeżył w czasie wojny. Jego historia, opowiedziana krótko, bez patosu, bez epatowania okrucieństwem, jest naprawdę tragiczna. Jeśli przyzwyczailiśmy się do tej wojny, to właśnie ona pozwala na nowo uświadomić sobie, ile nieszczęść się za nią kryje.
Wielką zasługa Kateryny Babkiny polega właśnie na tym, że nie epatuje okrucieństwem i nie dostarcza łatwych wzruszeń. To raczej nie jest książka, nad którą się płacze. Z każdym kolejnym listem zdajemy sobie jednak sprawę, że coś tu nie gra. Że narratorka to nie beztroska nastolatka, która nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i spędza miły czas z ojcem w Wiedniu, a ewentualne niedogodności wynikają tylko z tego, że ma pod opieką malutką siostrę. Zresztą ojciec szybko zatrudnia do pomocy przy Iwance sympatyczną Ukrainkę, Wirę. W końcu zaczynamy rozumieć, że ta beztroska, ten okrężny sposób pisania jest efektem wyparcia tego, co się zdarzyło, traumy, jaką bohaterka przeżywa. Wreszcie, znowu w sposób lakoniczny, bez epatowania nieszczęściem i okrucieństwem wojny, dowiemy się, co ją spotkało.
Jest więc ta powieść pisanym na gorąco świadectwem pierwszych miesięcy po inwazji. Doświadczeniem świeżym, także dla autorki. Jak oddać ten czas? Jak pisać o ludziach, zwłaszcza o dzieciach, ich matkach, osobach starszych, które zostały nagle wyrwane ze swojego świata? Musiały nagle porzucić wszystko i ruszyć w nieznane. Na jak długo? Jest to zarazem doświadczenie uniwersalne, bo przecież nie pierwszy raz, i niestety nie ostatni, ludzie zostają postawieni w takiej sytuacji. Powieść przypomina, że są takie zdarzenia i sprawy, na które nie mamy żadnego wpływu, które naprawdę nie od nas zależą i dlatego zadawanie sobie pytania: dlaczego? nie ma sensu.
I wiesz, co jej powiedziałam? Że w takim razie świat to kompletny chaos, a ona przyznała mi rację. I dodała, że negować tego w ogóle nie ma sensu, ale można nauczyć się nie cierpieć z tego powodu. I że to, oczywiście, nie dotyczy nauki czy jakichś strategicznych decyzji, ale na co dzień lepiej zapomnieć o pytaniach "Dlaczego coś się stało?" ...
Mimo wrażenia lekkości stwarzanego przez bohaterkę książka Kateryny Babkiny pozostała we mnie i, jak to się ostatnio często mówi, nadal we mnie pracuje, nadal coś mi robi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz