Wspominałam już kiedyś w tych zapiskach, że w zasadzie nie czytam polskiej beletrystyki współczesnej. Pewnie to błąd, pewnie powinnam, wiem, co się wydaje, jestem na bieżąco, ale zawsze zwycięża inna literatura. Zatem "Madame" Antoniego Libery (Znak 1999) to wyjątek. Czemu zawdzięcza takie wyróżnienie? Trochę przypadkowi (że akurat teraz), trochę pochlebnym głosom znajomych, które docierały do mnie co jakiś czas. Czy warto było? Na pewno tak.
Akcja "Madame" osadzona została w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i już tylko to może być ciekawe dla czytelnika. Życie codzienne w komunistycznej, gomułkowskiej Polsce. Napisałam codzienne trochę na wyrost. Nie znajdziemy tu narzekań na braki w sklepach, kolejek, opisów ciasnych mieszkań, jednym słowem całej tej komunistycznej udręki codzienności. Jest za to obraz zniewolenia, zamknięcia, utraty wolności, zmagań z cenzurą, dwójmyślenia, koniecznych, obrzydliwych kompromisów, układów w pracy, gdzie awansują partyjne miernoty. Bohaterowie tej powieści to przedwojenna inteligencja i jej dzieci. Mają mieszkania pełne książek, dbają o wykształcenie swoich synów i córek, znają języki obce, chodzą do teatru, kina, na wystawy. Słuchają Wolnej Europy i doskonale wiedzą, w jakim kraju przyszło im żyć. Są przyzwoitymi moralnie pięknoduchami, którzy za nic nie zniżą się do niskich zachowań, a jeśli ulegną chwilowej słabości, natychmiast poczują się zbrukani i niegodni. Dotkliwie odczuwają brak swobody, zamknięcie w granicach swojego kraju, ograniczenie kontaktów ze światem. To, co dzisiaj dla nas jest normą, nad którą się nawet nie zastanawiamy, dla nich było obiektem zazdrości, czymś niewyobrażalnym. Problem w powieści został tym bardziej wyostrzony, że troje spośród bohaterów to romaniści, miłośnicy języka i kultury francuskiej. W ich przypadku brak wolności jest szczególnie dotkliwy, właściwie uniemożliwia im zawodowy rozwój. Aby Jerzyk, pracownik uniwersyteckiej romanistyki, mógł wyjechać na konferencję naukową, musi przebyć upokarzającą drogę przez mękę i liczyć na wyrozumiałość francuskich kolegów, którzy pobłażliwie zaakceptują idiotyczne wymagania komunistycznej władzy. Poczucie wolności, swobody i lekkości, jakie odczuwa za każdym razem, kiedy z trudem, kosztem wyrzeczeń, uda mu się wyjechać do Francji, jest nieporównywalne z niczym. I nieważne, że musi tam oszczędzać na wszystkim, że dla Francuzów jest pariasem zza żelaznej kurtyny. Za to powrót do kraju jest tym bardziej bolesny. Nic dziwnego, że z całych sił zgorzkniały Jerzyk odradza narratorowi studiowanie romanistyki. W zniewolonym kraju jest to zajęcie bezsensowne.
Najbardziej jednak swoją niewolę odczuwa tytułowa madame, trzydziestokilkuletnia piękna i niedostępna Wiktoria, nauczycielka francuskiego i dyrektorka liceum, w którym uczy się narrator. Dlaczego? Bo ona wolność utraciła! Wyobraźmy sobie młodą kobietę urodzoną i wychowaną we Francji, która nagle za sprawą decyzji ogarniętego obsesją strachu ojca musi zostawić swoje dotychczasowe życie i zamieszkać w kraju, którego nie zna i nie rozumie. Francja i Polska wtedy, w tamtym czasie podziału Europy to kompletnie różne planety! Wprawdzie po ulicach Warszawy nie chodzą białe niedźwiedzie, jak sądzili niektórzy, ale jest zgrzebnie, szaro i przede wszystkim potwornie ciasno. Nic dziwnego, że czuje się jak zamknięta w klatce, schwytana w pułapkę. Jest nieszczęśliwa i samotna, zrobi wszystko, żeby wyjechać, co w jej przypadku oznacza odzyskanie utraconej wolności. Madame żyje tu, ale nie jest stąd. Obca, wyniosła, tajemnicza, niedostępna, prawie nierzeczywista, jest jak barwny ptak na tle komunistycznej szarzyzny. Inaczej się ubiera, pachnie francuskimi perfumami, nawet jej dyrektorski gabinet pełen jest francuskiej literatury. Kiedy narrator domyśla się, co dzieje się, kiedy gasną światła w jej mieszkaniu, nie może pogodzić się z myślą, że ktoś zaklęty w tak pięknej, doskonałej formie pozwala się zbrukać żywiołowi natury, fizyczności, po prostu seksu (to słowo nie pada w powieści). Pewnie z tych wszystkich powodów madame rozbudza wyobraźnię swoich uczniów, staje się obiektem ich szczeniackich westchnień. Najlepiej opowie o pięknej Wiktorii zakochany w niej narrator. Oddaję mu głos:
"Całym swoim jestestwem mówiła "nie" temu światu. Wyglądem, manierami, językiem, inteligencją. Była niemym wyrazem, że tkwimy w bagnie i w bzdurze, a można żyć inaczej."
Ona marzy o ucieczce, bo tylko tak może odzyskać utraconą wolność, a on (narrator), uczeń liceum, później student romanistyki (mimo wszystko), dzięki sztuce chce ujarzmić życie, uczynić je barwnym, ciekawym, niezwykłym, a przez to możliwym do udźwignięcia. Początkowo robi to może nie całkiem świadomie, potem, kiedy coraz lepiej zdaje sobie sprawę z osaczającej go beznadziei, sztuka (pisanie) staje się ratunkiem. Od dawna ten skażony literaturą, skłonny do mitomanii młodzieniec teatralizował i upiększał swoje życie. Wyrósł w przekonaniu, że dawniej było ciekawiej, a on za wszelką cenę nie chciał dopuścić, aby było nudno. Dlatego do końca nie możemy mu zaufać. Ile jest prawdy, a ile legendy w opowieści, którą przed nami rozpostarł? Jaka jest prawda o madame i jego afekcie do niej? Nieważne przecież, jak było, ważne, co nam o tym opowiada, tworząc legendę.
Czytelniku tej notki, być może domyślasz się już, że powieść Libery to, także, kolejny wariant opowieści o dojrzewaniu artysty. Taki portret artysty z czasów młodości. Dlatego być może narrator, podobnie jak madame, jest trochę postacią nierzeczywistą. Zbyt dojrzały, zbyt mądry, zbyt elokwentny, zbyt świadomy siebie. Erudyta, świetnie poruszający się w morzu literatury i sztuki, znakomicie władający francuskim. Stąd tak dużo w tej powieści żonglerki literackiej: cytatów, aluzji, nawiązań i odwołań do Conrada, Manna, Becketta, Dantego, Racine'a, Żeromskiego i wielu innych. Nawet śledztwo w sprawie madame, jakie prowadzi narrator, jest oparte na literackiej zabawie, której trzeba uważnie się przyglądać.
Ciekawa, erudycyjna powieść, na którą na pewno warto zwrócić uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz