Cătălin Mihuleac "Złota dziewczynka z Jassów"

Kiedy usłyszałam o powieści Cătălina Mihuleaca "Złota

dziewczynka z Jassów" (Noir sur Blanc 2023; przełożył Kazimierz Jurczak), natychmiast postanowiłam, że muszę ją przeczytać. Wystarczyła informacja, że to książka rumuńskiego autora i pobieżny rzut oka na notkę od wydawcy. Muszę przyznać, że początki były trudne, mimo że lektura nie nastręczała problemów - czytało się gładko i szybko, ale jakoś było mi z nią nie po drodze. Odstręczała wszechobecna ironia na dodatek podszyta nutą groteski, denerwowała narratorka, Suzy, a jej opowieści o handlu ciuchami z drugiej ręki i innymi używanymi przedmiotami,  którym to biznesem zajmowała się rodzina jej męża, Bena, po prostu nudziły. Długo czułam się rozczarowana. Ale z czasem przekonałam się do bohaterki, zaimponowała mi jej siła charakteru, wciągnął zasadniczy wątek powieści, a wreszcie zrozumiałam, czemu służą w tym wypadku ironia i groteska - bez nich przez niektóre fragmenty tej książki trudno byłoby przebrnąć. A i tak dostałam obuchem po głowie, a po skończeniu lektury gorączkowo zaczęłam szukać jakiejś lżejszej książki. Padło na "Moją winnicę" Miriam Akavii, ten wybór sprawdził się tylko częściowo, ale o tym za tydzień.

Ale od początku. Powieść prowadzona jest na dwóch planach czasowych. Pierwszy, współczesny, to ten, którego narratorką jest Suzy, Rumunka z Jassów, do której los się uśmiechnął, bo  została zatrudniona w znakomicie prosperującej firmie zajmującej się sprzedażą na wielką skalę używanych ciuchów, innych przedmiotów trafiających do second-handów oraz tej markowej odzieży, która wędruje do sklepów vintage. Przedsiębiorstwo należy do Bernsteinów, rodziny amerykańskich Żydów, która na tym handlu dorobiła się majątku. Suzy zostaje zatrudniona  na próbę, wyjeżdża do Stanów, a ponieważ sprawdza się znakomicie, przyczyniając się do jeszcze większego prosperity, między innymi dzięki stworzeniu rumuńskiej filii, zostaje w firmie na zawsze. Swój sukces przypieczętowuje małżeństwem z dużo starszym od siebie Benem, synem właścicieli firmy, Dory i Joego. Najpierw zachłysnęła się amerykańskim życiem, dobrobytem, pracą, z czasem jednak coś się zmienia. Irytuje ją beztroskie życie Bernsteinów, którzy szastają pieniędzmi i żyją tym, co teraz. Szczególnie drażni ją mąż i jego dwaj bracia. W chwili złości wykrzyczy mu:

Nie masz pojęcia, skąd pochodzisz, pojęcia nie masz, przez co przeszła twoja rodzina, żebyś ty mógł prowadzić swojego lexusa ...

A ona chce odzyskać historię rodziny, do której weszła, dla swoich dzieci. Złości ją, że Ben nigdy nie zainteresował się, dlaczego nie ma dziadków ze strony matki, złości ją też Dora.

Twoja matka, jeszcze jedna, którą nic nie obchodzi. Szczęściarze, którzy trafili na mnie, bym im sprzedawała ciuchy na pięciu kontynentach. Ja sprzedaję starzyznę, żebyście wy mogli sobie kupować nowe ubrania markowe. (...) Odwiedzacie kawiarnie i domy mody zamiast żydowskich muzeów. Można by uwierzyć, że wywodzicie się z rodziny kosmitów. Państwo Kosmitowiczowie. Benjamin Kosmitowicz z mamuśką, Dorą Kosmitowicz.

Z całej rodziny Bernsteinów Suzy sympatią darzy tylko teścia.

Ale jest też drugi plan czasowy - międzywojnie, wojna i okres tuż po niej. To historia zamożnej rodziny Oxenbergów mieszkającej w Jassach. Głowa rodziny to Jacques, lekarz ginekolog i położnik, który wyspecjalizował się w robieniu cesarskich cięć tak pożądanych przez bogate Rumunki, które nie chcą rodzić naturalnie. Oxenbergowie również wiodą beztroskie życie, nie oglądając się na przeszłość. Wprawdzie Jacques już na studiach zetknął się z antysemityzmem, ale potem jego niezwykły talent, czar działający na pacjentki i idące za tym pieniądze pozwoliły mu o tamtych nieprzyjemnych zdarzeniach zapomnieć. Domaganie się przez rumuńskich studentów, aby ich żydowscy koledzy kroili w prosektoriach żydowskie trupy, z czasem stało się nieistotne. (Niedawno dowiedziałam się, że i polscy studenci w tamtych czasach domagali się tego samego.) Wszyscy lekceważą objawy narastającego antysemityzmu, a kiedy robi się coraz bardziej niebezpiecznie, Jaques i jego żona Roza wierzą, że na kłopoty, no te żydowskie, zaradzi wysoko postawiona persona, której żona też była pacjentką doktora Oxenberga.

Wszędzie dostrzega podpalone antyżydowskie lonty. Zastanawia go liczba antyżydowskich dowcipów i tempo, w jakim się rozchodzą; niektóre opowiadane przez Żydów! Czy oni nie wiedzą, co robią? Nie zdają sobie sprawy, że to głuchy telefon antysemitów? Budzą śmiech, ale jakże dziki, nietolerancyjny, nieludzki.

Kulminacyjnym momentem powieści są rozdziały relacjonujące pogrom w Jassach, o którym wcześniej chyba nie słyszałam. Jassy to wstydliwa karta rumuńskiej historii, takie polskie Jedwabne tylko na o wiele większą skalę. To pogrom, do jakiego doszło w czerwcu 1941. Miejscowa ludność szybko winę zrzuciła na hitlerowców, ale prawda jest taka, że masakry dokonali rumuńscy wojskowi, policjanci, żandarmi i członkowie antysemickiej Żelaznej Gwardii przy współudziale mieszkańców. Pretekstem była plotka, że Żydzi pomagają radzieckim spadochroniarzom. Na ulicach Jassów zginęło ponad osiem tysięcy Żydów, kolejne pięć w dwóch pociągach, do których zostali załadowani, a które w upale krążyły po kraju. Nie udało mi się znaleźć informacji, czy ta zbrodnia jest dla Rumunów takim samym punktem zapalnym jak w Polsce Jedwabne. Chyba jednak nie.

Rumunia osądziła ogółem może 10% zbrodniarzy wojennych. Odpowiedzialni za pogrom stali się po 23 sierpnia 1943 sojusznikami Związku Sowieckiego, część uciekła za granicę.

To też cytat z powieści. I to właśnie w tych rozdziałach opowiadających o tamtych strasznych zdarzeniach tak bardzo sprawdzają się ironia i groteska. Dzięki nim byłam w stanie przez te dramatyczne fragmenty przebrnąć, dzięki nim udaje się autorowi uniknąć kiczu, pornografii przemocy i taniego współczucia. Ale taka konwencja ma jeszcze większą siłę rażenia. Dostajemy jakieś koszmarne obrazy, ale zniekształcone, wykrzywione. Ofiarami pogromu są głównie mężczyźni i chłopcy, ale kobiety, jak zawsze w takich sytuacjach, też obrywają. Ich nie prowadzi się na policję, nie pakuje do wagonów, one są gwałcone, a potem o ich cierpieniu na kartach historii nikt nie pamięta.

... z żalem informujemy, że kobiety nie mają czego szukać na kartach historii, których zadaniem jest sławić bohaterstwo naszych armii. Popsułyby grupową fotografię, gdyby je umieszczono obok narodowych herosów (...) jak by to wyglądało, gdyby na lekcjach wychowania patriotycznego dopuścić przekazywanie takiej niepotrzebnej nikomu wiedzy? W oczach tych, którzy zapisują i korygują stronice historii, ofiara nieszczęsnych kobiet jest bez znaczenia. Kochani, wiadomo, że żołnierze też muszą niekiedy się wyładować. A że czasami przesadzają, cóż, to daje się wytłumaczyć wyrzeczeniami, jakie znoszą, walcząc bohatersko za ojczyznę i naród. Kiedy dzieją się te rzeczy, najlepiej odwrócić się plecami, zapalić papierosa i zaciągnąć się dymem tak głęboko, aż ci znieczuli duszę. Nie możesz zrobić nic innego, i nie masz prawa robić. Zwłaszcza, że niekiedy damy to lubią. Nie ma się co śmiać, taka jest prawda. Słowo honoru, że one to lubią. 

Cytat długi, ale nie mogłam się oprzeć, aby go nie przytoczyć. Raz, że jest znakomitym przykładem ironii, dwa, że doskonale oddaje podejście do kobiecego wojennego doświadczenia.

Z czasem przekonujemy się, że nieprzypadkowo rodzina Bernsteinów handluje używanymi ciuchami. Ten motyw jest w powieści bardzo ważny. Kiedy trwał pogrom, miejscowa ludność zdzierała z trupów ubrania, aby w nich chodzić albo sprzedać. Współcześnie nadmiar ciuchów dusi nas, szybko stają się towarem z drugiej ręki, handlujemy nimi, chodzimy w nich, nie zastanawiając się, że też są przedmiotem opresji. Nie myślimy o tych, którzy za marne grosze harują w azjatyckich szwalniach.

Jest to też powieść o tym, że nawet jeśli się bardzo chce, nie można zapomnieć o przeszłości. Joe, teść Suzy, ma taką maksymę: Nie możesz zabrać ze sobą kraju na podeszwie buta, ale zawsze coś zostanie w obcasie

I jeszcze na koniec cytat z wiersza Jesienina, wielokrotnie przywoływanego przez bohaterów powieści.

I na mnie druh, czysty jak łza, / wyciągnie majcher zza cholewy.

Mogłabym jeszcze wspomnieć o rumuńskim powieściopisarzu Jonelu Teodoreanu (1897-1954) z Jassów, którego twórczością zachwyca się w młodości Suzy, a który był antysemitą i w międzywojniu złożył wniosek o wykluczenie Żydów z palestry (pracował jako adwokat). Na próżno szukać informacji o jego poglądach w internetowej encyklopedii PWN, dowiadujemy się tylko, że wielkim rumuńskim pisarzem był. Mogłabym też dodać, jak współcześnie brzmią fragmenty o powojennych ucieczkach rumuńskich Żydów przez zieloną granicę do Austrii. Mogłabym, ale już i tak się rozpisałam, więc tylko o tym napomykam.

Trudna lektura, ale warto. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty