"Szarlatan"

Kiedy usłyszałam, że Agnieszka Holland kręci film o czeskim znachorze Janie Mikolaszku, który leczył ziołami, a diagnozę stawiał, oglądając pod światło butelkę z moczem przyniesioną przez chorego, jakoś specjalnie mnie to nie ruszyło. Ale siła recenzji sprawiła, że postanowiłam wybrać się na "Szarlatana" od razu, tym bardziej, że nie ma pewności, czy znowu kina nie zostaną zamknięte. Gdzieś mignęło mi nawet zdanie, że to najlepszy film polskiej reżyserki. To oczywiście kwestia względna, w sztuce trudno o kategoryczne porównania, to nie sport, a i tam zwycięstwo niekoniecznie oznacza, że ktoś był najlepszy, czasem jest to kwestia szczęścia. Obejrzałam "Szarlatana" z zapartym tchem i nadal jestem pod wrażeniem. Mogę powiedzieć jedno, że na pewno wpisuję go na moją subiektywną listę najważniejszych filmów Agnieszki Holland. Oczywiście nie widziałam wszystkich, słabo pamiętam jej wczesne kino, a wszystko i tak weryfikuje czas. Kiedy chodzi o jej twórczość, ja nieodmiennie przywołuję "Gorzkie żniwa", film zrealizowany w Niemczech, nominowany do nieanglojęzycznego Oskara i chyba nigdy niepokazywany w Polsce w kinach. Widziałam go raz i do dziś pamiętam. Czy tak będzie z "Szarlatanem", czas pokaże.
 
Najnowszy film Agnieszki Holland jest świetny na kilku poziomach. Po pierwsze oczywiście fascynuje sam bohater, jego tajemnica, złożona natura, jakiś mrok i aura cierpienia, które wyczuwamy. Reżyserka dopuszcza nas do niego bardzo blisko, prawie cały czas jest na ekranie. Twarz znakomicie grającego Jana Trojana mam stale przed oczyma. Wyrazistą, smutną, ponurą, naznaczoną bruzdami, czasem wściekłą, rzadko radosną, w krótkich chwilach szczęścia przeżywanych w ukryciu z dala od ludzkich oczu. Dla Jana Mikolaszka najważniejsze jest leczenie ludzi. Wielokrotnie powtarza, że musi leczyć i że nie jest lekarzem (o ile pamięć mnie nie zawodzi,
w filmie pojawia się słowo doktor). Jest uczciwy, kiedy nie może pomóc, mówi o tym wprost, odsyła do lekarza. Leczy za darmo, ale ziołowe mieszanki, z których słynie i które pomagają, oczywiście sprzedaje, dlatego dorobił się sporego majątku, co zazdrośników kłuje w oczy. To wszystko sprawia, że traci instynkt samozachowawczy. W końcu tyle razy mu się udawało, umiał układać się z każdą władzą - hitlerowską w czasie okupacji, a potem komunistyczną. A może to nie tak? Może wcale nie traci instynktu samozachowawczego, tylko mimo wszystko do końca chce realizować swoją misję? Chociaż widać w tym jakiś fanatyczny upór. To jedna strona jego natury - ta dobra, szlachetna. Ale jest i druga - ciemna. Nie mogę spoilerować, a więc nie wymienię wszystkich tych momentów, kiedy z przerażeniem patrzyłam na to, jak postępuje. Można próbować dociekać, skąd brało się w nim zło. Jest taka mocna, wojenna scena na początku filmu, której nie da się przeoczyć. Czy tamto niezwykle dramatyczne doświadczenie, jakiemu został poddany, sprawiło, że później wielokrotnie budziły się w nim demony? Nawet wobec najbliższych mu osób? To mieszanie się dobra i zła widać też w jego relacji z kochankiem. Mikolaszek kocha Franciszka, ale i poniża, potrafi traktować go obcesowo, brutalnie, z wyższością, ale jednocześnie chwile największego szczęścia, zapomnienia znajduje w jego ramionach. Dziwna jest też religijność głównego bohatera. W czasie wojny utracił wiarę, potem stał się bardzo religijny. Wielokrotnie widzimy, jak klęczy przed postawionym przez siebie krzyżem na usypanych wokół kamieniach, jakby się za coś karał, jakby pokutował. Znowu nie można oprzeć się wrażeniu, że jest w jego zachowaniu jakiś rodzaj fanatyzmu.

Drugi poziom, który sprawia, że film Agnieszki Holland tak wysoko cenię, to problemy etyczne. Są w "Szarlatanie" sytuacje, kiedy bohaterowie muszą podejmować istotne decyzje, nawet takie, które ważą najwięcej, bo decydują o życiu. I nie myślę tu wcale o tym, co najbardziej oczywiste - jak ocenić fakt, że Mikolaszek potrafił współpracować z każdą władzą, o czym już wspominałam. Czy to konformizm, mimikra, umiejętność dostosowania się do warunków? Instynkt samozachowawczy? Czy głęboko przemyślany moralny wybór, bo pomagając hitlerowskim czy komunistycznym aparatczykom, mógł jednocześnie bez przeszkód pomagać zwykłym ludziom. Cały czas czuł nad sobą parasol ochronny roztaczany przez wysoko postawione osoby. To ważne, ale są momenty dużo bardziej przejmujące i skłaniające do głębszego namysłu. Mikolaszek, ale także broniący go adwokat i  Franciszek Palko, współpracownik i kochanek, postawieni zostają w sytuacjach granicznych, muszą wybierać, a ich wybory mają znaczenie nie tylko dla nich. A to wszystko pokazane jest bardzo subtelnie, nie ma żadnej łopatologii. Czasem nawet nie wiemy, jaką decyzję podjęli. 

I wreszcie poziom ostatni - symboliczny. Tu trzeba wykazać się uwagą, być może gdybym obejrzała film po raz drugi (kiedyś na pewno to zrobię), dostrzegłabym jeszcze więcej. Jest tu wiele sytuacji podniesionych do rangi metafory, które można ze sobą zestawić - wracają do widza w inny sposób. Choćby dramatyczna, wojenna scena, o której już pisałam - jej echa odnajdujemy w filmie jeszcze kilkakrotnie. Albo scena z kociakami, której odbiciem jest potem scena z gołębiem. Kto widział film, pewnie wie, o co chodzi, kto zamierza obejrzeć, niech patrzy uważnie. Symboliczny jest też mrok w ponurym domu Mikolaszka i w innych równie ponurych gmachach skonfrontowany z feerią barw natury. To na łonie przyrody, kiedy pielęgnuje i zbiera zioła i kwiaty, to w rozświetlonym słońcem lesie, gdzie spędza intymne chwile z kochankiem, jest najszczęśliwszy.

To wszystko sprawia, że o "Szarlatanie" nie potrafię zapomnieć i najchętniej obejrzałabym go jeszcze raz, żeby wychwycić więcej niuansów, żeby pomyśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty