Każda książka ma swój czas. Kolejny tytuł Moniki Śliwińskiej
"Panny z "Wesela". Siostry Mikołajczykówny i ich świat" (Wydawnictwo Literackie 2020) przeleżał w moim ukochanym czytniku trochę, aż wreszcie teraz okazał się znakomitym uzupełnieniem wystawy malarstwa Włodzimierza Tetmajera, którą niedawno obejrzałam. Wcześniej porwały mnie jej dwie inne książki - "Muzy Młodej Polski. Życie i świat Marii, Zofii i Elizy Pareńskich" oraz "Wyspiański. Dopóki starczy życia". Z niecierpliwością czekam na biografię Boya, oczywiście tej samej autorki, która powstaje.Monika Śliwińska kręci się wokół podobnych tematów, wyraźnie interesuje ją Młoda Polska, a co za tym idzie - Kraków, jej książki uzupełniają się wzajemnie, tworząc coraz szersze uniwersum. We wszystkich trzech pozycjach pojawia się wiele tych samych postaci, co oczywiste, nie może być przecież inaczej. Ja jednak nie narzekam, bo pamięć jest tak zawodna, że przeczytanie po raz kolejny tych samych informacji, raz w wersji rozszerzonej, raz okrojonej, zawsze pod trochę innym kątem, powoduje, że coś się tam w głowie uleży. Jej opowieści mają to do siebie, że wpadam w nie całkowicie. Działają na mnie na wielu polach - wywołują emocje, pobudzają wyobraźnię, dostarczają solidnej dawki wiedzy, czasem pozwalają spojrzeć na pewne sprawy znane ze szkolnych czasów w nowy sposób, a często odsłaniają zupełnie nieznane światy. Tak było szczególnie w przypadku biografii sióstr Pareńskich i teraz Mikołajczykówien.
Zacznę od wyjaśnienia istotnej kwestii. Otóż książka Moniki Śliwińskiej, o której piszę dzisiaj, to jednak bardziej sygnalizowany w tytule ich świat niż biografia sióstr upamiętnionych na zawsze przez Stanisława Wyspiańskiego w "Weselu". To nie znaczy, że ich tam nie ma, oczywiście są, ale znacznie więcej miejsca poświęca autorka obyczajom bronowickich włościan, Krakowowi, a przede wszystkim sławnym mężom dwóch sióstr, Włodzimierzowi Tetmajerowi, który ożenił się z najstarszą Anną, i Lucjanowi Rydlowi, który zakochał się w tej najmłodszej. Co ciekawe najmniej informacji znajdziemy w książce o średniej, Marii, w której, jak głosi legenda, zakochał się malarz Ludwik de Laveaux. Podobno byli nawet zaręczeni, ale jego przedwczesna śmierć pokrzyżowała ich plany. Monika Śliwińska wątpi w prawdziwość ich zaręczyn, udowadniając swoją hipotezę na podstawie różnych źródeł.
Warto zadać sobie pytanie, dlaczego w "Pannach z "Wesela"" jest mniej biografii, a więcej ich świata. Podejrzewam, że w tym wypadku sprawdziło się przysłowie, tak krawiec kraje, jak materii staje. Siostry Mikołajczykówny, inaczej niż sportretowane przez autorkę wcześniej siostry Pareńskie, były chłopkami z Bronowic i najprawdopodobniej jest na ich temat znacznie mniej materiałów. Nie pochodziły ze znanej zamożnej krakowskiej rodziny związanej ze światem naukowym i artystycznym, wychowały się w Bronowicach w chałupie Jacentego Mikołajczyka. Z trudem przychodziło im pisanie, czego wstydziły się do końca życia, szczególnie Jadwiga. Dlatego też pewnie najmniej wiemy o Marii, bo obaj jej mężowie, tak jak i ona, pochodzili z ludu. Anna i Jadwiga są bardziej znane dzięki ich sławnym mężom. No i zostały uwiecznione w "Weselu", co za ich życia niekoniecznie się im przysłużyło, szczególnie Jadwidze. Oliwy do ognia dolała jeszcze "Plotka o "Weselu"" Boya.
W takim razie czego się o nich dowiadujemy? Że wychodząc za mąż za panów z miasta, artystów musiały się początkowo zmierzyć z niechęcią ich rodzin, a nawet z ostracyzmem krakowskiego towarzystwa. To ostanie szczególnie dotknęło Jadwigę, którą, kiedy pojawiała się w Krakowie, traktowano jak dziwowisko. Zdarzało się, że na ulicy dotykano jej stroju, przyglądano się jej z niezdrową ciekawością, a nawet bywało, że ktoś napluł jej pod nogi. Dlatego kiedy w kryzysowych finansowych sytuacjach albo zimą zdarzało się Rydlom, wcale nie tak rzadko, mieszkać w mieście, Jadwiga niechętnie wychodziła z domu. Niechętnie bywała też w teatrze z tych samych powodów. Znacznie łatwiej było Annie, bo małżeństwo Tetmajerów zostało przez rodzinę i krakowskie towarzystwo zaakceptowane szybciej. Potem nie mogli opędzić się od gości, co utrudniało im codzienne życie. Obie też nigdy nie wyrzekły się swoich chłopskich, bronowickich korzeni. Prowadziły gospodarstwo, sprzedawały plony, szczególnie na początku, na krakowskim targu, który wtedy mieścił się na placu Szczepańskim. Zawsze chodziły w bronowickich strojach. Ale już dzieci kształciły i ubierały po miejsku.
Obie wspierały swoich mężów, były im oddane, podobnie jak oni im. Lucjan Rydel mimo ciągłych kłopotów finansowych rozpieszczał Jadwigę, nie żałował pieniędzy na jej stroje, które, jak się okazuje, były kosztowne. Zmagały się z problemami dnia codziennego, kłopotami z lokum. Zanim Tetmajerowie osiedli w swoim trzecim i ostatnim domu, a Rydlowie ostatecznie w dworku, który dziś znany jest jako Rydlówka, a w którym odbyło się ich wesele uwiecznione, ku utrapieniu nie tylko ich, przez Stanisława Wyspiańskiego, tułali się po różnych miejscach. Towarzyszyły im kłopoty finansowe, bo pieniądze pojawiały się nieregularnie i znikały bardzo szybko. Jadwiga była słabego zdrowia w przeciwieństwie do Anny, której nie nadwyrężyły liczne porody i połogi.
Ale najbardziej niesamowite są jej wojenne losy. Z najmłodszą córką, jej mężem, dziećmi, teściową trafiła na zesłanie na Syberię. Mimo niewyobrażalnie ciężkich warunków nie straciła ducha, wspierała córkę, która musiała katorżniczo pracować, wierzyła, że wróci do swoich Bronowic. Potem cudem znalazły się wśród rodzin żołnierzy Armii Andersa ewakuowanych najpierw do Iranu, a potem do Indii. A nie była to łatwa droga. Jak się okazuje, niewiele na ten temat wiedziałam. Mimo tych trudów wróciła do swoich ukochanych Bronowic, przetrwała wszystko i dożyła naprawdę sędziwego wieku. Opowieść o tym okresie jej życia jest wzruszająca.
Równie ciekawa jest historia Włodzimierza Tetmajera i Lucjana Rydla, o których coś tam wiedziałam, więcej oczywiście o tym drugim, ale jak się okazuje i tak niewiele. To dla mnie też odkrycie. Tak jak olśnieniem okazało się bajecznie kolorowe malarstwo Tetmajera, którego nie znałam. Widziałam pojedyncze obrazy w muzeach, ale wypadły mi z pamięci. Zgromadzone na jednej wystawie robią wrażenie, barwą, witalnością, tematyką. Nie będę tu pisała o losach obu artystów, wspomnę tylko o tym, co szczególnie zwróciło moją uwagę. Ich małżeństwa nie były przejawem kaprysu, chwilowej mody, jak się je często przedstawiało, ale wynikiem miłości. Musieli pokonać opór swoich rodzin i ostracyzm krakowskiego towarzystwa. Okazały się udane, a oni na zawsze związali się z Bronowicami i ich mieszkańcami, pozostali wierni temu miejscu, mimo że obracali się także w miejskim i artystycznym środowisku. Uczestniczyli w życiu wsi i zajmowali się także gospodarstwem. Koegzystencję tych dwóch światów widać w obu domach, które wybudowali Tetmajerowie, w Rydlówce i w tym trzecim, który stał się rodzinną siedzibą i do dziś pozostaje w rękach ich potomków. To zawsze miało być połączenie wiejskiej chałupy i dworku szlacheckiego.
Bardzo ciekawa książka. Wiele się z niej dowiedziałam. Mam nadzieję, że po biografii Boya Monika Śliwińska nie zarzuci swoich zainteresowań epoką i będzie rozszerzała uniwersum, które tworzy w swoich książkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz