Korzystając z majowego weekendu, wreszcie wybrałam się na "Przedszkolankę", amerykański film pokazywany na festiwalu w Sundance, gdzie dostał nagrodę za reżyserię dramatu. Obraz na polskich ekranach gości już od jakiegoś czasu, ma bardzo dobre recenzje, ale jakoś nie pałałam wielką ochotą, aby go zobaczyć, no a teraz wreszcie postanowiłam nadrobić zaległość. Film obejrzałam z przyjemnością i zainteresowaniem. To takie kino, które z jednej strony zachwyca detalami, na których skupia się kamera, skłaniając do kontemplacji szczegółu, z drugiej prowokuje do zadawania pytań o wybory głównej bohaterki.
Lisa pracuje w przedszkolu, lubi swoją pracę, ma męża, dorastające dzieci, które stoją u progu wyboru drogi życiowej. Mieszka w domu na przedmieściach Nowego Jorku i od jakiegoś czasu chodzi na kurs kreatywnego pisania, a właściwie pisania wierszy. Dlaczego? Czy czuje się niespełniona? Szuka czegoś więcej? Chciałaby zacząć pisać? Albo doskonalić swoje wiersze? Nie na wszystkie pytania znajdziemy odpowiedź w filmie. W każdym razie ta decyzja zmienia życie Lisy. Zaczynają ją drażnić jej dzieci, które nie czytają książek, są przeciętne, za mało wrażliwe. Swoje pretensje pod ich adresem potrafi wyrazić w sposób tak egzaltowany, że zęby bolą. Rozczarowana jest też sobą, bo jej poetyckie próby nie znajdują uznania ani u prowadzącego kurs, ani u pozostałych uczestników warsztatów. Tymczasem jeden z jej podopiecznych okazuje się niezwykle utalentowanym chłopcem - od czasu do czasu improwizuje wiersz.
I właśnie od tego momentu widz zostaje zmuszony do zadawania sobie pytań. Jakie są prawdziwe intencje Lisy? Czy rzeczywiście zależy jej na pielęgnowaniu i rozwijaniu talentu chłopca, czy chodzi jej o coś innego? Twórcy filmu zwodzą, właściwie nie wiadomo, czy bohaterka zmienia zdanie, czy od początku jest rozdarta. I kolejne pytania - jak daleko można się posunąć, próbując pomóc chłopcu? Czy można postępować wbrew woli jego ojca, który trochę lekceważy zdolności swojego syna, przykładając wagę do praktycznej strony życia? Rozdźwięk pomiędzy tym, co praktyczne, zwyczajne, zdroworozsądkowe, a tym, co czyni ludzką egzystencję niezwykłą, czyli sztuką, jest w filmie zaznaczony dość wyraźnie, chociaż chwilami nieco nachalnie. Nie o wszystkim trzeba mówić wprost. Jakby nie dowierzano widzowi, który przecież i bez płomiennych tyrad Lisy zrozumiałby intencje twórców. Rozczarowało mnie również zakończenie - trochę nieoczekiwanie film skręcił w inna gatunkową ścieżkę.
Wielką wartością "Przedszkolanki" jest rola grającej główną bohaterkę Maggie Gyllenhal, której wcześniej nie widziałam, chociaż to nie anonimowa aktorka. Mimo że Lisa drażniła mnie czasem, a im dłużej film oglądałam, tym uczucie irytacji narastało, to jednak przykuwała moją uwagę. Równie magnetyzujący jest chłopiec grający utalentowanego przedszkolaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz