Po przeczytaniu bardzo dobrej powieści haitańskiej autorki Yanick Lahens "Błogie odwroty", o której ostatnio pisałam, weszłam na stronę wydawnictwa Karakter, aby poszukać jakichś interesujących beletrystycznych pozycji z kręgu literatur nieoczywistych, niszowych. Ostatecznie wybrałam dwie, skuszona tematem i bardzo atrakcyjną ceną. Jedna to powieść libańskiego autora, druga ... haitańskiego - Lyonela Trouillota "Niedziela 4 stycznia" (2016; przełożył Jacek Giszczak). Ponieważ wydała mi się ona znakomitym uzupełnieniem "Błogich odwrotów", natychmiast się za nią zabrałam. Moje przeczucia sprawdziły się, książkę, a właściwie książeczkę (ma tylko 120 stron), Trouillota można traktować jako dopełnienie mojej poprzedniej lektury. Tyle tylko, że jest jeszcze bardziej pesymistyczna i nie ma w niej tego światła i odrobiny nadziei, które znalazłam w powieści Yanick Lahens. Tylko rozpacz, smutek i beznadzieja. Na dowód trzy cytaty.
... los robi, co chce, nieszczęście nie pyta o pozwolenie, by wejść do naszego domu.
Niedosyt szczęścia rozciąga się na całe pomieszczenie, pomimo muzyki, niedosyt szczęścia rozciąga się na cały pokój. Przykrywa książki, płyty, twarze. Marazm i poszukiwanie.
... można krzyczeć razem, lecz u kresu każdy człowiek umiera ze swoją ciszą.
Akcja powieści toczy się w ciągu kilku godzin w ową styczniową niedzielę. Napisałam styczniową, bo tak sugeruje tytuł. Z drugiej strony w książce wielokrotnie mowa jest o grudniowym słońcu nie tak morderczym jak to świecące w letnich miesiącach. No ale to tylko taka drobna dygresja. Głównym bohaterem jest czarny student, Lucien, który z ubogiej wioski w centralnej części kraju kilka lat wcześniej przybył wraz z bratem do Port-au-Prince. Wysłała ich tam do szkół ślepnąca matka. Lucien skorzystał z okazji, skończył szkołę i studiuje, jego młodszy brat, zwany Małym, nie wierzył, że wykształcenie może zmienić los. Poszedł inna drogą - siły i przemocy. To takie jak on, drobne rzezimieszki, dokonują kradzieży, napadów, z czasem stają się coraz bardziej agresywne - gwałcą, mordują, satysfakcję czerpią ze strachu innych, bogatych lub zwyczajnych szaraków z trudem utrzymujących się z jakichś drobnych biznesów. Bracia mieszkają w jednym pokoju w dzielnicy slumsów. Mały, często naćpany, pogardza starszym bratem i matką, z którą nie utrzymuje kontaktu. To Lucien ją odwiedza. Kłamie, opowiadając o Małym, bo nie potrafi zranić matki, która, chociaż na kartach powieści pojawia się tylko w jego wspomnieniach, to jest bardzo ważną figurą, istotnym punktem odniesienia. Lucien często przypomina sobie to, co mówiła - jej decyzje, pytania, a najczęściej rady przyjmujące formę sentencji wypowiadanych dostojnym (?), jakby biblijnym językiem. Ja, czarna, Ernestine Saint-Hilaire ... w taki sposób za każdym razem syn przywołuje jej słowa.
W ów styczniowy (albo grudniowy) niedzielny poranek Lucien schodzi w dół wzgórza oplecionego dzielnicą slumsów i zmierza na studencką manifestację zapowiadaną od dawna w dwusetną rocznicę uzyskania niepodległości. Dla porządku dodam, że jest prawdopodobnie rok 2004. Wcześniej wstąpi jeszcze po papierosy do sklepiku nazywanego U Rodowitego Mieszkańca Port-au-Prince, potem do domu bogatego chirurga po pieniądze za lekcje francuskiego, których udziela jego synowi - głupiemu, leniwemu, spędzającemu czas na grach. Od pierwszych stron wiemy, że zginie w czasie manifestacji. Mówi się, że władze chcą sprowokować zamieszki, w tym celu opłaciły jeden z miejscowych gangów, aby zaatakował demonstrantów. Jest to więc swoista kronika zapowiedzianej śmierci. I jak na kronikę przystało, systematycznie jesteśmy informowani o czasie.
Chociaż Lucien jest niewątpliwie głównym bohaterem, to powieść Lyonela Trouillota ma ich jeszcze kilku. Oprócz już wymienionych to jeszcze żona chirurga. Istotną rolę odgrywają też postacie przywoływane we wspomnieniach czy rozmyślaniach - inni studenci, żona sklepikarza i Cudzoziemka, czyli zagraniczna dziennikarka, która rozmawiała z Lucienem, zbierając materiał do reportażu, i na zawsze pozostała w jego wspomnieniach, chociaż nic między nimi nie zaszło, bo przecież nie mogło. Ona przyleciała tu na chwilę napisać reportaż. Najbardziej cieszyło ją słońce, znacznie mniej interesowali ludzie. Była uprzejma i miła, nic więcej. Wyjechała do swojego lepszego świata, on został. Bo ma tu matkę i Małego, który wcale nie potrzebuje jego pomocy, bo chociaż kocha morze, nie stać go na wyjazd. Co mu pozostało? Studiować i demonstrować, wierząc, że odmieni swój los.
Podobnie jak w "Błogich odwrotach" naprzemiennie zmienia się perspektywa narracji - poznajemy wewnętrzne światy tych kilkorga bohaterów, ale Lucien pozostaje najistotniejszy. Nikt nie jest szczęśliwy, nawet bogaty chirurg i jego żona. Wszystkim doskwiera ... brak miłości, bliskości, brak porozumienia z drugim człowiekiem. Przyczyny są rozmaite - małżeńska rutyna, społeczna przepaść, strach. Wszyscy dźwigają garb rozczarowań. Wspominają dalszą lub bliższą przeszłość, którą być może upiększają. W tym są równi. Biednym doskwiera brak pieniędzy, a bogatym strach przed gniewem wykluczonych. Konsekwencją tego gniewu są napady, kradzieże i gwałty, dlatego żyją zamknięci w swoich domach jak w wieżach z kości słoniowej. Jak długo pozostaną tam bezpieczni? Otoczeni wysokim murem koniecznie zakończonym czymś ostrym, wspomagani przez groźne psy i ochronę. Ale nawet w tych niesympatycznych bohaterach można na moment odnaleźć życzliwość i zwykłe ludzkie dobro. Ale tylko na moment. Nic z tego nie wynika poza chwilowym zainteresowaniem drugą osobą.
Wszystko zmierza do nieuchronnego końca. Akcja, początkowo powolna, właściwie trudno tu mówić o akcji, to przecież ciąg zwyczajnych zdarzeń i rozmyślań bohaterów, coraz bardziej przyspiesza, aby zapętlić się wokół manifestacji relacjonowanej na żywo przez radiowych i telewizyjnych reporterów, także zagranicznych. A w końcu wszystko wraca na swoje tory. A śmierć Luciena i innych? Za kilka dni, najdalej tygodni, wszyscy o niej zapomną. Każdy ma przecież swoje zmartwienia. Tylko czarna Ernestine Saint-Hilaire, jeśli się dowie, będzie pamiętała na zawsze.
Poruszająca, bardzo ciekawa powieść. Ale uprzedzam, nie jest to łatwa lektura. Przeszkodą może być sposób narracji mnie kojarzący się z czymś co przypomina poemat. Nie jest łatwo wejść w taki sposób pisania, trzeba chwili, aby go zaakceptować i docenić. Drugą przeszkodą może być temat - cóż wolimy czytać bardziej optymistyczne historie. A ta nie dość, że smutna, pozbawiona nadziei, to jeszcze momentami bywa niezwykle dojmująca, chociaż w najbardziej przykrym momencie (wcale nie jest to śmierć Luciena) narrator nie dopowiada kropki nad i, cofa się w ostatniej chwili, resztę pozostawiając domyślności czytelnika. I lepiej tego dalszego ciągu sobie nie wyobrażać.
Po książkę raczej nie sięgnę, ale z ciekawoscią przeczytałam Twoją wnikliwą i interesującą recenzję - brawo! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń