"Gloria"

Po filmowym maratonie, cztery bardzo dobre filmy obejrzane w ciągu pięciu dni (o wszystkich niedawno pisałam), byłam tak nasycona kinem, że w zeszły weekend zrobiłam sobie przerwę. Dlatego dopiero w ostatni piątek obejrzałam chilijską "Glorię", która zbiera bardzo dobre recenzje. Często zdarza się, że po przeczytaniu informacji o tym, co na ekrany wkrótce wejdzie, mówię sobie, pójdę, jeśli recenzje będą zachęcające. Tak było w tym przypadku. Opinie krytyków przeważyły. No cóż, nie zawsze się z nimi zgadzam. "Gloria" to jeden z tych filmów, którym nic zarzucić nie można, bo i sprawnie zrobiony, i z wyrazistymi bohaterami, i niebłahy, i świetnie się go ogląda, i z bardzo dobrą rolą tytułową (Paulina Garcia - nagroda aktorska w roku 2013 w Berlinie). No więc niby wszystko się zgadza, ale myślę sobie, że dziury w niebie by nie było, gdybym go sobie darowała. Obrazów o podobnej tematyce widziałam przecież bez liku, a tylko niektóre pozostają w pamięci. Odnotowuję go więc bardziej z kronikarskiego obowiązku niż z powodu chęci podzielenia się emocjami.

To opowieść o kobiecie w średnim wieku (na oko mocno średnim). Rozwiedziona, uwolniona od rodzinnych obowiązków, bo dorosłe dzieci nie wiszą na matce, samodzielna, pracująca, może się podobać. Gloria jest pogodna, radosna, wyrozumiała, chyba zadowolona ze swojego życia, z którego czerpie garściami tak, jak ma na to ochotę. To typ kobiety silnej, która nie pokazuje po sobie słabości, a jeśli cierpi, to w milczeniu, nie zwierza się ze swoich problemów ani dzieciom, ani przyjaciołom, sama radzi sobie ze smutkami. Właściwie jedyną osobą, której pokazuje swoje gorsze dni, jest starsza, prosta i naiwnie prostoduszna jej pomoc domowa.

Ten film to szereg obrazków z codziennego życia głównej bohaterki. Gloria w pracy, Gloria w domu, Gloria na dyskotece (albo na dancingu, jak stoi w opisie filmu), Gloria na rodzinnym przyjęciu, Gloria u przyjaciół, a wreszcie Gloria z mężczyzną, który wpada jej w oko (z wzajemnością). Jak łatwo przewidzieć, teraz zaczną się komplikacje, oczywiście nie zdradzę jakie. Widz jest tu obserwatorem, stara się też przeniknąć do duszy bohaterów, bo o uczuciach nie mówi się wprost, co jest oczywiście zaletą. Zaletą jest też to, że wielu drugoplanowych bohaterów, jak się domyślamy, niesie swoje historie. Nie poznajemy ich jednak, bo twórcy skupiają się na tytułowej bohaterce. Tak jest z uciążliwym sąsiadem, z synem, z byłym mężem. Jakaś aluzja, smutek na twarzy, gest, słowo sprawiają, że mamy wrażenie, iż coś ich dręczy. I jeszcze jeden plus "Glorii". W świecie, w którym panuje kult piękna i młodości, reżyser pokazuje bez zahamowań romans ludzi mocno dojrzałych. Bez udawania, bez tabu, bez fotoszopa.

I jeszcze jedna refleksja. Nie wiem, czy film miał ambicję, aby pokazać szersze zjawisko: silne kobiety i słabych mężczyzn, którzy sami nie wiedzą, czego chcą. Mam wrażenie, że ten egzemplarz, z którym wiąże się Gloria, jest jednak w swojej słabości wyjątkowy. Sytuacja, w jakiej się na własne życzenie znajduje, nie jest niemożliwa, ale chyba jednak rzadka (ale może w Chile jest inaczej, czego nie wykluczam).

Konkluzja? Konkluzja już była: można zobaczyć, ale jeśli trzeba wybierać z braku czasu pomiędzy "Glorią" albo filmami, o których niedawno pisałam, radzę wybrać jeden z nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty