Jakoś ostatnio rzadziej bywałam w kinie. Nic mnie specjalnie nie ciągnęło, a i niczym się też nie zachwyciłam. A kiedy chciałam wybrać się na "Żniwa", bardzo chwalony film z RPA, nie zdążyłam, bo grali go w moim mieście tylko tydzień, a był to tydzień świąteczny! Teraz jednak nadarzyła się okazja. Wybrałam się na węgierski film "Pewnego dnia", reżyserski debiut Zsofii Szilagyi nagrodzony w Cannes nagrodą FIPRESCI w jednej z bocznych sekcji. Z kina wyszłam wreszcie usatysfakcjonowana. Chciałam napisać - zadowolona, ale to określenie nijak nie pasuje do tego, co na ekranie. Bo nie jest to film przyjemny, chociaż nie opowiada o strasznych dramatach i tragediach. Raczej o codziennej rutynie, którą z trudem da się znieść, która doprowadzić może do wściekłości, bezsilności, a może nawet na skraj depresji.
To jeden dzień, właściwie odrobinę więcej, z życia Anny, czterdziestolatki, żony, matki trojga dzieci, lektorki włoskiego. Podglądanie codzienności. Lustro, w którym wiele (wielu?) z nas może się przejrzeć, bo odnajdzie tam swoje doświadczenia. Rutyna. Dzień jak co dzień. Trzeba wstać, zbudzić dzieci, które nie chcą opuścić łóżek, przygotować im śniadanie, rozwieźć do żłobka, przedszkola i szkoły, pójść do pracy, odebrać dzieci, zawieźć na balet, na szermierkę, znosić ich kaprysy, zrobić zakupy, kolację. Jeszcze pranie, opróżnienie zmywarki, poskładanie wszystkiego. A wokół piętrzą się sterty niepoprasowanych ubrań, wszędzie coś leży - chaos, nad którym trudno zapanować. I jeszcze od dawna popsuty zlew, i kłopoty z bankiem. No i pośpiech, pośpiech, pośpiech. Żeby zdążyć, żeby się nie spóźnić, cała logistyka. Nie ma już czasu na żadne przyjemności. Jedyną radość dają krótkie, beztroskie chwile spędzone z dzieckiem. Ale nie ma ich wiele. Zastępują je pretensje, popędzanie, przypominanie, sztorcowanie. Żywiołowość, nieokiełznanie, oryginalność dzieci zamiast cieszyć irytuje. No i jeszcze problemy z mężem. Jakie? Nie będę zdradzać, chociaż na niektórych filmowych portalach w notce informacyjnej wyłożono kawę na ławę. To wszystko sprawia, że Anna czuje się coraz bardziej samotna, zmęczona i bezradna.
Kto z nas nie ma chociaż trochę podobnych doświadczeń? Kto przynajmniej od czasu do czasu nie ma poczucia, że wszystko wymyka mu się z rąk, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu, że pech go prześladuje, że nie nadąża? Wprawdzie nie mam trojga dzieci, domowe obowiązki staram się ograniczać do minimum, a i tak codzienna rutyna doprowadza mnie do pasji, wydaje mi się potworną stratą czasu, który mogłabym poświęcać na to, co lubię. Jak to się dzieje, że marzenie o szczęśliwej rodzinie zamienia się w koszmar codzienności? Gdzie ucieka radość? A jeszcze piętnaście lat temu Anna mieszkała w Neapolu i wydaje mi się, że prowadziła tam inne, beztroskie życie. Potem wyszła za mąż. Na pewno miało być cudownie, ale po dziesięciu latach małżeństwa nie jest. Kiedy Anna przemierza Budapeszt, kiedy ogląda go zza szyby miejskiego autobusu albo samochodu, nawet nie zauważa jego urody. Gdzieś w tle migają oświetlone wzgórza Budy i piękne naddunajskie mosty. Miasto, które jest turystyczną mekką, które tyle oferuje, dla zabieganej, zmęczonej Anny jest doskonale przezroczyste. Zamiast zachwycać, raczej irytuje, bo korki, bo tłok w autobusie. Czy jest na to jakaś rada? Jak się zatrzymać? Gdzie szukać radości, zachwytu codziennością?
Poczucie beznadziei, zmęczenia potęguje sposób filmowania. Bliskie plany, skupienie na detalu, częsty zabieg niepokazywania twarzy bohaterów, widzimy za to plątaninę nóg kłębiących się w wąskim przedpokoju. Klaustrofobiczne, ciemne, zagracone mieszkanie. To taki film, gdzie wiele się dzieje pomiędzy słowami - w gestach, w mimice twarzy, w spojrzeniach. W swojej stylistyce, w skupieniu na codzienności przypomina kino rumuńskie. Takie obrazy jak "Sieranevada", "Egzamin", "Pozycja dziecka" i inne. Ten niszowy obraz, który wszedł na nasze ekrany bez rozgłosu, na pewno nie zdobędzie masowej widowni. Moim zdaniem warto go zobaczyć. Ja lubię takie kino. Niby zwyczajne, ale nasycone emocjami i skłaniające do refleksji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz